Nie odzywała się, nie lubiła kłamać dlatego też po prostu cicho siedziała tuląc do siebie Aarona. Dobrze, że Oscar się wypowiadał, bo ona nie byłaby w stanie. Teraz zależało jej już tylko na tym, aby jak najszybciej się stąd wydostać. To było straszne, dziennikarze byli strasznie nachalni, a ona nawet nie miała siły ani ochoty odpowiadać na ich męczące pytania. Zerknęła kątem oka na biedną Camilę, która ledwo co wytrzymywała nerwowo. Natychmiast skierowała swój wzrok na biurko i szklankę wody. Nagle stało się to, czego nie chciała- kobieta zadała jej pytanie.
- E... nie było żadnego sprzętu ani lekarza, więc to było trudne przeżycie dla mnie. - wyszeptała, była przekonana, iż praktycznie nikt tego nie słyszy.
Dziennikarka spodziewała się bardziej rozbudowanej odpowiedzi więc słysząc zdawkową reakcję Claire, sztucznie się uśmiechnęła i zadała kolejne pytanie. - Od momentu katastrofy minęło kilkadziesiąt dni. Jak wyglądał Wasz typowy dzień? Straciliście nadzieję, że pomoc nadejdzie? Nie mieliście dość swojego towarzystwa? Planujecie w ogóle po tym wszystkim utrzymywać ze sobą kontakt? - z ust Karen posypał się potok pytań, a oczy powędrowały na osobę, która do tej pory ani razu nie zabrała głosu. - Camila? - wskazała ją do odpowiedzi.
Słysząc swoje imię lekko drgnęła, mając wrażenie jakby przez cały ten czas była niezauważalna. Bo dłuższej chwili w końcu się odezwała, a jej głos zabrzmiał obco nawet dla niej samej - był wyzbyty uczuć, mechaniczny jak głos spikera w radiu.
- Nasz typowy dzień? Całkowicie normalny. Wstawaliśmy rano by do wieczora rozpaczliwie walczyć o to, by wrócić do domów. - odpowiedziała, i nagle uderzyło ją to jak bezsensowny jest ten cały szum związany z ich powrotem. Jak bezsensowne jest to, że w ogóle opuściła wyspę.
- Powiem to raz, dlatego bardzo panią proszę o skrupulatne zarejestrowanie mojej wypowiedzi, bo nie będę się powtarzała. Tak, przeżyliśmy katastrofę. Tak, słyszeliśmy krzyki tych, którzy zginęli i napatrzyliśmy się na śmierć. Tak, było nam bardzo ciężko. Tak, przez kilkadziesiąt dni żyliśmy w ciągłym strachu, nie wiedząc co będzie dalej. Jestem pewna że ubierze to pani w piękne słowa i że materiał sprzeda się wyśmienicie. Życzę tego pani z całego serca, w końcu bardzo ważny jest sukces zawodowy. - powiedziała cały czas patrząc na kobietę, ze złością stwierdzając że po policzku spływa jej łza. Nie wytarła jej jednak, mając cały czas wzrok utkwiony w dziennikarce. Ktoś zrobił jej zdjęcie, jednak nie zrobiło to na niej wrażenia. Nie interesowało ją to, w jakim świetle przedstawi ją ten wywiad. Bo czy to w ogóle mogło mieć jakiś sens, w momencie gdy straciła osobę którą kochała? - Czy ma pani jeszcze jakieś pytania? - zapytała, cały czas nie spuszczając wzroku z kobiety, która wydawała jej się być coraz bardziej zmieszana.
Po wypowiedzi Camili, na sali zapanowała grobowa cisza. Ktoś zza kulis szepnął głośno - Dajcie reklamy! - ale kierownik produkcji błyskawicznie wskazał dłonią by nie przerywać transmisji. Kamery telewizyjne skierowały się na Camilę i przybliżyły jej twarz, po której spływała łza. - Nie, to wszystko. Dziękujemy, że zgodziliście się na przybycie. - Dziennikarka uśmiechnęła się na siłę i pokiwała z uznaniem głową rozbitkom. - Drodzy państwo. - zwróciła się do telewidzów. - To koniec spotkania z Oceanic-Four jak zostali nazwani przez media. Myślę, że bez wahania mogę określić ich mianem bohaterów. Spędzili kilkadziesiąt dni z nadzieją, że nie zostali zapomnieni przez świat. Ich wiara sprawiła, że są tu teraz z nami. Podziękujmy im wielkimi brawami. - ostatnie zdanie skierowała do zgromadzonej na sali publiczności. Wtedy rozległy się oklaski, a dziesiątki fotoreporterów starały się uchwycić każdy ruch wstających od stołu rozbitków. Camila, Claire, Aaron i Oscar w blasku fleszy i niemilknących braw opuścili konferencję prasową i przeszli do korytarza, z którego pod ochroną mieli zostać przetransportowani tam, gdzie zamierzali pojechać.
