- Ja też nie żyję. - poinformowałam Marco. Skąd miałam wiedzieć, że pomagał tamować krew z mojego brzucha. - Fajnie, nie? Jest nawet całkiem przyjemnie. Poza tym, że nigdy stąd nie wyjdę, nie skończę studiów i się nie zestarzeję, to jest wręcz zajebiście. - odpowiedziałam Castellaniemu.
Zaczęłam podważać paznokciami kratkę. Musiałam korzystać z paznokci, zanim nie odgryzły mi ich robaki, których notabene było coraz więcej. W końcu oporna kratka spadła z hukiem na ziemię.
- Let the bodies hit the flooooor! - zaśpiewałam gardłowo, wykonując piruet. Podskoczyłam do korytarza, po raz kolejny zdzierając sobie skórę. Złapałam zadartą skórę i pociągnęłam ją, zrywając sobie skórę aż do łokcia.
- Lol. - skomentowałam, machając kawałkiem skóry. Niesamowite było to, że nie czułam bólu.
- Idę Marco! Gdzie dokładnie jesteś? - zapytałam, przeciskając się przez korytarz.
Edytowane przez mremka dnia 28-08-2012 22:01
- Idź przed siebie! Jestem za drugim zakrętem! - krzyknąłem i spojrzałem na swoje dłonie, które dalej były zabrudzone krwią Bethany. Uśmiechnąłem się lekko, a że chciało mi się pić, polizałem zaschniętą krew dziewczyny.
- Beth, masz naprawdę smaczną krew! Coś w rodzaju papajowego koktajlu! - rzuciłem i dalej zacząłem zlizywać, czekając na pomoc.
Gdy tylko usłyszałem, że z Josie jest coś nie tak, rzuciłem się do przodu. Coś strąciłem po drodze, włożyłem przypadkowo rękę w jej wymiociny, ale nie było to ważne. Złapałem jej włosy i trzymałem je, dopóki nie skończyła wymiotować.
-Josie, nie rób mi tego, Josephine, musisz walczyć...- starsza siostra, ta sama, która pomagała mamie mnie wychować, która robiła mi kaszki i układała ze mną domki z klocków, zamiast chodzić na swoje pierwsze dyskoteki, właśnie zemdlała na moich rękach. -Kurwa!- jęknąłem. -Mamy jeszcze jedno piwo, prawda? Szybko, dajcie jej je, błagam...
Nie chciałam dawać, pewnie, że nie.. Mieliśmy się nim podzielić, ale skoro była w takim stanie.. Rzuciłam się do biegu i podałam Josephowi puszkę piwa. -Ostatnie...
all we really need to survive is one person who truly loves us
-Penelope Widmore
Skrzywiłam się, kiedy dotarł do mnie sens słów Marco.
- Zachowuj się, zwyrolu. To że Twoje serce nie bije nie znaczy że możesz się zachowywać jak jakieś pieprzone zombie. - odkrzyknęłam, przeciskając się przez korytarz. Było ciemno i śmierdziało, więc szło mi topornie. Wreszcie odnalazłam Castellaniego, zasypanego gruzem i kamieniami.
- Oho, widzę że masz sporo na głowie. - mruknęłam, nie zaszczycając swojego suchara nawet uśmiechem. Zaczęłam powoli odkopywać Marco, nie spiesząc się zbytnio.
- Po co tu właziłeś w ogóle?
Alex siedział pod ścianą i śmierdział, zresztą jak wszyscy tutaj. Nie myli się, nie jedli nic i teraz nie mieli nawet nic do picia. Super, zaraz mi się zemrze, ciekawe jaką śmierć wymyśliła mi Zosia. - pomyślał, powoli tracił kontakt z rzeczywistością.
- Ken mi kazał. To wszystko jego wina, że zginąłem. Gdyby mnie zatrzymał to żył bym dalej. - odpowiedziałem przyglądając się z zaciekawieniem jak Bethany mnie odkopuje.
- A gdzie właściwie masz swój pręt? - spytałem z zaciekawieniem.
- Nie wiem, zgubiłam. Ale to w sumie nic dziwnego jak na osobę, która ginie potykając się o próg, no nie? - jęknęłam. Byłam pewna że długo nie odżałuję tego w jaki sposób zginęłam. Przestałam odsypywać gruz pod którym uwięziony był Marco.
- Czemu mnie nie uratowaliście? Wystarczyło usunąć pręt, zatamować krwawienie, założyć sterylny opatrunek, ewentualnie zrobić tracheotomię. Czy to naprawdę tak wiele? - zapytałam z wyrzutem.
- Taa jasne. I może frytki do tego? - odpowiedziałem zdawkowo i wypuściłem zbędne już powietrze z płuc.
