- Ben zabrał mojego syna... odebrał mi go no i nie chce oddać. Chcemy zapytać pana Widmore'a, czy pomoże nam. Jeżeli odmówi to wrócimy na wyspę szukać go na własną rękę. - wytłumaczyła blondynka zadowolona odpowiedzą Matta.
- O nic się nie martwcie. Odzyskamy Aarona. Sami i tak nie odbierzemy go Benowi więc potrzebna będzie pomoc Widmore'a. Wskakujcie do środka. - powiedziałem.
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Dla niej najważniejsza była decyzja Oscara, więc bez zastanowienia się wpakowało się do motorówki obok blondyna.
- Ufam Ci. - powiedziała wpatrując się w niebo.
Kolejna grupa w składzie Claire, Valerie, Oscar, Eko i Morten była gotowa do transportu. Odpaliłem motorówkę i ruszyłem w znaną trasę.
Wejdźcie na pokład Kahany już w temacie poświęconym frachtowcowi.
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Jack wspominając dawne czasy nie zachowywał ostrożności, wpadł w sieć zastawioną przez Francuzkę Danielle Rousseau. Całe szczęście, że to nie była pułapka śmiertelna jak tamta poprzednia. -Cholera, zapomniałem o tym... -był zły na samego siebie, zawsze pamiętał by uważać w tym rejonie dżungli lecz dzisiejszego dnia był zbyt rozkojarzony myślami związanymi z szpitalem. Musiał sięgnąć za pas, w poszukiwaniu znalezionego noża z kolekcji Johna Locke'a, nim musiał się uwolnić z sieci. Powoli robiło się ciemno a do schronienia był jeszcze kawałek, doktor miał zamiar po uwolnieniu się rozłożyć w tym miejscu kolejny obóz.
Gdy rozbitkowie przesiedli się z motorówki na frachtowiec, po raz trzeci zacząłem płynąć na wyspę by upewnić się, że wszyscy ją opuszczą. Okazało się, że zdecydowana większość jest już na pokładzie Kahany. - Wskakuj Bernard. - zwróciłem się do Nadlera, stojącego na plaży.
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Dopiero gdy do motorówki wsiadł Bernard, uświadomiłem sobie jak wiele ludzi zginęło na wyspie. Z kilkudziesięciu rozbitków została zaledwie garstka. Odwlekałem moment odpalenia silnika z nadzieją, że ktoś znajomy wyskoczy zza krzaków i dołączy do nas. Niestety nikt taki się nie pojawił, a czas nie pozwalał na zbytne przeciąganie akcji ratunkowej. Nie odwracając się za siebie ruszyliśmy do Kahany.
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
//lol a gdzie się podziali statyści w tym Jin, Sun itp.?//
/Widocznie się zaszyli na wyspie tak jak Bernard z Rose w Lost Za dużo jest statystów by ich na chwilę obecną brać pod uwagę. Niech sobie gdzieś tam żyją
Edytowane przez Lincoln dnia 18-11-2011 23:58
Jack odtworzył oko gdy się tylko wybudził, lekko nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się wokół siebie. Ognisko już zgasło, został mu mały kawałek królika, którego wczorajszego wieczoru udało się złapać oraz upiec. Usiadł by dokończyć posiłek, sieć z której się uwolnił wczoraj leżała obok jego stopy. Wezmę ją, może się przydać. Wstał by załatwić swoją potrzebę, gdy wrócił schował sieć do plecaka i ruszył w drogę. W świetle dziennym rozglądał się uważnie tym razem by nie wpaść przypadkiem w kolejną pułapkę. Do tego podziwiał krajobraz dżungli, zawsze w takich momentach dochodził do tych samych wniosków. Gdyby nie ta katastrofa samolotu, gdyby nie Ci Inni, gdyby nie te misie polarne i to coś dziwnego zwane przez mnie Czarnym Dymem mordującym, wyrywającym drzewa wydając przy tym nieznane odgłosy to na tej wyspie byłoby fajnie. Z chęcią bym wtedy tutaj podczas urlopu wybrał. Ciekawe czy Sarah by się spodobało to miejsce... Na myśl o swojej byłej żonie Jack posmutniał, to jak to on zniszczył ich małżeństwo swoimi obsesjami...
