Nie wiem nawet co napisac po czterogodzinnym seansie tego filmu. Zrył mi trochę mózg jak Kościół Zero... Zacznę więc może od oceny. Przez cały film wahałam się pomiędzy 7-9. Ostatecznie stawiam 8/10
A teraz dlaczego:
Przede wszystkim: film bardzo mi się podobał ;O Pierwszy film w tej turze, który oglądało mi się naprawdę świetnie Tak, pomimo, że trwał aż 4 godziny, to trudno było się od niego oderwać. No i sam ten fakt to już jest plusik.
Drugą zaletą jest jego specyficzna stylistyka. Film można podzielić właściwie na dwie części. Pierwsza jest typowo komediowa, druga zdecydowanie bardziej poważna. Nie ukrywam, że o wiele bardziej podobała mi się ta pierwsza część i średnio mi sie podobało takie jakby sztuczne sklejenie dwóch stylistyk. Pierwsza część łączy elementy komediowe, w dodatku dość dewianckie z powagą i tematyką religijną. Pełno tam momentów w stylu WTF, czyli to co lubię Generalnie to zestawienie erotyki z religią było takie trochę na pozór gryzące się i na początku miał mega WTF, potem jednak do tego przywykłam i podobało mi sie to Moje ulubione wątki to zejście Yu na drogę grzechu i panna Skorpion
Co zaś do Kaori, to jej zachowanie jakoś mi sie kojarzyło z postaciami Tin Peaks, takie mocno przerysowane.
Kolejnym plusem sa postacie. W sumie wszystkie główne postacie były mocne: Yu, Yoko, Aya a także przydupasy Tu i Ayi. Ogólnie lubie takie przerysowane postacie, tak samo jak ich historię. Jedyną wada dla mnie tutaj były niektóre sceny, kiedy oni krzyczeli. Takie to było dość japońskie, ale mi się nie podoba taki sposób gry za bardzo.
Zresztą cały film był taki jakby eklektyczny: dewianctwo i religia, miłość i erotyka, powaga i humor, podniosłość i totalne WTF. Czasami film przypominał mi taki jakby kolaż posklejany z różnych elementów.
Kolejnym plusem jest wykorzystanie muzyki Beethovena i Ravela. Te utwory oczywiście też wystepowały w kotraście do scen, którym towarzyszyły. Ulubione to pierwsze grzechy Yu i napierdlanka w rytm Bolero <3
Jedyne co mi nie pasowało, to gdy muzyka ta leciała dość głośno i przekrzykiwali ją bohaterowie. Chyba najgorzej to wyszło, gdy Yoko wykrzykiwała list do Koryntian i przekrzykiwała 7 symfonię... ;p
Jesli chodzi o całą akcję z Kościołem Zero, to to mi sie podobało trochę mniej, ale też było spoko. Zwłaszcza psychopatyczna Aya. Było jednak o wiele poważniej i nawet momentami lekko dramatycznie.
Podsumowując, był o jeden z niewielu filmów o miłości, który mi sie podobał. A tymczasem ten utwór mi się już nigdy nie będzie kojarzył normalnie:
PS Zmieniam Dzień na 6
We are all evil in some form or another, are we not?
Lion napisał/a:
lol dopiero teraz to sobie puściłem, fragment tej symfonii się przewija też w innych filmach Shiona Sono moze ma jakąś manię na jej punkcie xd
No właśnie ten film mnie zachęcił, żeby obejrzeć inne jego filmy ;p
We are all evil in some form or another, are we not?
Film jest mega długi, jak dla mnie za długi. Mimo, że podobał mi się, to jednak czas trwania jest dość męczący. Oglądałem go na 3 razy xD, ale w sumie warto było. I to, że ma 4 godziny nie oznacza, że jest rozwleczony, nudny czy coś w ten deseń. Po prostu dla mnie 4h cięgiem przy jednym filmie to za dużo.
Podobnie jak Arletwoman podzieliłbym film na 2 części (w sumie tak go pobierałem, ale nie wiem czy to przypadek, czy celowy zabieg).
