Pff chyba już gdzieś pisałem, że obejrzę w czwartek... a jeśli nie, to sorry, tak czy inaczej, spóźniliście się z oskarżeniami, bo zabierałem się za film od 22
-----------------------------
WSTYD, Flaku, wstyd.
No właśnie. Nie lubię filmów, których fabuła zostaje streszczona w opisie. Film przewidywalny do bólu. Do tego stopnia, że nawet niby emocjonujące zakończenie w ogóle mnie nie poruszyło. Początkowo myślałem, że to Sissy skoczyła na tory, ale potem... musiała przeżyć, bo film był zbyt smutny, żeby umarła, musiało to poruszyć i "uzdrowić" Brandona, a ostatnia scena musiała być kontrastem do pierwszej sceny i gonitwy za dziewczyną.
Na szczęście przeczytałem tylko pierwsze zdanie opisu, więc była jedna rzecz, która mnie zaskoczyła.
Od razu wystawię ocenę 5, bo jedyny moment jaki mnie poruszył, to był w momencie występu siostry bohatera.
Ja podobnie, z tym że jedyny moment, który mnie poruszył, to ten kiedy dowiedzieliśmy się, że naga blondynka, którą przyłapał w łazience, to jego siostra. Początkowo myślałem, że to jakaś "ex", która w nim się zakochała.
Flaku, powiesz - ale to nie fabuła była najważniejsza, tylko postacie. OK, tylko że przez przewidywalność filmu, mam również na myśli przewidywalność postaci. Wbrew temu, co piszesz:
3) Relacje pomiędzy rodzeństwem. Najlepszy wątek, dosyć skomplikowane i nie do końca wyjaśnione.
według mnie postacie nie wyróżniały się niczym, a ich wątki były zwyczajne, typowe, przemielone w filmach tysiąc razy. Seksoholik nie mogący znaleźć partnerki, no błagam, w 35 minucie wiedziałem, jak potoczą się jego losy prawie do samego końca (jedyny dylemat był taki, czy jak sięgnie dna, to będzie happy end - taki jaki dostaliśmy - czy się załamie do reszty)... zero kreatywności, postacie płaskie, jak kartka papieru, na której miałem zapisać swoje przemyślenia, ale okazała się zupełnie niepotrzebna.
Był jeden moment, gdy zacząłem coś notować - gdy Sissy okazała się być siostrą Brandona; wtedy nabrałem nadziei, że może jednak zobaczymy jakąś ciekawszą wariację tego wątku. Niestety, nic z tego - dla mnie sprawa była banalnie prosta. Brandon nie mógł się opanować i pożądał lekceważącej sytuację siostry (co widać już w scenie przyłapania pod prysznicem - nie wychodzi automatycznie z łazienki, tak jak ona, gdy go przyłapała na "ręcznym", tylko stoi, rozmawia i się gapi), co wpływało na jego relacje z innymi kobietami (jednocześnie był o nią zazdrosny, ale jedno wynika z drugiego). Koniec.
Skomplikowane? Według mnie nie. Może dla mnie tego typu wątek nie jest niczym nowym, gdyż na bieżąco obserwuję go w dwóch innych dziełach: Grze o Tron oraz Bates Motel (z tym że w Bates Motel jest to relacja syn-matka, czyli jeszcze bardziej skomplikowana, i dodatkowo tam sposób przedstawienia naprawdę wymiata)... ale mimo tego wydaje mi się, że nadal jest to skorzystanie z najbardziej oklepanego schematu. Nie do końca wyjaśnione? Jedyne, czego niby nie wiemy, to geneza pożądania Brandona wobec siostry. Ale z drugiej strony, ilu jest na świecie braci podglądających swoje siostry? Nawet moja mama kiedyś śmiała się z wujka, że podglądał ją przez dziurkę od klucza, jak mieli kilka(naście) lat. Tyle tylko, że Brandon sobie z tym nie poradził, bo wpadł w pułapkę porno, bo z nikim o tym nie rozmawiał i tak dalej.
