- Mężczyzna po przejściach?- odwróciłam się w kierunku dobiegającego głosu, a moje kąciki ust mimowolnie uniosły się ku górze. Koło mnie stał Jean. Był wysokim, dobrze zbudowanym, postawnym mężczyzną więc chyba lepiej nie mogłam trafić z partnerem do wart. Aktualna sytuacja nie była raczej odpowiednia do zapoznawczych pogaduszek, jednak nie mogłam przecież nie odpowiedzieć. Jean był ode mnie o wiele wiele wyższy więc musiało to z boku całkiem zabawnie wyglądać, gdy zadarłam głowę do góry - kobieta po przejściach zgadza się na warty z facetem po przejściach- uśmiechnęłam się blado. Zaraz jednak szybko zmieniłam swój ton, odwróciłam się do reszty.
- Eeee.... zróbmy mu pogrzeb. Mimo że może większość z nas żyje na bakier z Bogiem to jednak nie możemy go od razu tylko zakopać jak zwierzę...- powiedziałam poważnie - tak samo gdyby...gdybym...jaa czyy...to proszę...eee...- chciałam powiedzieć, że na wypadek gdyby i mnie spotkał ten sam los to chciałabym żeby odprawili mi pogrzeb. Jednak słowa o własnej śmierci i pogrzebie nie mogły mi jakoś przejść przez gardło.
Choć żyli ze sobą krótko Ian czuł, że łączą ich już jakieś więzi, choć na razie znikome. Zwrócił się, więc do zakłopotanej Alexandry. - Nie martw się, już nic nikomu nie powinno się stać. Będziemy ostrożniejsi. Pogrzeb należy się każdemu.
Pastor popatrzył ze smutkiem na mężczyznę, który został złożony do grobu. Ian wyobrażał sobie, że to on leży martwy w płytkim dole, a inni dyskutują jak poprawić bezpieczeństwo. - Zanim jednak przejdziemy do uroczystości, muszę powiedzieć, że pomysł z liderem jest niezły. W końcu teraz możemy podejmować demokratycznie decyzje, ale opozycji łatwiej się wyłamać i nie posłuchać woli większości. Trudniej sprzeciwić się konkretnej osobie wydającej polecenia, nawet jeśli się z nimi nie zgadzamy.
Davies wiedział, że jeśli wybiorą lidera, to on będzie mu posłuszny tylko do pewnego stopnia. Nigdy nie dopuści się czegoś złego, nie zrobi krzywdy innej osobie, nie zostawi nikogo na pastwę losu... Mężczyzna wyjął swoją Biblię oraz krzyżyk. - Jestem gotowy. Możemy zaczynać?
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Kiedy zobaczyłam, że Ian zaczyna odprawiać pogrzeb, coś we mnie drgnęło. Mimo tego, że byłam agnostykiem, nie chciałam, żeby to odbywało się beze mnie. Jako członek całej tej społeczności czułam się zobowiązana do bycia ze wszystkimi. To dziwne, w jak krótkim czasie przywiązałam się do całej grupy. Nie przeszkadzało mi, że Ian chce się modlić. Jeśli ma to znieść lepiej dzięki Biblii i modlitwie, nie miałam nic przeciwko. Doszłam więc do wszystkich, stanęłam nad grobem i myślałam. Patrzyłam po wszystkich i zastanawiałam się, kto będzie następny. I kto jest zdrajcą.