- Wiesz może ile martwi ludzie wytrzymują pod wodą bez powietrza? - spytałem z zaciekawieniem drapiąc się po nosie.
- Josie, Josie, trzymaj się. Musisz to przetrzymać.
Ken klęczał obok niej, ze łzami w oczach i z całego serca pragnął jej pomóc. Nie wiedział jak, nie potrafił, nie wierzył, że można. - Josie, musisz walczyć i wyjdziemy z tego!
Chłopak powtarzał to jak mantrę, prawie jak swego rodzaju modlitwę. Nawet sobie nie zdawał sprawy z tego, że jakieś zwłoki Marco i Beth go obgadują.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Mozolnie odkopywałam Marco, dziękując losowi za to że nie czuję bólu rąk. Kiedy wreszcie mi się to udało, byłam nieźle zmęczona - nawet jak na trupa.
- Nam to już chyba nie robi. - odpowiedziałam Marco, wycofując się do wyjścia. Wciąż miałam mu za złe to, że to on stwierdził, że nie ma już co mnie ratować. Przemierzaliśmy korytarz w ciszy, aż wreszcie opuściliśmy go i znaleźliśmy się w jednym z pomieszczeń.
- Pamiętam jaki byłeś zajebany w akcji jak tylko tutaj przyjechaliśmy. Kto by pomyślał, że opuścimy miejsce imprezy w czarnych workach. O ile w ogóle opuścimy. - powiedziałam nie ukrywając złości.
- A wiesz, że ten Twój Alex po Twojej śmierci zaczął żyć w celibacie? Nie mógł się pozbierać, biedaczek... - podzieliłem się ciekawostką z Bethany, którą na pewno to obchodziło. W końcu ona też musiała coś do niego czuć.
- Tylko wiesz... z tymi workami nie liczyłbym na wiele. Jak wchodziłem do szybu to Twoje ciało dalej leżało z prętem w klatce. Nikt się nie pofatygował, by zanieść Cię do karceru. Przykro mi, że tego nie zrobiłem. - dodałem wychodząc z szybu.
- Taaaak? - wykazałam wyjątkowe zainteresowanie wzmianką o Alexie. Zrobiło mi się smutno, bo również nie był mi on obojętny i zaczęłam sobie wyobrażać naszą szczęśliwą przyszłość, z trójką dzieci i domkiem z ogrodem w tle. Przez chwilę milczałam, wykręcając sobie palce o 180 stopni.
- Wiem, że mnie nie zanieśliście, pamiętam gdzie się obudziłam. - przypomniałam Marco kiedy wreszcie się odezwałam.
- Aha... ale skoro Ty obudziłaś się w tym samym miejscu, w którym Cię zostawiliśmy to znaczy, że mnie też zostawili. - odpowiedziałem smutno i zacząłem rozglądać się po tak już dobrze znanym mi pomieszczeniu.
- Jak myślisz... jesteśmy w niebie? - spytałem się Bethany.
- W srebie. - odpowiedziałam zniecierpliwiona. - Jesteśmy dalej w tym bunkrze, w którym mieliśmy się wybawić za wszystkie czasy, i nie liczyłabym na rychłe wniebowzięcie. - wytłumaczyłam Marco, przyglądając się swojej ziejącej ranie na brzuchu. Krew z niej już nie wypływała, dlatego byłam w stanie dotknąć palcem opłucnej, teraz już prawie zupełnie suchej.
- Ej! A może oni wszyscy żyją? No wiesz, ci z karceru! - zawołałam z entuzjazmem. - Chodźmy to sprawdzić.
-Czas to skończyć. -rzekł Roger w stronę Marion -wiem, że coś ściemniasz Stanhope. Powiedz to wszystkim. -Nie wiem o co Ci chodzi Reg! -zaprotestowałam głośno pełna paniki.
