Sawyer, podobnie jak reszta towarzyszy, nie mógł zbytnio uwierzyć w "cudowne" zmartwychwstanie niejakiej Lisy - pięknej blondynki i podobno córki samego Jacoba. Zastanawiał się jak to możliwe, chciał też poznać samą nieprzytomną i spytać ją samą, co o tym myśli. Niestety, trzeba było poczekać. Jej stan utrudniał wykonanie zadania. James spojrzał, że Jason przejął nosze od Suzanne, i również postanowił pomóc. Chwycił z drugiej strony i przyglądał się blondynie.
Szłam w milczeniu, zastanawiając się nad tym wszystkim. Lisa- nie, z pewnością jej wcześniej nie znałam. Córka Jacoba- w porządku, ale bardziej mnie zastanawiało kto jest jej matką? Zmartwychwstała- dziwne, ale ciekawe z jakiego powodu? Czy to wyspa wskrzesza umarłych? Szłam na przodzie grupy z rękami w kieszeniach. Zdecydowanie miałam nadciśnienie myśli.
Juliet szargało wiele sprzecznych emocji. Z jednej strony smutek po stracie Jacoba, zaskoczenie jego śmiercią, strach przed tym, co będzie bez niego, oraz zwątpienie w swoją przyszłość na Wyspie. Z drugiej strony wszystkie te emocje niwelowała... Lisa.
Niedowierzanie w jej powrót opanowało całą Juliet, z nogi miała jak z waty a ręce jej się trzęsły. Czuła się jak Niewierny Tomasz. Co jakiś czas sprawdzała jej puls, dotykała ciepłych policzków. Lisa żyła, jedyne co musieli zrobić to zaopiekować się nią w Świątyni. Burke czuła się jak ochroniarz eskortujący prezydenta Reagana do szpitala po postrzale. To był jej priorytet na najbliższy tydzień i chyba wszystkich, którzy ją znali. Nie może pozwolić by tragedia się powtórzyła, nie zniosłaby tego drugi raz. Szła tuż przy noszach, obok Suzanne. Conway wyglądała tak jak w noc przed porwaniem. Długie, anielskie włosy okrywały jej twarz, delikatne rysy twarzy sprawiały wrażenie, jakby Lisa wczoraj zasnęła i jeszcze się nie obudziła. Oczy miała zamknięte, długie rzęsy podkreślały ich kształt, jedynie rumieńce zniknęły. Juliet delikatnie układała kosmki jej włosów, zaczesując je za ucho. Złapała ją za dłoń i szła z całą grupą do Świątyni.
April od jakiegoś czasu czuła w sobie jakąś pustkę. Od dawna zauważyła, że odizolowała się od wszystkich na wyspie, a nawet sama nie wiedziała dlaczego tak się stało. Jej wzrok był ciągle nieobecny, a już o jakiejś dłuższej rozmowie nie było mowy. Jedyną osobą, z którą była w stanie rozmawiać była Ana, a raczej udawała, że wszystko było w porządku chociaż sama Cortez domyślała się, bo często pytała się jej jak się czuje. Za każdym razem Rossum odpowiadała, że wszystko w porządku i uśmiechała się. Nigdy w zwyczaju nie miała zwyczaju zamęczać kogoś swoimi kłopotami, a już zwłaszcza swoich bliskich. Od jakiegoś czasu lubiła obserwować czarnowłosą z jej uśmiechem na twarzy, który zazwyczaj był skierowany w stronę Lincolna. Kobieta zaczynała już popadać w anomalie psychiczne i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie była już tą samą osobą, która tryskała energią, zawsze była fertyczna pełna animuszu, a teraz to wszystko gdzieś zniknęło. Uśmiechnęła się sama do siebie siadając jak zwykle w swoje ulubione miejsce w Świątyni. Oparła się głową o kamień, zamknęła powieki i zaczęła rozmyślać. Nagle zorientowała się, że ktoś nad nią stoi, czuła bliskość tej osoby, jej ciepły oddech. Natychmiast się zerwała z obawy kto to może być. Była to ostatnia osoba jakiej się spodziewała w tej sytuacji. Przed nią stałą rozzłoszczona, malutka dziewczynka w długich, brązowych włosach, które delikatnie opadały jej pąsową twarz.
