Johnny został odepchnięty przez Melody, która pobiegła za Martinem. Skonfundowany Johnny nie wiedział o co chodzi. Po kilku chwilach dobiegły go krzyki Melody. Wybiegł i zobaczył, że na statku wybuchł pożar. Po chwili dostrzegł dwie płonące osoby: był to Martin i John. Johnny nie wiedział co robić. Krzyknął jedynie Przynieście wodę!, ale zdawał sobie sprawę, że chyba jest już za późno... Nie mógł znieść krzyku Johna, który znajdował się blisko niego. - Uspokój się! - powiedział do niego Johnny, próbując go uspokoić - Żołnierzom na wojnie urywa głowy i jakoś nie krzyczą...
Zaczerwieniłam się lekko, kiedy Lexie zadała mi pytanie. - Aż tak bardzo widać? - spytałam, rumieniąc się jeszcze bardziej. Nagle jednak zrobiło się gorąco, a pomieszczenie zaczął wypełniać dym. Wiedziałam, co się dzieje. Nie było czasu na oglądanie się, po prostu złapałam dziewczynę za rękę i uciekłyśmy stamtąd. Po drodze widziałam dwa zwęglone ciała, jednak nie mogłyśmy się zatrzymać, aby i nas nie spotkał ten sam los. Na górze tylko wymieniłyśmy się spojrzeniami, po czym skoczyłyśmy do wody. Po wynurzeniu obejrzałam się na statek, wtedy z oczu popłynęły mi łzy. - Joachim?! Joachim! - krzyczałam, z trudem łapiąc powietrze.
Przez wczorajsze picie nie byłam w pełni świadoma tego, co się dzieje; A raczej nie chciałam być. Nie docierało do mnie, że znów traciliśmy kogoś. Że traciliśmy ludzi, z którymi dopiero co zacieśnialiśmy więzi, których zaczynaliśmy darzyć gorącym uczuciem.
Obudziłam się cała mokra na piachu na większej wyspie, którą widzieliśmy jeszcze ze statku. Na brzegu, niektórzy dalej, niektórzy bliżej mnie leżeli pasażerowie. Paliło mnie w gardle, bo od wczorajszego picia dzisiaj nabawiłam się kaca. Skrzywiona usiadłam i spojrzałam na ocean, gdzie powinien znajdować się statek. Ze smutkiem i łzami w oczach zdałam sobie sprawę, że ocean wcale się nie przejął tym, że ma przyjąć na swe dno jeszcze jeden statek. Był bardzo spokojny, jakby z tego ucieszony. Teraz to już nie miało sensu. Załamana trzymałam się za głowę i ze łzami w oczach nie miałam zamiaru w to uwierzyć! Rozbitkowie leżeli nieprzytomni, a ja wstałam i weszłam do dżungli znaleźć lekarstwo na kaca.
/pomińmy to całe pływanie
Edytowane przez chlaaron dnia 28-05-2011 11:27
Melody rozkręcała imprezę, dodając do pikanterii alkoholu. Ćpanie? Tak. Alkoholowi jednak mówiłam nie. I to bardzo stanowcze, jednak James... pociągał sowite łyki prosto z gwinta. Patrzyłam oniemiała na to przedstawienie. Nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa - mogłam tylko wlepiać swoje duże z rozczarowania oczy. Niestety alkohol jest związkiem ścinającym mózg, co objawiało się po trójce, która obserwowałam, bardzo dobrze. Poszli do kajuty Melody. Nawet człowiek, z któym się tu związałam, a dla którego byłam teraz niewidzialna. Rozhukane towarzystwo postanowiło grać w butelkę. Mi pozostało tylko podsłuchiwac pod drzwiami.
Czas płynął nieubłagalnie, jak my po oceanie w nieznane. W miare jak do mych uszu dochodził odgłosy gry, kuliłam się coraz bardziej, chowając głowę między kolanami. Po policzkach zaczęły mi płynąć łzy żalu. Chyba bardziej za własną głupotą, aniżeli za James'em. Ja chcę kochać, poszukiwać stałego, porządnego uczucia, jakim jest miłość. A myślałam, że znalazłam ją w objęciach tego idioty!