Generalnie mam podobnie. W filmie/książce najwazniejsze są dla mnie postacie. Z małą różnicą - nie kosztem scenariusza. A to dlatego, że lubię, gdy jedno i drugie się uzupełnia. To samo działa w drugą stronę. Nie przepadam za filmami przepełnionymi akcją kosztem przedstawienia bohaterów.
Dosłownie. Najgorsze jest to, że tutejsze postacie również nie wyróżniały się niczym szczególnym. Nie było w nich głębi - każdej dano jedną/dwie cechy charakteru. Dzięki temu skupiliśmy się na jednym wątku, ale on również niczym się nie wyróżniał ze znanej nam rzeczywistości. I żeby nie było - ja filmy realistyczne lubię, ale musi się w nich coś dziać, muszą być "emocje, emocje, emocje", których ja po prostu nie dostrzegłem... Jedynie zdziwiłem się trochę, gdy koleś poszedł do baru dla gejów, już myślałem, że po prostu skończy zmianą orientacji, co by było odważnym przesłaniem bijącym z filmu (już widzę ten bojkot gejów, burzących się, że przecież wcale homoseksualizm nie wynika z różnych problemów) - ale nic z tego.
Prawdę mówiąc, nawet Enid wzbudziła we mnie więcej emocji, także dam 3/10 za grę aktorską, choć nie wiem, czy to nie za dużo.
Po prostu przyznaj że było mało akcji i dlatego ci się nie podobał
Co do reszty:
Oceniasz tylko to co widzisz na ekranie i dlatego postacie są dla Ciebie płaskie chociaż w praktyce oczywiście nie są. Właśnie najlepsze jest to, że można na różne sposoby interpretować ich relacje i niekoniecznie musi być tak jak napisałeś. Po za tym cały czas piszesz o jakimś zaskoczeniu. Dla mnie w tym filmie w ogóle nie o to chodzi. Tak jakby zawsze w filmach ważne był jakieś twisty fabularne, przewrotne zakończenia itd. Nie wiem, czy z tą zmianą orientacji mówisz serio, czy żartujesz, bo to byłoby akurat najdurniejsze z możliwych zakończeń i kompletnie niezgrane z ogólną wymową filmu.
Relacje matka-syn w "Bates Motel" to faktycznie jeden z nielicznych dobrych wątków tego serialu, ale ile jest na to czasu w serialu, a ile w filmie? Porównanie bez sensu. W ogóle porównywanie filmów do seriali jest trochę bez sensu.
3/10 to oczywiście skrajne nieporozumienie xD Ogólnie ubolewam, bo strasznie powierzchowna jest ta ocena. Już samo stwierdzenie, że film skończył się "happy-endem" o tym świadczy.
Tak. Film dzieje się na ekranie, nie poza nim. Mówisz o różnych sposobach interpretacji - ale tutaj wszystko było wyłożone jak kawa na ławę. Interpretować to sobie można ostatnią scenę z Incepcji.
Po za tym cały czas piszesz o jakimś zaskoczeniu. Dla mnie w tym filmie w ogóle nie o to chodzi. Tak jakby zawsze w filmach ważne był jakieś twisty fabularne, przewrotne zakończenia itd.
Nie chodziło mi o jakieś wymóżdżone twisty, lecz po prostu ekscytujące, porywające, inspirujące, wstrząsające, intrygujące, jakiekolwiek oryginalne zachowanie bohaterów. Ci bohaterowie byli prostoliniowi niczym charakterystyka zwarcia pomiarowego maszyny prądu stałego. Jeśli w 35 minucie wiem, jak potoczy się historia bohatera niemal do samego końca, to znaczy, że jest coś nie tak (albo bohater jest maszyną).
Nie wiem, czy z tą zmianą orientacji mówisz serio, czy żartujesz, bo to byłoby akurat najdurniejsze z możliwych zakończeń i kompletnie niezgrane z ogólną wymową filmu.
