Reakcja zakłopotanego pastora rozbroiła mnie totalnie. Wybuchnęłam śmiechem, widząc jego zdziwioną minę. Szybko jednak uświadomiłam sobie, że to chyba nie najlepszy moment na taką "śmiechową histerię".
- O nic - powiedziałam z uśmiechem i puściłam oczko do Iana- nazbierajmy lepiej tych liści- rozejrzałam się dookoła- te powinny się nadać, nie musimy chodzić daleko- wskazałam ręką na lewo od prawie ukończonego szałasu i ruszyłam po nasz dach.
Nie potrafiłam powstrzymać się od uśmiechu, gdy usłyszałam pytanie Johnny'ego. Ten facet, nawet po uderzeniu człowieka łopatą potrafił być zabawny. Zauważyłam, że wrócił Ian, a Sonia i Stuart poszli w dżunglę szukać spadochronu. Dobrze, że nie zostałam w obozie sama i tym razem jakoś nikt nie palił się do pójścia z nimi. Wypuściłam ze świstem powietrze i ruszyłam za Lexie, zbierać liście na dach. A więc mój pomysł nie był wcale taki zły. Uśmiechnęłam się pod nosem, biorąc do rąk dwa duże liście. Przytachałam je aż pod szałas, który o dziwo wyszedł nam bardzo dobrze. Współpraca się jednak opłaciła. - Znaleźliście jakieś owoce? - rzuciłam do Iana w trakcie przenoszenia liści. Przez sytuację z Joachimem każdy zapomniał o pożywieniu, które mieli przynieść Ian i Catherine.
Are you, are you
Coming to the tree
Where they strung up a man they say murdered three
Strange things did happen here
No stranger would it be
If we met up at midnight in the hanging tree
Po operacji... Udało się. Życie uratowane. Jennifer odetchnęła głęboko. Mimo jej stalowych nerwów, na widok wnętrzności Joachima chciało jej się zwrócić... sama nie wiedziała co. Nie jadła od dawna, ale trudno! Ciekawiło ją, czy ktoś w końcu wziął się za budowę szałasu, więc wróciła nad jeziorko. Wychodząc, powiedziała jeszcze do Catherine: -Jesteś... aniołem.
/Jaka jest pora dnia na wyspie? Bo ja się już pogubiłam, a nasze postacie to nie cyborgi - nie będą wiecznie w dobrej formie /
Udało się. Gdy Cathy zaczęła zszywać Joachima, wyszedłem z laboratorium. Po wyjściu z ciemności, moje oczy musiały się przyzwyczaić do słońca. Ruszyłem w stronę innych i zamurowało mnie. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą nic nie było, stały mury przyszłego domku. Brakowało tylko dachu. Postarali się, nie ma co. Nawet turbodymoman by się zawstydził. Podszedłem bliżej Lexie i księdza.
- Jeśli was to interesuje, to Cathy go właśnie zszywa. Udało się. - powiedziałem obojętnym tonem. Nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć, bąknąłem do nich "Fajny domek" i ruszyłem w stronę jeziorka, by zaspokoić pragnienie.
Kolejne sprawne pociągnięcia igły sprawiły, że po niedługiej chwili szwy były gotowe. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy Jennifer wypowiedziała w moją stronę komplement. - To tylko moja praca. - szepnęłam już sama do siebie. Założyłam jeszcze opatrunek. Normalnie pewnie zrobiłaby to pielęgniarka, ale ich na wyspie jak na lekarstwo. Po wszystkim zdjęłam z siebie fartuch i wyrzuciłam go do kosza, a okulary schowałam. Teraz pozostawało jeszcze z powrotem przetransportować Joachima do obozu. Nie wyobrażałam sobie, żeby go tutaj zostawić. Na szczęście Jean o tym wspomniał. - Jean, masz rację. Przeniesiemy go, czy pozostałym się to podoba, czy nie. Możecie go dawać na nosze, tylko proszę was, delikatnie... - odparłam spokojnie, myjąc ręce.