Pierwsza to ta bardziej komediowa, dewiancka i bardzo WTF, a druga poważniejsza, o kościele 0.
Mnie też dużo bardziej podobała się część 1.
Panował w niej fajniejszy klimat, taki luźny styl bardziej mi odpowiadał. No i miałem dużo powodów do śmiechu.
Już początek niszczy system w sumie. Wymyślanie grzechów pokroju "nie przeprowadzenie staruszki przez skrzyżowanie", później wymyślanie grzechów
Najbardziej mnie rozwalają sceny, jak Yu uczy się robić fotki majtek. Te wszystkie gwiazdy, salta, piruety Potem Panna Skorpion No ciągle było coś zabawnego mocno.
A scena z łamaniem penisa i ucinaniem go pozostanie na zawsze w mej pamięci (niestety!!!).
Druga część podobała mi się mniej i nie chodzi o to, że było mniej zabawnie (bo dewiancko to niekoniecznie xD), ale jakoś nie bylem fanem tego wątku z Kościołem 0, a w drugiej części był on przodujący.
A! I niszczyły mnie ciągłe rozmowy o wzwodzie Yu i pokazywanie tego.
I scena, gdy Yu jest księdzem i odpuszcza grzechy zboczeńcom.
Postacie świetne, bardzo charakterystyczne, przerysowane, świetnie wykreowane i zagrane. W sumie tak typowo japońsko. I ja w przeciwieństwie do Arletwoman uwielbiam te japońskie okrzyki (choć nie ogarniam czemu oni nie potrafią normalnie mówić ).
Co tu dodać? Ogólnie podoba mi się właśnie to wymieszanie różnych rzeczy: religii, miłości, zboczeń itd. Dodatkowo w sumie film porusza ważne i poważne tematy w taki luźny i przewrotny sposób. Ciekawe też było takie łączenie religii z życiem, to było mocno wtf: szukanie Marii, Jezus jako jeden z dwóch fajnych facetów itd.
Pierwsza część na 9, druga na 7, więc 8/10.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Dobra trza nadrabiać bo zaraz będę gorszy niż mrOTHER
Rocky
Zacznę nietypowo czyli od oceny - 8/10
Czemu tak wysoko dość? Po pierwsze muzyka jest w tym filmie świetna. Motyw muzyczny przewijający się w filmie stał się kultowy i chyba każdy go kojarzy. Do tego do każdej sceny bardzo fajnie dobrane żywsze lub spokojniejsze kawałki.
Po drugie klimat filmu w stylu od zera do bohatera. Nie będę ukrywał, że lubię takie filmy, a jak są sportowe to nawet jeszcze bardziej. Podobał mi się w tej roli Stallone, który idealnie zagrał rolę nierozgarniętego boksera, który dostaje szansę. Postacie drugoplanowe również spoko, a w szczególności trener, brat ukochanej no i mistrz Apollo.
Czemu nie wyżej? Dla mnie 9 to już ocena dla filmu, który robi u mnie w pewnym sensie wrażenie w stylu wow. W tym filmie zaś dostajemy świetne kino, ale nie ma tego czegoś ponad. Ten kto widział moje konto na filmweb ten chyba zauważył tą przepaść między oceną 8 a 9 więc zostawiam 8 i mam nadzieję, że kolejny film nie zawiedzie i zasłuży chociaż na 7.
Czemu nie wyżej? Dla mnie 9 to już ocena dla filmu, który robi u mnie w pewnym sensie wrażenie w stylu wow. W tym filmie zaś dostajemy świetne kino, ale nie ma tego czegoś ponad. Ten kto widział moje konto na filmweb ten chyba zauważył tą przepaść między oceną 8 a 9 więc zostawiam 8 i mam nadzieję, że kolejny film nie zawiedzie i zasłuży chociaż na 7.
Pozdrawiam
Widzę, że mamy bardzo podobne kryteria oceniania filmów na 8 i 9.
Ostatnio prawie w ogóle przestałem filmy oglądać (za dużo wychodzenia z domu w letnia pogodę xD), ale postanowiłem się zmusić, żeby nie narobić sobie zaległości
"Dzień"
- niestety nie za wiele mam o tym filmie do napisania.
