-Więc zostawmy go tutaj. Albo nie, najlepiej zabijmy.- powiedziała Suzanne podekscytowanym, podniesionym tonem. -Powieśmy go na drzewie na jego własnych żyłach, to będzie niesamowite! A później zaczajmy się w krzakach, żeby patrzeć, jak jego gnijące zwłoki zjadane są przez dzikie zwierzęta! Chyba, że wolicie wbić nóż w jego serce i podziurawić jego ciało, też fajnie! Albo po prostu wykopmy dól i strzelmy mu w potylicę.- mówiąc to idealnie udawała obłąkany wzrok Daniela, towarzyszący jej ludzie mogli wręcz odnieść wrażenie, że i jej psychika została naruszona. Przy ostatnim zdaniu wyciągnęła pistolet i udawała, że strzela w klęczącego, niewidzialnego człowieka. Patrzyli na nią krzywo, jakby zastanawiając się, czy żartuje, czy mówi prawdę. Dopiero gdy głośno prychnęła przekonali się, co Suzanne o tym myśli:
-Jesteście okropni. To, że waruje nie znaczy wcale, że nie można mu pomóc.
Scarlett wyszła z jeziora, otrzepując się i ochlapując otoczenie niczym zmokły pies. Założyła na siebie zapasowe ubrania, które trzymała w plecaku, a następnie wykręciła włosy i uprała zbroczoną krwią koszulę. Niestety, mimo iż mocno szorowała, plamy nie zeszły do końca. Powiesiła ją na gałęzi i ruszyła do obozu, skąd dobiegały podniesione głosy, między innymi należące do Suzanne. Wkroczyła między Meredith i Smithers akurat w momencie, gdy ta druga ironicznie mówiła o metodach pozbycia się Daniela.
- Słuchaj, Su... - zaczęła i przystopowała, jakby nagle coś ją oświeciło - ...od kiedy Daniel zachowuje się w ten sposób? Czy już wcześniej, zanim udał się do tej chatki przejawiał się podobnymi dziwactwami?
Edytowane przez Gooseberry dnia 27-04-2010 18:08
Zbudziły mnie krzyki Su, słyszałem jedynie część jej słów. Bredziła coś o znęcaniu się nad Danielem. Widać nie tylko ja byłem rozbity psychicznie. Pobyt na tej wyspie zmienił także innych. Dopiero gdy wstałem reszta dostrzegła mnie. Postanowiłem odezwać się po raz pierwszy od dość dawna. - Słuchajcie. Myślę, że nie ważne co jest z Danielem. Nie możemy go przecież tutaj zostawić. - Sam niedawno dość dziwnie się zachowywałem, jednak z Faradayem było chyba gorzej. Zdecydowanie potrzebował pomocy, a według mnie jedyną osobą, która mogła mu pomóc była Su. Zauważyłem, że z nią dogadywał się najlepiej ze wszystkich. Tylko nie wiedziałem, czy jest w stanie to zrobić. Sama trzymała się chyba nie najlepiej. Postanowiłem nie mówić teraz o moim pomyśle. Jednak wpadłem na kolejny, o którym mogłem powiedzieć głośno. - A może ktoś zabrałby go do świątyni, jeśli chcemy uniknąć zagrożenia z jego strony podczas dalszej podróży? - Zdecydowanie nie czułem tego co czuli niektórzy. Czułem się pewnie przy Faraday'u. Bez powodu nie zaatakowałby przecież jednego z nas. Poza tym, przeznaczenie nie pozwoli na śmierć kandydata. Czy na pewno nie dopuści do tego? Nie byłem już tak pewny, jak wcześniej.
Edytowane przez grzechuuu dnia 27-04-2010 18:54
Patrzyłam zdziwiona na teatrzyk jaki zrobiła Su. Jeśli chciała tym zirytować innych to jej zdolności aktorskie są naprawdę świetne.