-Uwielbiam ten słodki grymas na Twojej twarzy jak się śmiejesz - wyszeptała. Mogła godzinami wyłapywać błyszczące iskry z jej niebieskich oczu. Dziewczyna jednak stała milcząco z grobową twarzą nie reagując na słowa szatynki.- Co ty tutaj robisz Charlotte?
Spytała, a gdy wymawiała imię swojej nie żyjącej już córki, gardło odmówiło posłuszeństwa, tak jakby pętla owinęła się wokół i nie pozwoliła wypowiedzieć słowa. Wyglądała okropnie, jej twarz była okropnie blada twarz, na której tylko lice były czerwone co wyglądało nienaturalnie.
- Przyszłam po ciebie, pamiętasz jak mówiłaś, że mnie nie zostawisz? Chyba pora, abyś spełniła obietnicę- jej głos był chłodny, April, aż zadrżała, gdy tylko usłyszała jak w tonie jej głosu nie było słuchać współczucia. Kobieta nie potrafiła zrobić nic innego, tylko schowała twarz w dłoniach zanosząc się cichym płaczem. Momenty, w których nie mogłam opanować łez wpisały się już na wieczność w moją głowę- płonący fortepian, spadające kawałki, tańczącej w powietrzu serpentyny, wybuchające ognie, piosenki, które tak wiele mi przypominają. Nawet teraz, kiedy o tym myślę, moje oczy robią się coraz bardziej szkliste- pomyślała i sama się zadziwiła o czym teraz myśli. Bała się podnieść wzrok w obawie, że ona nadal tam będzie. Poczuła na swoim barku, zimną dłoń, zerwała się i zaczęła się rozglądać. Nikogo już nie było. To tylko moje wyobrażenie- pomyślała próbując sobie to wszystko wytłumaczyć. Usiadła ponownie na swoim miejscu i próbowała sobie wybić to wszystko z głowy. Westchnęła głośno i nagle przed jej oczami ukazała się Shannon. Ponownie zerwała się i chciała coś krzyknąć, ale zamknęła oczy i zaczęła je trzeć z niedowierzania. Gdy odchyliła powieki blondynki już nie było.
- Co się ze mną do jasnej cholery dzieje- powiedziała sama do siebie, a myśl o Rutherford nie dawała jej spokoju...- To przeze mnie umarła, mogłam jej pomóc, była w ciąży.
Miała już wszystkiego dość, ale strasznie bała się, że ktoś nie oczekiwany jeszcze do niej przyjdzie, a wcale nie miała na to ochoty. Wyobraziła sobie żołnierza, którego zabiła i wzdrygnęła się na samą myśl. Skierowała się do środka Świątyni poszukując kilku niezbędnych rzeczy. Koniecznie chciała znaleźć coś do pisania oraz kartkę, jednak nic z tego. Zerknęła kątem oka, czy ktoś ją obserwuje i zauważyła tylko Charlotte, przełknęła głośno ślinę i schowała pistolet do kieszeni. Na dziedzińcu minęła Anę i uśmiechnęła się do niej promiennie. Skierowała się do swojego ulubionego miejsca i usiadła na kamieniu. Już nie chciała się oglądać, czy ktokolwiek ją widzi czy też nie, miała dość wzroku osób, które nie żyją.
