Nadal ją obejmowałem. Za nic nie chciałem i nie mogłem jej puścić. Miałem nadzieję, że za chwilę otworzy te swoje prześliczne oczy i będzie jak dawniej. Już nie liczyłem, ile łez spadało w tamtej chwili po moich policzkach na ziemię. I w tym momencie coś we mnie drgnęło. Doskonale wiedziałem, że w końcu się pojawi. Okropne poczucie winy. Przecież mogłem ją obronić! - To nie tak miało być. Powinienem był stanąć przed nią. To moja wina. - powtarzałem.
Liam stał nieruchomo dopóki nie pojawiła się przy nim Elena. Przytulił się do niej i uświadomił sobie jakim jest szczęściarzem, że ma przy sobie ukochaną osobę. Objął ją tak mocno jakby ktoś chciał mu ją odebrać. - Dobrze, że już tu jesteś... - powiedział cicho i pogładził ją dłonią po włosach. Chwilę później wzrok skierował na Josha, który rozpaczał nad ciałem Ashley, obwiniając siebie o jej śmierć. - Chodźmy do niego. - powiedział Elenie i ruszyli w stronę mężczyzny. - Josh, to nie jest Twoja wina. Nie możesz się obwiniać za czyny niezrównoważonych ludzi. Musimy pochować Ashley i wracać do Świątyni bo nie jest tu bezpiecznie... - powiedział i po chwili wahania położył swoją dłoń na jego ramieniu.
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Veronica wchodziła po drabinie słysząc głosy.... była już blisko gdy nagle... spojrzała w górę a jej oczom ukazał się Bryan lecący w dół i trzymając mocno nieznajomą, której głos Fergusson słyszała przed chwilą. Spojrzała w dół, na twarde. wielkie skały, które obmywały spienione fale.
- Bryan... - Wydusiła widząc jak wśród wzburzonej wody znika Henderson razem z Tamarą. Veronica kontynuowała wspinaczkę... nie mogło do nie dotrzeć, że on po prostu... odszedł. Wygramoliła się na skałę i zobaczyła ją... Ashley, z jej oczu ziała pustka, nie żyła a w całej tej okropnej, mrocznej scenie widziała tylko opłakującego Thompson Josha. Fergusson padła na kolana i opuściła głowę patrząc na czarne skały w, których odbijało się światło słońca... ona nie żyła, Ashley...
Leslie otworzyła szeroko oczy. Jej ręce zaczęły drżeć, gdy Bryan powiedział: "Ciebie też, wiesz to". Tak bardzo chciałaby go przytulić! Choć przez chwilę dotknąć wargami jego ciała... ukochanego ciała... Mogła mieć wątpliwości, gdy była daleko, ale teraz, patrząc na jego walkę, wiedziała- kochała go! W tej chwili snuła tylko dwa marzenia: wytłumaczyć wszystko Bryanowi i zastrzelić tą przeklętą sukę!
Nacisnęła na spust. Wystrzeliła. Pocisk przeszył powietrze, osunął się w nicość... a ona, a on... oni już spadali. Usłyszała tylko krzyk układający się w jej imię. Ze zwierzęcą furią rzuciła pistolet na ziemię. Podbiegła do urwiska.
- Bryan! Bryan, nie, kocham cię!!!- wrzasnęła, zdzierając przy tym struny głosowe. To był przeraźliwy, pełen rozpaczy i spóźnionego żalu krzyk. Jego już nie było.
Leslie wstała i chwiejnym krokiem zbliżyła się do miejsca, gdzie upadła jej broń. W oczach jej pociemniało, nie zwracała uwagi na innych. Bryana już nie było. Jego już nie było. Niczego już nie było.
Zaczęła oddychać ciężko. Wzięła pistolet, usiadła na ziemi. Z jakimś dziwnym wyrazem przypatrywała się narzędziu, badała je, jakby widziała coś takiego pierwszy raz.
- Mieliśmy umrzeć razem, w szczęściu. Tak powiedział szaleniec Richard- wymamrotała całkiem głośno. Dla niej już nic się nie liczyło, już nikt się nie liczył... Ludzie obok byli niewidzialni- każdy w otoczce swego indywidualnym smutku i cierpieniu.- Nie chciałam tak tego kończyć, a teraz nie mam nawet siły, żeby nacisnąć ten przeklęty spust!- jej głowa opadła na klatkę piersiową.