To zależy od tego, co by pokazali potem, jak by wyjaśnili taki los bohatera. Jeśli chodzi o to, co faktycznie pokazali - byłem jedynie zaskoczony kierunkiem rozwoju sytuacji, a nie chwilowo zachwycony i napełniony nadzieją.
Relacje matka-syn w "Bates Motel" to faktycznie jeden z nielicznych dobrych wątków tego serialu, ale ile jest na to czasu w serialu, a ile w filmie? Porównanie bez sensu. W ogóle porównywanie filmów do seriali jest trochę bez sensu.
To fakt, niestety liczba obejrzanych przeze mnie seriali jest niewspółmierna do liczby obejrzanych filmów Ale nie zmienia to faktu, że co najmniej godzinę filmu uważam za zmarnowaną na pokazywanie spraw nudnych i momentami oczywistych.
Już samo stwierdzenie, że film skończył się "happy-endem" o tym świadczy.
Skrót myślowy. Chodziło o to, co się stanie z bohaterem, gdy sięgnie dna: odbije się od niego, czy przebije dno i poleci prosto w piekielne czeluści Odbił się, była tendencja wzrostowa - o to mi chodziło.
Edit:
Przypomniało mi się, że jak zakładaliśmy ten klub, to chciałem wyjaśnić swoją skalę ocen... ale dziś już nie zdążę, później to zrobię ;p
Napiszę krótko bo wszystko już raczej zostało napisane. Film całkiem nie w moim guście gdyż nie za bardzo lubię filmy gdzie większość akcji to albo pieprzenie się, albo rozmyślania głównego bohatera bez słowa. To już zwykły pornol ma jakieś żywsze dialogi. Podsumowując nie bardzo rozumiem o co do końca chodzi w tym filmie bo to takie 1,5h o niczym. 4/10
według mnie postacie nie wyróżniały się niczym, a ich wątki były zwyczajne, typowe, przemielone w filmach tysiąc razy.
Mam dokładnie to samo zdanie, o czym próbowałam nieudolnie napisać.
postacie płaskie, jak kartka papieru
Z tym się także zgadzam i to jest właśnie odpowiedź na pytanie, dlaczego tylko 4, pomimo tego, że lubię, gdy film skupia się na postaciach
Dosłownie. Najgorsze jest to, że tutejsze postacie również nie wyróżniały się niczym szczególnym. Nie było w nich głębi - każdej dano jedną/dwie cechy charakteru.
I żeby nie było - ja filmy realistyczne lubię, ale musi się w nich coś dziać, muszą być "emocje, emocje, emocje", których ja po prostu nie dostrzegłem...
No i może źle się wyraziłam. Może nie o to chodzi, że nie lubię filmów realistycznych, gdyż niektóre bardzo bardzo mi sie podobają. Ale raczej o to, że sięgając po film, chce w nim zobaczyć coś nowego lub coś starego z nowej perspektywy, czy tez właśnie, gdy film wywołuje emocje, albo po prostu chcę obejrzeć coś dla rozrywki/przyjemności.Wstyd nie zapewniał żadnej z tych rzeczy. Ani tematyka, ani zabiegi artystyczne, których de facto nie było, bo wszystko było w bardzo surowej oprawie, ani fabuła, ani bohaterowie nie zachwyacają.
Oceniasz tylko to co widzisz na ekranie i dlatego postacie są dla Ciebie płaskie chociaż w praktyce oczywiście nie są.
Nie rozumiem tego zdania. W praktyce te postacie nie istnieją. Ocenia się to, co przekazuje nam film/książka zarówno w sposób bezpośredni, ja i pośredni. Ten pokazywał naprawdę niewiele i postacie faktycznie były płaskie niczym statyści w "Według Łotra" Wiśniewskiego-Snerga.
Tak. Film dzieje się na ekranie, nie poza nim. Mówisz o różnych sposobach interpretacji - ale tutaj wszystko było wyłożone jak kawa na ławę.
Relacje matka-syn w "Bates Motel" to faktycznie jeden z nielicznych dobrych wątków tego serialu, ale ile jest na to czasu w serialu, a ile w filmie?