-A to co mi mówiłaś? To wszystko było kłamstwem? Nie wierzę! Marion powiedz prawdę, to Ty.. -zawarczał podchodząc do brunetki, wtem ta wyciągnęła pistolet zza kieszeni i strzeliła w stronę chłopaka. Dziewczyna była chora psychicznie i nikt o tym nie wiedział, miała problemy. Zabiła przed imprezą już rodziców, czekała na kolejne ofiary.. Choroba rozwinęła się w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
Wszyscy spojrzeli na nią z przerażeniem -Tak to ja. Ja was tu wszystkich zamknęłam i chciałam spoglądać na wasz ból i cierpienie -mówiła trzymając pistolet wzniesiony i kierując go na poszczególne osoby, z boku jęczał gdzieś Roger -to był mój eksperyment, to wcale nie miało być tak. Mieliśmy się dobrze bawić, a potem.. Potem powinniśmy umrzeć wszyscy razem zabijając się na przykład znalezionym granatem, mieliśmy umrzeć razem, wspólnie, a Ty Alex -zwróciła się do Rosjanina -ze mną. Kocham Cię. A ty mnie nawet nie zauważałeś. Byłeś wpatrzony tylko w tą Bethany -wypowiedziała z obrzydzeniem jej imię -dlatego pragnęłam jej śmierci, zresztą ona była w kolejce.. Effy, Paul.. To wszystko moja sprawka -zaśmiała się celując kolejno w różne osoby. -A teraz zginiecie nigdy więcej nie zaznając żadnych przyjemnosci, jak ja nigdy nie miałam. Dziewczyna strzeliła najpierw do Kennetha, następnie do Josepha, potem zaś do Alexandra -giń zdrajco. -kiedy zaczęła celować do Josie, by wykonać ostatni strzał, przeszkodził jej w tym Roger rzucając się na nią ostatkiem sił, ta chybiła i strzeliła w ścianę, następnie zginęła od strzału w głowę w szarpaninie z Rogerem -Ale ja mam klucz, skurwys.. -zdążyła tylko jęknąć, on sam padł wymiotując krwią...
Edycję kończę nieco tragicznym zakończeniem. Edycję PROJEKT: Mistrz Przetrwania wygrywa: agusia, drugie miejsce otrzymuje Umbastyczny a trzecie April. Dziękuję Wam przede wszystkim za wspaniałą grę, bez której MP byłoby nieudane, a tak, mieliśmy okazję pobawić się wspólnie przed początkiem roku. Czekam na jeszcze wasze ostatnie posty, mam nadzieję, że wylejecie waszą niesamowitą twórczość na tę stronę. Dziękuję Wam wszystkim i Namaste!
all we really need to survive is one person who truly loves us
-Penelope Widmore
Krew przestała krążyć mi w żyłach, gdy patrzyłem na to, co się dzieje. A więc miałem rację. Czułem, jak ze strachu serce przestaje pompować krew. Ciągle trzymałem włosy Josephine, ale i siostra zastygła w bezruchu, bojąc się o własne życie. Drżała na całym ciele. Gdy Roger kłócił się z Marion, a my już wiedzieliśmy, co nas czeka, chwyciła moją dłoń. Rodzeństwo Tweedów właśnie umierało razem. Marion najpierw strzeliła do Kena. Josie jęknęła cicho gdzieś z boku, wszystkich nas zakuło coś w sercu: nikt jednak nie krzyknął, nikt się nie sprzeciwił. Wkrótce i ja poczułem w ustach miedziany smak krwi. Dłoń wypadła z ręki starszej siostry, przewróciłem się na bok. Gdy serce wykonuje kilka ostatnich ruchów, przestaje się myśleć. Nie jest prawdą, że przetacza się przez umysł kilkaset wspomnień, twarze osób, które były dla nas ważne. W momencie, w którym zrobiło mi się już całkiem ciemno przed oczyma, przypomniało mi się coś. Kiedyś, dawno temu, wybraliśmy się z całym wydziałem na Festiwal Sztuki Aktorskiej. Wszyscy przyszli aktorzy mieli zdrowo najebane pod mózgiem, dlatego po głównych występach rozsiedliśmy się na trawniku pomiędzy namiotami i zapaliliśmy jointy.
-Wiecie?- powiedziałem wtedy, wypuszczając z płuc ogrom dymu. -Gdybyśmy teraz zobaczyli wielki meteor, pędzący w naszym kierunku, to szczerze bym się zaśmiał. To byłaby zajebista śmierć.
Gdy serce zabiło po raz ostatni, ostatnia myśl przemknęła mi przez głowę: Josie... Przeżyj to i umrzyj w taki sposób. Dasz sobie radę, mała.
_________
-Lol!- krzyknąłem, podnosząc się. -Serio, nie widzicie mnie? Haloooooooooooooooo!- zacząłem ruszać się energicznie, gdy przestałem odczuwać ból. Z rany po kuli ciągle sączyła się krew, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. W kącie dojrzałem śmiejących się Marco i Beth.
-Serio?- parsknąłem śmiechem, przeskakując nad swoim własnym ciałem. -Naprawdę tak to wygląda?- wyciągnąłem z kieszeni trzy jointy i rzuciłem im po jednym. Odpaliłem najpierw skręta Bethany, następnie swojego i Marco i zaciągnąłem się. -So... LET'S PARTY TIME!
