- Gigi, skąd wiesz, że przeskoki są przez Jacoba? Może on nie ma z tym nic wspólnego. - Wzruszyłem ramionami, powoli zaczęliśmy iść w stronę jaskiń. - Już zapomniałaś, że to dzięki niemu odzyskałaś wzrok... ?
Westchnęłam. Gdy spojrzałam na twarz Liama, malował się na niej ból. Mogłam się tylko domyślać, jakie uczucie ich łączyło- nikt nigdy nie mówił tego głośno, jednak... Miałam ochotę poklepać go przyjacielsko po ramieniu i powiedzieć kilka miłych słów, jednak usłyszeliśmy ciche łkanie. Ze zdziwieniem przywarłam dłoń do brody, trąc ją lekko i podeszłam na małego chłopca, płaczącego pod drzewem. Usiadłam przed nim po turecku.
-Co się stało?- spytałam cicho.
Postanowiłem grać tak jak Ashley. - Czemu się tak przejmujesz? Tylko spróbują nam coś zrobić, a ON ich ukaże i zgładzi.
Po tych słowach wydałem z siebie szarlatański śmiech. - A to dziecko za kłamstwo zostanie ukarane na pewno. Chyba, że cofnie swoje słowa, to może ON mu przebaczy.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Zmarszczyłam brwi. Jeśli chłopiec mówi prawdę, komuś grozi niebezpieczeństwo, bo Czarny jest tak silny, że spokojnie mógłby powalić wielu.
-Gdzie, jakiego pana?- spytałam delikatnie.
Chłopiec podniósł swoją głowę, całą twarz miał w łzach.
- Nie wiem czy mogę powiedzieć... on powiedział, że jak komuś to powiem to mnie zabije... Czarny dym mnie zabije- i znowu zaczął płakać.
Przełknęłam ślinę.
-Heeej, nie płacz. Nikt nie będzie Cię zabijał. O jakim panu mówisz?- spojrzałam w jego wielkie, orzechowe oczy. Przepełnione były strachem.
- To pan z przyszłości, a Czarny Dym chce go zabić, ale nie wiem czemu chce to zrobić, on zaraz tutaj przyjdzie. Kazał mi tutaj czekać na niego, boję się- mówił bez składu i ładu, telepał się cały, bardzo bał się Jego gniewu.
Wiedziałem, że coś się za tym kryje. Czarny dym złapał mnie za nogi i zaczął rzucać po polanie. Punktem kulminacyjnym programu było rzucenie mną o drzewo i to w tak niefortunny sposób, że straciłem przytomność, zapewne dwa żebra zostały połamane.
Pan z przyszłości? Serce mi zamarło. To musiał być ktoś z naszych, a już mógł przecież leżeć gdzieś nieżywy...
-Chodź ze mną.- wyciągnęłam rękę w kierunku chłopca. -Ty pomożesz nam, a my pomożemy Tobie. Pasuje?- uśmiechnęłam się lekko.
- Jak chce mi pani pomóc?- spytał chłopczyk- Ja jestem skazany na śmierć... Tak mi powiedział Czarny Dym, że jestem pechowy, bo widzę przyszłość, nie chcę umierać, jestem za mały.
- Co za perfidne kłamstwo... - Rzuciła Veronica, która starała się brzmieć stanowczo. Na szczęście udało jej się to na tyle, że mogło przekonać obcych. - Nikt mi nie będzie się mną posługiwał do swoich kłamstw! - Spojrzała na Bryana. - Wątpię by mu przebaczył... wiesz jaki on jest... a jeszcze jak do tego się doda, że tak bez powodu nas zatrzymali i grozili... oh kiepsko widzę waszą przyszłość! - Rzuciła kilka ostatnich słów w stronę ojca chłopaka.
Dores otworzyła oczy. Pierwsze, co zobaczyła, to jej ojciec. Uśmiechnęła się, teraz już go dobrze pamiętała. Powoli usiadła i zaczęła rozglądać się w celu odnalezienia swoich ubrań. Nigdzie ich jednak nie było. Zupełnie nie pamiętała, co było przed tym wszystkim. Nie chciała budzić Edgara, więc sama zaczęła rozglądać się po obozie. Zobaczyła sukienkę, którą poprzedniego dnia porzuciła. Założyła ją na siebie po krótkiej chwili zastanowienia. Jej uwagę przyciągnęło brzęczenie much. Kiedy spojrzała w kierunku, skąd dobiegał dźwięk, zobaczyła zwłoki kobiety, prawie nagiej kobiety. Domyśliła się, że sukienka należała do niej i wzdrygnęła się lekko z obrzydzenia. Delikatnie powąchała sukienkę, lecz nie wyczuła żadnych niepożądanych zapachów. Zabrała się więc za rozpalanie ogniska, które niepilnowane w nocy wygasło.
