To przez ostatnią tragedię Scarlett zamknęła się w pokoju i z niego nie wychodziła przez cały dzień. Do jej uszu nie dochodziły nawet odgłosy strzałów, nie miała pojęcia, że Numerki opanowały Świątynię, że zginęli jej przyjaciele.
Wstała delikatnie z podłogi, chwiejąc się lekko na obie strony. Nigdy nie czuła czegoś podobnego, nigdy nie była tak zmęczona życiem! Nacisnęła na klamkę, a drzwi wydały z siebie przeraźliwy zgrzyt. Na korytarzu ujrzała kałuże krwi. Jej przeszklone oczy wyglądały teraz, jakby zupełnie zostały pozbawione uczuć, duszy. Nie wyrażały żadnych emocji, można było uznać je za martwe, tyle, że załzawione.
Ruszyła powolnym krokiem przed siebie. W końcu i tak nigdzie mi się nie spieszy... - już dawno porzuciła myśli o kandydowaniu, wiedziała, że już jej to nie dotyczy. Nawet tego nie chciała.
Podążała w milczeniu za śladami krwi, mieniącymi się na różne kolory, od krwistoczerwonego po bladoburaczany. W sercu coś ją ściskało. Nie mogła wziąć oddechu, czuła, że na końcu drogi ujrzy coś strasznego, coś, co zrujnowałoby jej życie i odebrało jemu sens.
Nie mogła tak dłużej. Niewiedza wypalała ją od środka, mózg wołał: szybciej!, dlatego też rzuciła się pędem za tropem. Nabierała w płuca potężnych haustów powietrza, nogi, jak nigdy dotąd hamowały ją w biegu, odmawiały posłuszeństwa. Na siłę, pchała je przed siebie, zmuszając do wykonywania poleceń. Serce przyspieszyło jej bicie. Zbliżała się tam, gdzie mogłyby się sprawdzić jej najgorsze przeczucia...
Pośród wykopanych pod drzewem grobów April, Sawyera, Any i Linca, spostrzegła kolejne kupki usypanej świeżo ziemi.
Wiedziała, że to Meredith i Emily, gdyż obok grobów znalazła charakterystyczne rzeczy, które posiadały, zapewne położone tutaj przez tych, którzy je zakopali.
- Nie! - z jej krtani rozległ się wrzask, który odbił się echem niemal po całej wyspie - Meeer... - załkała tak głośno, jak nigdy dotąd, bezsilnie uderzając rozedrganymi dłońmi w grób.
-Chce żebyście mi zaufały, ponownie. Planuje pójść do stacji Orchidea.... tam myślę że uda nam się coś zrobić, dzięki czemu nikt nie umrze. Powiem wam więcej jeśli ze mną pójdziecie, na pewno nie będziecie żałować tego. A wy po co tu jesteście? Co chcecie tutaj zrobić?
Jason obudził się przez krzyk Scarlett. Ucho nadal go piekło, a kula w głowie zdawała się urosnąć kilkakrotnie i rozsadzać mu czaszkę. Rozglądnął się, w ogóle go nie zauważyła. Był taki szczęśliwy, że nadal żyje. Wstał, oparł się na chwilę o drzewo, podszedł oraz ukucnął przy Scarlett i przytulił ją nic nie mówiąc.
Wtem krata, której jakiś czas temu przyglądał się Daniel, otworzyła się z hukiem. W pomieszczeniu pojawiła się Mari, złapała jeden z pistoletów leżących na posadzce i na oczach oniemiałych dziewczyn, przyłożyła lufę do klatki piersiowej Daniela, po czym oddała trzy strzały. Daniel padł martwy, a z ust poleciały mu strumienie krwi.
- Nie ma czasu na pogaduszki - odezwała się Mari. - On zwariował, mógł Was jeszcze zabić, a jesteście potrzebne Wyspie. Pójście do Orchidei nie ma żadnego sensu, kiedy Czarny Dym może odzyskać swoją dawną moc. Chodźcie szybko za mną - powiedziała, po czym ruszyła z powrotem przez okratowany właz.