Odeszłam kilka kroków od grobu i pozwoliłam Ianowi odprawić pogrzeb. Nigdy nie byłam jakoś szczególnie wierząca. Fakt, do szesnastego roku życia byłam wręcz zmuszania do co niedzielnego chodzenia do kościoła. Ale robiłam to z obowiązku, a nie z potrzeby. Jednak wiedziałam, że pogrzeb należy się każdemu. Dobrze, że był wśród nas pastor, ponieważ nie widziałam tutaj ludzi silnie wierzących. No, może prócz Jeana... Usłyszałam jakiś szelest dochodzący jakby z boku. Kątem oka zauważyłam, że dotarła do nas Catherine. Chciałam zapytać, co z Joachimem, ale powstrzymałam się. Chyba mogłam okazać umarłemu trochę szacunku i zamilknąć na kilka minut? Pozwoliłam skierować swoje myśli na inne tory. Mianowicie: wybór lidera. Według mnie Catherine najbardziej nadawała się do tej roli, a jeśli nie ona, to Ian. Jeśli byłoby urządzane jakieś głosowanie, to na pewno zagłosowałabym na któreś z nich. Potrząsnęłam głową i spojrzałam przeciągle na Iana. To on miał odprawić pogrzeb.
Are you, are you
Coming to the tree
Where they strung up a man they say murdered three
Strange things did happen here
No stranger would it be
If we met up at midnight in the hanging tree
Ian postanowił zacząć. Otworzył Biblię w odpowiednim miejscu i zaczął czytać. Wiedział, że nie może odprawić normalnego pogrzebu, gdyż brakuje mu brewiarza i kilku niezbędnych narzędzi, zresztą nie wszyscy są wierzący. Zmarłemu należy się jednak godny pochówek.
- Słowa Ewangelii według Świętego Jana. Chwała Tobie Panie.
Mężczyzna liczył, że drugie zdanie wypowie ktoś oprócz niego. Potem wziął głęboki wdech i zaczął wyraźnie czytać.
-Był pewien chory, Łazarz z Betanii, z miejscowości Marii i jej siostry Marty. Maria zaś była tą, która namaściła Pana olejkiem i włosami swoimi otarła Jego nogi. Jej to brat Łazarz chorował. Siostry zatem posłały do Niego wiadomość: "Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz". Jezus usłyszawszy to rzekł: "Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą". A Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza. Mimo jednak że słyszał o jego chorobie, zatrzymał się przez dwa dni w miejscu pobytu. Dopiero potem powiedział do swoich uczniów: "Chodźmy znów do Judei!" Rzekli do Niego uczniowie: "Rabbi, dopiero co Żydzi usiłowali Cię ukamienować i znów tam idziesz?" Jezus im odpowiedział: "Czyż dzień nie liczy dwunastu godzin? Jeżeli ktoś chodzi za dnia, nie potknie się, ponieważ widzi światło tego świata. Jeżeli jednak ktoś chodzi w nocy, potknie się, ponieważ brak mu światła". To powiedział, a następnie rzekł do nich: "Łazarz, przyjaciel nasz, zasnął, lecz idę, aby go obudzić". Uczniowie rzekli do Niego: "Panie, jeżeli zasnął, to wyzdrowieje". Jezus jednak mówił o jego śmierci, a im się wydawało, że mówi o zwyczajnym śnie. Wtedy Jezus powiedział im otwarcie: "Łazarz umarł, ale raduję się, że Mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli. Lecz chodźmy do niego!" Na to Tomasz, zwany Didymos, rzekł do współuczniów: "Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć".
Kiedy Jezus tam przybył, zastał Łazarza już do czterech dni spoczywającego w grobie. A Betania była oddalona od Jerozolimy około piętnastu stadiów i wielu Żydów przybyło przedtem do Marty i Marii, aby je pocieszyć po bracie. Kiedy zaś Marta dowiedziała się, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu na spotkanie. Maria zaś siedziała w domu. Marta rzekła do Jezusa: "Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga". Rzekł do niej Jezus: "Brat twój zmartwychwstanie". Rzekła Marta do Niego: "Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym". Rzekł do niej Jezus: "Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?" Odpowiedziała Mu: "Tak, Panie! Ja mocno wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat".
