Nogi Veronici uginały się pod ciężarem Josha. Nie wiedziała czy było tak na wskutek tego, że był on bardzo ciężki czy po prostu miała teraz o wiele mniej sił.
Położyli go na dziedzińcu. Główna część dziecińca była wybrukowana, ale po bokach nie, musieli tylko znaleźć jakieś łopaty i mogli zabierać się do kopania grobu. Fergusson bardzo chciała pochować swojego przyjaciela, pamiętała jak pocieszał ją i obiecał, że jeśli znajdzie sposób na wydostanie się z wyspy to ją zabierze.
Usiadła na dużym kamieniu i wpatrywała się w jego ciało, powinna teraz zabrać się za poszukiwanie łopat, ale nie była wstanie, musiała chwilę ochłonąć o ile było to w ogóle możliwe.
Musiałem przemyśleć pewne sprawy, pogodzić się z czymś co mnie lada chwila czeka-śmiercią. Straciłem osoby które były mi bliskie, powoli odechciewało się życia, to przytłaczające. Tak nie da się żyć.. Usiadłem na kamieniu, obok Ver. Czekał nas kolejny pogrzeb..
all we really need to survive is one person who truly loves us
-Penelope Widmore
- Jeff... - Rzuciła zapłakana i oparła swoją głowę o jego ramię. - Powiedz czemu?... czemu nas to spotyka? - Zdawała sobie sprawę, że jej smutek nie może nawet konkurować z bezdenną rozpaczą Mosera. - Pamiętasz te stare czasy?... - Wypaliła nagle a jej usta wykrzywiły się w bardzo nikłym uśmiechu. - ... narzekałam na trudności, na ciężkie warunki... na wszystko, ale tamto życie to sielanka w porównaniu z tym wszystkim... - Nadal łkała a jej łzy moczyły koszulkę Jeffreya.
Mimo, że we trójkę dźwigali ciało mężczyzny, było im bardzo ciężko. Po złożeniu Josha na kawałki gołej ziemi z boku dziedzińca, Elena oddaliła się znikając we wnętrzu Świątyni. Po kilku minutach wróciła niosąc trzy łopaty. Dwie z nich oparła o pobliski kamień, a jedną zostawiła sobie. W czasie jej nieobecności pojawił się Jeff a Veronica się całkiem rozkleiła, co jeszcze bardziej przygnębiło Elenę. Bez słowa zabrała się do roboty, nie namawiając nikogo do pomocy. Widziała, że Veronica najbardziej przeżyła śmierć Josha, nie chciała, żeby zmuszała się do kopania grobu dla swojego przyjaciela, jeśli jest to dla niej zbyt bolesne.
Liam przez cały czas milczał. Podczas niesienia ciała Josha na dziedziniec i później gdy Elena poszła po łopaty nie odezwał się ani słowem. Ucieszył się jedynie na widok Jeffa. To była wielka ulga zobaczyć go żywego. - Może już nikt więcej nie umrze? - pomyślał. Wszak Jeffrey jako jeden z niewielu rozmawiał z Jacobem i może odebranie mu wzroku było zamianą za śmierć? Norton miał taką nadzieję. Wbił łopatę w twardą ziemię i energicznie kopał dając upust swoim emocjom.
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Szerokim chodnikiem na Front Avenue w pobliżu mostu Hawthorne szedł młody mężczyzna, w nieskazitelnym nowym garniturze, ze złością wypisaną na twarzy. W ręku trzymał teczkę, którą machał do rytmu wystukiwanego przez lśniące lakierki. Wyglądał na zamyślonego i tak rzeczywiście było. Z procesu myślowego wybiło go nagłe uderzenie. Pochłonięty własnymi myślami, nie zauważył młodej kobiety i wpadł w nią. Teczka wypadła mu z ręki i po płytach chodnikowych rozsypały się tomy papierów i dokumentów. - Przepraszam, nie zauważyłem pani.
