Jina? - zapytała Sun. Przez chwilę mogło się wydawać, ze próbuje sobie przypomnieć, o kogo chodzi. O! Nie! Nie widziałam go już od... - Sun zamrugała powiekami i zmarszczyła lekko czoło. Od dawna. - dokończyła i uśmiechnęła się. Kiedy jack na nią badawczo spojrzał, przez chwile zmieszała się, po czym zrobiła zmartwioną minę, tak jak wypadało w takiej sytuacji:
We are all evil in some form or another, are we not?
- Odnajdziemy go, przysięgam. Znów będziesz żyła z swoim mężem -zapewnił Koreankę, wyciągnął swoją dłoń by dodać jej otuchy w tej ciężkiej chwili gdy przypomniała sobie o swojej zgubie(mąż). Uznał, że trzyma się całkiem nieźle, zapewne wypłakała się podobnie jak Jack wielokrotnie wcześniej gdy był sam. Nie wiedział, jaką ona ukrywa tajemniczą i okropną prawdę o Jinie... -Chcesz coś do jedzenia? -by zmienić temat podsunął jej zebrane owoce, nagle niespodziewanie coś przypomniał o czym kompletnie wcześniej zapomniał. To przecież mój obowiązek. -Jak wiesz jestem lekarzem, muszę Cię zbadać Sun. Sprawdzić, czy jesteś zdrowa. -tego mu bardzo brakowało, leczenia ludzi. Teraz miał okazję znów powrócić do swojego ukochanego zajęcia...
Sun była głodna. Sięgnęła po owoc i już miała go ugryźć, gdy Jack nagle zechciał ją zbadać. I/m fine! - zapewniła szybko, byle tylko jej nie dotykał.
Odczekała chwilę, by dać mózgowi Jacka czas na przetworzenie jej słów, po czym ugryzła owoc. Sok pociekł jej po podbródku. Zaśmiała się i wytarła go dłonią. Widziałeś kogoś z samolotu? - zapytała z pełnymi ustami.
We are all evil in some form or another, are we not?
Jack i tak miał zamiar zbadać prędzej czy później Sun, nie mógłby żyć bez wiedzy o jej stanie zdrowia. Oczywiście nie zrozumiał tego, co chciała mu przekaż mówiąc, że czuję się dobrze.
-Z samolotu...? Widziałem... - zaczął się zastanawiać, czy powiedzieć jej o swoim martwym ojcu, z którym ostatnio rozmawiał. Uznał ostatecznie, że nic nie zaszkodzi jeśli ona się o tym dowie. -mojego ojca -dokończył szeptem przysuwając swoją twarz ku jej twarzy.
Och! - Sun prawie upuściła owoc. Powodem jej przestrachu była oczywiście twarz jacka, która pojawiła się niebezpiecznie blisko, a nie wieść o żywym zmarłym ojcu. Po chwili jednak opanowała się. Och, naprawdę? To wspaniale. - powiedziała.
Nie wiedziała ona bowiem, że ojciec jacka podróżował samolotem w trumnie.
We are all evil in some form or another, are we not?
-Też tak uważam, powiedział mi że jest dumny ze mnie - pochwalił się jej tym szczegółem z rozmowy, który był dla niego najważniejszy. Nie mógł ukryć radości na twarzy po tym słowach.
Nagle niespodziewanie wstał i podał dłoń Sun, by pomóc jej. -Niestety musimy iść, tak jak mówiłem Inni rozbitkowi też potrzebują pomocy. Chodź - wskazał dłonią na dżunglę, gdzie mieli się kierować, po kilku chwilach wspólnie ruszyli ku przygodzie...
Sun popatrzyła na dłoń Jack i po chwili wstała o własnych siłach, bez jego pomocy. Szła przez dżunglę, cicho stawiając kroki. Czy statek już przypłynął? - zapytała nagle.
We are all evil in some form or another, are we not?