Kiedy do obozu przyszedł Tim, i powiedział wszystkim o udanej operacji, poczułam się dziwnie lekka. Może to dlatego, że gdyby umarł Catherine za wszelką cenę postarałaby się dowiedzieć kto maczał w tym palce. Nie bałam się jej gniewu, może jedynie tego, że wygoniłaby Johnny'ego, mnie i Lexie z obozu. Ale czy naprawdę by to zrobiła? Nadal nie mieliśmy pewności co do tego, czy Joachim jest z nami szczery. - No jasne, że fajny, bo przez nas zrobiony. Jeszcze dach i będzie gotowy! - rzuciłam w stronę Tima.
Are you, are you
Coming to the tree
Where they strung up a man they say murdered three
Strange things did happen here
No stranger would it be
If we met up at midnight in the hanging tree
Po przeniesieniu Joachima do obozu, położyliście się spać- częściowo pod gołym niebem, częściowo w szałasie. Rankiem budzicie się rześcy i wypoczęci... i wtedy zauważacie kolejnego trupa. Mr.Grivies leży niedaleko szałasu martwy. Nóż, sterczący z brzucha, ewidentnie wskazuje na to, że został zamordowany...
CELE:
-zastanówcie się, kto mógł go zabić: pamiętajcie, że Joachim leży nieprzytomny...
-pochowajcie go.
Byłam nieobecna duchem, kiedy inni przenosili Joachima do obozu. Wiedziałam, że dadzą sobie z nim radę. Kiedy wróciłam, zobaczyłam efekty pracy ludźmi, z którymi przyszło mi tu być. Byłam pod wielkim wrażeniem tego, co udało im się zrobić. Zadbałam, żeby mój pacjent został umieszczony w bezpiecznym miejscu i położyłam się spać. Rano, kiedy się obudziłam, a wszyscy inni jeszcze spali, poszłam na sam koniec jeziorka, żeby nikt mnie nie widział i wzięłam kąpiel, jeśli to w ogóle można było tak nazwać. Woda orzeźwiła mnie i mogłam wrócić do normalnego życia. Ubrałam się, po czym wróciłam do obozu. Właśnie szłam zobaczyć, czy Joachim budził się po operacji, kiedy zobaczyłam ciało. Jakiś mężczyzna leżał w kałuży krwi gdzieś za krzakami. Podbiegłam tam i zobaczyłam trupa w całej okazałości. - Heej, ludzie! - krzyknęłam zdenerwowana. Pochyliłam się i dla formalności sprawdziłam tętno. Było niewyczuwalne. Zbladłam i ponownie krzyknęłam w stronę obozu.
Po kilku minutach Joachim został przeniesiony do obozu. Był nieprzytomny. Tej nocy mogliśmy być bezpieczni... Ale czy na pewno? Nie zastanawiając się nad tym długo, weszłam do prawie skończonego szałasu ( dach nadal nie został skonstruowany, nie zanosiło się raczej na deszcz, więc przełożyłam to na następny dzień. ). Ułożyłam się wygodnie na ziemi, odtwarzając w głowie wszystkie trudy minionego dnia. Na tej wyspie zdecydowanie coś mi nie pasowało. Była przeklęta, mimo, że nie wspominali o tym w nagraniu. Wciąż miałam cichą nadzieję, że to jedynie moja chora wyobraźnia płata mi figle. Ale czy ze snu nie powinnam się już dawno obudzić? Nigdy nie miałam jeszcze tak długich snów... Po kilku minutach tego typu rozmyślań, wyłączyłam się zupełnie i ani się obejrzałam, a odpłynęłam.