- podobał mi sie tajemniczy początek, ładnie nakręcony i przydymiony. Post-Apo daje ogromne pole do popisu w tworzeniu historii, mieszaniu stylistyk itp. więc liczyłem na coś cool
- lol Charlie. I jeszcze ta jego pierwsza kwestia ("Where are we?", brakowało tylko guys . Jednak po chwili dziwna niespodziewana śmierć Charliego której się spodziewałem. Jakiś szpikulec w piwnicy go przebił na wylot, a drugi gościu go z tego ściąga i przekonuje, że nic się nie stało. Ok.
- Potem jakoś wszystko dla mnie oklapło. Niby coś sie działo, ale niestety mnie to jakoś nie zainteresowało. W sumie to kanadyjski film, więc nie można się spodziewać rewelacji, ale mógł być fajny film, a taki fajny nie był. W sumie jakiś zły też nie był. To, że niewiele mi przychodzi do głowy co można o tym filmie napisać skłania mnie do typowego 5/10, bo był to bardzo apatyczny seans. Parę scen było fajnych, ale parę było dziadowskich, więc wyszło coś pośrodku.
Czemu nie wyżej? Dla mnie 9 to już ocena dla filmu, który robi u mnie w pewnym sensie wrażenie w stylu wow. W tym filmie zaś dostajemy świetne kino, ale nie ma tego czegoś ponad. Ten kto widział moje konto na filmweb ten chyba zauważył tą przepaść między oceną 8 a 9 więc zostawiam 8 i mam nadzieję, że kolejny film nie zawiedzie i zasłuży chociaż na 7.
Pozdrawiam
Widzę, że mamy bardzo podobne kryteria oceniania filmów na 8 i 9.
W sumie też mam podobnie, bo 8 często z łatwością wystawiam, a 9 zdecydowanie rzadziej, nie mówiąc o 10-tkach których mam w tej chwili aż dwie z czego żadnej nie jestem pewny
Film jest mega długi, jak dla mnie za długi. Mimo, że podobał mi się, to jednak czas trwania jest dość męczący. Oglądałem go na 3 razy xD, ale w sumie warto było. I to, że ma 4 godziny nie oznacza, że jest rozwleczony, nudny czy coś w ten deseń. Po prostu dla mnie 4h cięgiem przy jednym filmie to za dużo.
Film miał trwać 6 godzin, ale został skrócony na prośbę producentów. Szkoda xD
Po seansie na pewno jestem w małej euforii, bo mogę wystawić 10/10. Być może jest to bliżej 9.5 niż pełnej 10, ale już 9.6 łapie się u mnie na 10, więc nie ma o czym mówić. Tak dziwnie wychodzi, że swoje filmy oceniam najwyżej, ale prawdą jest też, że daję do klubu te co miałem upatrzone od dłuższego czasu i pokładałem w nich spore nadzieje. "Love Exposure" podobnie jak "Miasto Boga" spełnił u mnie oczekiwania i to z nawiązką.
O filmie mogę powiedzieć, że okazał się być w "moich klimatach". Doszedłem do tego w taki sposób, że podczas seansu nachodziły mi skojarzenia z trzema innymi filmami, którym dałem 10: Pierrot le Fou, Moonrise Kingdom i A Clockwork Orange. Może wspólny element który mi się nasunął to groteska, ale i tak to nie do końca to. Z Mechaniczną Pomarańczą ten film łączy częściowo tematyka, właściwie nie zrozumiałem całego Love Exposure (a kto zrozumiał?) i będę potrzebował jeszcze iluś seansów, ale wydaje mi się, że Sono trochę polemizuje z Mechaniczną Pomarańczą- Kościół Zero przywodzi mi na myśl udział Alexa w eksperymencie, także te wcześniejsze sceny gdy jest zboczeńcem łatwo się kojarzą z wybrykami Alexa ze swym (czteroosobowym tak jak tutaj) gangiem. Można byłoby się o tym rozpisać i przeanalizować, ale w Love Exposure moralność jest tak pokręcona i zmienna, że sobie to daruję. No i nawet dewiancka scenografia- epatowanie kutasami, cipami itp. kojarzy się z ww. filmem. I oczywiście Ludwig Van, który w filmie Kubricka istnieje nawet w fabule, a w sensie stylistycznym Love Exposure również sporo z tego czerpie- przytaczane przez Otherwoman kontrasty poważnej muzyki i dewiacji na ekranie to kolejna oczywista inspiracja.