Gdy to powiedziała, odeszła i przywołała po kryjomu swoją siostrę, mówiąc: "Nauczyciel jest i woła cię". Skoro zaś tamta to usłyszała, wstała szybko i udała się do Niego. Jezus zaś nie przybył jeszcze do wsi, lecz był wciąż w tym miejscu, gdzie Marta wyszła Mu na spotkanie. Żydzi, którzy byli z nią w domu i pocieszali ją, widząc, że Maria szybko wstała i wyszła, udali się za nią, przekonani, że idzie do grobu, aby tam płakać. A gdy Maria przyszła do miejsca, gdzie był Jezus, ujrzawszy Go upadła Mu do nóg i rzekła do Niego: "Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł". Gdy więc Jezus ujrzał jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: "Gdzieście go położyli?" Odpowiedzieli Mu: "Panie, chodź i zobacz!". Jezus zapłakał. A Żydzi rzekli: "Oto jak go miłował!" Niektórzy z nich powiedzieli: "Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł?"
A Jezus ponownie, okazując głębokie wzruszenie, przyszedł do grobu. Była to pieczara, a na niej spoczywał kamień. Jezus rzekł: "Usuńcie kamień!" Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego: "Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie". Jezus rzekł do niej: "Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?" Usunięto więc kamień. Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: "Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał". To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: "Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!" I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: "Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić!".
Mężczyzna skończył czytać i przymknął na chwilę Świętą Księgę.
- Oto Słowo Pańskie! Chwała Tobie Chryste.
Ian postanowił przejść do kolejnego etapu. - Zebraliśmy się tutaj, żeby pochować brata naszego zmarłego w szczególnie okrutnych okolicznościach. Przedwieczny Boże, miłosierny Ojcze, który masz o nas myśli o pokoju a nie o utrapieniu, dziękujemy Ci za wszystko, co uczyniłeś zmarłemu bratu naszemu, a przez niego i nas obdarzyłeś. Pokrzep nas mocą Swego Ducha Świętego, byśmy się nie smucili jako cl, którzy nie mają nadziei, lecz z całą ufnością polecili zmarłego w Twoje łaskawe ręce i pewni byli w nadziei, że go wskrzesisz do życia wiecznego w radosny dzień zmartwychwstania. Spraw, by nam jego odejście posłużyło do pilnego szukania tego, co jest w górze, gdzie mieszka Chrystus, i do wiernego wytrwania w wierze -- przez tegoż Syna Twego, Pana i Zbawiciela naszego. Amen.
Pastor po raz kolejny otworzył Biblię, tym razem na Starym Testamencie.
- A kiedy już to, co zniszczalne, przyodzieje się w niezniszczalność, a to, co śmiertelne, przyodzieje się w nieśmiertelność, wtedy sprawdzą się słowa, które zostały napisane: Zwycięstwo pochłonęło śmierć. Gdzież jest, o śmierci, twoje zwycięstwo? Gdzież jest, o śmierci, twój oścień? Ościeniem zaś śmierci jest grzech, a siłą grzechu Prawo. Bogu niech będą dzięki za to, że dał nam odnieść zwycięstwo przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa.
Mężczyzna zamknął księgę i odłożył ją, żeby mu nie przeszkadzała. Ściskał tylko krzyż. - Może ktoś chce powiedzieć coś od siebie, zanim przejdziemy dalej i zakończymy?
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Jennifer uczestniczyła w pogrzebie. Chociaż nie wierzyła w Boga, czuła, że musi, a nawet po prostu chce, być przy chowaniu jednego z grupy. Przecież to mógł być każdy z nas: ja, Ian, Ivette, Catherine... Dziewczyna stała w milczeniu nieobecna duchowo.
Nie uczestniczyłem w pogrzebie. Nie znałem tego faceta, nawet nie zamieniłem z nim słowa. Siedziałem na kamieniu i paliłem papierosa. Obserwowałem, jak ksiądz czyta z biblii jakieś cytaty. Kiedyś, gdy jeszcze byłem dzieckiem chodziłem do kościoła z mamą. Ale gdy ona odeszła... przestałem wierzyć. Bóg nie istnieje. Gdyby istniał, nie zabierałby dobrych ludzi. Wypuściłem z ust dym. Ian skończył czytać księgę.