- Hej, hej... wyluzuj trochę dziewczyno!- rzuciłam w jej stronę, uspokajając gestem rąk- nikt tu przecież nie planuje zabójstwa...- spojrzałam na nią krzywo, nie mogąc pojąć jak mogła pomyśleć, że chcemy go zabić- właśnie o to się rozchodzi, że trzeba wymyślić jak mu pomóc... co z tym fantem zrobić...- dokończyłam, zapalając ze zdenerwowania papierosa. Wtem wtrącił się Linc.
- A znasz człowieka, który chciałby dostać kosę w bok od szurniętego fizyka?- warknęłam, wypuszczając dym z ust wprost na mężczyznę.
Malecky zatrzymał się przy rozmawiających Meredith i Scarlett. Był totalnie zaskoczony zachowaniem Stevens i stał bez ruchu w momencie, kiedy dym papierosowy zaczynał docierać do jego oczu i nosa. - Znam człowieka, który nie zawaha się tego zrobić gdy jeszcze raz zrobisz to samo... - odpowiedział, patrząc lekceważącym wzrokiem na Meredith. Chwilę później odwrócił się i poszedł w kierunku dżungli. Zachowanie kobiety bardzo go zirytowało.
April spojrzała najpierw przerażona na Meredith a później swój wzrok przeniosła na Suzanne. Nie mogła uwierzyć, że Daniel coś takiego zrobił, wydawał jej się normalny.
- Zgadzam się z Mer... musimy coś zrobić, bo ja w takim obrocie spraw też nie mam ochoty z nim iść- on potrzebuje pomocy, a chyba jedyną osobą, która jest mu w stanie pomóc jesteś ty Su, w końcu znasz go dobrze- powiedziała z afektacją. Z obawy rozejrzała się czy fizyka przypadkiem nie ma i nie podsłuchuje. W końcu nieładnie mówić o kimś za plecami.
-Chciałaś go tu zostawić.- warknęła wściekle na Meredith. -Nie przeżyje w dżungli sam, nie jest tak zajebisty jak ty, nie potrafi latać i świecić w ciemności. Nikt go nie będzie nigdzie zostawiał, jeśli chcesz, Ciebie możemy zamknąć w tej chatce.- zwróciła swój wzrok na Scarlett. -Nie, nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. A wiesz, dlaczego tak się dzieje? Bo mieliście w dupie, czy jesteście całą ekipą czy nie i zostawiliście go w środku dżungli, gratuluję.- zaklaskała kilka razy, wyładowując swą złość na nierytmicznych uderzeniach.
Elena zaczęła się budzić. Powoli otworzyła oczy i jako pierwsze ujrzała promienie słońca prześwitujące przez korony drzew. Usiadła, dotykając ręką głowy, która powoli zaczynała pulsować z bólu. Poczuła, że we włosach ma pełno liści i gałązek. Mrugnęła oczami i zaczęła rozglądać się dookoła. Zauważyła, że wszyscy już wstali i prowadzili jakąś dyskusję. Usłyszała, że ktoś wypowiada imię Faradaya. I w tym momencie, niczym grom z jasnego nieba spadły na nią wspomnienia z wczorajszej nocy. Spojrzała na swoje ubranie, które było pochlapane krwią.
- A więc to prawda! - zawołała, teraz już przekonana o tym, że nie miała halucynacji. Widziała obłęd w oczach Daniela, widziała, jak wbija sobie nóż w ramię... Czy była aż tak pijana, żeby wczoraj nie zorientować się co się dzieje? Zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu mężczyzny i zauważyła go stojącego w pewnej odległości od reszty. Wyglądał całkiem normalnie.
Patrzyłam coraz bardziej zszokowana słowami Su. Zaczęłam cała w środku buzować gdy dziewczyna na mnie naskoczyła.