Płakała. Teraz już wiedziała: nigdy nie będzie lepiej. Są ludzie, których przeznaczeniem jest bohaterska śmierć i miłosne porywy, lecz dla niej los szykował tylko jedno: klęskę, samotność, poczucie winy- zło całego świata, które sama na siebie sprowadziła.
- Nie jestem dobrym człowiekiem- odkręciła się w stronę urwiska, zanosząc się szlochem tak rozpaczliwym, że, wydawałoby się, wiecznym...
Jednak, kochani, cóż jest wieczne? Rzeczy szybko przemijają i ten szloch, tak potężny i nieskończony, szybko przerwał pewien huk. Huk wystrzału. Huk śmierci. Huk rozpaczy i tęsknoty... Pozbawione woli ciało dziewczyny runęło na ziemię. Jej blond włosy rozsypały się w nieładzie, do oczu popłynęła strużka krwi. Piękna, a zarazem straszna... umarła.
/Muszę przyznać, że mnie samej się smutno zrobiło... Liczyłam na szczęśliwe zakończenie wątku Leslie i Bryana, na posty w stylu czerwonej sypialni z Dharmaville... To akurat miłe wspomnienia. Nie chcę nimi niszczyć tego smutnego klimatu Arctic, Umba- świetnie pisaliscie. W następnej edycji po prostu musicie grać! Umbo, Umbo, ramiona moich postaci kobiecych są zawsze otwarte dla Twoich postaci męskich Arctic pewnie też już ustawia się w kolejce (do Mateuszam, nie do mniem) To była dla mnie pechowa edycja: najpierw zepsuty komputer, potem miesiąc w sanatorium... ale będę ją wspominać z wielkim sentymentem. Może większym niż MP10... kto wie April- podziękowania należą się również, a w sumie przede wszystkim Tobie. Maksymalne wyrazy szacunku i podziękowania dla pozostałej ekipy Mistrzów. Do następnego razu!/
Będąc przez moment w objęciach Liama poczuła się bezpiecznie, stwierdziła, że uspokaja ją to bardziej niż palenie papierosów. Po chwili trzeba było wrócić do rzeczywistości i uporać się z ostatnimi wydarzeniami. Oboje podeszli do rozpaczającego Josha.
- Wracać do Świątyni? Po co w ogóle szliśmy do tej jaskini? Weszliśmy i wyszliśmy z niej niczego konkretnego się nie dowiadując... - Elena zerknęła na Michelle, zastanawiając czy kobieta wie co powinni dalej robić. Rozważania na temat ich kolejnego kroku przerwał odgłos strzału. Elena odwróciła się natychmiast do tyłu, gdzie koło urwiska leżało martwe już cało Leslie.
- Nie! - krzyknęła, nie mogąc uwierzyć w to, że ludzie giną jeden po drugim...
Dopiero huk przypomniał mi, że nie tylko Ashley nie żyje. Otworzyłem szeroko oczy i spojrzałem w stronę klifu. Kolejna, niepotrzebna ofiara. Leslie. To jej nie pocałowałem. Zapadła głucha cisza, którą przerywał tylko szum fal. Trzymałem ciało Ashley w ramionach. Liam trzymał mi rękę na ramieniu. Nie spodziewałem się, że nawet on mnie wesprze. Zdałem sobie sprawę, że wspólna niedola sprawiła, że wszyscy byliśmy jedną, wielką rodziną. - Chodźmy stąd. Za dużo złego tu się stało. - powiedziałem, podnosząc wzrok.
Elena nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, co w tej chwili musi odczuwać Josh. Z każdą kolejną chwilą była coraz mocniej przekonana o tym, że wyspa jest po prostu przeklęta i wszystkich ich czeka tu śmierć. Najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że ucieczka z tego miejsca jest rzeczą niemal niemożliwą.
- Josh... A co z... ciałami? Gdzie chciałbyś ją pochować? - spytała, dochodząc do wniosku, że to właśnie Josh powinien o tym zadecydować.
- Jest takie miejsce... Niektórzy powinni wiedzieć, o czym mówię... - zacząłem przypominać sobie ten obraz w pamięci. Miejsce, gdzie zawsze odpoczywałem. Bezpieczne, spokojne i piękne. Chciałem kiedyś tam ją zaprowadzić. Nie wyszło. - Niedaleko stąd jest wzniesienie z widokiem na ocean. To byłoby dobre miejsce.