Susan w zadumie słuchała ewangelii czytanej przez Iana. Zawsze, ale to zawsze podczas słuchania, czy też czytania tego fragmentu, przypominał się jej Cmętarz dla Zwieżąt. Właśnie w tej książce King umieścił cytaty z tej ewangelii... i lepiej wybrać nie mógł, prawda? Dziewczyna pogrążyła się w myślach o Złych Ludziach. Jeden z nich jest tutaj, między nimi, a drugi przycupnął gdzieś pod drzewem i obserwuje nas z bezpiecznej odległości, śmiejąc się że niepotrzebnie urządzamy ten teatrzyk z pogrzebem? A może zdrajca jest przy operacji, w laboratorium? Może jest nią Cathy, która desperacko próbuje teraz uratować Joachima, swojego kolegę? Boi się że zostanie z nami sama? Na Susan zaczęło się już bombardowanie wszelkich teorii spiskowych i paranoi. Z początku nie chciała brać wart, lecz teraz uznała że nie może zaufać nikomu. Ian poprosił resztę o powiedzenie parę słów. Susan chwilę się wahała, ale widząc że nikt nie ma ochoty na odezwanie się, wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić:
- Raczej wolę układać przemowy niż je wygłaszać, ale od niedawna wiele się zmieniło i my też musimy dostosowac się do sytuacji. Drogi kolego, nie wiem kim byłeś ani jak masz na imię, lecz mam nadzieję że jesteś ostatnią osobą która dziś umarła- Tutaj urwała, gdyż właśnie skłamała. Co prawda naprawdę żywiła taką nadzieję, lecz wcale w to nie wierzyła- Może twoja śmierć nam uświadomi że wystarczy jedna noc nieuwagi, by powybijać nas wszystkich? Albo że naprawdę nie jesteśmy tutaj sami i jesteśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie? Wiem na pewno, że twoja krew jest pierwszą rozlaną i oby ostatnią- tutaj Susan skończyła z przekonaniem że mowa słabo jej wyszła i zawstydzona, spuściła głowę.
Umieranie nie jest łatwe. Nasze ciało zostało zaprojektowane do przeżycia. Grube czaszki, silne serca, wyostrzone zmysły. Życie jest lepsze od śmierci. Dopóki nie jest... w tym momencie pomyślałam o mojej siostrze Josephine. Palcami wyszukałam łańcuszek z jej zdjęciem i przycisnęłam do serca. Oczy zaszkliły mi się momentalnie, jednak za wszelką cenę starałam się nie rozkleić. Nie teraz, nie tu. Biorąc pod uwagę, że zdrajca może być wśród nas i moje podejrzenia wobec Iana, najgorsze co mogłam, właściwie co mogliśmy w tym momencie zrobić to pokazać swoją słabość. Milczałam przez cały czas, gdy pastor odprawiał pogrzeb i dopiero kiedy zapytał czy ktoś ma coś do powiedzenia, kiwnęłam przecząco głową. Milczenie w tej sytuacji wyrażało więcej niż rafaello.
Słuchałam w milczeniu ewangelii, myślami byłam jednak gdzie indziej. Przypomniał mi się pogrzeb mojej mamy. Ludzie, ubrani na czarno podchodzący do mnie kolejno, by złożyć mi kondolencje. Ale oni znali zupełnie inną wersję wydarzeń, zupełnie różniącą się od tej prawdziwej. W moich oczach pojawiły się łzy. Zacisnęłam zęby, aby nie popłynęły. Ktoś mógłby pomyśleć sobie, że płaczę z powodu śmierci tego człowieka. Nie znałam go. Według mnie nie warto było wylewać niepotrzebnych łez za zupełnie nieznanego mężczyznę. Oczywiście nie skakałam wokoło z radości. Wysłuchałam do końca słów Iana. Popatrzyłam po innych. Jakoś nikt nie kwapił się do tego, by powiedzieć coś od siebie. Co mieliśmy mówić? "Szkoda, że nie mieliśmy okazji cię poznać?". Brzmiałoby to dosyć głupio. Może w głębi duszy zazdrościłam trochę temu człowiekowi. On już był wolny, miał spokój, a my nadal byliśmy na wyspie, wciąż nie wiedząc co nas czeka.