Chciałam wejść do środka i zdzielić James'a po jego spitym ryju, jednak nie było mi to dane. Nagle usłyszałam męskie krzyki. Zanim się obejrzałam, było juz za późno na jakąkolwiek reakcję. Traciliśmy kolejnych towarzyszy niedoli; wokół gromadził się ogień i gryzący dym. Jedyne co mi pozostało, to skoczyć w niebieska otchłań i modlić się (modlić? przecież nawet nie wierzę w Boga! ), by spotkanie z Mickiem nastąpiło szybko i bezboleśnie.
Niestety potem nie pamiętałam już nic. Obudziłam się na rozgrznym piasku. Nie podnosiłam się: nieznacznym ruchem głowy obejrzałam się w prawo i lewo. Wokół mnie znajdowała się tylko woda, plaża i dżungla. A także inni rozbitkowie, w tym zdrajca, którego skopię, jak tylko sie obudzi.
Otworzyłem powoli oczy. Leżałem na piasku a zimna woda obmywała mi nogi. Głowa mnie strasznie bolała.
-Pierdole, więcej nie piję... - powiedziałem do siebie powoli wstając. Spróbowałem sobie przypomnieć co się wczoraj stało. Jedyne co pamiętałem to chlanie, grę w butelkę i to jak Martin nagle wybiegł z pokoju. A potem... nic. Rozejrzałem się po plaży. Niedaleko mnie leżała/stała/siedziała Jennifer. Podszedłem do niej i spytałem :
-Co się stało kochanie ? Gdzie jesteśmy ? - nie wiedziałem jeszcze o pożarze ani o śmierci Martina i John'a.
Leżałam bez ruchu z zamkniętymi oczami, jako że słońce raziło mnie niemiłosiernie. Jednak w pewnym momencie usłyszałam skrzypienie piasku oraz poczułam na twarzy cien. Uniosłam powoli powieki. Tak, nade mną stał James. Nazwał mnie swym "kochaniem". Wstałam powoli i spojrzałam mu prosto w oczy, starając usmiechać się niewinnie. Padłam mu w ramiona dla "zdezorientowania wroga". Wyściskałam go serdecznie, po czym oderwałam od niego i z niesamowitym zamachem wymierzyłam siarczysty policzek, az w powietrzu poniósł się świst powietrza. -Srochanie, nie kochanie! - krzyknęłam, jako że nie łatwo było mi opanowac emocje. Byłam pewna, że Mick na pewno pociagnął teraz jakiś ostry riff z szatańskim uśmieszkiem, jako komentarz do tego, co przed chwilą uczyniłam.
-Ałł ! Za co ?! - krzyknąłem łapiąc się za bolący policzek. Co się z nią dzieje ?! Najpierw mnie przytula a potem wali z liścia. I jak się teraz zachować ? Normalnie to bym kazał jej spieprzać ale to była przecież Jennifer... - Co tym razem zrobiłem ? Chodzi ci o to, że wypiłem sobie wczoraj kieliszeczek ? - z Iv nie było tyle problemów -.- Ona się nie czepiała jak się napiłem.
Fale praktycznie same zaniosły mnie do wybrzeży większej wyspy. Po chwili znalazłam się na brzegu, ociekając wodą. Dysząc ciężko, odwróciłam się na plecy i zamknęłam oczy. Już miało być dobrze, niestety znowu wracaliśmy do punktu wyjścia, zawiedzeni i rozczarowani. Gdzieś w oddali słyszałam głosy. Podniosłam się z piasku, stopy grzęzły w nierównym podłożu, a ja dalej próbowałam oddychać spokojnie. - Ludzie, przestańcie się kłócić... - wymamrotałam. - Znowu siedzimy w tym bagnie, trzeba się spiąć... Kogo brakuje? - spytałam, rozglądając się nieobecnym wzrokiem.
