Z przerażeniem przyglądała się Oscarowi i Claire, pozbywających się zbędnych rzeczy z helikoptera. Mimo iż sama ważyła niewiele, czuła się niezrozumiale winna - gdyby nie wsiadła do helikoptera może akurat wystarczyłoby to by pozostali szczęśliwie kontynuowali lot.
- A co, jeżeli się nie uda? - zapytała, chociaż tak naprawdę wcale nie chciała usłyszeć odpowiedzi.
Zacząłem w pośpiechu wyrzucać wszystko co nadawało się do usunięcia. Powoli wpadałem w panikę. Dlaczego przez cały czas musieliśmy mieć problemy? Przecież nie żądaliśmy czegoś niestworzonego. Chcieliśmy zwyczajnie wrócić do domu i zaznać spokoju. A cały świat buntował się przeciwko naszemu prostemu pragnieniu.
- Oscar... - zwróciłem się do mężczyzny gdy próby zmniejszenia masy śmigłowca nie przynosiły efektu. - Claire... - dodałem po chwili, patrząc na blondynkę. - Zajmijcie się Camilą. Nie pozwólcie by stało się jej coś złego. Miejcie ją na oku. - powiedziałem i zatrzymałem na nich dłuższy wzrok. Gdy zaobserwowałem niepewne kiwnięcie głowy Oscara, spojrzałem na Camilę. - Nigdy nikogo tak bardzo nie pokochałem jak Ciebie. Gdy tylko byłaś blisko mnie, czułem się najszczęśliwszym facetem na świecie. Dbaj o siebie i nie pozwól, żeby ktoś odebrał Ci prawo do bycia szczęśliwą. Na zawsze będę myślał o Tobie i nic nie sprawi, że będzie inaczej. Przepraszam za wszystko. Kocham Cię. - zapewniłem ją jeszcze raz o mojej miłości i bez czekania na jej odpowiedź, przybliżyłem twarz do jej twarzy i pocałowałem. Wiedziałem, że to ostatni pocałunek w życiu więc przeciągałem tę chwilę maksymalnie jak się dało. Chciałem by te uczucie towarzyszyło mi na zawsze. Po kilkunastu sekundach oderwałem usta od jej warg i uśmiechnąłem się. - Powodzenia. - zwróciłem się do całej ekipy w śmigłowcu i jeszcze raz spojrzałem na Camilę. Po chwili odwróciłem się i wyskoczyłem do oceanu. Śmigłowiec odzyskał sprawność i mógł lecieć dalej.
Czas na ogłoszenie wyniku... Po 3 miesiącach gry, walkach na radach obozów i wysp, tworząc w setkach wspaniałych postów historię swojej postaci, 15 edycję Mistrza Przetrwania wygrywa... mremka! Gratulujemy serdecznie zwycięstwa! Każda z finalistek pisała świetnie, ale głosami pozostałych graczy to właśnie mremka została uznana za Mistrzynię Przetrwania. Wyprzedziła ona w finałowym głosowaniu April dosłownie o włos. Dziękujemy serdecznie za walkę, praktycznie codzienną obecność na forum i aktywne pisanie. To dzięki Wam udało się doprowadzić edycję do końca.
Jeszcze raz serdecznie gratuluję mremce zwycięstwa, a April zajęcia znakomitego drugiego miejsca.
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Frank był w szoku, że ktoś się tak poświęcił. Jednak udało się! Helikopter mógł lecieć dalej. - On nas ocalił! Lecimy dalej!
Frank popchnął stery i skierował helikopter w bezpieczne miejsce - do domu, do normalnośći.