Edytowane przez Mari dnia 26-05-2010 20:51
-Wow, Mari, zawsze wiedziałam, że jesteś jebnięta. -mruknęła Su cicho, patrząc rozszerzonymi oczyma na martwego Daniela. -Dobrze widzieć Cię żywą.-powiedziała głośniej. Śmierć mężczyzny nie zrobiła na niej większego wrażenia, wszak... sama go kiedyś zabiła. Natychmiastowo, nie pytając o nic, ruszyła za Mari, łapiąc wcześniej rękę Eleny, jak poprzednio, na Wyspie Bogów.
Scarlett poczuła uścisk. Ktoś ją przytulił. Przetarła energicznie zapłakane oczy, cicho zachłystując się powietrzem.
- J-jason? To ty? - zapytała, widząc go, jakby przez mgłę. Nie wiedziała czy jest prawdziwy, czy ma przywidzenia. Z jego głowy sączyła się krew, miała wrażenie, że dotyka ją martwy człowiek.
Już chciała odpowiedzieć Danielowi, gdy nagle jak spod ziemi wyrosła Mari i zabiła Faradaya. Elena była w takim szoku, że nie potrafiła wydobyć z siebie słów. Poczuła jedynie rękę Su zaciskającą się na jej dłoni i została pociągnięta w kierunku z którego przybyła Mari.
- Szkoda, że nigdy nie dowiemy się, co Daniel miał na myśli mówiąc, że śmierć wszystkich osób wcale nie musiała pójść na marne. - odezwała się w końcu, po kilku minutach ciszy.
Mari prowadziła je labiryntem schodów i korytarzy. Schodziły coraz niżej i niżej, a temperatura otoczenia wzrastała. Kiedy doszły do ogromnych wrót z wyrytymi inskrypcjami hieroglificznymi, Mari zatrzymała się.
- On jest w środku. Znajduje się w miejscu, w którym powstał. Przez wieki, strażnicy Świątyni strzegli tego miejsca, aby nie mógł się tutaj dostać. Jednak teraz znalazł na to sposób. Jeśli pozostanie tam choćby godzinę dłużej, zniszczy wszystkich Pierwszych, was i zawładnie wyspą. Kto wie, do czego ją może wykorzystać. Ja tutaj zostanę. Wy natomiast idźcie tym korytarzem do końca i przejdźcie przez podobne tym tutaj drzwi. Zostańcie tam, aż do czasu, kiedy zwabię Dym do was. I miejmy nadzieję, że jesteście Wybrankami. Jeśli nie... to po nas. Dacie radę?
- To ja... - odsunął się, żeby mogła mu się przypatrzeć. - Kula trafiła w ucho... w którym od dziecka mam implant. Uratowało mi to życie, ale... boli. - przypomniał sobie o Emily. Nie chciał znów ryczeć, więc zdusił to w sobie. - Powinniśmy stąd uciekać.
- Uciekać? Gdzie? - zapytała, wtulając się w ramię Jasona, cicho łkając.
Kiedy się uspokoiła, spojrzała zatroskana na jego ranę i zwróciła się do niego ze smutkiem:
- J., Ty potrzebujesz pomocy. Trzeba wyjąć Ci to z głowy...
- Więc mamy tam iść i mieć nadzieję, że to się uda? - spojrzała z niedowierzaniem na Mari - Myślałam, że to jest pewne! - powiedziała piskliwym, wystraszonym głosem. Spojrzała na Su, a później w głąb korytarza. - Zdaje się, że nie mamy innego wyjścia. - zaczęła oddychać głęboko, starając się zachować spokój.
- Nie wiem, czy Juliet nawet żyje, a jeśli zrobi to ktokolwiek inny, to może się skończyć gorzej niż przed wyciągnięciem. Widziałaś kogoś jeszcze żywego oprócz Su i Eleny?
-Choć, uda nam się. -powiedziała, po czym zwróciła się do Mari: -Chyba nie pozostaje Ci nic innego, jak trzymać za nas kciuki.- uśmiechnęła się blado, nieszczerze. Miała w sobie jakąś dziwną siłę, która choć była mała, tliła się gdzieś w jej środku, pomagała jej wierzyć, że im się uda. Wiedziała, że jeśli spełni misję, będzie mogła wrócić do domu, do rodziny... Nie czekając już na żadne wskazówki, zaczęła iść przed siebie.
Scarlett nie odpowiedziała, usłyszała z krzaków szmer i kroki Numerków. Spojrzała w oczy Jasona, czując, że to jedno z tych ostatnich, jakie właśnie doświadcza. Jej usta przylgnęły do jego ust w najsłodszym pocałunku. Chwyciła za jego rękę i szepnęła, wskazując na groby:
- Wiesz, że zaraz najprawdopodobniej spoczniemy obok nich?