Musiały minąć dwie godziny, by usłyszał najpierw szum wodospadu, wiedział ze za chwilę go zobaczy. To go wyrwało z smutnych myśli o Sarah, lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy, w tym miejscu zawsze czuł się spokojnie. Tu była jego kryjówka, gdzie był bezpieczny. Mój dom, powinienem nadać temu miejscu nazwę.
Krystaliczna woda, niczym ta z etykiet na butelkach wpadała do małego jeziorka. Shephard obszedł tak jak zawsze z lewej strony małe jeziorko, by dojść do kamieni, tam była ścieżka prowadząca do groty ukrytej za wodą wodospadu. To była jego kryjówka, praktycznie nie do wykrycia. Wbiegł szybko i skoczył nagle czując lodowatą wodę na całym ciele, to był bardzo szybki prysznic. To uczucie było zawsze dla niego przyjemne, na moment odchodziły od niego wszelkie troski i trudy całego dnia. W grocie nic się nie zmieniło od jego ostatniego pobytu, kilka walizek z samolotu, jeden fotel na którym często siedział i wpatrywał się w ścianę wodę myśląc o martwych rozbitkach i dawnym życiu. W kącie groty były zapasy jedzenia. Jest tego za mało, dziś muszę coś z tym zrobić. Jack zdjął plecak i ruszył na fotel, sięgając po dużą kartkę papieru i długopis. Najpierw musiał zaznaczyć na mapie, którą sam rysował nowe odkryte miejsca na wyspie, zaznaczyć też plażę skąd widział tamten frachtowiec oraz radiostację w dżungli. Jack wiedział, że musi się zastanowić co dalej zrobić. Zaryzykować wszystko co mam czy nadal żyć jak teraz? Może mi się uda...
Jack Shephard po przemyśleniu uznał, że nie będzie ryzykował. Z ponownej wędrówki do radiostacji nic mu nie przyjdzie, nie wezwie pomocy. Wiedziałem o tym, wcześniej próbowałem się oszukiwać dając sobie złudną nadzieję lecz teraz muszę odpuścić. Tak, odpuścić. Zdecydował ze nadal będzie żył jak wcześniej, czekając na realną okazję. Przepakował swój plecak, wrzucił tam sieć na ryby gdyż miał zamiar parę złowić, musiał też nazbierać owoce. Miał zamiar wyruszyć na plaże tam, gdzie się wszystko zaczęło, gdzie ich część samolotu spadła. Doskonałe miejsce na łowienie ryb, zawsze tam są... Tak sobie usprawiedliwiał ten wybór lecz prawda była inna, Jack łudził się ze tam spotka rozbitków, że może jednak oni żyją... Spakowany i gotowy do wędrówki Jack opuścił kryjówkę i ruszył do dżungli w stronę plaży. Bez żadnej niezwykłej i niebezpiecznej przygody dotarł na plażę, brak rozbitków go tak mocno nie zabolał tak jak ostatnim razem to miało miejsce. Nazbierał drewna i rozpalił małe ognisko, zaraz po tym zostawił plecak na piasku i ruszył z siecią w dłoni do morza by złowić parę ryb. Tego dnia nie miał szczęścia gdyż złapał tylko jedną. Zasmucony faktem kolejnego skromnego posiłku wrócił do ogniska i przygotował rybę do zjedzenia, ustawił plecak za sobą by móc się opierać o niego i tak patrząc w morze spędził resztę dnia.