Po tych słowach kucnął i zaczął zbierać kartki rozsypane w promieniu kilku metrów. Ku jego zaskoczeniu śliczna blondynka, ubrana w piękną, zieloną sukienkę - notabene podkreślającą jej szmaragdowe oczy - również się schyliła. - Dziękuję, nie trzeba.
- To też moja wina, bujam ostatnio w obłokach.
- Szczęściarze z tych obłoków.
Na ich ustach pojawiły się uśmiechy, ale po krótkim podziękowaniu rozeszli się, każdy ruszył w swą stronę.
~~~~~~
Przy barze w restauracji stylizowanej na lata trzydzieste siedziała piękna blondynka w "małej czarnej". Popijała przez słomkę jakiś drink i wyglądała na strapioną. - Poproszę rachunek.
Zaczepiła barmana, który pojawił się w pobliżu i zaczęła szukać w torebce swej portmonetki. Leżała tuż pod pistoletem. Zapłaciła za dwa drinki i ruszyła do wyjścia, gdy zauważyła siedzącego samotnie przy stoliku w kącie młodego mężczyznę, na którego wpadła poprzedniego dnia. Dręczyły ją wyrzuty sumienia, zabiła kolejną osobę. Muszę się jakoś odstresować, zapomnieć o tym na chwile. Ruszyła więc żwawym krokiem do mężczyzny pijącego sherry. - Witam, można się dosiąść?
- Tak, proszę.
Blondynka usiadła i machinalnie poprawiła swe długie, blond włosy lewą dłonią. - Leslie Sandman, miło mi.
- Bryan Henderson, czy to nie dziwne, że znowu się spotykamy?
Wymienili uścisk dłoni, a na ich twarzach pojawiły się delikatne uśmiechy. - Trochę tak, Portland to duże miasto. Mogę spytać czemu masz taki dziwny akcent?
- Wychowałem się w RPA, ale mam nadzieję, że można mnie zrozumieć. W Portland jestem tylko z powodu głupiego żartu jakiego padłem ofiarą, mieszkam w Bostonie.
- To bardzo ładny akcent, rzekłabym seksowny. Też nie jestem stąd, wychowałam się w San Diego, a teraz mieszkam w LA. Tutaj przyjechałam... powiedzmy służbowo. Jaki żart Ci zrobiono?
- Ktoś zaoferował mi pracę, jakaś Inicjatywa DHARMA, ale jak się okazało ona nie istnieje i nigdy nie istniała.
Siedzieli tak jeszcze przez długi czas, rozmawiali o życiu, o pracy i nauce, o uczuciach i cały czas sączyli drinki. W końcu się rozeszli i Leslie wróciła do hotelu, a Bryan udał się na pociąg do swojego miasta. Miał wrócić na uczelnię, do swych naukowych prac.
~~~~~~ - Tak, Ben, jestem już po. Gładko poszło, ale zrobiło mi się głupio, gdy błagał o życiu. Do zobaczenia, wrócę jutro.
Z budki telefonicznej stojącej obok poczty wyszła Leslie i skierowała się na postój taxówek. Usłyszała za sobą tupanie. - Leslie, to Ty?
Dziewczyna obróciła się i nie uwierzyła własnym oczom. - Bryan?
Mężczyzna dobiegł do niej. - Znowu służbowa podróż?
- Eee... tak.
- Spieszy Ci się? Mieszkam w pobliżu. Może wpadniesz do mnie?
Dziewczynę trochę zamurowało, ale uśmiechnęła się. - Tak, wracam dopiero jutro.
Udali się spacerkiem przez park do mieszkania Hendersona. Mężczyzna jak na dżentelmena przystało otworzył jej drzwi. Oczom Leslie ukazało się małe, ale schludne i czyste mieszkanie. Wszędzie było pełno książek i notatek z różnymi wzorami.
- No tak, opowiadałeś mi o tym.