Jason dziękował wszystkim siłom natury, że umrze dzień później niż mu się zdawało. Ten pocałunek był ostatnią rzeczą jaką chciał na tej wyspie. Zdał sobie sprawę, że nawet jeśli uciekną, to prędzej czy później zginą.
- Tak, wiem. - odparł i już chwilę potem pojawili się przed nimi komandosi. Jeden z nich bardzo się zdziwił, widząc go żywego. Nie zawahał się już, wpakował Jasonowi cały magazynek w brzuch. Jason spojrzał zamglonym wzrokiem na dziewczynę i poległ.
Kiedy Sue i Elena posłusznie podążyły korytarzem, Mari westchnęła z ciężkim sercem i otworzyła wrota. Nadszedł czas - pomyślała i weszła do ogromnej komnaty.
Pośrodku znajdowało się starożytne urządzenie, podobne do klatki dla ptaków. Wirowało ono z niesamowitą prędkością, a wewnątrz kłębił się... Czarny Dym. Wydawał przy tym trzaski i błyskał co chwilę.
Gdy Mari wtargnęła do pomieszczenia, Dym wydał pomruk, jakby zaniepokojenia. Wyglądało na to, że nie może się wydostać z urządzenia. Mari wiedziała jednak, że mimo ograniczenia swobody poruszania się, Czarny Dym znajduje się w najlepszym dla jego celów miejscu. Stawał się potężniejszy niż kiedykolwiek. Podeszła więc do urządzenia i pchnęła duży kamienny przycisk.
Maszyna zaczęła zwalniać. Mari rzuciła się do ucieczki. Miała tylko tyle czasu, ile wystarczy na zatrzymanie się urządzenia.
- Bywaj! - krzyknęła i wybiegła z komnaty.
Zdecydowanie i pewność Suzanne dodały Elenie otuchy. Ruszyła za blondynką, nie odwracając się na siebie. Szły w milczeniu środkiem korytarza. Po chwili dotarły do drzwi, o których wspominała Mari. Elena zacisnęła dłoń na zimnej klamce.
- Gotowa? - gdy Su pokiwała twierdząco głową, Elena otworzyła drzwi i weszła do komnaty. Pomyślała wtedy, że to może być ostatnie pomieszczenie, jakie ujrzy w swoim życiu. Poczuła jak ciarki przechodzą jej po plecach.
To były ułamki sekundy, płynące z niesamowitą szybkością, a jednak wydawało jej się, że trwają znacznie dłużej. Pierwszy strzał padł. Zdążyła zauważyć, że przeszył na wskroś brzuch Jasona, chwilę później poczuła, jakby w zwolnionym tempie coś małego wdzierało się do jej mózgu, penetrując wszystkie komórki nerwowe. Przed jej oczami ukazały się wszystkie momenty jej życia, jakby przeglądała klisze wspomnień zarówno tych dobrych, jak i złych. Pociekły jej łzy i upadła głową na klatkę piersiową blondyna. Sawyer, Mer, jej siostra, April, Juliet, Ana i Linc już na nich czekali...
W jej głowie w tym czasie kłębiło się naraz milion, a może nawet dwa miliony myśli. Mimo tego, że starała się uspokoić, serce łomotało w jej piersi, przez moment miała nawet dziwne wrażenie, że wypadnie z niego i spadnie na podłogę, ciągle bijąc w dziwnym, nierównym rytmie. Gdy Elena otworzyła drzwi i obie wtoczyły się do środka, Su przymknęła oczy i szepnęła cicho, niemal dramatycznie:
-Miejmy nadzieję, że jesteśmy Wybrankami.
Czarny Dym z furią czekał na zatrzymanie się machiny. Jego plan spalił na panewce. Mimo, że zmanipulował jednego z popychajłów Widmore'a, aby ten uruchomił maszynę, kiedy znajdzie się w środku, ta suka Mari jak zwykle musiała coś spieprzyć. Gdy mechanizm się zatrzymał, Dym tylko na chwilę przybrał ludzką postać, aby otworzyć klatkę. Potem, już w swojej naturalnej formie wyleciał z komnaty, aby unicestwić sabotażystkę.
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.