Faraday wyjął batonika i podał go Jasonowi, wyjął też miskę którą wziął że Świątyni i słoik który był w chatce. Zjadłbym sobie spaghetti, to co jest w tym słoiku może być od biedy sosem, muszę tylko znaleźć makaron. Daniel spojrzał na ziemię, koło jego buta była dżdżownica.
-Chyba się nie przejąłeś śmiercią Jacoba?
Edytowane przez Furfon dnia 08-05-2010 15:38
Jason pożarł batonika od razu, przez co jeszcze bardziej stał się głodny. Ale pomyślał, że nie będzie wyłudzał czyichś batoników, więc odszedł, przypadkiem depcząc dżdżownicę.
- Ja nie. - i odszedł.
Edytowane przez Lion dnia 08-05-2010 15:39
Elena otworzyła oczy. A więc wczoraj udało jej się zasnąć? Jak to możliwe? Spojrzała w niebo, które miało kolor jasno niebieski. Jacob już do niej nie mrugał. Musi poczekać, aż znów nadejdzie noc, wtedy znów go zobaczy... Chyba muszę wstać... - pomyślała, przypominając sobie o wyprawie do wodospadu. Tego chciał Jacob... Podniosła się i poczuła, jak batonik zsuwa się jej z brzucha. Więc nadal tam był? Przez całą noc musiała leżeć nieruchomo... Rozglądnęła się i ujrzała Daniela, który... płakał? Dziwne... Elena spojrzała na niego swoimi podpuchniętymi oczami.
- Gdzie reszta? - zapytała zachrypniętym i słabym głosem.
Niebo zaszło mgłą. Zewsząd rozbrzmiewały odgłosy cykad, które przy wtórowaniu szumu wody, tworzyły jakby naturalny koncert. Scarlett położona na ziemi, uchyliwszy jedną powiekę mogła dostrzec maleńkie kropelki rosy, które połyskiwały na listkach i odbijały światło od palącego się nieopodal ogniska. Jedna z nich, ta niesforna, wędrując majestatycznie po zielonym płatku krzewu, zwisającego tuż nad głową szatynki, spadła na jej policzek, wywołując dreszcz na ciele. To zimne i mokre zawiniątko przyczyniło się do tego, iż Scarlett nie zmrużyła oka przez pół nocy. Zamiast spania, wstała z wilgotnego podłoża i w świetle dogasającego paleniska obserwowała twarze przyjaciół, które zastygnięte w tajemniczej wędrówce po niedostępnych dla jej umysłu okolicach, wyglądały tak łagodnie.
Jedynie Elena była tej nocy niespokojna. Wierciła się, kilkakrotnie zmieniając położenia, a jej mimika przybierała różnego wyrazu.
Kilka godzin później, niepostrzeżenie i ona dołączyła do swych towarzyszy.
Rano, gdy otworzyła oczy, przyroda już nie przejawiała się tą samą niezwykłością. Wszystko wróciło do normy, kilka przebudzonych osób zbierało się do kontynuacji podróży, niektórzy zajadali się batonikami. W powietrzu unosił się aromat czekolady, co pobudziło jej zmysły i poprowadziło do jej posiadacza, a raczej posiadaczy. Daniel i Jason zajadali się słodyczami, wywołując w ustach Scarlett istny wodospad śliny.
- B-batonik? - wyjąkała, patrząc pożądliwie w stronę papierka po Apollo.
Edytowane przez Gooseberry dnia 08-05-2010 17:23
Nie pamiętam czy do tej pory zachwycałam się wyspiarskimi porankami ale ten dzisiejszy był naprawdę ładny. Pomimo tego, że zginął ponoć najważniejszy człowiek na wyspie. Świt był piękny z małymi różowymi kreskami na horyzoncie, które powoli przechodząc przez pomarańczową kopułę nad ziemią, przerodziły się w jasne promienie słońca. Wprawdzie dawało jeszcze nieco chłodem, ale za to powietrze było rześkie. Wstałam i zobaczyłam nieopodal Daniela, Jasona i dziewczynę... Jak jej było na imię? Damn it. Stałam dłuższą chwilę dokładnie się jej przyglądając.
- S...sss...Scarlett!- wymsknęło mi się ucieszonej, że zdołałam sobie przypomnieć. Powiedziałam to najwidoczniej za głośno bo dziewczyna odwróciła się w moją stronę, myśląc, że ją wołam. No cóż, w takim razie musiałam już coś zagadać. Włożyłam ręce do kieszeni- masz, trzymaj... ja nie mam ochoty na czekoladę- podałam jej batonika, którego wczoraj nie zjadłam. Hmm... zaczęłam się zastanawiać kim dokładnie jest Scarlett i jaki miałam wcześniej z nią kontakt bo jak na razie wiedziałam o niej tylko tyle co i o reszcie. Wiedziałam jak mają wszyscy na imię i kogo wcześniej lubiłam. To było okropne, pamiętać tak mało. Stałam i obserwowałam dziewczynę, starając się sobie jak najwięcej przypomnieć.