Udali się do kuchni, gdzie Bryan zaczął gotować spaghetti. Rozmawiali ze sobą jak starzy znajomi, choć spędzili ze sobą tylko kilka godzin przy drinku. Po obiedzie przenieśli się do salonu, gdzie rozkoszowali się słodkim, czerwonym winem. Po kilku lampkach matematyk stał się odważniejszy i złapał Leslie za rękę i zaczął rozczesywać jej włosy palcami. Kobieta nie protestowała, nie widziała w tym nic złego. Nagle Bryan pochylił się i pocałował ją w usta. Wtedy blondynka poczuła coś dziwnego. Przed oczami pojawiły się różne wizje: łódź podwodna, plaża, dżungla, ona z Bryanem, jakiś potwór otaczający jej nagie ciało w jaskini. Kobieta wstała i przestraszona wybiegła bez słowa.
~~~~~~
Wczesnym rankiem mieszkańców pewnej kamienicy w Bostonie obudziło trzaskanie drzwiami. Ich sąsiad, doktor matematyki po nieprzespanej nocy wybiegł z mieszkania. Postanowił udać się na dworzec, wiedział, że prędzej czy później spotka tam Leslie. Wczoraj, gdy ją pocałował zobaczył dziwne rzeczy: wspólne jedzenie tostów, upojnie spędzoną noc czy spadek w przepaść z imieniem blondynki na ustach. Nie dawało mu to spokoju, był tym tak przejęty, że nawet nie powiadomił nikogo, iż nie wstawi się w pracy. Dotarł na odpowiedni peron i usiadł na ławce. Po dwóch godzinach oczekiwania wyłowił w tłumie upragnioną osobę. Widział już z daleka jej długie blond włosy. Przez całą noc myślał czym była spowodowana ucieczka kobiety: pocałunkiem czy podobnymi wizjami. Podszedł do niej, ale ona próbowała go minąć bez słowa. - Proszę, porozmawiajmy.
- Masz trzy minuty.
Udali się na bok, gdzie tłum był mniejszy i można było spokojnie rozmawiać. - Czy wczoraj, Ty też to zobaczyłaś?
Oczy kobiety zrobiły się jakby większe, a na jej twarzy pojawiło się zdziwienie. - Więc to nie tylko moje urojenia... Myślałam, że coś ze mną nie tak. Te słowa dodały Bryanowi otuchy, był zauroczony Leslie, a dodatkowo chciał coś przetestować. Pocałował ją znienacka, przytrzymując rękoma. Kobieta broniła się początkowo. Do ich umysłów napływało coraz więcej wizji i blondynka już się nie stawiała oporu. Oboje zrozumieli, że to wspomnienia. Ich ciała zwarły się w namiętnym pocałunku. Przytulili się mocno do siebie i uronili łzy. Leslie i Bryan płakali ze szczęścia, odnaleźli się, byli razem. - Kocham Cię, Bryan...
- Ja Ciebie też, Leslie.
Stali przytuleni do siebie i uśmiechnięci patrzyli sobie w zapłakane oczy. Tkwili tak jeszcze długo w swoim szczęściu.
To miejsce stworzyli wszyscy razem, żeby mogli się nawzajem odnaleźć. Inni nie byli jeszcze gotowi. Gdy to nastąpi, rozbłyśnie białe, ciepłe światło wiary, nadziei i miłości.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Kopanie grobów stało się w ostatnim czasie zajęciem, na które poświęcali najwięcej czasu na wyspie. Który to był już grób wykopany by pochować znajomą osobę? 4? 5? 6? Ciężko było zliczyć. Liczba śmierci była zawsze za duża o taką liczbę osób jaka odeszła. Wyspa miała być początkiem nowego życia dla członków Inicjatywy Dharma i oazą spokoju dla Agresorów. Za sprawą Czarnego Dymu i Jacoba stało się zupełnie inaczej. - Spoczywaj w pokoju Josh... - już niemal schematycznie pożegnał się z mężczyzną Liam. Zdawało się, że to tak niedawno do ich domku w Dharmaville wpadł wraz z Jeffem chcąc poprawić relacje z Dharmą. Norton żałował, że wtedy zareagował tak impulsywnie. Każdej straty okazji do rozmowy z dobrymi ludźmi powinno się żałować. Wraz z Eleną skończyli grób stawiając na nim drewniany krzyż. - Nie powinniśmy się rozdzielać. Chodźmy do kuchni. - powiedział patrząc na zgromadzone na dziedzińcu osoby i wszedł do świątynnej kuchni. Gdzieś na blacie leżały suche muffinki, a obok stała przypalona patelnia nosząca ślady spaghetti. Liam jedynie rzucił na to okiem i usiadł na krześle by w końcu trochę odpocząć.