Błądziłam po wyspie w poszukiwaniu wody. Nie miałam zamiaru wracać znów do tego bagna. Cholera, nie da się jakoś zrobić prochów? Jedyne, czego teraz pragnęłam to właśnie prochy! Bez nich nie wytrzymam. Byłam wręcz załamana. Straciłam przyjaciela. Martin poszedł na dno. Rozrywało mi to serce, jak Boga kocham. Czułam, że wszystkie żyły przejmują się razem ze mną. Ból to jeszcze jeden przeciwnik, któremu należy stawić czoło i go pokonać. Byłam niczym osamotniony księżyc - satelita, którego planeta wyparowała w wyniku jakiegoś kosmicznego kataklizmu. Mimo jej braku, ignorując prawo grawitacji, uparcie krążyłam wokół pustki po swojej dawnej orbicie. Byłam sama z moim nasilającym się pragnieniem...
Edytowane przez chlaaron dnia 28-05-2011 16:38
Czekając na to aż Nicka pojawi się na mp usłyszałem pytanie Cathy o brakujące osoby.
-Nie ma z nami John'a, Martina i... Joachima - wymieniając imiona dwóch pierwszych mężczyzn nie wiedziałem jeszcze, że nie żyją - Chcecie ich teraz poszukać ?
Idąc po omacku po dżungli waliłam dłońmi w ostre pnie drzew kokosowych. Płakałam przy tym strasznie czując, że kula, którą miałam w gardle zaraz mnie udusi. Na dłoniach miałam własną krew. Tego mi teraz brakowało. Bólu, żebym mogła zapomnieć o wszystkich nieszczęściach jakie spotkały mnie na wyspie i o najgorszym, że na nią wróciłam. Wreszcie doszłam do małego strumyka daleko od brzegu i od pozostałych. Podciągnęłam rękawy i przemyłam krwawiące dłonie wpatrując się w głębokie rany, zadrapania i krwistoczerwoną maź sączącą się obok kostek dłoni. Wzięłam kilka łyków czując w ustach metaliczny smak krwi. Musiałam wracać do pozostałych, ale najpierw wypadałoby się uspokoić.
Edytowane przez chlaaron dnia 28-05-2011 17:02
-Za żywota! - krzyknęłam, cytując księdza, który zawsze walił mnie po głowie dziennikiem, kiedy jeszcze chodziłam do szkoły (historia z zycia wzięta ) Cos się we mnie zagotowało i własnie zaczęło wylewać się na zwnątrz.
-Słyszałam, jak grałeś sobie w butelkę. Płyniemy w nieznane, a ty nawet nie raczysz być przy osobie, którą rzekomo darzysz miłością, jeśli wiesz, czym jest. Po za tym ja nietoleruję alkoholu, a zwłaszcza u faceta, z którym jestem! - wydarłam się, mając gdzieś nakazy Cathy o zebraniu się w sobie i ogarnięciu sytuacji. Chyba wolałam utopić się w tej głębi, która pożarła statek razem z paroma ludźmi, niż kisić się dalej w tej psychozie.
-Nie wiem, dlaczego ze soba jesteśmy - powiedziałam lodowato do James'a, rzucając mu stalowe spojrzenie. Odeszłam kawałek i usiadłam pod drzewem, chowając twarz w dłoniach. Pewnie ludzie uznają mnie teraz za niezrównowazoną psychicznie, lub zaczną szeptać, że mieli rację - ten związek był bezsensowny. Ale co nas obchodzi, co inni o nas mówią? Żałowałam, że nie miałam swojego ekwipunku: hery, majki i kostki Micka...
-Wolałem już grać w butelkę niż siedzieć tam z tobą i zamulać o miłośći i innych bzdurach ! - krzyknąłem w stronę Jennifer. Nie będzie mi mówiła co mam robić - Skoro ty nie tolerujesz alkoholu to ja nie toleruję narkotyków ! Zwłaszcza u kobiety, z którą jestem ! - słysząc to zdanie Nie wiem, dlaczego ze sobą jesteśmy odpowiedziałem - Hmm, ja też nie wiem ! Najlepiej będzie jak to skończymy tu i teraz - mówiąc to odszedłem od grupy i wkurzony ruszyłem do dżungli. Miałem gdzieś, że mogę się zgubić. Potrzebowałem chwili spokoju.