We are all evil in some form or another, are we not?
Ted zadowolony po wczorajszej nocy wstał i ubrał się, doszedł do wniosku że będą musieli sobie znaleźć nową odzież, gdyż w takiej jaką teraz mają to wstyd chodzić. Zastanawiał się kiedy teraz są, bo pamiętał jak był przebłysk w pewnej chwili, a nie zwrócił uwagi wtedy na to wydarzenie. Podszedł do ogniska, które już Dores rozpaliła, zajrzał z nadzieją do plecaka lecz nic nie było do jedzenia. Za to były inne rzeczy....
-Córko, poszukamy czegoś do jedzenia, a potem czas działać. Trzeba się zorientować kiedy jesteśmy, wypadałoby również komuś zniszczyć życie, tak jak ostatnio...
Kąpała się ponad dwie godziny. Ocean wydawał się czystszy niż w 1977, z czego wywnioskowała, że cofnęła się do przeszłości... tzn. przyszłości względem królestwa Edgara i Dores, a przeszłości w stosunku do lat siedemdziesiątych. Myliła się jednak.
Póki co na horyzoncie nie pojawił się żaden człowiek. Było jak w raju.
Wynurzyła się. Co za piękne czasy! Zero niespodzianek, niebezpieczeństw i innych głupot... czysta wolność. Ach, Boże...- westchnęła cicho.- Mogłabym tu zostać na zawsze.
Zaraz ogarnęło ją coś w rodzaju wyrzutów sumienia. Przecież Bryan został tam z Dores, Edgarem, z tymi mordercami! Spokojnie, może go też gdzieś przeniosło- dodała szybko.
Uspokoiła się. Czuła się świetnie. Gdzieś w jej podświadomości drzemała myśl "Dym wpływa na twoje czyny! Starasz się zapominać o Bryanie, bo boisz się Dymu!". To ją denerwowało. Wydawało jej się, ze wierzy w Boga, ale przez całe życie starała się nie warunkować swoich postanowień Jego prawami. Chciała żyć po swojemu. Czemu teraz robi coś z lęku przed... przed czym właściwie? Czym jest Potwór!?
Druga, podświadoma myśl była równie nieprzyjemna, nawet gorsza... Coś w głębi mózgu szeptało do Leslie: "Ty nie kochasz Bryana"... Odsuwała to przypuszczenie od siebie. Kochała go. Kochała... chyba.
Ponownie zanurkowała. Orzeźwiająca woda przyniosła odstresowanie. Chwilę jeszcze pluskała się w morzu. W końcu wyszła. Położyła się na plaży. Piasek przylepiał się do jej mokrego ciała. Przymknęła oczy. Zasnęła.
Obudziła się po dłuższym czasie. Słońce zniżyło się już prawie do poziomu widnokręgu. Rzucało na wodę czerwonawą poświatę. Leslie wstała energicznie, wytrzepała się, chwyciła zwinięte w kłębek ubrania i ruszyła w stronę dżungli. Należało znaleźć coś do jedzenia oraz jakieś schronienie. Plaża odznaczała się małymi rozmiarami. Blondynka szybko weszła między pierwsze zarośla. Założyła majtki, spódnicę, nakładała bluzkę, gdy...
- Ludzie nie kochają się tylko dlatego, że banda głupków wrzuciła ich do dołu?- usłyszała za sobą drwiący głos.
Numerki? Nieznajomi? Od jak dawna ją obserwowali? Chyba jednak trafiła w złe czasy...
Odwróciła się gwałtownie. Zobaczyła przed sobą dobrze trzymającego się mężczyznę
koło pięćdziesiątki.
W ustach miał papierosa, w dłoni natomiast trzymał pistolet w taki... znajomy sposób. Celował w nią, jednak wyglądał na przestraszonego! Śmiertelnie! Nagle oboje jakby coś zrozumieli. Odskoczyli od siebie.
- Spencer?- wyjąkała Leslie.
Błąd! Porażka! Nawet jeśli rzeczywiście mężczyzna był Benem Spencerem, jej byłym kochankiem, szefem mafii, człowiekiem, przed którym uciekła na Wyspę, nie mógł pomyśleć, że stoi przed nim Leslie tak samo młoda jak pod koniec lata 1977 roku, kiedy się rozstali. Teraz wiedział. Był pewien! Sama się zdradziła!