- Hmm... szkoda za to, że Ty nie jesteś na tyle zajebista żeby słuchać ze zrozumieniem!- wycedziłam przez zęby- bo tak się składa, że ani słowem nie wspomniałam o porzuceniu tu Faradaya...-dokończyłam wściekle. Ciekawe, której części tego prostego pięciowyrazowego zdania nie zrozumiała, pomyślałam. "NAJPIERW. MUSIMY. ROZWIĄZAĆ. SPRAWĘ. FARADAYA." Dla mnie brzmiało to dość przejrzyście: nie możemy tego kurwa tak zostawić. Dlatego właśnie, do cholery, myślimy co z tym zrobić. Cała w środku buzowałam. Wyraziłam po prostu swoje obawy i niepewność względem zachowania Daniela, a teraz nagle naskoczyli na mnie ze wszystkich stron. Jakby tego było mało, Linc zaczął mi grozić.
- Hej cwaniaku... Czy Ty mi grozisz?- spytałam zbulwersowana Malecky'ego. Widząc jego reakcję, sama sobie odpowiedziałam- Ty mi naprawdę grozisz... hehe, w takim razie naprawdę gratuluje...i życzę powodzenia- zaśmiałam się pod nosem.
Scarlett zdenerwowana zachowaniem Suzanne, odparła nieprzyjemnym tonem:
- Rozumiem twoją irytację, Su, ale nikt ci nie kazał grzać dupy w świątyni i nie wystawiać nosa poza jej mury, gdy inni w tym czasie chcąc nie chcąc przebywali w Ciemnym Terytorium. I tak się składa, że nie wiesz co się działo w środku dżungli. Pojawił się Czarny Dym, wszyscy się porozdzielali. Sama błądziłam w poszukiwaniu reszty i nie mogłam ich znaleźć. Więc skoro jesteś taka mądra i wspaniałomyślna, to może powiesz mi czy w momencie całkowitego zagubienia, będąc zupełnie sama pośrodku chaszczy, nie wiadomo gdzie, pomyślałabyś o tym, gdzie też może być Daniel?
Wyładowała na niej swoją frustrację. Dawno nikt jej tak nie zdenerwował. - Poza tym, gdybyś widziała, co on wczoraj wyczyniał, nie dziwiłabyś się pozostałym, że zwyczajnie w świecie się go boją. Jest nieobliczalny...
Edytowane przez Gooseberry dnia 27-04-2010 19:31
- Ej... spokojnie może zamiast się kłócić i niepotrzebnie obwiniać kogo to wina, że Daniel trochę oszalał zastanówmy się co zrobić z tym fantem- powiedziała April próbując trochę ostudzić atmosferę, która powoli zaczynała robić się nieprzyjemna. Zerknęła z daleka na Daniela, który stał w bezpiecznej odległości. Co mogło go, aż tak zmienić...- pomyślała, bo teraz gdy na niego spozierała wyglądał jak normalny człowiek.
Całości przysłuchiwała się Juliet, jak zwykle neutralna, nie trzymająca żadnej ze stron. Gdy zobaczyła, że sytuacja robi się gorąca, podeszła bliżej i powiedziała:
- Za priorytet mamy dojść do Latarni, a incydent z Danielem jest tylko... Przeszkodą, jaką los nam zgotował. Tak więc by nie wszczynać w grupie kłótni i nieprzyjemnej atmosfery, ja, Suzanne i Daniel wrócimy do Świątyni. Jestem pewna, iż Dogen na pewno coś wymyśli. Suzanne, jak podoba ci się moja propozycja ?- popatrzyła na blondynkę.
//hej, tak sobie teraz myślę... Jeszcze nie było tu porządnej kłótni
-Chcąc nie chcąc poszliście po dynamit?! CHCĄC NIE CHCĄC? Jeśli myślicie, że to, co mówi o kandydowaniu ten facet w pedalskim płaszczu to prawda, życzę Wam powodzenia! To, że on mówi, że coś mamy zrobić nie oznacza wcale, że musimy to robić. Idziecie za nim jak potulne baranki, nie pytając nawet, po co to robicie, Scarlett! Nie obwiniaj mnie o to, że zostałam w Świątyni, bo ja po prostu nie mam zamiaru wykonywać jego rozkazów!- zrobiła chwilową przerwę, oddychając głęboko. Gdy zaczęła mówić znów, jej głos był dużo spokojniejszy. -Wydaje mi się, że pomyślałabym o tym, by sprawdzić stan ludności. Towarzyszy się nie zostawia... Szkoda, że przyświecają nam inne priorytety, widocznie Ty wolisz chronić własną dupę. Nie obchodzi mnie, jak on się zachowuje. Jest jednym z nas. Jeśli się go boicie, porozmawiajcie z nim.