Tutaj też widać ten frachtowiec, z tej plaży. Muszę się dowiedzieć o nim czegoś więcej, czemu Inni nie mogą nim przypłynąć bliżej wyspy. To jest naprawdę dziwne... Bijąc się z myślami Jack zasnął w tej pozycji, następnego dnia obudził się lecz tym razem coś było inaczej niż powinno być. Cień padający na Jacka, a przecież było to południe! Zaspany odtworzył szerzej oczy i zauważył, że taki cień może rzucać tylko człowiek. CZŁOWIEK! Jack odwrócił szybko głowę aż go zabolała szyja, a przez jego głowę szybko przebiegło mnóstwo myśli. Wrócili, ktoś przeżył. Nie będę sam na wyspie... a może to są Inni? Przybyli mnie zabić? Muszę się przekonać na własne oczy... Gdy zobaczył osobę, która rzucała cień gwałtownie wstał i zaraz się przewrócił od razu ze strachu, był zdumiony i oszołomiony. Nie wiedział co zrobić...
TO NIEMOŻLIWE! Byłeś martwy, w trumnie którą wiozłem. To muszą być moje przewidzenia, brak wody oraz zbyt długi pobyt na słońcu... Mimo tych realnych wytłumaczeń nie mógł się powstrzymać, by z jego ust wydobyło się jedno krótkie słowo. -Daddy? -spytał się szeptem zlęknionym głosem, ręce mu lekko drżały w tej chwili. Jego ojciec, ubrany w garnitur w którym miał być pochowany w USA stał przed nim i przemówił....
Jack Shephard szybkim marszem kierował się na północ, wzdłuż plaży. Widział w oddali frachtowiec, który płynął w innymi kierunku niż wyspa lecz to teraz nie było ważne. Ważne było zadanie, jakie musiał wykonać. Misja. Tylko Ty możesz im pomóc synu, tylko Ty... Słowa jego ojca, którego spotkał na plaży. Niemożliwe, nieprawdopodobne zdarzenie lecz prawdziwe. Wiedział, po prostu wiedział że to była prawda, a nie halucynacje samotnego, zmęczonego życiem rozbitka. Kolejny raz z rzędu przypomniał sobie całą rozmowę z swoim ojcem. -Daddy? - zadał pytanie, spoglądając na niego. Już teraz nie pamiętał, jak się bał a nie powinien. -Tak synu, to ja. Wstań, musimy porozmawiać. - odpowiedział wtedy Christian Shephard, wyciągnął w jego stronę dłoń, mimo początkowego strachu dotknął jej Jack i odkrył, że ona istnieje. Wstał z jego pomocą, nadal spoglądając zaskoczony na swego ojca. -Jak? Tato, Ty nie żyjesz, umarłeś. Jak to jest możliwe...? -To nie jest w tej chwili ważne Jack, po prostu tu jestem. - dotknął ramienia Jacka, na potwierdzenie swoich słów. Uśmiechnął się do niego. -Jestem tu by Ci pomóc się odnaleźć. Zagubiłeś się Jack, tak jak wielu innych. Niepotrzebnie posłuchałeś mojej rady... -Rady? Jakiej rady? Zagubiłem się? - kompletnie nie rozumiał o czym mówił jego ojciec. Nawet teraz, gdy szedł wykonać misje nie do końca był pewny czy dobrze go zrozumiał. -Żebyś odpuścił Jack. To był błąd, teraz to widzę. Odpuściłeś tutaj na wyspie, poddałeś się. Żyjesz tylko by przetrwać, a nie chodzi przecież o to. Zrób to co musisz Jack... -Ale co muszę? - w głowie mu się kręciło wtedy, spoglądał na swego ojca oczekując pomocy -Żyć, pomagając innym. Patrz, pokaże ci jak to się robi. Pomogę Ci Jack... - złapał go i poprowadził w stronę morza. Chwilę popatrzyli w milczeniu na wodę, równocześnie przestali i spojrzeli na siebie. Jack z poważną miną, a jego ojciec uśmiechnięty.