O dziwo spałam bardzo dobrze tej nocy. Nie miałam żadnych koszmarów i ani razu się nie obudziłam. Cichy śpiew ptaków i promienie porannego słońca przedostające się przez wąskie szczeliny w szałasie, wprawiały mnie w wyjątkowo dobry nastrój. Podniosłam się ze swojego miejsca i przeciągnęłam się leniwie. Większość osób jeszcze się nie wybudziło, więc starałam się chodzić bardzo cicho, aby ich nie wybudzić. Miałam zamiar dostać się do jeziorka, by zaspokoić pragnienie. Jednak wychodząc usłyszałam czyjś. Pobiegłam szybko w kierunku z którego dochodził dźwięk. Zobaczyłam Catherine, była przerażona. Z początku nie wiedziałam dlaczego, ale to co leżało u jej stóp wszystko wyjaśniało.
Na ziemi leżał człowiek i dopiero po kilku sekundach uświadomiłam sobie, że nie żyje. W pierś miał wbity nóż. Kojarzyłam go... to on pytał wtedy o ogień. Facet od papierosów. Poczułam jak miękną mi kolana, zakryłam usta by nie krzyczeć. W mojej głowie zaczęły pojawiać się pytania : Kto? Dlaczego? Co się stało? Morderstwo. Tyle wiedziałam. I to nie Joachim był sprawcą. Po operacji na pewno nie byłby w stanie dokonać czegoś takiego. - Ale... co? Kto to zrobił? Nikogo nie widziałaś? - zwróciłam się do Catherine.
Are you, are you
Coming to the tree
Where they strung up a man they say murdered three
Strange things did happen here
No stranger would it be
If we met up at midnight in the hanging tree
Wczoraj wieczorem siedziałem do późna, wpatrując się w zdjęcie Emmy. Jak zwykle towarzyszyły mi papierosy i tabletki. Chciałem być sam. W końcu chcąc, nie chcąc zasnąłem z ukochaną Emmą przed oczami.
Obudziłem się dość wcześnie. Przynajmniej była ta godzina, że wszyscy jeszcze spali. Ledwo żywy pomaszerowałem w stronę jeziora. Wziąłem kilka łyków wody, zdjąłem z siebie ubrania i wskoczyłem do wody. Miło było poczuć wodę ocierającą się o moją skórę. Nurkowanie, pływanie.... dawno nie czułem takiej przyjemności. Po 15 minutowej kąpieli wyszedłem z wody i na mokre ciało zacząłem zakładać ubrania. Ledwo wsunąłem na siebie koszulkę, gdy usłyszałem głos. Ktoś krzyczał. Puściłem się pędem w stronę obozu. Gdy już dotarłem i zobaczyłem Cathy nad ciałem jednego z nas, byłem bardzo zaskoczony. Kolejny trup. Ktoś go zabił w obozie... przy nas. A my nawet tego nie usłyszeliśmy. Nie pomogliśmy mu. Nie wiedziałem co powiedzieć. Po prostu stałem i gapiłem się z niedowierzaniem w nadchodzących ludzi.
Po przyniesieniu do obozu spadochronu, na dworze było już ciemno, więc wszyscy udali się spać przekładając budowę dachu na dzień następny. Sonia zwinęła się w kłębek w kącie ich nowego domu i przespała całą noc, w końcu była styrana jak wół po ciężkiej robocie. Rano zbudziły ją niepokojące krzyki. Zerwała się i pobiegła w ich kierunku, a gdy dotarła na miejsce stanęła jak wryta. Zakrwawiony trup leżał nieopodal szałasu. Zrobiło jej się niedobrze, zaczęła cofać się do tyłu, zatykając ręką usta. - To mógłby być każdy z nas... - wymamrotała dość niewyraźnie. - My tu sobie szałasy budujemy, jakbyśmy mieli się tu osiedlić, a przecież w każdej chwili możemy umrzeć.
