Cóż, wiele o tym filmie już napisano, ale nikt chyba nie dostrzegł(podobnie jak film) jakby było na prawdę. Może gdyby spotykali by się sami filozofowie to może i byłoby głosowanie i wybór merytoryczny(według umiejętności lub według chorego myślenia w tej ostatniej opcji tej dziewczyny). Ja jednak jestem prostym człowiekiem i wydaje mi się, że w sytuacji gdy jest nas 20, a miejsc w bunkrze 10 to część osób zgadała by się ze sobą i mimo, że mogli by być producentami lodów weszli by do bunkra nie bacząc na nic. Może i to jest brutalne ale w takich sytuacjach budzą się w ludziach instynkty, których mało kto potrafi zwalczyć. Nie skończyłoby się więc cukierkowo tylko przeżyły by jednostki najsilniejsze, a nie te, które mają najlepsze zdolności(tu już każdy sobie sam dobiera jakie to są).
Podsumowując przed tym filmem gdy zobaczyłem grę Umbastycznego o tym wybieraniu pomyślałem sobie ciekawa zabawa. Oglądając jednak ten film, który był strasznie głupi i naiwny doszedłem do wniosku, że i tak nie ma to sensu bo 18 z tych 20 osób i tak chciała by uratować najpierw siebie i miała by gdzieś innych. Ogólna ocena 4/10 tylko za to, że pozwoliła się zastanowić, ale bohaterowie byli zbyt drętwi i naiwni bym mógł dać coś więcej. Zabrakło mi po prostu podejścia zwykłego człowieka wśród filozofów, którzy co by nie było żyją we własnym świecie.
Może i to jest brutalne ale w takich sytuacjach budzą się w ludziach instynkty, których mało kto potrafi zwalczyć. Nie skończyłoby się więc cukierkowo tylko przeżyły by jednostki najsilniejsze, a nie te, które mają najlepsze zdolności
Można by stwierdzić, że najsilniejsi tez mają zdolności - do przetrwania - prawo natury
Ja coś wspomniałam - a mianowicie, że nie osobiście zależałoby mi na wpakowaniu się do bunkra samej, a nie ratowaniu ludzkości
a co do realizmu, to raczej celowo go tu nie było, bo zadaniem filmu miało być własnie zastanawianie się, jakie cechy ludzkie sa potrzebne, a jakie zbędne, a nie "jakby było faktycznie", bo to kazdy dobrze wie i mamy o tym mnóstwo filmów o tematyce postapokaliptycznej
We are all evil in some form or another, are we not?
Otherwoman napisał/a:
a co do realizmu, to raczej celowo go tu nie było, bo zadaniem filmu miało być własnie zastanawianie się, jakie cechy ludzkie sa potrzebne, a jakie zbędne, a nie "jakby było faktycznie", bo to kazdy dobrze wie i mamy o tym mnóstwo filmów o tematyce postapokaliptycznej
No może i tak, ale to, że nie było ani jednej osoby, która myślała samolubnie to trochę dziwne. Przecież ja na miejscu np. poety zgadałbym się ze sprzątaczem, harfiarzem czy lodziarzem bo żaden z nas nie miałby większych szans w głosowaniu.
Otherwoman napisał/a:
a co do realizmu, to raczej celowo go tu nie było, bo zadaniem filmu miało być własnie zastanawianie się, jakie cechy ludzkie sa potrzebne, a jakie zbędne, a nie "jakby było faktycznie", bo to kazdy dobrze wie i mamy o tym mnóstwo filmów o tematyce postapokaliptycznej
No może i tak, ale to, że nie było ani jednej osoby, która myślała samolubnie to trochę dziwne. Przecież ja na miejscu np. poety zgadałbym się ze sprzątaczem, harfiarzem czy lodziarzem bo żaden z nas nie miałby większych szans w głosowaniu.
No wiem. Ja tez o tym pisałam, że nie było żadnej osoby, która jakoś by się wyłamała, wyróżniała, żadnego psychola, żadnego egoisty. Może poza nauczycielem, który strzelał do poety, a potem pozostałych (moja ulubiona część filmu ). Wszyscy uczniowie byli generalnie poprawnie nijacy i to niestety wada.
Dlaczego mimo to mi sie podobało?