Z "Moonrise Kingdom" to już luźne skojarzenie- romans dwójki outsiderów i plejada ironicznych postaci (inspiracja mogła być conajwyżej u Wesa Andersona.. ok kolejna dygresja- spotkałem się z porównaniami obu reżyserów i w sumie mają wiele podobieństw, a Love Exposure jest dla mnie magnum opus Shiona Sono, tak jak Moonrise Kingdom u W. Andersona)
No i z nowofalowym "Szalonym Piotrusiem" podobne luźne skojarzenie- wątek romantyczny wplątany w dziwną historię.
Porównanie do filmów Jodorowsky'ego to już by było zbyt wiele, ale Panna Skorpion skoajrzyła mi się nieco z którąś z postaci z jego filmów przez swój wygląd. Ale uświadomiłem sobie tez, że wygląda prawie dokładnie jak Yoko Ono w tym swoim czarnym kapeluszu i stroju (https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/236x/1a/8a/30/1a8a30137d06a4496f40211bc4220200.jpg), ale pewnie to inspiracja jeszcze czym innym
"Love Exposure" jest nawet bliższy tym filmom niż niektórym filmom Sono. Tzn. inne jego filmy oczywiście polecam jesli komus sie spodobał (Arlecie, Umbie), ale chyba tylko "Zabawmy się w piekle" jest w miarę podobny, te inne są raczej bardziej dramatyczne/mroczne/dziwne/pesymistyczne (nie że gorsze, ale inne), bo w Love Exposure mimo dramatów mamy tyle frajdy z oglądania, że nie bierzemy tego aż tak na serio.
Jakoś nie dzielę sobie filmu na dwie części jak Arlety i Mateusze. Początek w sumie był poważny, później był śmiech, później poważniej, ale elementy beki wracały co krótki czas, więc dla mnie to bardziej płynna konstrukcja. W sumie przez to ten film zaliczę do jednego z najbardziej nieprzewidywalnych jakie widziałem. Wprowadził miejscami takie zamieszanie, że nie miałem pojęcia gdzie się akcja przeniesie za chwilę, czy może znów będą jakieś retrosy, czy tempo spadnie, wzrośnie, czy będzie dramatyczniej czy bardziej satyrycznie. Właśnie dzięki temu film oglądało się z zaciekawieniem i jak na 4-godzinny film, to się wcale nie dłużył (jak komuś odpowiadał klimat).
Wyróżnić trzeba cudowną ścieżkę dzwiekową.. Reżyser dobiera sobie to co mu się żywnie podoba- klasycznie, chóralnie, rockowo, jazzowo.. Nie sama muzyka ale luźne tempo filmu skojarzyło mi się z "Birdmanem", którego konstrukcja jest właściwie jak 2-godzinna improwizacja jazzowa.. Może przez to pierwszą rzeczą po seansie co zrobiłem to włączyłem sobie znienacka Johna Coltrane'a, tak mi ten film rozluźnił umysł xD Wszystko jest bardzo swobodne, luźne, przybiera różne formę, układające się w mozaikową całość która akurat mi idealnie przypadła do gustu.. Znacznie lepiej to wygląda niż w "Zabawmy się w piekle", który przytaczałem jako jedyny podobny film Sono.