-Musisz uratować rozbitków. Pomóc im, tak jak ja pomogłem teraz Tobie. Tylko Ty możesz im pomóc synu, tylko Ty. Znajdują się w ogromnym niebezpieczeństwie, nieświadomi tego. -Tato, nie ma rozbitków... -Mylisz się. Przetrwali, podobnie jak Ty. Wpakowali się w kłopoty, z których tylko Ty możesz ich wyciągnąć. Pomóż im Jack, wiem że poradzisz sobie. Do tego mam osobistą prośbę.. -Tak? -nigdy wcześniej jego ojciec go nie prosił, zawsze oczekiwał że po prostu Jack to wykona. Co to takiego mogło być teraz ważnego, że go prosi? -Uratuj swoją siostrę, przyrodnią. Nazywa się Claire Littleton. Nie, nie zadawaj pytania - dodał szybko, widząc na twarzy swego syna szok na wieść o siostrze. -Pomóż jej i jej synowi. Tak Jack, jesteś wujkiem. Wiem, że spiszesz się doskonale w tej roli... - zamilkł na chwilę wtedy jego ojciec, Jack nie był w stanie powiedzieć żadnego słowa. Poczuł ponownie na swoim ramieniu dotyk ojca. -Zawsze byłem z Ciebie dumny Jack, zawsze. Żałuję, że za życia Ci tego nie powiedziałem. -odwrócił się i ruszył w stronę dżungli, na policzkach Jacka płynęły łzy wzruszenia po ostatnich słowach jego ojca, Christian Shephard. Był dumny ze mnie... -Synu, uwierz też w wyspę. Uwierz w nią... - ostatnie słowa szeptem usłyszał, zanim jego ojciec zniknął kompletnie. Musiało minąć trochę czasu, zanim Jack się otrząsnął i ruszył w drogę. Nie zawiodę Cię tato, pomogę mojej siostrze i rozbitkom. Uratuję ich. Wyrwał się z wspomnień o wczorajszym zdarzeniu wieczorem, o ich spotkaniu. Teraz szedł, by ocalić wszystkich...
Stopy już go bolały od ciągłego marszu, był również okropnie zmęczony lecz nie zwalniał tempa. Robił krótkie przerwy by wypić wodę, jadł podczas wędrówki by już nie marnować więcej czasu. Wiedział, że by pomóc innym rozbitkom musi się odpowiednio przygotować do tego. Zdobyć broń. Więcej informacji. Mogę to zrobić tylko w jeden sposób. Ruszyć do wioski Innych, tam gdzie są te pylony. Muszę to zrobić, dla nich. Nagle Jack dostrzegł coś w oddali, przez ten cały czas wędrował plażą więc musiał prędzej czy później zobaczyć to, czego wcześniej nie miał okazji widzieć. Na jego twarzy pojawiło się ogromne zdziwienie, gdy przypatrywał się temu z daleka.
Posąg? Stopy? Niemożliwe... Podszedł bliżej zaciekawiony swoim odkryciem, zauważył że jest ten posąg rozwalony od góry. Wyglądało to na starożytną budowlę. Ta wyspa jest o wiele starsza niż się wydawało. Już od dawna musieli tu ludzie żyć. Może to zbudowali przodkowie Innych? Ciekawe co przedstawiał ten posąg. Po pół godzinie dokładnego obejrzenia całej okolicy wokół posągu odszedł w stronę dżungli, w poszukiwaniu Innych.
Z krótkimi jak wcześniej przerwami na zregenerowanie sił przez cały dzień Jack zagłębiał się wgłąb dżungli, gdy tylko słońce zaszło został zmuszony na dłuższy postój. Oparł się o drzewo, spożywając tym razem większy posiłek. Nocą też idę, nie ma chwili do stracenia. Oni mnie potrzebują. Związku z porą dnia zaczął robić pochodnie, dzięki której oświetli swoją drogę oraz nie wpadnie na pułapki, co w ciemnościach byłoby prawdopodobne. Gdy już był gotowy bez wahania ruszył dalej.