Otoż w filmach Tima Burtona ogół społeczeństwa też zawsze jest pokazywany jako poprawnie nijakie osoby (wszyscy jednakowi, wszystkie domy jednakowe z poprawnie przystrzyżonymi trawnikami) i tak mi sie to jakoś skojarzyło pozytywnie, w związku z tym z wady przeszliśmy do zalety
We are all evil in some form or another, are we not?
adi, ja się z Tobą zgadzam. Po prostu uznałem, że to tylko lekcja i pogadanka, więc ludzie nie muszą aż tak walczyć o te miejscówki. Zresztą zoolog czy lekarka przy drugiej grze starały się słownie przekonać pozostałych do wpuszczenia ich i nie były zadowolone wynikiem głosowania. Ale wiadomo, że w rzeczywistości nikt nie pogodziłby się z wynikiem durnego głosowania i odrzuceni próbowaliby wbić się siła do bunkra, mając gdzieś dobro cywilizacji. No bo lol. Co mi po cywilizacji jak sam umrę za parę minut? Wiadomo, że w tym sensie film był nierealny, ale uczniowie mieli świadomość, że to tylko gadanie, a nie realna sytuacja zagrożenia.
No i pisałem właśnie, że jak ktoś wylosował bycie lodziarzem czy sprzątaczką to powinien kłamać, że jest kimś innym. Przejęcie władzy siłą tez byłoby spoko .
~~~~~~~~~~~~
Trailer filmu z Helenką
- nie moje klimaty
+ Landslide na końcu
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
No i pisałem właśnie, że jak ktoś wylosował bycie lodziarzem czy sprzątaczką to powinien kłamać, że jest kimś innym. Przejęcie władzy siłą tez byłoby spoko
Od razu przypomina się The Walking Dead i ten nerd, który wmówił ludziom, że tylko on zna lekarstwo, dzieki czemu wszyscy dookoła go bronili narażajac własne życie, a w rzeczywostości on był tylko życiowym nieudacznikiem. Jak widać nawet nieudacznik podstępem może dac radę
We are all evil in some form or another, are we not?
Dokładnie. Po prostu ich lekcja była doświadczeniem i nie odgrywali realistycznej scenki. Chodziło o ich decyzje w tej ściśle określonej sytuacji. W prawdziwym życiu ludzie nigdy nie staliby sobie spokojnie widząc grzybki atomowe i głosowali sobie.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Nie ma co, producent lodów był świetny. Podczas drugiej misji: "Robię lody i już" Albo "Gram na harfie i mam Aspergera" chyba, bo już nawet nie pamiętam..
Film wybrałem bo:
1. nie widziałem a chce zobaczyć
2. nikt z Klubu nie widział
3. spora szansa że będzie ciekawy
4. przyda się cos nieanglojęzycznego ;p
Dyskusja o tym już dawno się skończyła, więc będę się streszczał. Film mi się podobał, zresztą jak wszystkim tutaj i znowu wzruszałem się 1000 razy jak zawsze na tych zjebanych dramatach. Ale do rzeczy.
Na plus:
- Oczywiście genialny Pacino, który nadaje rytm całej historii. Przez chwilę nawet zapominałem że to tylko gra. Nie wiem jak on to robi ale widocznie musi być "pieprzonym geniuszem" Typowy skurwiel z dobrym sercem jakich Ameryka kocha.
- Dialogi. Film trwa prawie 3 godziny (bałem się tej długości) i jest cholernie przegadany, ale o dziwo wcale nie przynudza i mógłby trwać dłużej.
- Kilka mocnych scen, np. scena tanga albo próba samobójstwa Franka na samym końcu, co udało się głównie dzięki połączeniu dwóch poprzednich "plusów".
Na minus:
- Zakończenie. Powiedzieć że mi się nie podobało byłoby lekkim nadużyciem, ale było po prostu zbyt przesłodzone w moim odczuciu, tym bardziej że cała reszta jest fajnie zbalansowana. Z drugiej strony, naiwnym byłoby oczekiwać że amerykański film nie będzie amerykański, tak więc mamy tu obowiązkowe przemówienie zwieńczone oklaskami, obowiązkową ławę przysięgłych, nawet bez sądu lol (oni to chyba mają jakiś fetysz na tym punkcie), no i swoistą przemianę głównego bohatera. Plus kilka trudnych pytań i łatwych odpowiedzi, bo przecież życie jest takie proste (hehe).
Podsumowując: dostałem to co oczekiwałem, albo trafniej - to czego się spodziewałem. Pewnie gdyby nie Pacino to "Zapach kobiety" utonąłby w morzu poprawnych filmów, a tak to siłą rzeczy wbija się w pamięć.
