Trochę wymęczyłem ten seans. Film jest bardzo nierówny. Ma dobre, absurdalne momenty, jak scena pod prysznicami, czy scena z urną (zdecydowanie dwa najlepsze momenty filmu). Ta pierwsza kojarzyła mi się trochę z klimatem takich filmów jak "Ai no mukidashi" albo - nawet bardziej - z "Kapryśną chmurą" gdzie też były takie komediowe musicalowe wstawki. Chyba pierwszy raz w życiu powiem, że w filmie brakowało mi większej liczby tego typu musicalowych scen, bo one po prostu dodawały mu jakiegoś dziwnego uroku. Tak samo to ciągłe wyzywanie się od idiotów albo żarty o gwałceniu - to było strasznie niedorzeczne i prymitywne, ale się sprawdzało.
Zdecydowanie gorzej wypadają fragmenty bardziej "na serio". Jest ich niestety więcej i przyćmiewają absurdalną część filmu. Im dalej w las, tym coraz gorzej. Film traci parę, pojawia się coraz więcej łzawych, melodramatycznych scen, gdzie co chwilę ktoś płacze i się przytula. Ogólnie 50% filmu to powtarzanie w kółko głównego przesłania, które polega mniej więcej na tym, że trzeba robić to co się lubi, a wtedy będzie wszystko cacy. Autorzy najwyraźniej boją się, że zapomnimy o czym jest film, więc przypominają nam w co drugiej scenie. Na domiar tego robią to w wyjątkowo banalny i łopatologiczny sposób. To jest strasznie męczące, tym bardziej, że film trwa naprawdę długo, moim zdaniem za długo jak na tę prostą myśl, które chce przekazać. Można było spokojnie powycinać te niepotrzebne ckliwe sceny, a film nic by na tym nie stracił.
Poza tym w filmie są takie dziwne sceny gdzie nawet ciężko wyczuć, czy są ironiczne, czy na poważnie. A te typowo komediowe też nie zawsze są trafione, sporo było takich normizmów, które w ogóle mnie nie bawiły.
Fabularnie też nic tu nie powala, brakuje jakiejś ciekawej intrygi. Wątek miłosny jest strasznie typowy. Myślałem, że autorzy postarają się jakoś sensownie i przekonująco wyjaśnić powód rozstania Rancho i tej dziewczyny, ale dzieje się to tak po prostu. Bo Rancho jest dziwakiem i wyjeżdża mimo, że nawet pogodził się z jej ojcem. Ten wątek jest chyba tylko po to, żeby można było zrobić na końcu najbardziej oklepaną sekwencję ucieczki sprzed ołtarza i ponownego spotkania ukochanych po latach... Moim zdaniem o wiele lepiej, by to zadziałało gdyby ten noworodek jednak umarł (akcja z porodem też była jedną z lepszych i ten tekst o Wirusie rzeczywiście śmieszny xd), ale to byłoby za mocne jak na ten film i jak na masowego widza, do którego jest on w ostatecznym rozrachunku skierowany.
Ogólnie, formalnie i treściowo film jest bardzo banalny. Ja wiem, że to jest kino rozrywkowe i że przesłanie powinno być w miarę klarowne, ale to nie musi oznaczać walenia widza łopatą po głowie i traktowanie go jak idioty właśnie. Trochę przeraża mnie gdy czytam na filmwebie komentarze w stylu, że to ambitne kino skłaniające do przemyśleń (ogólnie prawie wszystkie komentarze tam są całkowicie bezkrytyczne!). Nie mam problemu z tym, że komuś może się to podobać, że go śmieszy, że jest to dla kogoś coś w rodzaju guilty pleasure, itd., ale nazywanie tego ambitnym kinem? Strach pomyśleć jakie to są te nie-ambitne filmy, które te osoby oglądają.
Film ma swoje momenty, które zostaną mi w pamięci, ale jako całość do mnie nie przemówił. Kilka zabawnych scen, to trochę za mało, żeby uznać go za dobry, szczególnie, że całość tonie w powtarzanych w kółko banałach i tanim melodramacie. Poza tym jeśli rynsztokowy humor jest największą i jedyną zaletą filmu, to chyba nie jest to dla niego najlepszą rekomendacją...