Starał się przypomnieć rozbitków, których poznał przez ten krótki czas bytowania na plaży. Claire, to musi być ta ciężarna. To ja powinienem odbierać jej poród, jestem w końcu lekarzem i jej bratem. Czy ona o tym wie? Hugo wiecznie głodny, ciekawe czy schudł czy może jest martwy.... Był jeszcze taki łysy, Locke czy Docke miał na imię? Zawsze z nim łaził taki inny gościu, Bob? Tom? Cholera, nie pamiętam tej dwójki.... Oby mały Walt przeżył, biedak był bez ojca. Ciekawe co z tym rodzeństwem, Boone i jego siostra Shannon. Ona była zbyt leniwa ale Boone to był sprytny młodzieniec, na pewno żyje. Była też taka ruda, Aniel? Arielle miała na imię, jestem pewny! Oo, Norweżka też była, Maia. Na pewno nie pomyliłem imienia, takiego to trudno. Hmm, jeszcze był Sawyer, tylko tyle wiem o nim. Zapomniałem o małżeństwie, co szukało walizki. Ciekawe czy ją znaleźli... Jack odkrył, jak mało wie o rozbitkach. Ledwo co pamięta jak wyglądają, a jego wiedza o ich imionach była praktycznie znikoma. Nie wiem jacy oni są, kim byli przed katastrofą. Czy oni będą mnie pamiętali? Rozmyślał ciągle o rozbitkach, gdy nagle przed sobą zauważył kolejne niezwykłe zjawisko. Domek w dżungli.
Inni? Nie, oni wszyscy za tymi pylonami żyją. Wygnaniec? Może rozbitek?! Ruszył żwawo w stronę domku, zbudowanego z drewna. Szyba od okna była wybita, widział jak panują ciemności w pomieszczeniu. Dotknął klamki i spróbował odtworzyć drzwi lecz nie wyszło mu. Były zamknięte. Ruszył do okna, by zajrzeć do domku i zorientować się co tam jest. Jedno krzesło przy stoliku, kanapa oraz obraz na ścianie przedstawiający psa. Ładny obraz. W chatce były pustki, brak jakiekolwiek osoby żywej. Ten fakt zasmucił Jacka.
Ten dom jest stary, od lat tu nikt pewnie nie mieszka. Już się odwrócił gdy usłyszał szelest, dochodzący z chatki. Ponownie spojrzał przez dziurę w oknie z nadzieją, nic nowego niestety nie zobaczył aż do momentu pojawienia się oka przed jego twarzą.
Wystraszony Jack przewrócił się nagle do tyłu, przez chwilę był zbyt przerażony i oszołomiony tym, co zobaczył. Jak wstał z ziemi doznał kolejnego szoku. Chatki nie było! Zero śladów, jakby znikła. Co tu się właśnie zdarzyło przed chwilą? Gdzie jest chatka? Muszę odpocząć, jutro to przemyślę podczas drogi, jestem pewnie zmęczony... Zdjął od razu plecak, który miał mu służyć jako poduszka, znalazł dogodne miejsce do spania. Zamknął oczy, spróbował się wyciszyć i zasnąć lecz w swojej głowie słyszał słowa swego ojca. Uwierz też w wyspę. Uwierz w nią...
Kiedy Jack spał, chatka pojawiła się ponownie. Drzwi uchyliły się, wydając przy tym ciche skrzypnięcie. Jack jednak tego nie słyszał. W szparze między drzwiami a framugę, pojawiła się smuga światła. Jack jednak jej nie widział. Po chwili smugę światła przesłonił cień. Był to cień człowieka. Tego jednak Jacka także nie widział. Jack? Słyszysz mnie? - to Sun, która wyszła z chatki, zobaczyła leżące na trawie doktora. Potrząsnęła go za ramię. Jack? - powtórzyła pytanie. Odwróciła się w stronę chatki. Jednak ta ponownie zniknęła. Sun usiadła przy Jacku i postanowiła zaczekać, aż Shepard się obudzi.
We are all evil in some form or another, are we not?