- Nie widziałam nic. - mruknęłam, dalej przyglądając się ciału. Jako biegły miałam do czynienia z trupami cały czas, więc ten widok nie był mi obcy. - Nie żyje jakieś półtorej godziny, może dwie. Ma ślady rąk na karku. Ktoś musiał pchnąć go do drzewa, i wtedy zadać szybki cios. - powiedziałam, marszcząc brwi. Nóż przeszedł przez bardzo ważne organy, więc nawet gdybym przyszła chociaż kwadrans wcześniej, nic bym nie wskórała. Rzuciłam ostatni raz okiem na martwego człowieka i wstałam. Zapadła niezręczna cisza. - Idę zobaczyć, co z Joachimem. - powiedziałam i odeszłam od grupy. Nie miałam już czego szukać przy trupie. Wiedziałam jedno - ktoś, komu nie ufaliśmy tak naprawdę został przez nas źle oceniony, a ja musiałam tym bardziej uważać. W końcu mogłam być następna. Skierowałam się do miejsca, w którym leżał zoperowany przeze mnie mężczyzna. Przyklęknęłam przy nim i zaczęłam zmieniać mu opatrunek.
Gdy Catherine odeszła do Joachima, spojrzałam niepewnie po twarzach Tima i Sonii. - Nie powinniśmy... no wiecie... pochować go? - mruknęłam. - W końcu to był człowiek, nie zasłużył na to. - zacisnęłam dłonie w pięści tak mocno, że aż pobielały mi kłykcie. Miotały mną dziwne uczucia. Zdrajca był wśród nas i co gorsza - nie był to Joachim. Chyba, że za chwilę Catherine przybiegłaby do nas krzycząc "Uciekł!", ale na to raczej nie liczyłam. W tej sytuacji każdy mógł być zdrajcą... pytanie tylko: kto?
Are you, are you
Coming to the tree
Where they strung up a man they say murdered three
Strange things did happen here
No stranger would it be
If we met up at midnight in the hanging tree
Mimo obrzydzenia, jakie czuła na widok martwego ciała, powoli zbliżyła się do niego. Kucając przy nim, chwyciła uchwyt noża. Zamarła chwilę w bezruchu, zbierając w sobie odwagę, po czym zdecydowanym ruchem wyciągnęła zakrwawione narzędzie, czemu towarzyszył nieprzyjemny odgłos. Sonia zacisnęła zęby z całej siły, walcząc z odruchem wymiotnym. - Nóż może się nam przydać. - wytłumaczyła. Nie miała przy sobie żadnej broni a nóż mógł zapewnić jej szansę obrony przed napastnikiem. Szybko oddaliła się od trupa i stanęła obok Iv oraz Tima. - Masz rację, musi go pochować. Czy w tym laboratorium widzieliście jakieś łopaty?
Patrzyłam nieobecnym wzrokiem, jak Sonia wyjmuje nóż z ciała nieżyjącego mężczyzny. Skrzywiłam się nieznacznie, słysząc nieprzyjemny odgłos, który temu towarzyszył. - Mamy mało broni. Może się przydać. - pokiwałam głową. - Nie wiem, ale Johnny Chicken ma łopatę. Wróćmy i obudźmy go. Ostatnio miał, nie wiem jak teraz. - powiedziałam niepewnie. Miałam nadzieję, że Johnny jednak ma łopatę i nigdzie jej nie zawieruszył. Chyba nikomu nie uśmiechało się kopanie dołu gołymi rękoma.
Are you, are you
Coming to the tree
Where they strung up a man they say murdered three
Strange things did happen here
No stranger would it be
If we met up at midnight in the hanging tree
Niby nagranie, laboratorium i trupy w nim niewiarygodnie mnie wystraszyły, że jedyne o czym marzyłam to spieprzać jak najdalej stąd, jednak dopiero gdy zobaczyłam zwłoki jednego z nas dotarło do mnie jak beznadziejnie przedstawia się rzeczywistość. Patrzyłam beznamiętnym wzrokiem na ciało przebite nożem. Przecież jutro to mogę być ja. Nie byliśmy tu sami na wyspie, to było pewne. Jednak czy aby wśród nas nie ma jakiegoś szpiegusa? Nie miałam zielonego pojęcia. Wiedziałam za to jedno.