// każdy może napisać jeszcze jednego posta
gratulacje mremka
brawo April
Edytowane przez Frank Lapidus dnia 18-12-2011 21:48
/mremka gratulacje! Od samego początku na Ciebie wstawiałam, należało Ci się dziewczyno. Szczególne podziękowania lądują do Lincolna i Umbastycznego- bez was chłopaki nie odbyłoby się to wszystko, więc wielkie dzięki. Dziękuję również graczom, z którym miałam przyjemność grać, a w szczególności: Lajonowi z którym przepisałam naprawdę dużo w tej edycji i z czystą przyjemnością, ale również wszystkim z którym wymieniłam choćby jednego posta. Cieszę się, że mogłam grać w tej edycji, więcej oczywiście napiszę w podsumowaniu. /
Nie mogła wyjść z podziwu dla Matta, który się poświęcił. Zrobiła to również Camila, chociaż na pewno tego nie chciała. Z jednej strony odetchnęła z ulgą- nie wiedziałaby co zrobiłaby ze sobą gdyby straciła w taki sposób Oscara, ale z drugiej strony strasznie współczuła kobiecie siedzącej na przeciw. Nie pozostało już im nic innego jak wracać do domu. Do ich ukochanego domu. Marzyła o tym od momentu, w którym trafiła na tą przeklętą wyspę. Spojrzała na blondyna i zrozumiała, że pomimo tego co zrobił to jednak kocha go jak nikogo więcej na tym świecie. Cieszyła się, że to już koniec, będzie mogła założyć rodzinę. W końcu... nigdy w życiu nie spotkała nikogo tak ważnego jak on i teraz już koniec.
- Oscar... kocham Cię. - wyszeptała spoglądając na niego. Była już pewna, iż chce spędzić z nim swoje całe życie.
/Wybaczcie, że tak krótko, ale ostatnio wena mnie opuściła. /
dla nikogo chyba nie to dziwne, tym razem zwyciężyła faktycznie NAJLEPSZA. Kłaniam się nisko, imienniczko ma najdroższa! stwórz nam za to świetną edycję.
/na razie napiszę tylko i dziękuję bardzo, gdyż muszę się odrobinę otrząsnąć. naprawdę nie spodziewałam się, i nie jest to krygowanie się
Kiedy tylko zrozumiała co mężczyzna planuje zrobić, wpadła w histerię. Nie teraz, kiedy własciwie zaczynali się już cieszyć, że wszystko się udało. Nie po tym wszystkim, co razem przeżyli. Nie teraz.
- Nie zrobisz tego, słyszysz?! Nie zrobisz, błagam Cię, nie zostawiaj mnie. Nie zrobisz, nie zrobisz. - prosiła kręcąc energicznie głową, a ton jej głosu był coraz bardziej płaczliwy, aż wreszcie głos ugrzązł jej w gardle. Nie chciała wracać do domu jeżeli Matt miałby się tak poświęcić, to nie było tego warte. Złapała go mocno za rękę tak jakby ten gest miałby uniemożliwić mężczyźnie opuszczenie helikoptera, coraz bardziej ją zaciskając. Jego słowa, mimo iż tak piękne, raniły jak nóż, bo były pożegnaniem. Pożegnaniem, na które nie była po prostu gotowa. Pocałunek, który miał być ostatnim sprawił że z jej oczu zaczęły płynąć potoki łez. Chwilę później mężczyzna po raz ostatni zniknął jej z oczu, wyskakując z helikoptera.
- Nieee! - wrzasnęła przeciągle, mając wrażenie że pęknie jej serce, że tego nie wytrzyma. Ból był tak intensywny i rzeczywisty jakby przynajmniej wbił jej nóż w klatkę piersiową. Wyskoczyłaby zaraz za nim, jednak powstrzymały ją czyjeś ręce.
- Pozwólcie mi wyskoczyć za nim...- poprosiła, nie mając siły się szarpać. Opadła głucho na ziemię, a cierpiała tak, jakby każda, najmniejsza cząstka jej ciała przypalana była żywym ogniem. Wreszcie wracali do domu, jednak bilans strat był przytłaczający. Straciła Valerie, straciła Matta. Przed oczami zaczęła narastać jej ciemność, którą przywitała jak najlepszą przyjaciółkę.