Ashley, Bryan, Leslie... Przyjaciele ginęli jeden po drugim. Czy taki był plan Michelle? Zgromadzić wszystkich przy Jaskini i odbierać im po kolei życie? Wszak ich nazwiska były przekreślone w Jaskini i wydawał się to realny scenariusz. Norton automatycznie spojrzał na Jeffa. Jego nazwisko też było przekreślone a wciąż żyje. Czy spotka go taki sam los? Zdjął dłoń z ramienia Josha i spojrzał na ciało Leslie i Ashley. - Zajmijmy się nimi. Chodźmy w te miejsce... - powiedział smutnym głosem i wolnym krokiem podszedł do Leslie. Spojrzał na nią z wyrzutem sumienia. Trafił razem z nią na wyspę a nawet nie miał okazji jej dobrze poznać. W oczach stanęła mu scena, podczas której urządziła przedstawienie z Bernardem w roli głównej. Mimo, że minęło od tego czasu kilka miesięcy, wydawało mu się jakby to było wczoraj. Rozmowę o Effy też miał w pamięci. Pochylił się nad jej ciałem i wziął na ręce. Podszedł z nią na ramionach do reszty osób i powiedział - Zbierajmy się stąd powoli...
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Ciągle w amoku, więc zbudzony drżę z niepokoju. W takich chwilach, w chwilach śmierci bliskich mi osób przypomina mi się ona, Gianna. Na myśl o jej dłoni, ustach, oczach, na myśl o spotkaniach i wspólnych kąpielach w jeziorze drżę. Tyle czasu schodzi na westchnienie, na rozpacz i ból. Ashley, Bryan, Leslie. Kto będzie kolejny? Kogo jeszcze wybrała sobie wyspa na swoją ofiarę?
Stanąłem przy swoim przyjacielu, tak jak i ja wcześniej, tak i on potrzebował teraz wsparcia. Wiedziałem jak się czuł w tym momencie - bowiem znika chęć życia, a to najgorsze co może spotkać człowieka - Jestem z Tobą, Josh. - powiedziałem cicho.
Arctic, Umbastyczny, von Veronko - jesteście prawdziwymi Mistrzami
all we really need to survive is one person who truly loves us
-Penelope Widmore
Wstałem z jej ciałem na rękach. Po raz kolejny odetchnąłem głęboko. Wtedy poczułem coś dziwnego. Delikatny podmuch wiatru zmierzwił moje dawno nie obcinane włosy. Nie był to jednak zwykły wiatr. To była ona. Właśnie tak chciała mi pokazać swoją obecność. Wtedy byłem tego pewien. Nadal drżącym głosem odpowiedziałem najlepszemu przyjacielowi:
- Dziękuję, Jeff. - zatrzymałem się na moment, żeby spojrzeć w dal. - Dziękuję wam wszystkim.
Ted opuścił chatkę, gdy tylko Dores go zobaczyła od razu zemdlała. Nie mógł nawet z nią porozmawiać. Czuł że coś się zmieniło na wyspie, pewnie kilka osób zginęło, to by się nie stało gdyby chcieli z nim współpracować, gdyby stanęli od początku po jego stronie. Odetchnął świeżym powietrzem, po czym ruszył do dżungli, jeszcze musiał kilka rzeczy zrobić by osiągnąć upragnione zwycięstwo...
Po tym jak Josh wziął w ramiona ukochaną Ashley, Liam ruszył za nim z Leslie na rękach. Tragicznie zmarłe osoby ruszały w ostatnią drogę na rękach przyjaciół. Gdy po kilkuset metrach doszli do wzniesienia, Norton rozumiał dlaczego właśnie tu Josh chce pochować ukochaną. Te miejsce było przepiękne. Liam nawet nieznacznie się uśmiechnął. Miejsce te automatycznie wprawiało w dobry humor. Jednak to nie była sytuacja na takie zachowanie. Trzeba było pożegnać kolejne ofiary. A nie tak dawno robili to z Gianną...