//lol, inny post niż mój miałem zamiar zrobić najdłuższy post w tamtym poście ale jednak tego nie zrobię.....//
Głos. Tym razem ze snu o szpitalach wybudził go głos ludzki a nie słońce. Coś, co Jack rzadko doświadczał na tej wyspie. Odtworzył oczy i zdumiony zobaczył nad sobą Azjatkę, której teraz nie rozpoznał. -Kto Ty jesteś? Skąd znasz moje imię?! - wstał i cofnął się, niechcący krzyknął na nieznajomą kobietę co mogło wywołać złe skutki. Rozejrzał się szybko dookoła siebie.
Jest sama, więc nie jest jedną z Innych. Chwila, ja ją znam, to... -Sun? Dobrze pamiętam? - zapytał się szybko, gdy tylko kiwnęła głową od razu bez namysłu ruszył ku niej, by ją przytulić. W końcu odnalazł rozbitków, tak! To on ją znalazł wbrew pozorom a nie ona jego, tego Jack był pewny. Wzruszył się w tej chwili, łzy płynęły nieprzerwanie po jego policzkach. Tata miał rację, ja im wszystkim pomogę. Pierwsza będzie Sun, nie będzie miała żadnych problemów...
Sun poderwała się na nogi, gdy Jack zaczął ryczeć krzyczeć. Po chwile ten sam jack rzucił się na nią i przytulił. Sun uderzył smród potu, którym jack był oblepiony. Zachwiała się na nogach, gdyż była nieco mniejsza i drobniejsza od doktorka. Co ty tu robisz? - zapytała, gdy wreszcie się od niej odkleił i się rozkleił (to jest zaczął płakać, jak to mu się często zdarzało).
We are all evil in some form or another, are we not?
-Co ja robię? Szukałem was, wszystkich rozbitków. Muszę was uratować przed niebezpieczeństwem. Sun, już się nie musisz martwić. -zapewnił kobietę, która całkiem spokojnie przyjęła fakt, że Jack żyje i stoi obok niej. Już się wypłakał więc uśmiechnął się do niej radośnie by ją upewnić w swoich słowach. On wiedział, że mówi prawdę. Przy niej Sun będzie bezpieczna...
-Opowiadaj co się z Tobą działo. Gdzie żyłaś? Jak przetrwałaś te dni? Gdzie Twój mąż jest? Czy wiesz coś o innych rozbitkach? - zasypał ją pytaniami, tak pragnął czegoś się dowidzieć, porozmawiać z kimś, gdyż ostatnia rozmowa jaką odbył była tylko z duchem jego ojca. Sięgnął po plecak by wyjąc zapasy jedzenia i wody dla dwóch osób.
Sun uniosła wysoko brwi w reakcji na ten zalew pytań Jacka. Nie martwię się. - odpowiedziała i uśmiechnęła się, a na jej policzka pojawiły się dołeczki.
Kiedy jednak zapanowała niezręczna cisza, Sun zrozumiała, że Jack nie jest usatysfakcjonowany odpowiedzą. Well... - zaczęła powoli, pochylając na bok głowę. Mieszkałam tutaj. - wskazała na miejsce otoczone kręgiem popiołu, w którym czasem widuje się chatkę.
We are all evil in some form or another, are we not?
Każdy oprócz Jacka, kto mówił że się nie martwi tak naprawdę się martwi, on to wiedział. Tylko on miał stalowe nerwy, zdolny być opanowany w każdej sytuacji kryzysowej. Tu? - jej słowa wbrew pozorom lekko go wstrząsnęły, wczoraj uznał chatkę za niezamieszkaną a jednak była zamieszkana.
-Żyjesz sama? Gdzie jest Twój mąż? Wiesz coś o innych rozbitkach, potrzebujących pomocy? - był gotów zadawać te pytania aż dostanie wyczerpującą odpowiedz. Dobro innych ludzi było przecież najważniejszą rzeczą dla Jacka. On miał misje do wykonania...
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.