/też już nie mam weny Po prostu dzięki wszystkim za to MP/
Oscar był pełen podziwu tego co zrobił Matt. Zrobił to dla ukochanej osoby mimo tego, że jednocześnie pozwolił na to, że już nigdy się nie zobaczą. Przez to będzie Matta pamiętał do końca życia. Dzięki niemu ma szansę na życie ze swoją ukochaną osobą... Miał z nim wypić piwo na mieście, ale trudno już. Szkoda było mu Camili. Miał nadzieję, że z nią kontakt się nie zerwie. Pomogą jej. Po chwili zwróciła się do niego Claire. W jednej chwili wszystkie obawy zniknęły, po raz ostatni. Tyle razy byli w dołku, teraz nadszedł czas radości i to trwałej. Pogładził ją po policzku. Potem pocałował delikatnie, co było tylko odpowiedzią na jej słowa. Wszystko będzie dobrze.
I tak (prawie) kończy się MP15. Zamykamy temat do dnia jutrzejszego. Wtedy pojawi się epilog i szansa na napisanie ostatnich postów Camilą, Claire i Oscarem. Postarajcie się być ok. 20:00
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Miejsce w Tajlandii, do którego Widmore zabrał kilka tygodni temu rozbitków, było totalnie zdewastowane. Po tym jak zginął Charles i osoby przez niego wynajmowane przestały dostawać wynagrodzenie, nikt nie przejmował się jego sprawami i planami. Opuszczona przez strażników rzeźnia, stała się miejscem rabunku dla miejscowych przestępców. Gdy do tego miejsca dotarła policja, odkryła kilka manekinów, połamanych na wiele części. Zadziwiające było ich podobieństwo do prawdziwych ludzi. Ale na tym zależało Widmore'owi. Żeby nawet najwyższym kosztem finansowym, rozbitkowie uwierzyli, że gdy nie pomogą przejąć mu władzy na wyspie to zginą.
Sytuacja, w której ze śmigłowca wyskoczył Matt, umożliwiając tym samym dalszy lot, sprawiła, że na cały czas podróży zamilkł Lapidus jak i Faraday. Z ślepo wbitym wzrokiem przed siebie, sterowali pojazdem według współrzędnych ustalonych przez Daniela. Chcąc, nie chcąc słuchali tego co się działo za ich plecami. A atmosfera wśród rozbitków była jedną z najsmutniejszych, jakie można sobie wyobrazić. Rozpaczliwe krzyki Camili i wymowne milczenie ze strony Oscara i Claire, którzy na miarę swoich możliwości próbowali ją pocieszyć. - Domyślam się, że to nie jest teraz dla Was najważniejsze, ale musimy przygotować się do lądowania. - poinformował Lapidus. Śmigłowiec wciąż leciał na granicy swoich możliwości i trzeba się było liczyć z awaryjnym lądowaniem. - Będziemy musieli się rozdzielić, żeby uniknąć jakichkolwiek podejrzeń. Tak planował to Widmore. - powiedział i wbił wzrok w małą wyspę, która znajdowała się kilkaset metrów przed nimi. - Czas wrócić na ląd. - powiedział do siebie i rozpoczął procedurę lądowania. Śmigłowiec zaczął nagle tracić wysokość i po kilkudziesięciu sekundach twardo wylądował na ziemi. Jako pierwszy z niego wyszedł Faraday, a za nim Lapidus. - Powodzenia. - zwrócił się do rozbitków i wraz z Danielem opuścili ich. Ci zaczęli iść przed siebie, nawet nie wiedząc czy to ma jakiś sens. W trakcie drogi ustalili, że nie będą mówić niczego o wyspie. Tylko sobie postanowili pozostawić informację o Czarnym Dymie, o tym, że tak naprawdę katastrofa miała miejsce na wyspie, a nie tam gdzie został podłożony samolot przez Widmore'a. W duchu mieli nadzieję, że być może istnieje szansa na odnalezienie Matt'a, Valerie, Arielle i pozostałych osób, których los był dla nich nieznany. Po kilkuset