Film niewiele wnosi do mojego życia i gustu. Ot, lekka komedia, ale raczej nie warta prawie 3h poświęconego czasu.
Autorzy najwyraźniej boją się, że zapomnimy o czym jest film, więc przypominają nam w co drugiej scenie. Na domiar tego robią to w wyjątkowo banalny i łopatologiczny sposób.
To taki motyw przewodni, a film jest długi, więc musza do tego powracać jak w refrenie
Wątek miłosny jest strasznie typowy. Myślałem, że autorzy postarają się jakoś sensownie i przekonująco wyjaśnić powód rozstania Rancho i tej dziewczyny, ale dzieje się to tak po prostu. Bo Rancho jest dziwakiem i wyjeżdża mimo, że nawet pogodził się z jej ojcem.
A nie chodziło o to, że on przejął czyjąś tożsamość i w rzeczywistości nie jest Rancho, więc prysnął, bo nie potrafił tego wyjaśnić?
Ogólnie, formalnie i treściowo film jest bardzo banalny. Ja wiem, że to jest kino rozrywkowe i że przesłanie powinno być w miarę klarowne, ale to nie musi oznaczać walenia widza łopatą po głowie i traktowanie go jak idioty właśnie. Trochę przeraża mnie gdy czytam na filmwebie komentarze w stylu, że to ambitne kino skłaniające do przemyśleń (ogólnie prawie wszystkie komentarze tam są całkowicie bezkrytyczne!).
No ambitne to z pewnością nie jest. Ale mi się np. dlatego spodobało, bo wykraczało trochę poza estetykę naszego kręgu kulturowego. Zapewne jest to typowy film dla przeciętnego mieszkańca Indii, ale dla Europejczyka może stanowić jakąś taką egzotykę. I właśnie ostatecznie te absurdalne sceny i klimat filmu przeważył u mnie na plus. Dla mnie było to w jakiś sposób nowe. Chyba poza Monsunowym Weselem nic z tych klimatów nie oglądałam. (O, własnie widze że Monsunowe Wesele mam nieocenione na fw).
We are all evil in some form or another, are we not?
Otherwoman napisał/a:
[quote]Autorzy najwyraźniej boją się, że zapomnimy o czym jest film, więc przypominają nam w co drugiej scenie. Na domiar tego robią to w wyjątkowo banalny i łopatologiczny sposób.
To taki motyw przewodni, a film jest długi, więc musza do tego powracać jak w refrenie
dla mnie to było bardziej tak, że autorzy nie mieli zbytnio pomysłów i wałkowali to samo
Wątek miłosny jest strasznie typowy. Myślałem, że autorzy postarają się jakoś sensownie i przekonująco wyjaśnić powód rozstania Rancho i tej dziewczyny, ale dzieje się to tak po prostu. Bo Rancho jest dziwakiem i wyjeżdża mimo, że nawet pogodził się z jej ojcem.
A nie chodziło o to, że on przejął czyjąś tożsamość i w rzeczywistości nie jest Rancho, więc prysnął, bo nie potrafił tego wyjaśnić?
No tak, ale mogli wyjechać razem czy cuś
No ambitne to z pewnością nie jest. Ale mi się np. dlatego spodobało, bo wykraczało trochę poza estetykę naszego kręgu kulturowego. Zapewne jest to typowy film dla przeciętnego mieszkańca Indii, ale dla Europejczyka może stanowić jakąś taką egzotykę. I właśnie ostatecznie te absurdalne sceny i klimat filmu przeważył u mnie na plus. Dla mnie było to w jakiś sposób nowe. Chyba poza Monsunowym Weselem nic z tych klimatów nie oglądałam. (O, własnie widze że Monsunowe Wesele mam nieocenione na fw).