Wymiotowałam ciągle i nie mogłam przestać. Mój organizm umierał, nie widziałam już na oczy, wszystko zacierało się. Może dlatego na początku, gdy padł pierwszy strzał, w ogóle nie zorientowałam się, co się dzieje? Może dopiero ciało Kena, osuwające się powoli po zimnej i zakurzonej posadzce uświadomiło mi grozę i powagę całej sytuacji? Mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Joeya, który klęczał, przestraszony, tuż obok mnie. Zamknęłam oczy tak szeroko, że powieki zaczęły mnie boleć. Płakałam, gdy wcześniej wymiotowałam: teraz przestałam. Może mój organizm nie mógł już produkować łez? Długo nie otwierałam oczu. Słyszałam, jak po kolei padają moi towarzysze i czekałam na moją kolej... Ale nie doczekałam się. Nie wiem, ile czasu minęło zanim uświadomiłam sobie, że przeżyłam. Bezpiecznie, z olbrzymim dystansem i jednocześnie bólem otworzyłam najpierw jedną, potem drugą powiekę. Nie krzyknęłam na widok martwego brata ani martwego Kenna. Mój umysł nie pracował jasno. Pierwsze, co zrobiłam, to rzuciłam się na opróżnioną do połowy butelkę piwa. Wypiłam ją łapczywie, oblewając się pianą. Dopiero gdy ukoiłam pragnienie zniknęły mroczki sprzed oczu. Rozejrzałam się dookoła jak dzikie stworzenie, które ogląda swój teren. Nogi drżały mi ciągle tak bardzo, że nie byłam w stanie na nich ustać. Padłam na kolana przy ciele Marion i zaczęłam przeszukiwać jej ubranie. W prawej kieszeni wyczułam malutki kluczyk pod palcami i wyrwałam go ze spodni momentalnie. Oto był on: cały czas na wyciągnięcie ręki. Gdybyśmy zaczęli od przeszukiwania siebie nawzajem, wszyscy byśmy przeżyli... Chwiejnym krokiem podeszłam do drabinki i podniosłam głowę w górę. Byłam tak przemęczona, że wyjście na górę zajęło mi kilka dobrych minut. Wreszcie wymacałam pod palcami otwór i otworzyłam właz.
Zalała mnie jasna fala gorącego słońca, które wisiało bezpośrednio nade mną. Na polanie ptaki ćwierkały wesoło, wydłubując z ziemi ziarna. Gdzieś w oddali słychać było dźwięki autostrady, które teraz wydawały mi się całkowicie nieznajome. Nie byłam w stanie iść. Niemalże czołgałam się w stronę zbawczego dźwięku. Słońce, miałam wrażenie, wypala mi oczy po tylu dniach w ciemności. W miejscu, gdzie osiadły się moje wymioty, chodziły wielkie, białe larwy, których nawet nie czułam. Tłuste włosy przyklejały się wielkimi strąkami do głowy, a na ubraniach zastygła krew tych wszystkich, którzy umarli tam na dole. Śmierdziałam, byłam brudna, nie miałam już siły iść. Nie wiem, jakim cudem dowlokłam się do szosy. Stamtąd droga prowadziła już tylko w jedno miejsce: na uniwersytet. Droga była opuszczona; już dawno było po naszych egzaminach i nikt tamtędy nie przejeżdżał. Na trawie przed szkołą umieszczone było kilka telefonów, z których mogliśmy korzystać za darmo. Wyciągnęłam drżącą, wychudzoną i bladą jak pergamin rękę w kierunku rączki i złapałam ją. Wykręciłam niepewnie numer na policję.
-Słucham?- usłyszałam w słuchawce. Nie byłam w stanie powiedzieć, co się stało. Bałam się tego, co się tam stało. I nareszcie wszystkie emocje ze mnie wyleciały: zaczęłam do słuchawki przeraźliwie wrzeszczeć. Słuchawka upadła i trzymała się jedynie na drucie, powiewając przy wietrze dnia. Już po chwili usłyszałam dźwięki policyjnego koguta.
THE END
//eine kleine Digresion. jak ona mogła wszystkich zastrzelić, skoro było ciemno?
i jeszcze do zainteresowanych tematem: mam nadzieję, że to nie jest tajemnica państwowa, jaz
Fabuła opierana była na filmie Bunkier z 2001 roku. Osobiście polecam ją każdemu, bo naprawdę poczujecie klimat tego, co działo się w Projekcie Sama oglądałam go kilka lat temu i podsunęłam Zosi ten pomysł: dzisiaj na dobranoc odpalam go znowu. Wydaje mi się, że zobaczę tam nie głównych bohaterów, a właśnie naszych, MPowych
dziękuję więcej w podsumowaniu, namaste!
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.