Nareszcie zrozumiełeś, o czym pisałam, gdy twierdziłam, że serial ma pewną przewage nad filmem dzięki temu właśnie czasowi
PS adi jak zwykle rozbraja swoimi postami
PS2: o matko, zgadzam się w czymś z Otherem
Flaku napisał/a:
Oceniasz tylko to co widzisz na ekranie i dlatego postacie są dla Ciebie płaskie chociaż w praktyce oczywiście nie są.
Też nie rozumiem tego zdania xD
Co do filmu. Dołączam do grupki, której film się nie podobał, choć to chyba mało powiedziane.
Info dla Flaka, który pewnie skrytykuje moją recenzję jako powierzchowną i bezsensowną, a ocenę za nieporozumienie.
Tak, lubię głównie filmy z szeroko pojętej fantastyki. Tak, lubię sporo akcji (naparzanki, wybuchy, efekty specjalne i wszystkie efektowne bajery ). Ale umiem docenić inne gatunki i style, o ile mi się spodobają i mnie wkręcą, ale komedia musi mnie rozśmieszyć, dramat jakoś poruszyć/dotknąć/wywołać emocje itd.
Wstyd nie wywołał u mnie niczego, oprócz poczucia bezkresu nudy.
Zacznę od plusów, bo pójdzie szybciej:
+ gra aktorska
+ muzyka nawet ok
+ zaskakująca homo wizyta
+ randka w tej drogiej knajpie śmiesznie wyszło i potem nieudany numerek
To koniec. Zgadzam się z wszystkimi wpisami na temat nudy, przewidywalności itd. Film miał w zasadzie zero akcji, strasznie wydłużany na siłę, nic się nie działo przez 98% czasu.
Postacie przewidywalne, nijakie. Nawet główny bohater był mdły, a przecież jego podstawy dawały duże możliwości. Siostra dawała nadzieję, że tchnie więcej życia do tego filmu, ale nie... Relacja rodzeństwa nawet ciekawa, szkoda, że więcej się nie dowiedzieliśmy.
W ogóle te sceny niektóre, np. główny bohater biegnie, i biegnie, i biegnie.
Jeśli Wstyd miał mnie skłonić do jakichkolwiek przemyśleń - nie zrobił tego. Jeśli miał wzbudzić jakiekolwiek emocje - nie zrobił tego.
Po Enid i Non-Stop byłem załamany poziomem wybieranych przez nas filmów, ale teraz to już w ogóle dramat. 3/10 i to naciągane
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Ok nie chce mi się już o tym gadać więc odpowiem językiem adiego: tak naprawdę macie mózgi przeżarte od amerykańskiej telewizyjnej papki, w której ciągle jest akcja, jakieś wątki, twisty fabularne i inne pierdoły, co najlepiej widać po ocenach dla Non-Stop, który jest zwykłym przeciętnym akcyjniakiem w którym oczywiście też wszystko zostało wcześniej przemielone tysiąc razy. Wstyd oczywiście SKŁANIA DO PRZEMYŚLEŃ i WYWOŁUJE EMOCJE ale jesteście za słabi żeby to dostrzec. To tyle
Nie uważam się za osobę z przeżartym mózgiem i moim zdaniem nie ma tam prawie nic godnego przemyśleń. W Non-Stop także. Tyle, że przynajmniej Non-Stop nie usypia po piętnastu minutach, a to już coś. Przeciez to oczywiste, że jest przeciętnym akcyjniakiem i chyba nikt tutaj tego nie kwestionuje. Nie chcę się czepiac, ale poziom wywoływania refleksji w obu filmach był niemal identyczny. Tyle że obraz pokazany był na dwa zupełnie różne sposoby, będące na dwóch przeciwległych biegunach.
Sorry, ale Wstyd nie lezy nawet blisko filmów, które naprawdę mają jakąś głębię, bo tak, sama takie także oglądam i mam jednak porównanie
Nie wiem, dlaczego taplający się we własnym psychicznym gównie słabi ludzie mają wywoływać u mnie jakieś emocje, może oprócz delikatnej pogardy i irytacji, że muszę na nich patrzeć nie dość, że w życiu, to jeszcze na filmie.