metrach marszu, dotarli do małej wioski, z której na ich widok wybiegli mieszkańcy. Zaskoczeni obecnością obcych, otoczyli ich i zaczęli się wypytywać kim są. - Jesteśmy rozbitkami Oceanic 815. - powiedział Oscar. Hasło "Oceanic 815" nie było obce mieszkańcom i po kilku godzinach spędzonych z nimi, po rozbitków nadeszła pomoc. Mała awionetka na pokładzie której znajdowali się przedstawiciele rządu i wojska USA wraz z popularną dziennikarką wylądowali na pobliskim lądowisku. W ruch poszły kamery i aparaty fotograficzne. Oscar, Claire i Camila zostali dodatkowo zasypywani dziesiątkami pytań. - Jak to możliwe, że przeżyli katastrofę skoro na dnie oceanu odnaleziono wraz samolotu z pasażerami? - było tym, na które musieli najczęściej odpowiadać. Po długiej dyskusji i ustaleniach w trakcie lotu do USA, zdecydowano, że nie ma innego wyjścia jak upublicznienia informacji o ich przeżyciu oraz zorganizowania konferencji prasowejr30;
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Karen miała proste zadanie - organizacja konferencji prasowej z udziałem cudem ocalałych pasażerów katastrofy z lotu 815 linii Oceanic Airlines. Gdy wszyscy dziennikarze zajęli swe miejsce, pani Decker wprowadziła rozbitków i usadowiła ich w blasku fleszy przydługim stole pełnym mikrofonów. Kobieta miała przypięty mikroport i zadała pierwsze pytanie. - Na początku opowiedzcie jaki był przebieg katastrofy. Co się stało z maszyną, jak przeżyliście?
Nie docierało już do niej to co się stało, zupełnie tak jakby oglądała film, podczas którego zamyśliła się na tyle głęboko, że straciła wątek. Lądowanie, zejście na ląd, rozmowy z miejscowymi - wszystko te wydarzenia dobiegały jakby zza bardzo grubej szyby, której nawet nie starała się rozbić. Nie widziała sensu w ich ucieczce z wyspy. Kiedy wreszcie się uspokoiła - choć tylko pozornie, bo z każdą sekundą cierpiała coraz bardziej - przestała odzywać się do kogokolwiek, nawet do Oscara i Claire. Kiedy ustalali między sobą wersję wydarzeń którą chcieli przedstawić światu, od czasu do czasu kiwała głową, nie zadając sobie trudu żeby w ogóle słuchać o czym mówią. Czy oni naprawdę nie widzieli, że to wszystko nie było warte poświęcenia Matta? Nie miała już siły płakać i jedyne co czuła to palącą pustkę, której wiedziała że nie będzie potrafiła niczym wypełnić.
Wszystko co się działo dookoła było jak narkotyczna wizja, zlepek niesamowitych wydarzeń, co do których nie miała pewności czy w ogóle dzieją się naprawdę. Zadawano im mnóstwo pytań, lecz na żadne nie miała zamiaru odpowiadać. Ot, kolejna tania sensacja którą będzie żyła prasa przez dobrych kilka tygodni, nie widząc że za tą historią stoją ludzie, którzy przeżyli najtrudniejsze chwile w swoim życiu.
Dziennikarka suchym, rzeczowym tonem zadawała kolejne pytania, lecz ona nawet nie podniosła na nią utkwionego w swoich dłoniach wzroku.
Oscar przełknął ślinę i zabrał głos.
- Najpierw były turbulencje. Potem kolejne. Aż w końcu samolot zaczął spadać. Spadł do wody z dużej wysokości, na wyłączonych silnikach. Maszyna szybko poszła na dno... Dlatego niemal nikomu nie udało się uratować... My żyjemy za sprawą niesamowitego zbiegu okoliczności. Udało nam się wypłynąć... - chrząknął. - Była nas czwórka. Jeden z nas zmarł wkrótce na wskutek obrażeń... - zerknął niepewnie na Camilę i Claire. Spojrzał znów na dziennikarzy.