Po pierwsze: mam pewien problem z konwencją tego filmu. Jestem w sumie trochę zaskoczony, bo spodziewałem się dosadnej wiwisekcji przemocy i gęstego klimatu, a dostałem w miarę lekkie, bezpretensjonalne kino. Można by rzec - rozrywkowe. No i właśnie w tym tkwi pewien szkopuł, bo nie do końca rozumiem czego reżyser chciał dokonać poprzez ten zabieg. Jeśli ten, nazwijmy to - obojętny ton miał na celu zaszokować widza przez pokazanie jak niewielką wartość ma życie człowieka w slumsach, to w moim przypadku nie do końca się to udało, bo film w zasadzie po mnie spłynął, a raczej nie powinien. Z mocniejszych scen zapamiętałem tą w której mały murzyn został zmuszony do zabicia dzieciaka, a najbardziej żal było hipisa Bene, chociaż jak zobaczyłem tytuł rozdziału "pożegnanie Bene" to już wiedziałem że pewnie dostanie kulkę. No i ta luźna forma doprowadziła do tego, że kolejne mordy robiły na mnie co raz mniejsze wrażenie, a przy niektórych scenach bliżej mi było do uśmiechu, ale generalnie dominował brak emocji i to jest mój największy zarzut do tego filmu, oczywiście bardzo subiektywny. Nie twierdze że taka konwencja jest zła (być może nawet lepiej oddaje realia tamtego miejsca niż każda inna), ale mi ona nie podeszła.
Po za tym nie mam się czego przyczepić. Na plus sposób poprowadzenia fabuły z podziałem na rozdziały i z przeskokami do kolejnych postaci z których praktycznie wszyscy byli ze sobą powiązani. Postacie na plus (z wyjątkiem głównego bohatera który był nijaki w sumie miałem w dupie czy zostanie tym fotografem czy go zajebią gdzieś po drodze): Bene jako przykład że nie warto być dobrym bandytą w Mieście Boga bo i tak dostanie się kulkę, nawet jeśli przez przypadek; Mały Ze jako przykład ambitnego kapitalisty który zmonopolizował rynek i nawet w pewnym sensie go uzdrowił ale był zbyt dużym skurwielem więc umarł zajebany przez przedszkolaków czyli w skrócie historia od zera do zera. Po za tym niektóre ujęcia były fajne, szczególnie te na początku z uciekającą kurą
Jako ciekawostkę dodam, że wszyscy aktorzy w tym filmie to praktycznie nie są aktorzy tylko mieszkańcy Miasta Boga , a dowiedziałem się o tym po obejrzeniu, więc plus za aktorstwo dla jakby nie patrzeć amatorów.
Podsumowując: daję 7/10. Film ogólnie mi się podobał, ale czuję spory niedosyt bo liczyłem na coś co rozwali mnie na łopatki, szczególnie patrząc na miażdżące średnie ocen na niektórych stronach (IMDB: 8,7/10, RYM: 4,04/5).
Jako ciekawostkę dodam, że wszyscy aktorzy w tym filmie to praktycznie nie są aktorzy tylko mieszkańcy Miasta Boga smiley, a dowiedziałem się o tym po obejrzeniu, więc plus za aktorstwo dla jakby nie patrzeć amatorów.
No ponoć jedyny profesjonalny aktor to Matheus Nachtergaele, który odgrywał rolę tego głównego białasa.
Po pierwsze: mam pewien problem z konwencją tego filmu. Jestem w sumie trochę zaskoczony, bo spodziewałem się dosadnej wiwisekcji przemocy i gęstego klimatu, a dostałem w miarę lekkie, bezpretensjonalne kino. Można by rzec - rozrywkowe. No i właśnie w tym tkwi pewien szkopuł, bo nie do końca rozumiem czego reżyser chciał dokonać poprzez ten zabieg. Jeśli ten, nazwijmy to - obojętny ton miał na celu zaszokować widza przez pokazanie jak niewielką wartość ma życie człowieka w slumsach, to w moim przypadku nie do końca się to udało, bo film w zasadzie po mnie spłynął, a raczej nie powinien.
No widzisz, a dla mnie taka konwencja była świetna. Cały klimat było można przewidzieć już w pierwszej scenie - jednocześnie ostrzenie noża na kury z grającą wesoło w tle MPB. W sumie cały film to się ze sobą przeplatało tak jak ma to miejsce w życiu, więc został osiągnięty jednocześnie realizm i efektowność. Nie ma tak, że w fawelach to bieda, smród i zbrodnia a zero zabawy, wszystko się ze sobą mieszą i tworzy pełny obraz Karnawał + fawele na zawsze.