To tyle.
Ps. cieszy mnie, że jest dyskusja, klub spełania swoje zadanie.
----------------------
Adi, dawaj film, zydzie
We are all evil in some form or another, are we not?
Nigdy nie zrozumiem gadki, że filmy tzw. "ambitne" są lepsze od reszty. Są oczywiście perełki, ale w dużej mierze dla mnie takie filmy są po prostu słabe, nudne. Jak włączam film to oczekuję rozrywki, a nie sztucznego rozmyślania o życiu. Czasami oczywiście trzeba ale po takie filmy sięga się raz na jakiś czas, a od większości filmów oczekuję miło spędzonego czasu bez potrzeby głębszych rozkmin.
I mogę mieć "przeżarty mózg" bo dla mnie pójście w drugą stronę zbyt mocno jest nawet gorsze.
Flaku, o Non-Stop chyba wszyscy się zgodzili, że to trochę papka i motyw wałkowany wiele razy. Ale tak jak zauważyła Other, tam przynajmniej coś się działo i nie chciało się spać/wyłączyć filmu w trakcie. No i Non-Stop raczej nie miał na celu skłaniania do jakichkolwiek refleksji - był nastawiony na akcję i ewentualne zgadywanie kto jest terrorystą.
A Wstyd chyba powinien wywołać jakieś emocje, jakieś przemyślenia, a nie robi tego - podobnie jak właśnie Non-Stop.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Ten mój ostatni post to był tzw. troll, więc po co dalej pierdolicie
Ja już powiedziałem to co miałem powiedzieć. Dla was sceny których moim zdaniem w ogóle nie powinno być czyli np. "homo wizyta" były najciekawsze, a sceny które dodają filmowi tzw. głębi czyli np. bezsensowne bieganie, były dla was nudne. Nie dogadamy się, serio
No! I to jest film, gdzie bohaterowie i relacje między nimi zostały świetnie przedstawione wcale nie kosztem scenariusza. Moim zdaniem film był świetny. Tak naprawdę główną zasługą jego wybitności jest absolutnie genialne aktorstwo Al Pacino. Bez tego cała reszta także by leżała. Tymczasem dzięki świetnemu odtwórcy roli mamy naprawdę spójny, dobry, poruszający, ciekawy film.
Emocje. Tak, w tym filmie emocje czuć było na każdym kroku. I na tym polega różnica z poprzednim. A była to cała gama emocji od wzruszeń, przez zaskoczenie do wesołości. Były sceny, które potrafiły rozbawić (naprawdę dawno już nie śmiałam się na głos na filmie tak, jak na przykład cała jazda Ferrari) i były sceny, które skłaniały do refleksji (zaraz po wymienionej poprzednio, wędrówka przez ulicę), przede wszystkim jednak każda z nich wprawiała osobno w zachwyt nad kreacją pułkownika. Postać kapitalna i kapitalnie odegrana. Nie będe się na jej temat rozpisywać, bo kazdy chyba sam widział najlepiej. Można sie pokusić o porównanie, z Enid, gdyż w obu przypadkach mamy postacie ukazane w dwóch odsłonach: takie, jakie widzą je inni na zewnątrz i takie, jak sa niejako wewnątrz. I to jest właśnie to, co lubię i co jest intrygujące. Już pomijam samego pułkownika, który jest kapitalny, ale nawet postacie drugorzędne sa przedstawione ciekawie i mają w sobie to coś żywego. Żaden z bohaterów, nawet tych pomniejszych i epizodycznych nie jest papierowy.
Mam dwie ulubione sceny.
Pierwsza z nich to wizyta pułkownika z Charliem u rodziny brata w święto dziękczynienia. Mozna by ją okreslić wetknięciem kija w mrowisko, czy tez może lepiej bardziej obrazowo byłoby w kupę gówna. Pojawienie się pułkownika zaburza typową gnuśną atmosferę przeciętnego Amerykanina, posiadającego pseudo moralność i niezmącone przekonanie o swojej prawomyślności i słuszności postępowanie. Tymczasem gorszą, wzburzające wypowiedzi pułkownika są jak przerzucenie widłami kupy gnoju.