-Tak - odpowiedział niespodziewanie, czuł że tak się stało. Teraz Jack Shephard wkroczy do akcji i zacznie ratować wszystkich ludzi z ich opresji. Zawrócił nagle i ruszył w stronę plaży, nie mógł już wytrzymać więc nawet powoli biegł zamiast iść...
Wait! Wait! - krzyczała Claire Sun rozgarniając gałęzie, które drapały jej twarzy, gdy próbowała dorównać kroku Shitmanowi Shepardowi. Nagle jej noga zapadła się pod ziemię. Aaaaa! - krzyknęła i runęła na ziemię. Teraz przypominała Harrego, któremu stopa uwięzła w schodach w Czarze Ognia
We are all evil in some form or another, are we not?
Jack był tak podniecony na myśl o ratowaniu innych rozbitków, że nawet nie zatrzymywał się gdy Claire Sun wołała by poczekał. Odwrócił się gdy krzyknęła Aaaa, co oznaczało, że wpadła w tarapaty! To była jego próba, mógł teraz jej zaimponować uratowaniem jej. Gdy się tylko odwrócił zaczął jej szukać wzrokiem lecz jej nie widział gdyż okazało się, że wpadła cała do dołu, w którym na szczęście nie było wbitych pali przez co była żywa. -Sun?! Jesteś?! Suuuuuuuuuun! - krzyknął, był lekko zaniepokojony tą sytuacją. Nie potrafi zając się jednym rozbitkiem, to jak w takim razie ogarnie kilku? Czy jest gotów by być liderem? Poradzę sobie z tym obowiązkiem? Tata we mnie wierzy, muszę...
Tymczasem Sun zsuwała się coraz głębiej w dziurę w ziemi. jack, tu coś jest. Tu coś jest! - krzyczała spanikowana. Nagle od spodu coś złapało ją za stopę (czarny dym) i wciągnęło całkiem pod ziemię.
We are all evil in some form or another, are we not?
Pobiegł tam gdzie słyszał jej krzyki, zobaczył dół i przez krótką chwilę widział Sun. Przerażoną. Wystraszoną. Dopiero teraz się zorientował co słyszy, Czarny Dym. -Zaraz cię łapię! - rzucił się by ją złapać lecz w tej chwili nie dopisywało mu szczęście. Nie złapał jej ręki, Dym ją wciągnął w głąb dziury. -SUUUUUUUUUUUN! SUUUUUUUUUUUUUUUN ! - krzyczał, zawiódł kompletnie w tej chwili swojego ojca. Nie uratował jej, nie uratował... Chwila! Mogę pójść do tego dołu, może żyje!Istnieje nadzieja... Bez wahania wskoczył do dołu by ją uratować...
Sun leżała obsypana pyłem. Znajdowała się w podziemnej komnacie (jak Ben w Dead is Dead). O dziwo jednak na ściana płonęły pochodnie. Po chwili ocknęła się i zaczęła kaszleć. Była cała w kurzu, jak Hugo w "Tricia Tanaka is Dead".
We are all evil in some form or another, are we not?
Jack wyjątkowo zachowywał rozsądek, najpierw pomyślał a dopiero potem zaczął działać. Powoli zaczął wchodzić w głąb dziury by przypadkiem nie skręcić sobie karku, gdyż wtedy miałby poważne kłopoty w ratowaniu Sun. Nagle niespodziewanie tunel w podziemiach rozdzielał się, na prawo i lewo. Nie wiedział którędy iść, a słyszał jakby z oddali czyjeś kaszlanie. Sun! Żyje! -Suuuuuuuuuun! Nie panikuj, już idę. Stój tam gdzie stoisz, nic nie rób. Pomoc nadchodzi! - krzyknął, uradowany na twarzy wybrał prawy korytarz a powinien lewy bo tam najszybsza droga prowadziła do Koreanki....