czy ja wiem, film jest ogólnie uniwersalny, a humor nie różni się wiele od amerykańskich komedii o nastolatkach
Generalnie to jest jakaś chyba moda ostatnio żeby robić sobie takie amerykanizowane epopeje będące hołdem dla jakiejś azjatyckiej kultury, vide crazy rich asians ostatnio.... No nie podoba mi się ta moda zupełnie
Flaku napisał/a:
Trochę wymęczyłem ten seans. Film jest bardzo nierówny. Ma dobre, absurdalne momenty, jak scena pod prysznicami, czy scena z urną (zdecydowanie dwa najlepsze momenty filmu). Ta pierwsza kojarzyła mi się trochę z klimatem takich filmów jak "Ai no mukidashi" albo - nawet bardziej - z "Kapryśną chmurą" gdzie też były takie komediowe musicalowe wstawki. Chyba pierwszy raz w życiu powiem, że w filmie brakowało mi większej liczby tego typu musicalowych scen, bo one po prostu dodawały mu jakiegoś dziwnego uroku. Tak samo to ciągłe wyzywanie się od idiotów albo żarty o gwałceniu - to było strasznie niedorzeczne i prymitywne, ale się sprawdzało.
Zdecydowanie gorzej wypadają fragmenty bardziej "na serio". Jest ich niestety więcej i przyćmiewają absurdalną część filmu. Im dalej w las, tym coraz gorzej. Film traci parę, pojawia się coraz więcej łzawych, melodramatycznych scen, gdzie co chwilę ktoś płacze i się przytula. Ogólnie 50% filmu to powtarzanie w kółko głównego przesłania, które polega mniej więcej na tym, że trzeba robić to co się lubi, a wtedy będzie wszystko cacy. Autorzy najwyraźniej boją się, że zapomnimy o czym jest film, więc przypominają nam w co drugiej scenie. Na domiar tego robią to w wyjątkowo banalny i łopatologiczny sposób. To jest strasznie męczące, tym bardziej, że film trwa naprawdę długo, moim zdaniem za długo jak na tę prostą myśl, które chce przekazać. Można było spokojnie powycinać te niepotrzebne ckliwe sceny, a film nic by na tym nie stracił.
Ja bym podzieliła film pod względem nurtów, też na dwie części (w proporcji 1:3), i też zdecydowanie bardziej podobała mi się jedna z nich
1. Fragmenty 'indiocentryczne' - piosenki, nawiązania do tradycji, autoironia. No lecą w tym filmie po bandzie, żarty są z rzeczy z których u nas śmiać się nie wolno. Ja tego nie kupuję, ale tak jak Flaku pisze, to po prostu tutaj pasuje i gdyby dać ich więcej, albo wywalić inne sceny, na pewno moja ocena skoczyłaby ze dwa oczka do góry. Dla mnie były egzotyczne, dziwne, absurdalne, ale przez to cholernie ciekawe. I zgadzam się tutaj z Otherwoman, że zdecydowanie cały wątek orientalny skłania do obejrzenia czegoś w podobnym klimacie.
2. Fragmenty "amełykańskie" - infantylizowana fabuła, zawiązana intryga, przerysowani bohaterowie. Prócz tego, Flaku pisze o przesłaniu... Które przecież w tamtejszych realiach jest zupełnie nie do przyjęcia może dlatego tak dobrze go przyjęto, bo w Indiach przekracza pewne tabu? anyway wszędzie poza Indiami ten fabularny fundament będzie niestety bardzo kruchy, a to na nim stoi większość filmu.............
Flaku napisał/a:
[quote]Otherwoman napisał/a:
[quote]No ambitne to z pewnością nie jest. Ale mi się np. dlatego spodobało, bo wykraczało trochę poza estetykę naszego kręgu kulturowego. Zapewne jest to typowy film dla przeciętnego mieszkańca Indii, ale dla Europejczyka może stanowić jakąś taką egzotykę. I właśnie ostatecznie te absurdalne sceny i klimat filmu przeważył u mnie na plus. Dla mnie było to w jakiś sposób nowe. Chyba poza Monsunowym Weselem nic z tych klimatów nie oglądałam. (O, własnie widze że Monsunowe Wesele mam nieocenione na fw).
czy ja wiem, film jest ogólnie uniwersalny, a humor nie różni się wiele od amerykańskich komedii o nastolatkach
On nie jest uniwersalny, tylko tendencyjny.
Podsumowując
1 gdybym była pijana, dałabym 5
2 gdyby wyjebać pół tych amełykańskich fragmentów + punkt 1, dałabym 6
a tak to no sory 3h luuudzie
Edytowane przez panda dnia 20-05-2019 22:33
panda napisał/a:
On nie jest uniwersalny, tylko tendencyjny.