- Popadłam w anomalię widząc kogoś kto nie żyje- prychnęła sprawdzając, czy pistolet jest naładowany i odbezpieczony. Czuła, że musi to zrobić tu i teraz, nie chciała już widzieć ani Charlotte, ani Shannon. Przyłożyła sobie lufę do skroni zacisnęła zęby i powieki. Chciała odliczyć, ale nie mogła, ręce jej się telepały. Właśnie zastanawiam się nad tym ile razy jeszcze zrobię coś czego nie będę chciała zrobić, lecz ostatecznie wykonam to jak zaprogramowana lalka tylko po to aby poczuć się doceniona, lepsza, wyższa niż zazwyczaj, chyba zatraciłam granice, albo jeszcze w ogóle jej nie odnalazłam. to przykre, kiedy uświadamiam sobie, że Ci dla których mogłabym zdobywać gwiazdy, przypominają sobie o mnie dopiero wtedy kiedy ja zaczynam "błyszczeć", bo też chcą poczuć na sobie blask, a ja pomagam im w tym, bo wciąż nie oduczyłam się naiwności, wciąż wierze gdzieś w głębi siebie, że ludzie potrafią być prawdziwi, choć sama do końca nie wiem czy ja potrafię taka być. Człowiek to istota paradoksalna i na zawsze taką pozostanie- pomyślała i pociągnęła za spust. Ciało niebieskookiej sunęło się na ziemię, oczy miała zamknięte, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
/Coś mi długo wyszło Domyślam się, że tego nie przeczytacie, dlatego w skrócie powiem, że April się zastrzeliła, a post taki długi, bo na zakończenie . Oczywiście wszystkim kandydatom życzę powodzenia /
Dziewczyna powoli przyzwyczajała się do ciszy która panowała na dziedzińcu, w Świątyni. Byli tu sami w czwórkę jak się okazało, pojawiła się Emily. Ana szła w stronę Świątynnej kuchni, mijając się z April, jak zwykle miała na sobie maskę. Jak zwykle, chowała swoje prawdziwe zachowanie, uczucia pod tym swoim wyrobionym uśmiechem. Wchodząc do kuchni zauważyła Lincolna sączącego jakiś napój, usiadła obok i zaczęła bawić się małą solniczką która akurat leżała na stoliku. - Cicho, nie? - Rzekła szeptem, kiedy rozległ się głos strzału z pistoletu. Ana gwałtownie wstała i z przerażeniem spojrzała na Malecky'ego. Zerwała się i pędem wybiegła z kuchni, biegnąc korytarzem, później dziedzińcem.. Sprintem biegła w stronę, skąd prawdopodobnie strzelano, w pobliżu była tylko Emily ...i April.
Malecky na głos strzału, jakby się przykleił do krzesła. Wiadomo było, że nie wróży to niczego dobrego. Ana-Lucia szybko ruszyła w stronę odgłosu, zaraz za nią pobiegł Lincoln. Z przerażeniem w oczach zobaczyli martwą April. Linc nawet się nie pochylał nad ciałem. Krew szybko wypływała z głowy Rossum. Mężczyzna złapał pod ramię Anę, która straciła najlepszą przyjaciółkę. - To nasza wina, Lucy... Nawet nie wiemy o problemach innych. Ku*wa!! - zaklął bezsilnie.
Ana-Lucia patrzała z przerażeniem, z otwartymi ustami w leżącą, niewinną April, w dłoni trzymała pistolet, a z jej skroni wydobywała się krew. Dziewczyna zaczęła się trząść, gorące, słone łzy spływały po jej policzkach, jak deszcz w pochmurne dni. Widziała, że do tego kiedyś dojdzie, ale nie wiedziała, że tak szybko, gwałtownie i będzie to takie bolesne. Pustka która właśnie ogarniała jej organizm, rozum, ciało była przerażająca. Dziewczyna ścisnęła z całej siły ramię Lincolna, chcąc w ten sposób odreagować, ale to nie było proste, tak się nie dało. Poczuła, że nogi jej miękną, upadła na kolana, a później leżąc przytuliła jeszcze ciepłe ciało przyjaciółki. - To przez nas, byłoby inaczej gdybyśmy trzymali się razem Lincoln! - Wykrzyczała wtulając się jeszcze bardziej w bezwładne ciało April. Cała drżała, słone łzy zalały jej twarz, miała krew April na bluzie, ale nie zważała na to. Umarł jej ktoś bliski, jedna z osób za które nie zawahałaby się umrzeć. Kołysała się lekko w przód i w tył, jak dzieci z chorobą sierocą. Jeszcze nie była w pełni świadoma tego, że już więcej nie będzie z Rossum rozmawiać o przeszłości. Już jej nie ma. Trzeba żyć przyszłością, która zapowiada się strasznie w takich sytuacjach.
- Jesteśmy zwierzętami... - pomyślał Lincoln. Po chwili odsunął się od Any i wziął na ręce ciało April. - Powiedz gdzie chcesz aby ją pochować. Zdecyduj o tym. - powiedział do Any.