Jest to ostatnia okazja na rozmowę miedzy Wami. Temat będzie otwarty jeszcze kilkadziesiąt minut więc możecie wykorzystać ten czas na ostatnie posty. Powiedzieć sobie co zamierzacie teraz robić, porozmawiać o spotkaniu itd.
- Oscar... Czy jesteś gotowy ze mną zamieszkać w Sydney? Ty, ja i Aaron tak jak kiedyś planowaliśmy. - powiedziała kiedy w końcu ta cała szopka się skończyła. Miała nadzieję, że to już definitywny koniec całej tej, okropnej przygody. Teraz zostało już tylko życie długo i szczęśliwie, a przynajmniej taką miała nadzieję.
/Dobra nic więcej z siebie nie wykrzeszę, dzięki za grę. /
To, co przeżywała Camila po tym jak wreszcie tak naprawdę wróciła do domu można było podzielić na specyficzne okresy.
Pierwszym był okres skrajnego smutku - wielu wylanych łez, krzyczenia z bólu który zamiast z każdym dniem być słabszym to stawał się coraz intensywniejszy. Rozważania wielu opcji powrotu po Matta, z których każda była równie nieprawdopodobna. Rozżalenia do świata o czas, którego spędziła z nim za mało i pytania, których nie zdążyła zadać. Nocy, podczas których zaciskała zęby na mokrej od łez poduszce, mając ochotę wyć z rozpaczy. Mimo iż wróciła do świata za którym tak bardzo tęskniła, odizolowała się od niego zupełnie, marząc tylko o tym żeby przestać cokolwiek czuć.
Potem przyszedł czas złości, dzikiego i niepohamowanego gniewu. Dlaczego Matt postanowił poświęcić to co ich łączyło? Po co zapewniał ją o swoich uczuciach, skoro koniec końców i tak ją zostawił? Nie mogła wybaczyć mu tego że po prostu z niej zrezygnował, mając olbrzymi żal że nawet nie zapytał jej o zdanie, nie dał czasu do namysłu. Za każdym razem gdy przypominała sobie ich ostatnie wspólne chwile czuła jak zaślepia ją wściekłość, która z czasem przeniosła na pozostałych, którzy byli w tamtej chwili w śmigłowcu. Zerwała kompletnie kontakt z Oscarem i Claire, nie będąc w stanie nawet patrzeć na to, jacy są ze sobą szczęśliwi. Dlaczego to Oscar nie mógł wyskoczyć? Daniel? Albo skoro sami nie potrafili zdobyć się na takie poświęcenie, to dlaczego nie pozwolili jej wyskoczyć za Mattem?
Aż wreszcie zrozumiała, że nie będzie potrafiła w ten sposób żyć ani chwili dłużej, i że wszystko to było po coś. Że gdyby teraz się poddała, całe poświęcenie Matta poszłoby na marne, i byłoby to obrazą tego, co dla nich zrobił. Skoro on oddał tak wiele, by mogła wrócić do domu, musiała zacząć walczyć o swoje zdrowie. Nawet jeżeli nie dla siebie samej, to dla niego. Zdecydowała się podjąć leczenie, które pomogło jej spojrzeć inaczej na to, co przeżyła. Zrozumiała że każdy dzień, kiedy miała tych których pokochała najbardziej tuż obok siebie - Matta, ale także Valerie - były niesamowitym darem. Mogła ich nigdy nie poznać, a mimo to miała szczęście spędzić z nimi kilka tygodni swojego życia. Wdzięczność, którą czuła do losu przywróciła w jej życiu spokój. Może jej i Mattowi nie było dane być razem, ale nie znaczyło to, że nie mogła nadal go kochać. Nigdy nie przestała też na niego czekać.
/Dziękuję wszystkim po raz ostatni, zabieram się za pisanie posta do Podsumowania
To jeszcze raz, po raz ostatni w temacie związanym z MP15 chcę serdecznie podziękować wszystkim za grę. Zwłaszcza tym, którzy nadali tej edycji sens poprzez dużą aktywność i pomysłowość. Będę z sentymentem wracał do tej edycji i do tylu świetnych postaci.
Myślę, że warto na sam koniec cofnąć się o kilka miesięcy i przypomnieć sobie jak to było, gdy przygotowywaliśmy się do startu MP15. Moim zdaniem najlepiej odda to filmik stworzony przez Umbastycznego. Jakże inaczej się go teraz ogląda, znając te osoby.
Zgodnie z tym co pisaliśmy w jednym z pierwszych newsów, zwycięzca MP otrzyma jakiś gadżet na pamiątkę. Podobnie pozostali finaliści. Przesyłki jednak spodziewajcie się już w 2012 roku, jak zakończy się to bożonarodzeniowo-noworoczne szaleństwo
Namaste!
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?