Wyraźnie ucieszona podarunkiem od Meredith, stała chwilę jej się przyglądając i robiąc minę w stylu: "czy aby na pewno nie masz ochoty na czekoladę?". Czy taki stan jest w ogóle możliwy? Na twarzy Scarlett zagościł szczery uśmiech i właściwie nie czekając na odpowiedz otworzyła papierek, napawając się aromatyczną wonią batonika. Poruszyła kilkakrotnie nozdrzami, wdychając jego zapach, który działał na szatynkę niemal jak papierosy na Meredith. Zanim jednak go ugryzła, zapytała dziwnie przyglądającej jej się rudowłosej: - Hm, a może jednak nie masz ochoty rezygnować z tej czekolady?
Myślała, że to właśnie dlatego dziewczyna zatrzymała na niej wzrok, lecz gdy ta pokręciła przecząco głową, Rain zatopiła swe kupki smakowe w przepysznej, pełnomlecznej słodkości.
- Mmmm - wydała z siebie odgłos rozkoszy, po czym pobudzona, zwróciła się do Meredith - Dobrze się składa, że się pojawiłaś, bo chciałam pogadać z kimś, kto jest do końca normalny... - tu rzuciła okiem na Daniela - ...i mógłby mi opowiedzieć co wydarzyło się w stopie. Ostatnie dni spędziłam w zamknięciu w świątyni, nie wiedząc zupełnie jak się tam znalazłam...
W sumie jej ostatnie zdanie wcale nie zabrzmiało wiarygodnie i nawiązanie do Daniela w tej chwili nie było odpowiednie.
Edytowane przez Gooseberry dnia 08-05-2010 18:07
Jason patrzył się, jak Scarlett zjada batonika. Nie wiedział czemu, ale zdawało mu się że inne batoniki bardziej pachną i lepiej smakują od tego, który dostał... który i tak był bardzo dobry. Zazdrościł dziewczynie każdego gryza, ale siedział daleko i udawał że patrzy się w drzewo. Żeby nie czuć batonikowej katorgi wstał i poszedł na spacer, może znajdzie jakiś strumyk.
Edytowane przez Lion dnia 08-05-2010 18:13
Westchnęłam ciężko. Jakby też Scarlett specjalnie zadała to pytanie. Sama nic nie pamiętałam tylko tyle co Sawyer, Juliet i Elena mi powiedzieli. Przez chwilę zastanawiałam się co odpowiedzieć. Ostatecznie zdałam się na wersje w/w trójki. W końcu Scarlett i tak z nami nie było więc jakbym coś pokręciła to się nie skapnie. Oparłam się o drzewo, zaczęłam się leniwie przeciągać, a w międzyczasie opowiadałam:
-Wiesz... sama do końca nie wiem co się wydarzyło w stopie. Wiem, że poszliśmy z Sawyerem i Juliet szukać Eleny bo gdzieś się zawieruszyła... ale po drodze zaatakował nas Czarny Dym... i tak przed nim uciekaliśmy, że dobiegliśmy do stopy, w której jak się później okazało była Elena z Su- przerwałam na chwilę, zakryłam ręką usta i ziewnęłam leniwie- ...i spotkały tam Jacoba, który dał im wskazówki dotyczące tego całego wodospadu, do którego właśnie zmierzamy... to wszystko- uśmiechnęłam się blado, przeczesując grzywkę. Tym samym odsłoniłam swoją ranę na czole po upadku.
W poszukiwaniu królika, Lincoln szedł tą samą drogą, którą podążał za Aną-Lucią. Poruszał się tak cicho, jak tylko potrafił. Za swój cel uznał upolowanie zwierzęcia i wrócenie z nim do Świątyni. Jak na złość, nic godnego uwagi nie pojawiło się na jego drodze. - Jak oni polowali na te dziki? - zastanawiał się. W pewnej chwili coś przed Maleckym kicnęło. Linc stanął zaskoczony i przyglądał się, w którym miejscu znajduje się to coś. Po krótkim czasie zobaczył królika siedzącego w krzakach i jedzącego liście. Mężczyzna wyjął nóż i zaczął się skradać. Nigdy wcześniej nie miał okazji polować w ten sposób, więc miał mnóstwo obaw. Sam się jednak sobie dziwił, gdy wbił nóż w zwierzę przy okazji plamiąc krwią wszystko dookoła, łącznie z ubraniem. - Mam Cię! - krzyknął, podnosząc go za uszy. Z uśmiechem satysfakcji wrócił do Świątyni. - Mamy królika! Umiecie robić pasztet? - zapytał April i Anę, które dość dziwnie na niego patrzyły.