Ben milczał. Mierzył ją osłupiałym spojrzeniem. Nadal celował.
Leslie przełknęła ślinę. Zabije mnie, zabije! Uciekłam na Wyspę przed jego zemsta i tutaj go spotykam!
Zadrżała.
- Dlaczego nic nie mówisz?- spytała nagle, zdenerwowana tym ciągłym wyczekiwaniem.- Mów albo strzelaj!
- "O, bardzo rozmowny ze mnie człowiek, gdy jestem sam"- uśmiechnął się szelmowsko.
- Goethe? Usłyszałeś to ode mnie? Ty nie czytasz Goethego...
Nie odpowiedział. Cisza przedłużała się niemiłosiernie.
- Strzelaj.
- Dlaczego miałbym w ciebie strzelać?- zaśmiał się.
To całkiem zbiło ją z tropu.
- A dlaczego miałbyś zostawiać mnie przy życiu... po tym wszystkim?
- Przyznaję, po twojej ucieczce- słowo to wymówił z nieukrywaną pogardą- mieliśmy sporo kłopotów. Nowy zabójca nie był już taki dobry. Wiesz, zostawiał ślady. Policja nas zwęszyła i musieliśmy sprzątnąć interes. Chyba tylko ty jedna w całej Ameryce urodziłaś się z bronią w ręku.
- Nie mów ta...
- Słuchaj, Leslie, widzisz, ze to ja mam przewagę!- uciął nagle.- Mam pistolet i to ja zadaję tu pytania, jasne!? Nie muszę pytać, skąd się tu wzięłaś. Przeskoki w czasie! My, Numerki, wiemy wszystko o tej Wyspie!
- Numerki? Jesteśmy w dwa ty...
Przeszył ją ostrym jak sztylet spojrzeniem.
- Co za głupcy wrzucili cię do jednego dołu... i z kim?
O tak, miał przewagę! Słyszał każde jej słowo na tej Wyspie. A może inne Numerki mu powiedziały? W każdym razie od początku była podsłuchiwana... i obserwowana. Widziano ją nago.
- Agresorzy z...
- Agresorzy? My mówimy o nich: Inni- wtrącił.
- ... z Bryanem Hendersonem. Co cię to obchodzi!?
- Byliście tu już wcześniej, tylko te przeklęte Numery nie powiedziały mi, jak się nazywacie. Leslie Sandman! Leslie Sandman! Cóż za spotkanie po latach!- zaciągnął się papierosem.- Dobra, wkładaj tą bluzkę do końca- rzucił przelotne spojrzenie na piersi dziewczyny i idziemy.
- Nie zastrzelisz mnie?- teraz już wszystko jej się pokręciło. Myślała, że ta cała rozmowa to tylko... mowa pogrzebowa.
- Wyobraź sobie, że darzę cie pewnym sentymentem. W końcu kiedyś cię kochałem. Kochał mnie? No proszę, a ja zawsze miałam to całe przedstawienie za... kontakty biznesowe- zdumiała się. Naprawdę nie posądzała Bena Spencera o jakiekolwiek wyższe uczucia.
- A co... z Hamletem?- w tych okolicznościach pytanie to wydawało się co najmniej dziwne.
- Chodzi ci o tego psa? Z tego co pamiętam podrzuciliśmy go twojej rodzince, chociaż przyznam, że w pierwszej chwili wściekłości chciałem zatłuc go zamiast ciebie. Nie pamiętam dokładnie, minęło z trzydzieści lat- uśmiechnął się kpiąco. Więc wie, że mam rodzinę? Wiedział, gdzie mieszkają? I nie zemścił się na nich?
Choć starała się ukryć myśli, mężczyzna wyczytał je z twarzy Leslie.
- Nic im nie zrobiłem. Żyją sobie spokojnie do dziś, jeśli Bóg dał- zaśmiał się krótko, irytująco.- Mam nawet jedno zdjęcie przy sobie. Stare, z siedemdziesiątego siódmego czy ósmego... Twoja bliźniaczka, Ruth (tak, tak, znam jej imię) i Hamlet, twój kochany dalmatyńczyk- wyjął starą fotografię z tylnej kieszeni spodni.
Leslie spojrzała na nią z rozczuleniem.
- Śledziliście ich?
Wzruszył ramionami.