Kiedy byliśmy blisko świątyni usłyszałem strzał. Dźwięk pistoletu przerwał moje rozmyślania, wróciłem do miejsca, w którym się znajdowałem. Odszedłem od noszy z Lisą, po czym szybko pobiegłem do muru. Kika minut później wchodziłem już do wnętrza budowli. To, co zobaczyłem było bardziej szokujące, niż Lisa za wodospadem. Na rękach Lincolna spoczywała Apri, z zakrwawioną skronią. Mimo tego, że jeszcze nie wiedziałem co się stało, z ręki wypadła mi broń. Złapałem ją odruchowo, jak zawsze w niebezpiecznych sytuacjach. Strach miałem nie tylko na twarzy, niesamowicie bałem się we wnętrzu. Niepewnie podszedłem bliżej i zdołałem wyjąkać tylko jedno pytanie. - Cco się sstało? - Spojrzałem w tym momencie jeszcze na Anę, która zapłakana, w zakrwawionej koszuli siedziała na ziemi. Wtedy zrozumiałem, o co chodzi. Jednak zrozumienie tego nie pomogło mi, było zupełnie odwrotnie. Oprócz strachu, poczułem teraz zdenerwowanie. Przez głowę przeleciało mi tysiące myśli. Zdołałem wyłapać tylko jedno pytanie. Chyba zadawałem je sobie najczęściej. Szczególnie na wyspie. Dlaczego?
- To wina pieprzonego Jacoba! - Krzyknęła w stronę Neala, ocierając rękawem łzy. Schowała twarz w dłoniach i wzięła kilka głębokich wdechów i wydechów. Z opanowanej dziewczyny w ciągu sekund zmieniła się w histeryczkę. - Pochowajmy ją na polanie, za Świątynią. r11; Oznajmiła i poszła w tamtą stronę, było tam pięknie, z boku mały strumyczek a polanę otaczały fioletowe kwiatki. April była godna tego aby spocząć w wyjątkowym miejscu, przeżyła bardzo dużo jak na tak młodą osobę. Ana wzięła po drodze łopatę z Świątyni i powoli zaczęła kopać. Uwalniając w ten sposób wszystkie kłębiące się emocje w jej ciele. Nieco agresywnie kopała grób dla Rossum. Była w stanie pomścić przyjaciółkę, gdyby tylko wiedziała kto był przyczyną jej samobójstwa, tyle, że dobrze wiedziała kto, a raczej co nim był r11; wyspa. Wyszła z małego dołu, pokazując tym samym Neal'owi, aby włożył April..
Edytowane przez jazeera dnia 09-05-2010 15:27
To już kolejny pogrzeb na wyspie, w którym brał udział Lincoln. Kolejny pogrzeb kobiety, której śmierć zszokowała pozostałych. Podobnie jak w przypadku grzebania Kate, Lincoln stał z boku i przyglądał się. Wiedział, że w takiej chwili Ana sama chce przygotować grób dla przyjaciółki. Gdy po ciężkiej i bardzo sprawnej pracy, Ana wyszła z dołu, wytarł rękawem krople potu z jej czoła. Spojrzał jak Neal bierze ciało April i składa je w grobie. Po chwili mężczyzna wyszedł z dołu. Lincoln ruszył powoli do przodu, w międzyczasie zatrzymując wzrok najpierw na twarzy Cortez, a następnie Neala. Zdecydował się wykonać ostatni ruch i zakopać ciało Rossum. - Spoczywaj w pokoju. - powiedział, delikatnie przysypując ją ziemią.
Edytowane przez Lincoln dnia 09-05-2010 15:44
Grupa pruła przed siebie bardzo szybko. Suzanne nie pamiętała, czy kiedykolwiek na tej wyspie maszerowała w takim tempie. Po jakimś czasie byli już przy murach Świątyni. Pomagali sobie wzajemnie, by przenieść nosze, na których spoczywała nieprzytomna Lisa. Nagle usłyszeli strzał. Szybki, głośny, odbijający się echem. Jedno było pewne, był to strzał pistoletu. Suzanne bez namysłu skoczyła w tamtym kierunku, biegnąc za Nealem. Gdy zobaczyła Anę, tulącą do siebie postrzeloną w głowę April, przyłożyła rękę do ust. Przerażonym spojrzeniem patrzyła na ten smutny obrazek. Chwilę później wszyscy udali się na pogrzeb dziewczyny. Su nie poszła jednak z nimi. Usiadła na trawie, opierając się o mury i bez słowa patrzyła na krew, która wsiąkała w ziemię.
Podążali w milczeniu w kierunku Świątyni. Elena szła przy noszach Lisy, co chwilę na nią zerkając. Juliet wydawała się być równie przejęta powrotem córki Jacoba. Gdy znajdowali się blisko Świątyni, usłyszeli jakiś odgłos... Odgłos strzału? Elena odłączyła się od pochodu i rzuciła się biegiem za Nealem i Su. Jej oczom ukazała się... martwa April...