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
-takie było nasze przeznaczenie, Ver. Musimy cierpieć by nie cierpieli inni - zaśmiałem się nerwowo - przepraszam, plotę głupoty... - usprawiedliwiłem się po czym objąłem ręką Fergusson, chcąc choć trochę okazać jej bliskość w tych trudnych dla nas oboje chwilach. Liam i Elena pochowali Josha, po chwili w czwórkę(?) byliśmy już w kuchni.
all we really need to survive is one person who truly loves us
-Penelope Widmore
Lisa siedziała cicho, nie odzywała się. Jedyną osobą jaką chciała chronić był Jeffrey, podeszła do niego i usiadła mu na kolanach. Przytuliła się, chciała czuć jego bliskość.
- Zostawisz mnie?- spytała, niestety nie miała pewności, ale musiała zapytać. Nawet, jeśli jej to obieca to nie zawsze możną spełniać obietnice.
Chwilę po tym jak do kuchni wszedł Liam, dołączyła do niego Elena oraz Veronica z Jeffem. - Przerażająca jest świadomość, że nikt już tu nie wejdzie... - powiedział zasmucony Liam wpatrując się w drzwi z małą nadzieją, że może zobaczy w nich jakąś znajomą, przyjazną twarz. Taka się pojawiła. Mała Lisa wkrótce weszła do środka i wgramoliła się na kolana Jeffreya. - Przez to wszystko co się działo ostatnio zapomniałem nawet, że jestem głodny. Macie ochotę coś zjeść albo się napić? - zapytał po wstaniu od stołu.
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
- Czy jest na tej wyspie jeszcze ktoś żywy prócz nas? Ktoś kto nam pomoże? - Spytała patrząc tempo przed siebie. Do końca nie zdawała sobie nawet sprawy, że raczej nikt z obecnych tu osób jej nie odpowie, bo wiedzą tyle co i ona. - Wszyscy nie żyją? Są jeszcze... jacyś ludzie... wszyscy "nasi" mieszkali w świątyni? - Chciała coś robić, opuścić świątynię, iść, nawet bez celu przez dżunglę, ale to siedzenie w mrocznej i przygnębiającej kuchni było najgorsze. Co jakiś czas kolejna łza spływała po jej policzku. Oczy miała już prawie tak czerwone jak królik, napuchły mocno od płaczu.
- Ja nie jestem głodna... - Odparła na pytanie Liama, które dopiero po chwili do niej dotarło.
Podczas kopania grobu łzy nie przestawały ciec Elenie po policzkach. Tyle osób ostatnio zginęło... Lil też na pewno nie żyje i najgorsza była ta świadomość, że Elena nigdy nie odnajdzie jej ciała. A co jeśli... Jeśli ta czaszka, którą znalazła w dole to była właśnie jej przyjaciółka? Elena wypuściła łopatę z rąk, ta wizja ją przeraziła. Próbując odgonić od siebie te myśli, powędrowała za Liamem do kuchni.
- Ja bym coś zjadła. - odparła krótko, patrząc przed siebie dość nieobecnym wzrokiem. - Hej, zróbmy tortellini! - zawołała niespodziewanie, podrywając się z krzesła.