Are you, are you
Coming to the tree
Where they strung up a man they say murdered three
Strange things did happen here
No stranger would it be
If we met up at midnight in the hanging tree
James nie miał nic do powiedzenia na temat Mr.Grivies'a. Nawet go nie znał. Pamiętał tylko sytuację gdy mężczyzna domagał się zapałek a nikt mu wtedy ich nie użyczył. To było jego jedyne wspomienie o nieżyjącym mężczyźnie. Hawke rozejrzał się po zgromadzonych. Widząc, że raczej nikt nie ma zamiaru nic powiedzieć rzekł cicho do Ian'a, że może kontynuować.
Ian zauważył, że raczej nikt nie ma ochoty na przemowy. On jako pastor przywykł do pogrzebów, a i tak było mu ciężko. W końcu Susan powiedziała coś od siebie. Brzmiało to szczerze i na pewno bardzo emocjonalnie. Pastor schylił się i wziął do dłoni garść ziemi. - Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.
Rzucił brązowy pył do wykopanego dołu i przysypał nim delikatnie spodnie mężczyzny. Pastor dał innym znak, że mogą zrobić tak samo, a potem należy zakopać grób. Potem swoim krzyżykiem uczynił znak krzyża i ucałował go. Trzymał go dalej, jeśli ktoś chciałby postąpić tak jak on. Zaśpiewał również pieśń pogrzebową, którą zawsze śpiewa się w jego parafii do wyjątkowo melancholijnej melodii. - Gdy schodzić będę z świata,
O Jezu, przy mnie stój!
Gdy z ciała duch ulata,
Ty zjaw się. Zbawco mój!
Najsroższa kiedy trwoga
Ogarnie serce mdłe.
Niech Twoja męka droga
Mnie zbawi, błagam Cię...
// tak jestem, ale Ian to protestant, a ja katolik. Zresztą już dość dawno wykreowałem sobie taką postać, bo osobiście to nie jestem takim gorliwym i fanatycznym chrześcijaninem.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Susan przeżegnała się, wzięła garść piachu i przesypała go przez palce wprost do wykopanego grobu, starając się nie patrzeć na twarz trupa, lecz na swoją pięść. Wymykające się spomiędzy palców ziarnka piachu przypominały jej ich samych, jedno po drugim umierające na tej wyspie. Gdy przestały lecieć, dziewczyna cofnęła się, otworzyła pięść i spojrzała na swoją rękę- na spoconej dłoni wciąż zostało pare ziarenek. Co się stanie z ostatnimi ofiarami na wyspie? Kto je pochowa? Będą gnić na piachu, będą wisieć na gałęzi i staną się przestrogą dla następnych nieszczęśników? Do tej pory nie widzieli żadnych trupów- oprócz tego w laboratorium. Czy to on jest ostatnim z poprzedniej "partii" ?
//Spoko, moje przekonanie o niektórych sprawach też czasami różni się od tych narzucanych przez Kościół i Watykan //
Słysząc słowa Lexie, Jean skinął głową jednocześnie dziękując i zgadzając się, że póki co najważniejszy jest pogrzeb.
Kiedy Ian skończył obrzęd i zapytał czy ktoś ma coś do powiedzenia, Jean odezwał się, nie ruszając się ze swojego miejsca:
- Nie znałem cię biedny człowieku, ale dziękuję że choć nieświadomie, to jednak poświęciłeś swoje życie dla nas, abyśmy mogli zrozumieć jak niebezpiecznie jest w tym dziwnym miejscu, w którym się znaleźliśmy. Dziękuję - powiedział, po czym zamilkł, wbijając wzrok w ziemię.