Faraday otarł łzy, gdy usłyszał pytanie Eleny. Widziała jak płakałem, ale i tak nie wie z jakiego powodu, pewnie myśli że płakałem nad losem Jacoba. Ciekawe co by powiedziała gdyby znała prawdę. Odpowiedział na jej pytanie
- Są bardzo blisko, mamy tylko kilometr drogi tam, na całe szczęście zrobili obozowisko. Chodźmy do nich, zaraz pewnie dojdziemy do tego wodospadu a powinniśmy trzymać się całą grupą.
Scarlett patrzyła z zainteresowaniem na Meredith, pochłaniając z uwagą każdą informację, jakby każda jedna była na wagę złota. Nie zauważyła obojętności z jaką rudowłosa opowiadała o ostatnich wydarzeniach. - Jakie wskazówki dał Wam Jacob? Co jest w tym wodospadzie? - zapytała, mierząc ją podejrzliwie wzrokiem.
Czuła, że skoro to sam Jacob pozostawił coś tam dla nich, musiało to mieć niemałe znaczenie. W chwili gdy otarła twarz ręką, oczom szatynki ukazała się dość rozległa rana.
- Mer, co ci się stało w głowę? - przybliżyła się do niej, troskliwie wyciągając dłoń w kierunku jej czoła.
Suzanne obudziła się później niż inni. Nie miała ochoty wstawać. Poprzedniego wieczoru wybrała sobie niezwykle wygodny kawałek ziemi. Obróciła się na drugi bok.
-Obudźcie mnie, jak będziemy szli...- mruknęła i zamknęła oczy z powrotem, nie spala już jednak.
Ana-Lucia po porannej toalecie i skromnym śniadaniu poszła na dziedziniec, przysiadając się do April która jakby nieobecna siedziała w milczeniu. Lincolna nigdzie nie było.. Pustka która otaczała ich z każdej strony była niesamowicie przytłaczająca. Jeszcze jakiś czas temu, ciężko było znaleść miejsce aby pobyć chwilę w samotności, a teraz trzeba szukać ludzi, aby posiedzieć z nimi powspominać, pogadać, bo zbyt długa samotność może się źle skończyć. Grobową ciszę na dziedzińcu przerwał Lincoln który idąc w kierunku dziewczyn trzymał w ręce zająca. - Pasztet? - Spytała nieco zniesmaczona. - Ja mu krzywdy nie mam zamiaru zrobić. - Oznajmiła głaskając zwierzaka, którego w dalszym momence trzymał Linc.
Lincoln wyrwał zwierzę z rąk Any. - Lucy, on jest już martwy... Nie czuje, że go głaszczesz... - powiedział, obserwując zmieniający się wyraz twarzy kobiety. - Równie dobrze możemy go upiec. W kuchni są przyprawy więc powinien dobrze smakować. - Rozglądając się po dziedzińcu zapytał jeszcze. - Nikt nie wrócił, prawda?
- Słucham?- rzuciłam z początku wystraszona, że Scarlett wszystko wie o mojej utracie pamięci. Po chwili dopiero skapnęłam się o co chodzi- A nic takiego... upadłam gdy gonił nas czarny dym... nic mi nie jest... naprawdę wszystko w porządku- starałam się brzmieć prawdziwie. Natychmiast zasłoniłam czoło i podchwyciłam poprzednie pytanie szatynki.
- Nie mam pojęcia co jest w wodospadzie- rozłożyłam bezradnie ręce- Jacob rozmawiał tylko z Eleną i Su... tylko im powiedział co mamy robić- uśmiechnęłam się blado do dziewczyny i poklepałam po ramieniu- A co się z Tobą działo? Dawno Cię nie widziałam...- palnęłam niepewnie, łapiąc się na tym, że właściwie nie mam pojęcia kiedy ostatni raz widziałam Scarlett i przy jakiej okazji. Modliłam się w duchu, że się nie wkopałam. Byłby to beznadziejny samobój.
- No tak, zupełnie o nim zapomniałam. Wiesz co mnie zastanawia? Wtedy, co udaliśmy się po dynamit do Black Rock i Dym się pojawił... I wiesz, nie było mnie jakiś czas. Uciekałam przed nim, znajdował się tuż nade mną, mógł mnie zabić... a jednak tego nie zrobił. Dlaczego? Nie mam pojęcia dlaczego. Mógł zrobić ze mną to, co zrobił z innymi niewinnymi ludźmi, a jednak mnie oszczędził.