Mówiąc uniwersalny miałem na myśli, że porusza uniwersalne sprawy, a nie związane z jakimś kręgiem kulturowym, które mogłyby być niezrozumiałe gdzieś poza nim.
Film mi się generalnie podobał. Zacznę od największej wady, czyli to co powiedzieliście. Czas trwania, mozna sporo byłoby to skrócić nie tracąc na treści.
Ale z innych rzeczy. Podoba mi się ten orientalizm, tak jak w Poezji plusem było pokazanie koreańskiej kultury itp itd, tak samo tutaj jest z Indiami.
Poczucie humoru do mnie trafia. Było dość tendencyjne i infantylne, ale jakoś mi to pasowało tutaj. Momentami było dziwnie, nawet jak na moje standardy, ale generalnie na plus.
Piosenek się spodziewałem, ale było tego mało. A te co były wyszły klimatycznie. Choć sam fakt nagłego śpiewania i tańczenia z dupy mnie zawsze bawi.
Co do przesłania. Rzeczywiście jest ono dość łopatologicznie przedstawiane, ale to mi jakoś nie przeszkadzało. Po pierwsze samo w sobie jest ok, a po drugie cały film jest taki dość "nieskomplikowany", schematyczny i kiczowaty, więc i przesłanie nie mogło być głębokie i zaskakujące, albo niedopowiedziane.
No i to o czym pisała panda. Dla nas to tylko "rób na co masz ochotę", ale dla hindusów to mocno wywrotowe teorie.
Podobało mi się też przedstawienie przyjaźni, który to temat generalnie lubię w książkach/filmach/serialach.
Podsumowując. Film nie jest arcydziełem, ale swoją prostotą, poczuciem humoru i stylem do mnie jakoś tam trafił. 7/10
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
No wyjątkowe dziwactwo. Gratulacje dla Otherwoman za najbardziej hipsterski film w klubie, który pobił wszystko od Liona i moje filmy o jedzeniu zupy Niemniej Lion dawał raczej filmy powszechnie uznane (czasem mniej popularne, ale klasyki), a to jest przykład prawdziwie niszowego filmu i gdyby nie nagroda w Berlinale to pewnie byśmy o nim nawet nie usłyszeli (mam wrażenie, że akurat w Berlinie takie filmy się totalnie sprzedają, ale to już temat na inną dyskusję).
Generalnie film mi się podobał. Otherwoman napisała wszystko co trzeba i nic mądrzejszego chyba już nie dodam, aczkolwiek wydaje mi się, że film nie musi być taki trudny jak się potraktuje go bardziej uniwersalnie, w odniesieniu ogólnie do wszelkich reżimów. Choć kontekst historyczny na pewno warto znać. Z kolei forma jest bardzo abstrakcyjna, na pewno do lekkich nie należy i wymaga skupienia, bo rzeczywiście sporo się tu dzieje, ale przyznam, że nie widziałem jeszcze czegoś takiego i jest to dla mnie powiew świeżości i oryginalności. Świat się tworzy i rozpada na naszych oczach, jak to napisaliście, i też ciekawe jest to, że wszystko się ze sobą miesza, przedmioty, ludzie, zwierzęta, rośliny, zwierzęta zamieniają się w ludzi i na odwrót, wychodzą ze ścian, obrazów, itd. Panuje właśnie jakiś taki chaos, a może próba stworzenia absolutnej harmonii, która nie jest możliwa? Ogólnie ja odebrałem to tak, że to wszystko było wytworem wyobraźni/snów tej dziewczyny, która w rzeczywistości ukrywała się gdzieś w lesie z tymi świniami, co też by tłumaczyło tę surreliastyczną atmosferę.
Arcydzieło to nie jest, ale film z pewnością zostanie mi w pamięci, oczywiście głównie ze względu na formę. Na plus chyba trzeba też jednak zaliczyć krótką i odpowiednią w tym przypadku długość. Nie licząc napisów całość trwa ok. 1h 8 min, czyli wręcz bardzo mało jak na pełnometrażowy film, ale przy tym poziomie abstrakcji to jest w sam raz. Ocena: 7/10
Myślałam, że panda dała kolejny ambitny film w stylu "4 miesiące...", tymczasem ze zdziwieniem obejrzałam turecką wersję Prison Breaka.