- Nie, nie, nie... To nie może być prawda... Najpierw Jacoba, a teraz April? - wymamrotała zatykając sobie dłonią usta. Czuła się jak we śnie, gdy przyglądała się Anie i Lincolnowi, którzy grzebali brunetkę. - Może... możemy ją uratować! Przecież Lisa ożyła!
Malecky spojrzał naiwnie na Elenę. - Lisa ożyła? Jaka znowu Lisa? - pomyślał i dalej zakopywał grób. Gdy ciało było już całkiem przykryte ziemią, rzucił łopatę w kierunku przyglądających się ludzi. Ruchem oczu dał im do zrozumienia, żeby dokończyli pracę. Podszedł po chwili do Eleny. - O czym Ty w ogóle mówisz? Śmierć jest końcem życia. Jeżeli masz zamiar bawić się w czary, to rób to z tym całym Jacobem. Zostawmy ciało April w spokoju. - powiedział.
Faraday wspólnie z Jasonem i Sawyerem zanieśli nieprzytomną kobietę do Świątyni, znaleźli pusty pokój gdzie ją położyli na łóżku, po czym wrócili na dziedziniec. Faraday ruszył do Suzanne, która siedziała na trawie. Widział dość dużo grupę, kolejny pogrzeb się odbywał. Kto tym razem?
-Co się stało? Kto tym razem nie żyje? - Faraday spytał się Su patrząc na ziemię. Widział krew. Gdyby nikogo tutaj nie było to bym spróbował.
Suzanne popatrzyła w górę, stał nad nią Daniel. Poklepała miejsce obok siebie, by mężczyzna usiadł obok niej.
-April... April nie żyje.- przeniosła wzrok na Faradaya. Ten miał jakiś dziwny, opętany wzrok. -Dan, co z tobą?
Dziewczyna siedziała przed dołem wpatrując się w bladą April, dziewczyna skończyła swoje życie na tej nędznej wyspie, jak zwykle w masce. Delikatny uśmiech przysłaniał jej cierpienie. To takie żałosne i przykre, jeszcze chwilę temu uśmiechała się do niej mijając ją na dziedzińcu, a teraz spogląda na nią po raz ostatni, a April ma nadal uśmiech na twarzy. Ludzie powoli zaczęli przysypywać ziemią ciało Rossum. Cortez zerwała małego kwiatuszka i wrzuciła do grobu April. - Będzie mi Ciebie brakować. - Wyszeptała.
// nienawidzę mojej wrażliwości. April [*] Miło się grało.
Edytowane przez jazeera dnia 09-05-2010 15:51
Lincoln widząc, jak Ana-Lucia wrzuca kwiatek do grobu April, uronił łzę. Był to najbardziej wzruszający moment, jakiego doświadczył podczas pobytu na tej cholernej wyspie. Zwykły, prosty gest, ale jakże wymowny. Prosty kwiatek, jakich tutaj pełno, stał się symbolem tęsknoty i wyrazem miłości łączącej przyjaciółki. Malecky usiadł obok Any i przyłożył głowę do jej głowy. Siedzieli tak w ciszy, przyglądając się grobowi. Smutek ukochanej w stopniu większym niż by się spodziewał, udzielił się Lincowi.
Kiedy doszli przed mury świątyni, Scarlett poczuła pewnego rodzaju ulgę, ulgę, jaką się odczuwa po spełnionej misji, podczas powrotu do domu. Może to miejsce nie było odpowiednim określeniem domu, ale było teraz jej jedynym azylem na wsypie: wspólne posiłki z rozbitkami, rozmowy przy herbacie, w miarę przytulne pokoje, pełna spiżarnia. "Achhh" - westchnęła, napawając się świeżym powietrzem.
Krótki to był moment, tej pozytywnej energii. Wyparowała, wraz z ujrzeniem grobu, jak się okazało, grobu April. Nie miały ze sobą większego kontaktu, ale jednak łzy mimowolnie napłynęły jej do oczu.
- O nie... - powiedziała cicho, zbliżając się do Lincolna i Any, którzy już czuwali nad dopiero co pochowaną przyjaciółką.
Nie pytała o przyczyny śmierci. Nie teraz, nie w tej chwili. Położyła dłonie na ich ramionach, chcąc przekazać współczucie i żal, który ją wypełniał. Żadne słowa nie były godne, by wyrazić jej uczucia.
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.