-Nie toleruje ćpania... Rzuciłam na początku pobytu w tym buszu. Miłość jest jedną z bzdur? Najpięknięjsze uczucie na całej kuli ziemskiej jest bzdurą? Skończymy tu i teraz... - mruczałam pod nosem. Po policzkach zaczęł mi kapać łzy. James odszedł w gląb wyspy. Pewnie do Melody... Ale co mnie obchodził jakiś tam ludź, z którym byłam? Choc na usta cisnęło mi się od groma przekleństw oraz głwoę rozsadzała ochota mordowania i cpania, siedziałam dalej w miejscu nieruchomo. Chyba jeszcze nigdy, tak jak w tamtej chwili nie pragnęłam śmierci. Aby przyszła do mnie i musnęła delikatnie swą kosą. Ja chcę do Mick'a; do tego wspaniałego artysty, który nauczył mnie grać na gitarze. Obdarzał czułością i nie uważał miłości za bzdurę. Ale teraz jes tylko zranionym aniołem, który będzie nawiedzac mnie i dręczyć, póki nie zwariuję do końca. A kiedy umrę - nie dopuści mnie nawet przed swoje oblicze.
Wbrew woli załkałam naprawde głośno. Wkurzyłam się sama na siebie. Zapewne teraz ludzie pomyślą, że płaczę za tym idiotą. Nie - płakałam za sobą.
Powolnym krokiem i leniwym szuraniem po ściółce szłam w kierunku, z którego przyszłam. Z dłoni strużkami ciekła mi krew i spadała na ziemię, ale się nią nie przejmowałam. Ból obezwładniał jeszcze większy ból, za co byłam mu z całego serca wdzięczna. Po chwili jednak zrozumiałam, że cierpienie stało się podwójne. Nie dość, że cierpiałam zewnętrznie to jeszcze zewnętrznie. Łzy staczały się po policzku, ale to tylko łzy. Bez zbędnego szlochu. Już nigdy nie miałam być normalna. Wewnętrzna złość nie miała mnie nigdy opuścić.
Edytowane przez chlaaron dnia 28-05-2011 18:46
Podczas pobytu na statku wykąpałam się i zjadłam porządny posiłek. Następnie wybuchł pożar, w którym zginął Martin i John. Ratując się skoczyłam w wodę i wylądowałam na plaży razem z resztą. Nie podeszłam jednak do nich tylko stałam i patrzyłam na tonący statek a z oczu kapały mi łzy. Martin odszedł. Dołączył do Alexa, Bena, Andy'ego i Connie. Otarłam łzy i pociągnęłam nosem. Teraz ja albo Melody, pomyślałam i usiadłam na piasku. Nie wiedziałam czemu to zrobiłam. Po prostu poczułam, ze muszę usiąść i czekać. Tylko nie wiedziałam na co... Na śmierć? Oby nie.
Po pięciu minutach łażenia po dżungli bez celu, usiadłem sobie na kamieniu i powiedziałem sam do siebie coś co zostało już dawno stwierdzone przez ludzi na całym świecie - jestem idiotą. Sumienie zaczęło mnie gryźć. Jak mogłem powiedzieć coś takiego dziewczynie, która prawdopodobnie była tą jedyną ? Ech, nic się nie zmieniłem. Iv, Dakota i cała reszta miała rację. Skrzywdziłem ją. Będę musiał ją przeprosić jak wrócę. O ile w ogóle będzie chciała mnie widzieć. Nie liczyłem, że do mnie wróci. Nie myślałem nawet o tym. Gdy chciałem wstać usłyszałem coś dziwnego. Odwróciłem się. Ktoś był w krzakach...