Oczywiście tutaj nie sama ucieczka jest istotna, ale fakt otrzymania dość surowej kary za pierdołę oraz ukazanie warunków panujących w tureckim więzieniu. Nie wiem, może coś ze mną nie tak, ale poza niezbyt głębokimi przemyśleniami typu "ok, niefajnie", nie za wiele mogę powiedzieć o tym filmie Był dość zwyczajny, nie rozumiem tych 9 i 10 na fw...
Do tego główny bohater - typowy Amerykanin - był nieco irytujący. Turcy też byli w sumie irytujący. Tylko miłośnik kotów był ok.
Nie wiem, może Flaku i panda będą mieli coś głębszego do napisania, ale dla mnie film był spoko i w sumie tyle. Dlatego 6/10.
We are all evil in some form or another, are we not?
Dla mnie film był bardzo nijaki i przede wszystkim leżał pod kątem emocjonalnym. Jakoś nie ruszało mnie kompletnie, gdy kolejne złe informacje spływały do głównego bohatera. Najbardziej poruszająca scena to śmierć kotka.
Generalnie zgadzam się z Otherwoman. Postacie irytujące, po obu stronach barykady. Jedynym jasnym punktem o dziwo był Max, i jeszcze większe "o dziwo" nawet nie za wątki gejowskie.
Główny bohater wpadł strasznie głupio, ale nie ma co się dziwić, bo był tak spocony i nienaturalny, że to się nie mogło udać. Za to uciekł w równie głupi i trywialny sposób.
Nijaki film, który może nie był męczacy, ale nie zaprezentował niczego ciekawego i niedługo nie będę pamiętał z niego żadnego szczegółu.
5/10
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Zrobiłem statystyki dotyczące tego z jakich krajów i okresów czasowych najchętniej dajemy filmy. Niektóre są oczywiście koprodukcjami, ale w pierwszej kolejności brałem pod uwagę nazwiska twórców (głównie reżyser i scenarzysta), aktorów, miejsce kręcenia i język filmu (za wyjątkiem "Był sobie pies", którego reżyser jest wprawdzie Szwedem, ale poza tym film ze Szwecją nic wspólnego nie ma). Wyniki nie są żadnym zaskoczeniem: najczęściej dajemy filmy amerykańskie i stosunkowo nowe (najbardziej upodobaliśmy sobie rok 2007).
Na plus: duża różnorodność kulturowa - filmy z aż 13 krajów i 4 kontynentów
Na minus: większość to filmy nowe: na 19 tylko 6 jest sprzed 2000 roku (ale co ciekawe, aż 4 z nich to filmy amerykańskie)
USA
Doktor Strangelove, lub jak przestałem się martwić i pokochałem bombę (1964)
Serpico (1973)
Chinatown (1974)
Midnight Express (1978)
Girlfight (2000)
Był sobie pies (2017)
Hiszpania
Zbrodnie czasu (2007)
Fatamorgana (2018)
Irlandia
Sekrety Morza (2014)
Francja
Wszystkie poranki świata (1991)
Belgia
Rosetta (1999)
Czechy
Mały Otik (2000)
Rumunia
4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni (2007)
Estonia
Listopad (2017)
Rosja
Ładunek 200 (2007)
Indie
Trzej idioci (2009)
Korea Płd.
Poezja (2010)
Japonia
Kimi no Na wa. (2016)
Chile
Wilczy dom (2018)
____________________________________________
Lata 10. XXI w.
Poezja (2010)
Sekrety Morza (2014)
Kimi no Na wa. (2016)
Listopad (2017)
Był sobie pies (2017)
Fatamorgana (2018)
Wilczy dom (2018)
Lata 00. XXI w.
Mały Otik (2000)
Girlfight (2000)
Zbrodnie czasu (2007)
4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni (2007)
Ładunek 200 (2007)
Trzej idioci (2009)
Lata 70.
Serpico (1973)
Chinatown (1974)
Midnight Express (1978)
Lata 90.
Wszystkie poranki świata (1991)
Rosetta (1999)
Lata 60.
Doktor Strangelove, lub jak przestałem się martwić i pokochałem bombę (1964)