- I czemu akurat miałeś to zdjęcie przy sobie!? Wiedziałeś, ze tu jestem, udawałeś zaskoczenie- bardziej stwierdzała niż pytała.
- Nie, skąd- jego głos przesączony był ironią.
Miał skurczybyk przewagę... we wszystkim! Podczas gdy Leslie zanotowała w myślach to spostrzeżenie, on schował pistolet, przyciągnął ją, po czym pocałował w usta.
- Trochę tęskniłem- znów ironizował.
Leslie nie skomentowała tego.
- Co z Numerkami? Ty mnie nie zabijesz, ale one?- zapytała niepewnie.
- Och, Leslie, nie chciałabyś zostać... powiedzmy, ósemką? Nie, ósemka jest chyba zajęta...
W mig zrozumiała tor jego myśli. Przyłączyć się do Numerków? To było jedyne rozwiązanie. Westchnęła.
- Panie przodem...- rzekł Numerek-Spencer ze sztuczną uprzejmością.
- Raczej skazańcy- odpowiedziała Leslie.
Zagłębili się w dżunglę. Odeszli.
/Ups, trochę długie wyszło Pewnie pytacie: o co chodzi? Nie zamierzam trzymać Was w niepewności i od razu odpowiem. Jutro pakuję walizki, a pojutrze wyjeżdżam do sanatorium. Będę tam aż do Wigilii Bardzo się cieszę, ale... okazało się, że tam nie ma internetu! Samo zdrowie, zdrowie, zdrowie- bez komputerów, internetów i Mistrzów Przetrwania niestety. Nie chcę rezygnować z gry, bo (nie wiem czego niektórzy chcą od tej edycji) bardzo się wciągnęłam. Poprosiłam więc April, żeby przeniosła moją postać w jakieś neutralne miejsce, w którym będę mogła popisać nie wpływając na Waszą fabułę, jeśli uda mi się na parę minut wejść. Nie będzie mnie tez na Radach Wyspy. Proszę Was wszystkich o wyrozumiałość i lekkie przymrużenie oka... chcę grac, ale nie mogę, więc nie wywalajcie mnie od razu Ale spoko, nie będę miała pretensji, jeśli jednak wywalicie. Grać zamierzam tak czy siak.
Życzę miłej gry... i Wesołych Świąt- przed nimi już raczej się nie zobaczymy... I wiecie co? Strasznie będę tęsknić za MP i jego szalonymi userami!/
- Pokażę- powiedział otrzepując się złapał Gigi za rękę, ponieważ się bał, że Czarny Dym przyjdzie tutaj i go zabije, szli chwilę, gdy nagle chłopczyk zobaczył nieprzytomnego Jeffrey'a. Cicho pisnął i zemdlał.
- Koniec gadania, nie będę z wami dyskutował- warknął mężczyzna. Ludzie w Czarnych koszulach podeszli do nich i związali im ręce liną popychając ich- Idziemy do naszej wioski.
Złapałam malutką, spoconą rączkę chłopca i poszłam na przód, zostawiając w tyle Liama. Miałam przez moment dziwną wizję: zobaczyłam w niej tego samego dzieciaka, tyle, że martwego... Z małym Marvolem było przecież podobnie. Też zjawił się na momencik, złapał za rękę, też płakał...
Bałam się tego, co zobaczę. Właściwie mogła to być każda osoba z dharmowo-agresorskiej ekipy, ale obawiałam się, że to właśnie jego zobaczę...
-Jeff!- pisnęłam na widok okaleczonego mężczyzny. Uklękłam obok niego szybko, natychmiast oblała mnie fala nieprzyjemnego lęku. -Jeffrey, ocknij się..
Dores spojrzała z uwielbieniem na ojca. Zniszczyć komuś życie. O tak! Zgłaszam się na ochotnika w tej kwestii. - zaśmiała się do Teda. Ale... powiedz mi, co się ze mną działo w tym okresie, którego nie pamiętam. Obawiała się, że mogła kogoś zabić i zapomnieć o tym, a to byłoby przykre. Takich wspomnień nie chciałaby tracić.
We are all evil in some form or another, are we not?
Veronica szła z pochyloną głową prowadzona przez wyjątkowego wysokiego mężczyznę... a może po prostu nigdy nie widziała wysokich mężczyzn, ale czy to ma teraz jakiekolwiek znaczenie? Zaraz zginą a blondynka miała nieodparte wrażenie, że to właśnie ona przesadziła gdy grali przed tymi ludźmi.
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.