Scarlett zbyt zajęta opowiadaniem i na nowo przeżywaniem tamtego wydarzenia, nie dostrzegła, jak Meredith patrzy na nią zupełnie zdezorientowana, jakby nie kojarząc faktów, o których szatynka jej opowiadała. Podniosła wzrok na rudowłosą, jakby w oczekiwaniu na jakąś reakcję lub odpowiedź, lecz ta tylko wzruszyła ramionami.
- Przez ten czas, kiedy się nie widziałyśmy działy się ze mną dziwne rzeczy. Zostałam zamknięta w jakiejś klitce w świątyni. Nie mam pojęcia czy to był przypadek, czy ktoś to zrobił z zamiarem, ale... choć to może zabrzmieć dziwnie... przespałam tam kilka dni. Jason mnie stamtąd wyciągnął i powiedział mi gdzie jesteście. Poprowadzona jakimś przeczuciem, ruszyłam szybko w kierunku stopy. Wiedziałam, że coś się wydarzy, jednak nigdy bym nie przypuszczała, że to będzie dotyczyło Jacoba...
Zamyśliła się i wpatrzyła chwilę w zielone oczy Meredith wyrażające jakąś nienaturalną obojętność. Nagle jej umysł zaprzątnęło pytanie.
-On... On miał dla Ciebie i Eleny chyba największe znaczenie, prawda? Tylko wy miałyście z nim wcześniej styczność i okazję do stanięcia oko w oko. Wybacz, że to powiem, ale nie widzę, aby jego śmierć wywarła na Tobie większe wrażenie...
Emily szła na czworaka. Korytarz nie miał żadnych zakrętów, wzniesień... nic. Był całkowicie prosty i w dodatku piekielnie długi. Dziewczyna cały czas jednak posuwała się naprzód motywowana ciekawością, co jest dalej. Tunel ciągnął się już kilkanaście kilometrów. Emily zaczęły boleć plecy, wyschło jej w gardle, poczuła się niewyobrażalnie głodna. Zatrzymała się, wyjęła z plecaka batonik i pochłonęła go szybko. Woda była już zepsuta i niezdatna do picia. Nie zważała na to, przyłożyła butelkę do ust i wypiła pół litra. Szła dalej. Czuła się coraz gorzej, było jej gorąco, niezdrowo zaczerwieniły jej się policzki. Nagle poczuła podmuch wiatru, który w tej sytuacji wydał się jej niemal zbawieniem. Jaskrawe światło uderzyło jej oczy. Zrobiła jeszcze kilka ruchów. Ręce, nogi, ręce nogi... Była poza tunelem! W jakimś pomieszczeniu, jakby jaskini. Na jednej z kamiennych ścian zobaczyła koło. Coś w rodzaju steru. Podeszła bliżej, złapała za nie i zamknęła oczy.
Wtedy przyszło wspomnienie.
Praktyka w szpitalu psychiatrycznym pod Sydney. Bardzo ciężki przypadek. lekarze wręcz bezradni, a ona, niedoświadczona praktykantka, samodzielnie zdecydowała się podjąć leczenie.
- Nigdy nie podejmuj decyzji sama, do jasnej cholery! Trochę więcej odpowiedzialności! To są podstawy, dziewczyno, podstawy naszego fachu!- krzyczał stary lekarz, z dwudziestoparoletnim stażem.
Emily otworzyła oczy. To koło do czegoś służyło. Co będzie jak je przekręci? Uratuje świat? Może. Równie dobrze może go zniszczyć.
- Nie mogę podejmować decyzji sama- powiedziała.
Nie miała jednak siły wracać. Czuła się okropnie, jakby miała co najmniej 40 stopni. Usiadła pod ścianą jaskini i wpatrzyła się w koło. Jej ciałem wstrząsały dreszcze.
- Muszę wrócić- pomyślała.
Wracanie ta samą droga nie wydało jej się dobrym pomysłem. Rozejrzała się. Mogła iść dalej korytarzem... ale czy jest sens? Jedyna sprawdzona droga prowadziła z powrotem do podziemi Świątyni. Wstała i chwiejnym krokiem weszła do ciasnego i ciemnego tunelu. Droga powrotna zdawała się nie mieć końca. Wydawało jej się, że minęły całe godziny zanim zobaczyła wyjście z drugiej strony. Tutaj wylot jeszcze bardziej się zwężał. Emily zaklinowała się, nie mogła przecisnąć piersi. Podparła się, użyła całej siły. Udało się. Padła zemdlona na ziemię. Ostatnim zarejestrowanym przez nią obrazem była ta okropna płaskorzeźba z Anubisem. Właśnie! Z głębi świadomości wygrzebała to imię... Anubis.
Edytowane przez von Veron dnia 08-05-2010 22:32
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.