Film można uznać jako pogodniejszy niż zwykle kryminał, a z drugiej strony jako wyjątkowo mroczny film o dojrzewaniu (nie mylić z teen movie), więc to zależy tylko od spojrzenia. Filmów, które mieszają jedno z drugim nie ma zbyt wiele. Jakby przyrównać Miasto Boga do np. Gran Torino które mi się jako jedyne nasuwa, no to nie bardzo film Eastwooda dorównuje przemocą. I właśnie z tego powodu takie Gran Tarino nazwałbym bardziej obojętnym i z mniejszą amplitudą emocji- w Cidade de Deus mamy i mocne elementy rozrywkowe (bardzo spodobała mi się scena funky disco) i dużo brutalności (choćby ta sama scena).
W filmie podobało mi się oczywiście umiejscowienie, bo to, że forsowanymi amerykańskimi miejskimi filmami lekko mówiąc już rzygam to pisałem przy okazji "Zapachu kobiety". Tutaj mamy bardzo ładnie (i bardzo sprawnie) nakręcony film w Brazylii. Wrażenie zrobiły na mnie i zdjęcia dzienne- z lasów, przedmieść i Copacabany czy czegoś i te nocne w krętych uliczkach, oczywiście czerpiące z kryminałów noir. Dzięki temu filmem można trochę "pooddychać".
Postacie też mi się spodobały. W niektóre miałem ochotę wejść głębiej (nie mówię akurat o 2-3 seksownych Brazylijkach, ale o jeszcze mocniejszym spleceniu siatki różnych historii postaci i ich zależności), ale nie wiadomo jakby to wyszło, bo tak jak było i tak to było świetne, bez przesadnych pretensji, według zasad behawioryzmu. Pewnie dlatego niedosyt może spotkać tych (np. mnie) którzy zbyt często oczekują emocji znanych z filmów psychologicznych, podczas gdy ten film przedstawia jedynie przyczyny i skutki, dzieje się tak jakby sam. Takie nastawianie jest z resztą typowe dla kultury obu Ameryk, a jeśli nie, to wtedy jest inspirowane bardziej introspekcyjną Europą.
Nie nazwałbym Kapiszona/Rocketa centralnym bohaterem, był dla mnie głównie narratorem (w zbyt wielu scenach go po prostu nie było). Najważniejsza była tu całościowa panorama złożona z wielu typków, którzy nie do końca wiadomo kiedy się znowu pojawią i kiedy dostaną kulkę (sporo zaskoczeń). I ta cała panorama nie była może idealnie namalowana (Fernando Meirelles to znany i uznany reżyser ale niekoniecznie z najwyższej półki), czasem brakowało mocy i tego "czegoś", takiego zagęszczenia (głównie w drugiej części), ale i tak urzekła mnie bardziej niż z przydługiego klasyka gangsterskiego- "Chłopców z ferajny".
No i subiektywnie bardzo mi przypadł do gustu, bo właściwie lubię Brazylię, brazylijską muzykę bardzo, mimo, że ledwo ją liznąłem. Portugalski to najładniejszy dla mnie język do słuchania, nie obraźcie się fani francuskiego czy włoskiego
Film jest kolorowy, jak trzeba to mroczny, ma klimat, dostarcza sporej rozrywki przez liczne przygody, zderza konkretne postawy (odwieczne przeciwieństwa: konformizm/nonkonformizm, władza/uległość, sukces/bycie wiernym własnym zasadom, ryzyko/bezpieczeństwo, zemsta/przebaczenie).
Właściwie ten fotograf odnosi sukces głównie dzięki temu jaki jest, w żaden sposób nie wychodzi mu thug life i początkowo ma najtrudniej ("Honesty doesn't pay, sucker", a na końcu okazuje się, że chodzenie własnymi ścieżkami też może popłacić. Inspirująca, uniwersalna historia (podobno prawdziwa) Dla nas może trochę zbyt odległa by ją dosłownie traktować, ale wielu brazylijskich chłopców na pewno sobie wzięło ją do serca.
Chociaż zdecydowanie bardziej od Rocketa podobał mi się Lil' Z, np. ten moment gdy wszyscy tańczą a on ma taką minę i nie wie co zrobić, więc zaczyna zawieruchę do "Kung Fu Fighting" I niedołężna śmierć, no ale zginął według własnych reguł gry i przynajmniej wychował sobie następców. Rocket był bardziej nijaki, małomówny był po prostu obserwatorem, fotografem, narratorem (gdyby to był film amerykański, na pewno jego postać byłaby nakreślona grubszą kreską). Można go tak czy siak nazwać biernym buntownikiem.
No i w sumie retrosy z Mr. Eko w Loście i nigeryjskimi gangsterami okazały się być dość jasno inspirowane Miastem Boga. Szczególnie scena z wręczeniem broni dziecku żeby kogoś postrzelił i sam wątek- jeden chłopak zostaje gangsterem a drugi nie.
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.