Nie miałem nawet czasu by zapłakać po najtrudniejszym i najsmutniejszym rozstaniu w moim życiu. Po wyskoczeniu ze śmigłowca musiałem od razu ratować swoje życie. W tej chwili nic nie warte, ale jednak życie. Życie, w którym tliła się iskierka nadziei, że może kiedyś ponownie uda się mi opuścić wyspę. Droga do plaży była niesamowicie daleka, ale wytężałem wszystkie siły by się nie poddać i dopłynąć tam. Udało mi się. Co prawda doszczętnie wyczerpany, ale dotarłem na wyspę, którą tak bardzo chciałem opuścić i z którą już się pożegnałem. Dopiero teraz mogłem wylać z siebie cały żal. Zacząłem zanosić się płaczem, nawet nie starając się uspokoić. Chodziłem bez celu, próbując znaleźć sobie miejsce. Upadłem na plażę, uderzając pięściami o ziemię. Nie chciałem myśleć czy postąpiłem słusznie czy nie. Po kilku minutach podniosłem się i otarłem łzy. Musiałem coś robić, nie mogłem pozwolić sobie na bezczynność bo to w mgnieniu oka by mnie zabiło. Ruszyłem do dżungli, płaczliwym głosem wołając - Valerie! Arielle! - moje wołania nie przynosiły skutku. - Valerie! - krzyczałem, wiedząc przecież, że gdzieś tu na wyspie jest. Nie wiedziałem jeszcze, że w poszukiwaniu kobiet obejdę całą wyspę i wszystkie miejsca, w którym mieliśmy obozy. Nie wiedziałem, że ostatnim przystankiem moich poszukiwań okaże się bunkier Widmore'a. Nie wiedziałem, że przyjdzie mi w samotności przeżywać kolejne dni na wyspie. Dni, które w głównej mierze poświęcałem temu by nie zapomnieć jak wygląda Camila. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że kiedyś jej obraz zacznie się w moich oczach rozmywać.
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Karen cieszyła się, że Oscar przemówił w imieniu rozbitków. - A kim był ten KTOŚ? Może przekazał ostatanie słowa rodzinie? Czy było Wam ciężko po jego odejściu? Czy zdąrzyliście się z nim zżyć? Urządziliście mu pochówek?
- Boone... Boone Carlyle. Ostatnim słowem jakie wypowiedział było imię Shannon. Oczywiście, że było nam ciężko, przecież wtedy zostało nas jeszcze mniej... Nie... Nie miał pochówku. Wtedy jeszcze dryfowaliśmy. On utonął także.
Mimo iż starała się nie słuchać tego, co mówi Oscar, ani nie koncentrować się na kolejnych pytaniach dziennikarki - usłyszała je tak wyraźnie, że podniosła głowę i spojrzała jej prosto w oczy. Czy tylko jej się wydawało, czy ostatnich kilka pytań kobieta wykrzyczała? Przez chwilę wpatrywała się w nią, mając wrażenie że dostała od niej w twarz. Chociaż próbowała nad sobą panować poczuła jak zaczyna jej drżec broda a łzy przestają mieścić się za powiekami, dlatego zacisnęła mocno oczy i po chwili wyciągnęła rękę po stojącą na stole szklankę wody. Upiła kilka łyków, choć naprawdę tylko po to, żeby nie musieć odpowiadać na pytanie. Proszę, niech to się wreszcie skończy, niech dadzą nam spokój.Wiedziała że jeszcze jedno podobne pytanie i nie wytrzyma, i chociaż zupełnie nie obchodzili ją zgromadzeni w sali ludzie to nie chciała w tej chwili okazywać słabości. Na to będzie miała wiele długich tygodni.
Dziennikarka widząc, że odpowiadaniem na jej pytania zajął się Oscar, postanowiła bardziej urozmaicić konferencję i zadać pytanie indywidualne. - Claire... - zwróciła się do blondynki. - Masz na rękach pięknego syna. Jak to było urodzić w takich warunkach? - zapytała i przyłożyła palec do ust w oczekiwaniu na odpowiedź.
Edytowane przez Karen Decker dnia 19-12-2011 21:30