Jennifer na wyspę sprowadziły głosy przemawiających. Jeszcze przed chwilą widziała swoją matkę w kałuży krwi przed domem. Dziewczyna nie wiedziała jak jej pomóc. Sprawdziła na początku tętno, lecz jego wynik przemawiał sam za siebie; za późno.
-Kimkolwiek byłeś? Na pewno człowiekiem - podjęła brunetka, przypominając sobie słowa jedej z piosenek swego zespołu. Kiedy ponownie miała otworzyć usta, zakręciło jej się w głowie i zemdlała,
Ian patrzył jak obozowicze zasypują grób zmarłego tworząc małą mogiłę. W końcu wziął łopatę i sam zaczął zakopywać dół. Po jakimś czasie na jego miejscu pojawił się mały kurhan. Davies był po tym doświadczeniu silniejszy, obudziły się w nim pierwotne instynkty. Mężczyzna miał wolę przetrwania. Na nieszczęście Jennifer zemdlała. - Catherine, pomóż jej! Nie możemy dopuścić, żeby znowu komuś coś się stało.
Po tych słowach niechcący popatrzył na Alexandrę z miną wyrażającą... właściwie to nic nie wyrażającą, najwyżej dziwny spokój i błogość.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
W milczeniu słuchałam Iana. Każde słowo interpretowałam po swojemu, odnosząc je do swojego życia. Wzięłam garść piachu i rzuciłam na ciało. Uśmiechnęłam się z uznaniem do księdza. Tym gestem podziękowałam mu za to, że w tym strasznym miejscu choć próbuje zachować nasze, ludzkie tradycje. Już miałam odchodzić od mogiły, kiedy Jennifer znowu coś się stało. Podbiegłam do niej. - Przynieście wodę! - powiedziałam szybko i zaczęłam ją cucić. Ktoś przyniósł wodę dziewczynie. - Jest osłabiona, jak my wszyscy,ale przez... eeh... Jej skłonności gorzej to znosi.
Obudziłam się. Sama nie wiem czemu zrobiło mi się słabo. Chyba przez to, że odkąd znalazłam się na wyspie nic nie jadłam. Zaraz po wybudzeniu głosy zdawały mi się za głośne, kolory za jasne. Słowem, najchętniej zasnęłabym sobie na długo.
Nade mną klęczała Catherine.
-Jesteś aniołem, moim aniołem. Przepraszam za krew na skrzydłach, nie będę już nas ranić - zaśpiewałam na jej widok kawałek refrenu "Szukając piór". Była to piosenka z pierwszej płyty mojego zespołu. Podniosłam się z ziemi dośc niezdarnie.
- Już wszystko okej? Powinnaś coś zjeść. - powiedziałam w stronę Jennifer. Wstałam i otrzepałam się z ziemi. Nie powinna brać. Klimat wyspy dodać jej słaby organizm równało się właśnie takimi sytuacjami. - I... Lepiej już nie bierz nic więcej, dobra?
Przypatrywałam się tępo Ianowi, zakopującemu grób. Miałam nadzieję, że był to pierwszy i ostatni dół który wykopaliśmy dla zmarłej osoby. Na ziemię sprowadził mnie jakiś huk. Rozejrzałam się zdezorientowana. Jennifer zemdlała. Cofnęłam się parę kroków, robiąc miejsce Catherine. Gdy patrzyłam na nieprzytomną Jenn, czułam lekki niepokój. Dzięki staraniom lekarki kobieta obudziła się jednak po kilkunastu sekundach. Wypuściłam ze świstem powietrze. Już myślałam, że trzeba będzie kopać kolejny grób...
Are you, are you
Coming to the tree
Where they strung up a man they say murdered three
Strange things did happen here
No stranger would it be
If we met up at midnight in the hanging tree