- Hej Veronica! Nie rozklejaj się teraz. Jest to trudna sytuacja ale musimy być silni. Nie marnuj sił na płacz. - powiedział z uśmiechem i podał blondynce chusteczkę. - A jeżeli nie chcesz jeść to przynajmniej się napij. - powiedział i podał kobiecie kubek z wodą. Następnie podszedł do szafki i otworzył z nadzieją, że znajdzie coś do jedzenia. - Jest tylko jakiś Ramen do zalania wrzątkiem. - powiedział i pokazał zgromadzonym dziwne opakowanie.
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Jack podszedł do Michelle, która stała przy grobach, chyba coś musiała wiedzieć jako nowy Jacob.
-Co robimy? -spytał się ją, patrzył na świeży grób wykopany przez innych.
Edytowane przez Jack Shitman dnia 03-02-2011 22:18
Stała ze szklanką w ręku a słowa reszty po części docierały do niej a po części odbijały się od bariery jaka ją teraz otaczała. Tarcza ta zbudowana była ze smutku i ze strachu.
Veronica wciąż rozmyślała nad tym jak mogliby się wydostać, ale przyłapywała się, że nie robi nic prócz ciągłego powtarzania w myślach: "Jakoś uciekniemy, nie chcę umierać". Bała się, że pozostanie sama na wyspie lub umrze, oh tak bardzo bała się śmierci.
- Uda się. - Rzuciła nagle i upiła łyk wody. - Damy radę, ktoś musi żyć, może Cormac... może ktoś inny... musimy mówić z nią... no wiecie... tą tamtą... - Bredziła.
- Nigdy Cię nie zostawię - szepnąłem do uszka córki- nawet jeśli nie będę przy Tobie ciałem, będę duchem. - pocałowałem ją w czoło i przytuliłem. Lisa oparła główkę o moją klatkę piersiową i cichutko westchnęła. Jest taka młoda, a tyle przeżyła.. Straciliśmy wszystko oprócz siebie.. - a ja straciłem apetyt -odparłem zaraz po Elenie.
all we really need to survive is one person who truly loves us
-Penelope Widmore
- Ramen! Uwielbiam japoński Ramen!- pisnęła Lisa klaskając w dłonie. - Zróbmy go! Proszę!
Chciała ich jakoś odciągnąć od melancholii, która panowała od dłuższego czasu. Wyjęła z szafki miseczkę próbując zachęcić ich do roboty.
- Pomóżcie mi! Potrzeba kilku rąk, sama tego nie przygotuję! Chcę zejść Ramen!
- Nie! - Elena zareagowała instynktownie biorą do ręki opakowanie Ramenu, które znalazł Liam - W składnie jest mydło, nie będziemy tego jeść! - odrzuciła nie nadającą się do spożycia potrawę, w ogóle nie zwracając uwagi na Lisę - Musimy znaleźć tortellini! - upierała się Elena i zaczęła szukać po szafkach odpowiednich składników.
Tortellini... To słowo chyba najbardziej będzie się kojarzyło Liamowi z Lilianne. Na samą myśl o tej potrawie czuje jej zapach i atmosferę Dharmaville niedługo po przybyciu ich na wyspę. - Tak, to dobry pomysł. - odpowiedział Elenie. - Mam nadzieję, że ktoś z Was umie to robić bo ja niestety nie znam przepisu. - powiedział, patrząc z nadzieją na Elenę. Przypomniał sobie jak zakradała się do ich domku i wyjadała tortellini z garnka. Wkrótce Elena zaczęła żwawo przeszukiwać szafki w poszukiwaniu składników. - Lisa, łap! - krzyknął do dziewczynki i rzucił do niej opakowanie Ramenu.
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Spojrzałam na Jack'a, nie miałam ochoty z nim rozmawiać, ale wiedziałam, że jeżeli mu nie odpowiem to się nie odczepi.
- Ty nie jesteś kandydatem. - powiedziałam i wciąż przyglądałam się kopczykowi ziemi. Nie mogłam się po tym wszystkim podnieść. Ashley, Bryan, Leslie, Josh, za dużo ludzi ginęło, a teraz wcale nie będzie lepiej- byłam o tym przekonana.
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.