Krzyki jacka nie były zbyt rozsądną rzeczą w tej sytuacji. Specyficzna akustyka sprawiła, że ze stropu zaczął sypać się gruz. Sun musiała wstać i odejść, wbrew radom Jacka, ku dalszym korytarzom, gdyż lada chwila mogła zostać pogrzebana.
We are all evil in some form or another, are we not?
-Sun! Już idę, zaraz mnie zobaczysz! -krzyczał, chciał dodać jej otuchy. Szczególnie wzmianka widoku jego twarzy jej pomoże przetrwać te trudne chwile... Jednakże, Jack po kilku minutach powolnego czołgania się wylazł w końcu z tunelu, w ostatniej chwili gdyż się zawalił przez co nie miał drogi powrotnej. Był w ciemnej komnacie, pochodnie na ścianach świeciły się co było dziwne. Kto to zapalił? Ktoś tu jest, muszę być ostrożny. Zaczął się powoli skradać ku drewnianym drzwiom na końcu sali, nie zdając sobie sprawy, że jego wcześniejsze krzyki kogoś obudziły...
Sun tymczasem doszła do korytarza, który nie był oświetlony. Wzięła ostatnią zapalona pochodnie, obejrzała się przez ramię z trwoga w oczach i niepewnym krokiem ruszyła naprzód. Zdawało jej się, że każde jej stąpnięcie jest niesamowicie głośne. Nagle kopnęła mały kamień, wywołując większy chrobot. Zamarła w bezruchu. Nasłuchiwała z bijącym sercem. Lecz... nagle zdało jej się, ze oprócz odgłosu bicia swego serca, słyszy coś jeszcze... jakby jednostajne kapanie wody...
We are all evil in some form or another, are we not?
Jack powolnym krokiem zbliżał się do drzwi, skąd dobywała się cicha muzyka.
Bał się lekko, światło pochodni, którą trzymał w dłoni nie dodawała mu otuchy i pewności siebie. Za paskiem miał broń lecz zbyt dobrze nie strzelał, był lekarzem. Miał inne obowiązki, ratować a nie zabijać. Mimo wszystko wyjął broń, by się bronić w ostateczności, niekomfortowo się czuł trzymając w jednej dłoni pistolet a w drugiej nieporęczną pochodnię.. Nagle sobie coś przypomniał! Miał latarkę, szybko wziął ją z plecaka gdyż będzie mu z nią łatwiej posługiwać się bronią. Z starego gramofonu prawdopodobnie leci muzyka, gdyż tutaj nie ma prądu. Chyba to gdzieś słyszałem. Downtown bodajże to jest. Kto tu żyje, jakiś wygnaniec? Jack lekko uchylił drzwi, pomieszczenie było małe ale ściany jak zauważył były zbudowane z mocnego kamienia, z innego niż w wcześniejszej komnacie. To oznaczało, że ktoś musiał to dobudować po jakimś czasie. Zobaczył gramofon na mały stoliku, oprócz tego było łóżko no i kolejne drzwi, lecz tym razem metalowe. Zaciekawiony odkryciem powoli ruszył ku nim, pamiętał, że gdzieś tutaj jest Sun, która zaraz będzie potrzebowała prawdziwej pomocy...
Sun tymczasem zbliżała się do odgłosu kapania. Przy każdym kapnięciu ciarki przechodziły ją po plecach. Miała wrażenie, jakby coś tam daleko gdzieś pełzło w jej stronę...
We are all evil in some form or another, are we not?
Jack dotknął metalowej, zimnej klamki od tych niepokojących go drzwi. Szarpnął i... nic się nie stało! Były zamknięte, co oznaczało, że musi wrócić do sali z pochodniami gdyż tutaj już nic więcej nie może zrobić. Odwrócił się szybko, przez co nie zbadał dokładnie drzwi latarką. Gdyby to zrobił, zobaczył znak Dharmy narysowanych na nich, super tajna stacja o której istnieniu mało kto wiedział....