- Słuchajcie, nie możemy tu zostać. To niedorzeczne. Pochowajmy go i zdecydujmy się.... idziemy wgłąb wyspy szukać cywilizacji czy wracamy na plażę? Zawsze może płynąć jakiś statek... poza tym nie wiem jak wy, ale na otwartej przestrzeni czuję się bezpieczniej...- spojrzałam bezradnie po twarzach towarzyszy.
Jean obudził się słysząc krzyk. Gdy się dowiedział co się stało, zasmucił się. Ostatnimi czasy w każdym człowieku szukał przejawów przede wszystkim dobra. Z założenia każdy człowiek był dobry, jeśli społeczeństwo nie ukształtowało go inaczej. Obecna sytuacja była niezręczna - jakby nie patrzeć, trzeba było zachować ostrożność względem innych.
- Ludzie, co to za miejsce - powiedział bardziej do siebie niż innych. - Ja widzę dwie możliwości: albo zrobił to ktoś z nas, albo, co też możliwe, ktoś kto się tu zakradł a potem zniknął.
//Ja będę późno bo na ognisko jadę. Jak coś to Jean łazi z Wami
- Nie wiem jak wygląda Johnny Chicken, więc może Ty pójdź po niego, a my tu zaczekamy. - zaproponowała jednocześnie starając się wytrzeć krew z noża za pomocą dużego liścia. W momencie pojawienia się Lemura, do Sonii powróciły podejrzenia z poprzedniego dnia. Nie dając po sobie poznać, że Lexie wydaje się być podejrzana, odpowiedziała. - Jestem za tym, żeby pójść na plażę. Nie sądzę, żebyśmy w głębi dżungli znaleźli kogoś, kto mógłby nam pomóc. - szkoda tylko, że przeprowadzka na plażę wiązałaby się z budowaniem nowego schronienia.
Johnny spał tej nocy całkiem spokojnie. Śniła mu się ładna dziewczyna, która pracowała w kiosku niedaleko jego domu. Powiedziała, że Johnny jest bardzo przystojny, chce się z nią kochać, a kiedy odpinała stanik spytała czy ma łopatę.
Johnny otworzył oczy i ujrzał... jak ona miała na imię... chyba coś na A... Ivette!
- Tak łopata jest w plecaku. A na co wam ona? - podał dziewczynie łopatę i wyszedł z szałasu. Grupa tłoczyła się w jednym miejscu. Wszyscy wpatrywali się na ciało z wbitym w brzuch nożem. Johnny poznał, że trup należał do grupy. Joachim jeszcze się nie wybudził po operacji. Johnny stanął przy Jean'ie i zaczął rozmyślać kto mógł być mordercą...
Ian był bardo zmęczony cały wyspiarskim życiem. Zbieranie liści spotęgowało to uczucie, więc spał bardzo mocno. W końcu jednak i jego twardy sen został zmącony przez krzyki i podniesione rozmowy. Zaciekawiony - aczkolwiek nadal zaspany i wyczerpany - pastor podszedł do zgromadzonej grupki. To co zobaczył przeszło jego najśmielsze i najgorsze przypuszczenia. Jeden z rozbitków leżał martwy z wbitym nożem. Ktoś go najzwyczajniej w świecie zasztyletował. - Ale, ale, ale.... ale j-j-jak?
Davies był w szoku i zaczął się lekko jąkać. Był przerażony, bo morderca był wśród nich i śmiało sobie poczynał. Przecież, gdyby tylko chciał mógł zabić tej nocy wszystkich. W laboratorium wielebny widział zwłoki, ale tutaj było gorzej. Ciało należało do członka grupy, kogoś nie tak bardzo anonimowego - kogoś tworzącego ich społeczeństwo. - Nie, nieee-e.
Pastor stał nie ruchomo, a jego oczy powoli zaczęły się szklić. Gdy łez było wystarczająco dużo zaczęły ściekać po policzkach mężczyzny i z jego gardła wydobył się cichy, męski, dławiący szloch.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.