Rozpisywać się więcej na temat wszystkich wątków i tematyki nie zamierzam, bo wszystkiego nie ogarnąłem (no i trzeba już iść spać) i przyjemnie jest nawet bez ogarnięcia wszystkiego. Mogę napisać tyle, że baaardzo ryzykowne przemieszanie religii, seksu, miłości, wiary, nadziei, rodziny, zemsty...... wyszlo zdumiewająco udanie. Przynajmniej mi się praktycznie wszystko podobało, jakoś poczułem sympatię do bohaterów, nawet tych okrutnych (lol) i do ukazania pewnych prawd jak relatywizm moralny, geneza naiwnej romantycznej miłości (jednoczesnie w opozycji i w zespoleniu z instynktownym erotyzmem), struktury religijne, ludzkie uprzedzenia, zaufanie, przemoc itp itd.. oklepane wszędzie wątki zostały poprzekładane i to nadało im świeżości. Widocznie reżyser czuł się na tyle pewnie, że postanowił złamać logiczne bariery, no bo tak nie powinien wyglądać ani porządny dramat, bo za dużo groteski, komedia też niepełna, na film akcji za dużo przestojów, może najłatwiej wczuć się w romans, ale nie było nawet pewne czy Yu lub Yoko nie zamordują się gdzieś w połowie filmu, a druga połowa będzie o czymś innym..
Co do postaci też nie ma co się rozpisywać, podobały mi się takie jakie były, dopracowane, niejednoznaczne, zmienne i szalone.
Co do scen, o kurde.. oczywiscie wszystkie "dewianckie" były moimi ulubionymi. Robienie tych upskirtowych fotek czy też notoryczne wzwody i inne macania Zamieszki na ulicy, spowiedzi, sceny szkolne rodem z anime, sceny rodzinne, sceny z krwią xD Bardzo polubiłem długą akcję nad morzem gdzie było bodajże najwięcej dramatu. Wgl morze i plaża jest bardzo filmowe i kocham tę scenerię (odsyłam do arcydzieł jak szwedzka "Persona", polski "Ostatni dzień lata", czy japońska "Kobieta z wydm". Te niekoniecznie dewianckie ale groteskowe również, pod koniec w tej siedzibie Kościoła Zero zaczęło to podchodzić pod surrealizm. Ucieszyło mnie wymienienie paru wykonawców typu Patti Smith no i Kurta Cobaina, porównywalnego tutaj z Jezusem No własnie, nie sposób nie wspomniec tu o tym, że lwia część dzisiejszych najlepszych japonskich filmów i ogolnie japonskiej kultury jest adresowana po prostu do nastolatków lub co najwyżej 20-parolatków.. Jak porównać Polskę do tego, to.. Eh, lepiej nie.
nie wiem, to chyba tyle. Super film, na pewno do niego wrócę jak przystało na osobiste TOP20 i oglądajcie go, chociaż od adiego czy mrO wróżę po jakiejś piątce, to liczę na Flaka na Amarantę
Edytowane przez Lion dnia 01-08-2015 07:35
Lion napisał/a:
nie wiem, to chyba tyle. Super film, na pewno do niego wrócę jak przystało na osobiste TOP20 i oglądajcie go, chociaż od adiego czy mrO wróżę po jakiejś piątce, to liczę na Flaka na Amarantę
żebyś się nie zdziwił jak będzie jakaś 3 bo ja filmów "typowo" japońskich nie znoszę, ale może ten okaże się lepszy i dam mu te 5 jak piszesz
Odnoszac sie do postu Liona, to mi sie ten film bardzo kojarzyl z Jodorowskim, chocby poprzez to epafowanie symbolika religijna i laczenie jej kontrastowo z innymi konwencjami.
Podobnie kojarzyl mi sie z manga. Niektore sceny wrecz widzialam w koncepcji mangowej ogladajac film
I ja pewnie go obejrze go jeszcze raz, bo wciaz mi chodzi po glowie
We are all evil in some form or another, are we not?
Witaj w klubie - wątpię że będzie mi się chciało jeszcze raz to oglądać, odkąd nie chce mi się nawet tych nowych filmów oglądać, więc powiem w skrócie: mocna rola Makkonegeja ale i tak Dikaprio powinien wygrać
PS. Proponuję wprowadzić zasadę dawania filmów, które widziała maksymalnie jedna osoba z klubu (nie licząc osoby dającej)