Drugą świetną scena było oczywiście przesłuchanie na komisji dyscyplinarnej. Przede wszystkim scena była odegrana kapitalnie. Przesłuchanie kolegi Charliego siedzące w towarzystwie tatusia mistrzowskie. Czy ja mówiłam, że nie lubię realizmu? Tutaj realizm tej sytuacji był odegrany perfekcyjnie. Dokładnie tak, jak by to mogło wyglądać w rzeczywistości. Drugim ogromnym plusem było oczywiście przemówienie pułkownika. Było świetne zarówno z punktu widzenia aktorstwa - to pokazywanie "twardości" człowieka, który jednocześnie jest nieporadny z powodu swoje ślepoty było genialne - jak i z punktu widzenia samej treści przemówienia. Szczególnie podsumowanie na temat dwóch dróg, jakie wybrali obaj bohaterowie było ciekawe. Ktoś może powiedzieć, że to także oklepany motyw: droga łatwa i zła i droga trudna i słuszna. Tak, owszem tak jest, ale to motyw uniwersalny, a jego przedstawienie w tym filmie zasługuje na uwagę.
To zresztą nie jedyna dobra wypowiedź. Mi osobiście podobał sie jeszcze tekst: "Całe życie przeciwdziałałem wszystkim i wszystkiemu, bo dzieki temu czułem się wazny. A ty robisz to, co uważasz za słuszne.". To znowu mowa o owych dwóch drogach. Właściwie cały film kręci się wokół tego tematu. Komentarz pozostawię już jednak dla siebie, bo każdy sam może sobie te słowa w jakiś sposób do siebie.
Przechodząc więc do oceny, nie mogę postawić tutaj nic innego, jak 10/10.
Brawo, adi, wybrałes świetny film
We are all evil in some form or another, are we not?
Nigdy nie zrozumiem gadki, że filmy tzw. "ambitne" są lepsze od reszty. Są oczywiście perełki, ale w dużej mierze dla mnie takie filmy są po prostu słabe, nudne. Jak włączam film to oczekuję rozrywki, a nie sztucznego rozmyślania o życiu.
Coś w ten deseń. ALE muszę zaznaczyć jeszcze jedną rzecz. Amerykańskie akcyjniaki nigdy nie dostaną u mnie więcej, niż 8/10. Jednocześnie jednak, jeśli nie jest on do reszty przeżarty głupotami, jeśli choć trochę będę ciekawy wydarzeń na ekranie, to nie będę skłonny do dawania ocen rzędu 3 czy 4. Moja skala ocen dla akcyjniaków jest raczej dość wąska. Inaczej jest z filmami ambitnymi, tutaj jestem gotów do większych skrajności. Tylko "ambitne" filmy mogą zasłużyć na 9 albo 10 (o ile spełniają także inne kryteria), jednak jeśli takowy okazuje się pseudo-artystycznym niewypałem, to nie mam litości, gdyż zazwyczaj oznacza to "pierdzielenie o szopenie" i sprzedawanie shitu w ładnym opakowaniu krzyczącym "hej! przecież jestem ambitny!". Ot ryzyko związanie z "kinem artystycznym"
Tylko "ambitne" filmy mogą zasłużyć na 9 albo 10 (o ile spełniają także inne kryteria), jednak jeśli takowy okazuje się pseudo-artystycznym niewypałem, to nie mam litości, gdyż zazwyczaj oznacza to "pierdzielenie o szopenie" i sprzedawanie shitu w ładnym opakowaniu krzyczącym "hej! przecież jestem ambitny!".
Dobrze powiedziane. Naprawdę bardzo wiele filmów jest pseudo-artystycznymi niewypałami. Bo dobry film z głębią jest trudno zrobić i niekiedy tylko trafiają się takie perełki
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.