Gdy zaczęła wypowiadać się Juliet, słuchała jej uważnie. Gdy skończyła, Suzanne powoli pokręciła głową.
-Nigdzie nie wracam.
- Chronić własną dupę?! - Scarlett popatrzyła na nią z irytacją - Ja również, jak Daniel się zgubiłam. Też mnie jakoś nikt nie szukał, ale nie zbzikowałam do reszty, mimo tego, że ledwo uszłam wtedy z życiem. Zresztą co Ty możesz o mnie wiedzieć... - pokręciła głową, wciąż nie mogąc ochłonąć - "Idziecie za nim jak potulne baranki?" - zaśmiała się szyderczo - A możesz mi powiedzieć, kochana, co właśnie teraz robisz? Czy ty się słyszysz w ogóle?
Zaczęła nerwowo pakować plecak.
- Nie wiem, po co ta kłótnia. Chyba wszyscy chcemy dobra Daniela. Nikt nie mówił o pozostawieniu go tutaj samego. I nie ma sensu obwiniać siebie nawzajem czyja to była wina - on nie jest małym chłopcem, Sue. Uważam, że Juliet zaproponowała świetne rozwiązanie. Dlaczego nie chcesz na nie przystać? Przecież przed momentem wyśmiałaś wypełnianie rozkazów. Nie rozumiem Cię...
/Cas /
Edytowane przez Gooseberry dnia 27-04-2010 20:43
Lincoln z doświadczenia już wiedział, że wtrącanie się w babskie kłótnie nie jest niczym dobrym. Stanął obok Jasona i również słuchał, drących się jak stare prześcieradła kobiet. W pewnym momencie przeniósł wzrok na Nughera - Może i my się pokłócimy, kudłaczu? - zapytał i delikatnie się do niego uśmiechnął.
- Nie, dzięki łysa pało. - zaśmiał się krótko, wypuszczając przy tym powietrze nosem. Odsunął się trochę od niego, a przed oczami wciąż miał widok roznegliżowanej Scarlett, wychodzącej z jeziorka. Nie widział dużo, był jakieś dwadzieścia metrów od niej ale nagie ciało widziane od tyłu wystarczyły żeby popaść w krótkotrwałą euforię. Powiedział sobie w duchu że nigdy jej nie powie że ukrył się w krzakach i to widział.
-Wspaniale!- krzyknęła Suzanne na tyle głośno, że ptaki siedzące na drzewach wzleciały w górę, szybko machając skrzydłami. -Więc czyśćmy im buty złotymi serwetkami, bo a nuż nie zostaniemy obsadzeni na jakieś zacne stanowisko, na które kandydujemy. Zajebiście. Poszłam z Wami tylko dlatego, że jest to lepsze od perspektywy siedzenia w tej, pożal się Boże, świątyni! Nie przystanę na propozycję Juliet, ponieważ sądzę, że są na tej wyspie lokalizacje, w których czułabym się zdecydowanie lepiej. Zresztą... Nie traktujcie Daniela tak, jakby był chory psychicznie! Nawet, jeśli coś mu się przez tę chatkę stało ufam, że uda nam się to "wyleczyć" bez prowadzenia go do Świątyni.
Lincoln przejechał kilka razy dłonią po głowie. Miał nadzieję, że w ten sposób zrozumie co Jason miał na myśli, nazywając go łysą pałą. Wszak od kilku tygodni nie miał okazji się golić i włosy miały już kilka centymetrów długości. Spojrzał na niego wzrokiem, jakim lekarze patrzą na pacjentów w szpitalu psychiatrycznym i również się odsunął. Usiadł w kucki i czekał na dalszą część spektaklu w wykonaniu pań.
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.