Przez te kilka dni byłam obecna w obozie jedynie ciałem. Po znalezieniu statku zamknęłam się w pokoju, nie zważając na innych krzątających się po jachcie ludzi. Wzięłam prysznic, bo przecież głupio byłoby nie skorzystać z okazji. Ludzie na statku całkowicie się rozluźnili. Jedni grali w butelkę, a jeszcze inni przyrządzali jedzenie. Przynajmniej można było zjeść coś normalnego. Jednak przebywając na statku, wciąż miałam przeczucie, że ten rejs nie może się dobrze skończyć. Moje podejrzenia się sprawdziły. Ogień zaczął powoli rozprzestrzeniać się po statku, a ja o dziwo uszłam z życiem, wykazując się swoimi zdolnościami pływackimi. Te kilka dni spędzone w samotności było dla mnie zupełnym oderwaniem od wyspowego świata. Chyba trzeba w końcu przestać marzyć o tym, że kiedykolwiek się stąd wydostaniemy, pomyślałam, siedząc skulona przy jednym z drzew. Ogień i fale oceanu odebrały nam kolejne osoby. Tym razem padło na Martina i Johna. Zastanawiało mnie, skąd ogień w ogóle pojawił się na statku. Czyżby ktoś umyślnie go podpalił? Nie chciałam teraz o tym myśleć. Przyglądałam się tępo kłócącym się Jennifer i Jamesowi. Słowa Jamesa, choć nie skierowane do mnie, i tak we mnie ugodziły. Mężczyzna przebiegł obok mnie, zapewne chcąc trochę ochłonąć w dżungli. Nie uszły mojej uwadze łzy, spływające po policzkach Jennifer. Wiedziałam, że tak będzie, ostrzegałam, ale podejście do niej w tej chwili i powiedzenie " A nie mówiłam?" chyba nie było na miejscu. Zamiast tego ruszyłam wgłąb dżungli za Jamesem, na którego trafiłam już po kilku minutach. Jego oczy było szeroko otwarte, pewnie spodziewał się kolejnego nieprzyjaciela. Oparłam się nonszalancko o pień drzewa, patrząc na niego przez zmrużone oczy. - Powiem ci szczerze, James, że miałam cichą nadzieję, że hm... to było prawdziwe. Ja i ty... to nie była miłość. Ja nie kocham. - przeszyłam go lodowatym spojrzeniem. - Ale Jennifer wie co to miłość. Myślałam, że cię zmieni, albo raczej, że ty się zmienisz. Ale powiedzmy sobie szczerze, twoją jedyną miłością jest wódka i to nigdy się nie zmieni. - na mojej twarzy pojawił się blady uśmiech. Za wszelką cenę starałam się nie wybuchać złością. Chciałam, żeby w końcu coś dotarło do tego człowieka.
Edytowane przez Andzia dnia 28-05-2011 21:17
-I jeszcze ty mnie będziesz pouczać ? - popatrzyłem na Iv, która wyleciała z krzaków - Nie zapominaj, że ty też nie jesteś święta ! Nie wiem co robiłaś przez ostatnie kilka lat ale zanim się rozstaliśmy piłaś więcej niż ja ! - krzyknąłem w jej stronę. Jak ona śmie... I właśnie wtedy zrozumiałem na czym polega mój problem. Nie mogłem znieść krytyki na swój temat. Zawsze odgryzałem się jakoś ludziom i przez to mnie nie lubili. Tak straciłem Iv, Jennifer i wiele innych dziewczyn, o których nie warto wspominać - Iv, ja.... przepraszam. Chciałbym naprawdę naprawić to co zrobiłem Jennifer jednak... czy to możliwe ? - spytałem a w moich oczach pierwszy raz od kilku lat pojawiły się łzy.
Uniosłam wysoko brwi. - Po pierwsze rozmawiamy teraz o Tobie, nie o mnie, a po drugie - czy powiedziałam, że jestem święta? Miłość jest nie dla mnie. Myślałam po prostu, że tobie uda się jakoś z Jennifer. - chyba pierwszy raz na tej wyspie mówiłam do niego z takim spokojem w głosie. Może po prostu nie miałam już siły, by się kłócić? W moim przypadku było to dosyć dziwne. Kiedy James trochę się uspokoił... no, może nie bardzo, nagle stał się bliski płaczu. Ale przynajmniej nie wydzierał się już na całą dżunglę. Nigdy nie widziałam, jak James płacze i z pewnością był to ciekawy widok, ale teraz jakoś nie miałam do tego głowy. To wszystko dowodziło, że naprawdę zależało mu na Jennifer. - Przeproś ją. Porozmawiaj. Jeśli naprawdę coś do ciebie czuje, to postara ci się wybaczyć. Dla niej to też nie jest łatwe. Zmarł jej chłopak, a teraz Ty... - pokręciłam głową, wzdychając ciężko.- Ja ci nie pomogę. Nie będę jej wmawiać, że jesteś super i że powinna o ciebie walczyć, musisz to sam załatwić.