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Doszliśmy na miejsce, byłem pewien. Wszyscy albo wstrzymali oddech, albo szeptali cichutko "wow..", musiało tu być naprawdę pięknie - jesteś gotowy, Josh? - spytałem przyjaciela spuszczając głowę w dół - pomogę Ci ją pogrzebać. - oświadczyłem zagryzając dolną wargę.
all we really need to survive is one person who truly loves us
-Penelope Widmore
Tak wymownej ciszy jak teraz nie było wśród nich chyba nigdy. Jedynie przyroda żyła swoim życiem, nie zważając na tragedię jaka się niedawno wydarzyła. Liam położył ciało Leslie na pięknej, zielonej trawie. Bardzo podobnej do tej, na której kilka miesięcy temu Leslie opalała się przed domkiem w Dharmaville. Wtedy nikt nie przypuszczał jak okrutny spotka ich los. Norton za pomocą gałęzi zaczął kopać dół. Z początku szło mu to nieudolnie, ale z każdym kolejnym ruchem coraz bardziej się powiększał. Gdy wyczerpany po kilkunastu minutach skończył kopać, spojrzał na ciało Leslie, a zwłaszcza jej twarz z zauważalnym uśmiechem, który zapewne wyrażał w chwili śmierci wspomnienie po Bryanie. Stadman miała spocząć w towarzystwie Ashley na pięknym wzgórzu, ale jednak w samotności. Z dala od przyjaciół i Bryana, którego zabrały fale oceanu. - Spoczywaj w pokoju Leslie... - wyszeptał Liam i wciągnął jej bezwładne ciało do grobu. Widok radosnej ale i zamkniętej w sobie kobiety leżącej teraz w grobie był niezwykle przejmujący. I jeszcze ten przykry obowiązek zakopania ciała. Norton zaczął zsypywać ziemię gołymi rękami tworząc miejsce doczesnego spoczynku.
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Elena nie potrafiła oderwać wzroku od Leslie. Widząc jej martwe, blade ciało dotarło do niej, że kiedyś wyrządziła jej krzywdę. Dopiero teraz dopadły ją wyrzuty sumienia, za to co zrobiła z Bryanem, mimo, że nie byli wtedy do końca świadomi swoich czynów. Elena nie wiedziała nawet, czy Leslie zdaje sobie sprawę do czego między nimi doszło, lecz poczuła się okropnie wiedząc, że nigdy nie będzie mogła jej przeprosić i powiedzieć, jak bardzo jest jej przykro. Jedyne co mogła w tej chwili zrobić, to zacząć pomagać Liamowi zasypywać ciało dziewczyny. I tak właśnie zrobiła.
- Nas spotka taki sam los, jeśli nie wydostaniemy się z tej wyspy. - powiedziała grobowym tonem.
Lekki wiatr owiewał jej długie blond włosy. Oczy napuhcły od płaczu, a przygnębienie wypełniło ją niczym trucizna. Oni nie żyli... wszyscy nie żyli... odwrócił wzrok by spojrzeć w morze... nie mogła patrzeć dłużej na ciała Leslie i Ashley. Kto jeszcze zginie... Elena miała racje, muszą opuścić to miejsce... jest ono przeklęte, nienawidzi go... nienawidzi Jacoba, że ją tu sprowadził.
Po usłyszeniu słów Eleny, Liam powoli przeniósł wzrok z ciała Leslie na twarz Larionovej i zatrzymał go na niej. - Masz rację. Musimy opuścić wyspę. - powiedział z pełną powagą. - Wróćmy z Miśką do Świątyni i dowiedzmy się od tego Azjaty czy jest to możliwe. Odniosłem wrażenie, że nasze zniknięcie odpowiadałoby mu więc powinien nam pomóc. - rzekł i po chwili wyrównał grób Leslie. - Spoczywaj w pokoju... - wydusił z siebie i po zerwaniu rosnącego w pobliżu dużego, żółtego kwiatka położył go na grobie. - Wracajmy... - powiedział i ruszył w kierunku Świątyni. Po kilkudziesięciu metrach zatrzymał się w oczekiwaniu na Josha, który żegnał się z Ashley.
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Nadal było mi trudno. Stałem nad nimi obiema i patrzyłem w dal. Miałem dziwne przeczucie, że nie będzie mi dane już tutaj wrócić. Na ich grobie postawiłem krzyż. Nie wiedziałam, że Leslie nie jest katoliczką. Niezależnie od ich wiary Bóg będzie miał ich w opiece. - Do zobaczenia. - szepnąłem i opuściłem to miejsce. Dołączyłem do małej już grupy ocalałych, którzy czekali na mnie.