Film z całą pewnością dużo bardziej by mi sie podobał, gdybym oglądała go w wieku okołopodstawówkowym. Jako dzieciak lubiłam oglądac filmy o zwierzętach, w m o pieskach
Z obecnej perspektywy kino familijne jakoś mnie tak już nie zachwyca. Sam film jednak, jak na swój gatunek nie był najgorszy. Bo oprócz typowego familijnego humoru, było gdzieś tam jakieś przesłanie, może nie jakieś szczególnie odkrywcze, ale było (w sumie wszystko zostało zawarte w ostatnim zdaniu).
Nie wiem, po co był sam początek (może w książce jest jakoś bardziej to rozwinięte). Pomysł z reinkarnacją ma taką zaletę, że nie trzeba było zmieniać bohatera (jednocześnie zmieniając psy). Tak pomyślałam, że zdecydowanie lepiej sprawdziłoby się to w przypadku kociego bohatera (i jego przysłowiowych siedmiu żyć). Tutaj właściwie miało to jeden cel: pokazać jak zupełnie różne losy spotykają psy.
No fajnie, że są takie filmy, które uczą dzieci właściwego stosunku do zwierząt. Pytanie tylko, czy ci, którzy je oglądają, potrzebują takiej nauki i czy, ci którzy nigdy go nie mieli byliby w stanie zmienić go po takim seansie. Szczerze w to wątpię. No ale tym niemniej jakąś tam wrażliwość wyrabiać może. Tyle, że tak jak pisałam wcześniej, to raczej u młodszego widza...
Co do elementów humorystycznych, a konkretniej jednego z kotem: miałam identyczną sytuację. My kota zakopywaliśmy, chwilę później pies go odkopywał. I tak parę razy. Nawet jak w głębokim dole, to i tak się dokopywał...
A odnośnie elementów mniej humorystycznych: nie ogarniam, czemu Ethan zerwał z dziewczyną. To było z dupy na siłę...
Na minus też u mnie to, że paradoksalnie (bo lubię zwierzęta) nie bardzo lubię oglądać filmy o zwierzętach. A to dlatego, że zwykle pokazują różne rzeczy, jak to ludzie je źle traktują (jak np. ci menele) i zawsze jakoś źle się z tym czuje. W dodatku to niby taka oczywistość, a pokazane to jest w filmie w nieco pretensjonalny i wymuszony sposób (a jednocześnie i tak jest mocno złagodzone pewnie z myślą o dzieciach jednak), ale zawsze mi sie przypomina te wszystkie historie, które publikują w internecie i mocno mi to psuje humor... Do tego moi znajomi adoptowali ostatnio pieska (już trzeciego), który z dziesięć lat spędził uwiązany do łańcucha no i ten pies zdecydowanie nie zachowuje się, jak Bailey nie wiadomo, czy kiedyś będzie. Na razie ciągle jest przerażony na widok człowieka...
Ps. Zawsze ciekawi mnie nagrywanie takiego filmu - no bo zwierzaki, to jednak chyba nie tak łatwo ogarnąć, żeby robił to, co trzeba
PS2. Miałam jeszcze takie skojarzenie z tym ostatecznym powrotem Bailego: w Lost Locke opowiadał historię przybranej matki, do której przyszedł pewnego dnia pies i z nią zamieszkał, a ona uważała, że to jej córka
Ogólnie film nie był jakiś tragiczny, głupi, czy nudny, ale też dupy nie urywał, więc dam 6/10
We are all evil in some form or another, are we not?
Otherwoman napisał/a:
Film z całą pewnością dużo bardziej by mi sie podobał, gdybym oglądała go w wieku okołopodstawówkowym. Jako dzieciak lubiłam oglądac filmy o zwierzętach, w m o pieskach
Ja tam mentalnie się wciąż czuję całkiem dziecinnie i lubię czy to kreskówki czy filmy familijne (dla dzieci) i jakoś z tego nie do końca wyrosłem, choć już mam trochę inne do tego podejście, wiadomo.
Otherwoman napisał/a:
Nie wiem, po co był sam początek (może w książce jest jakoś bardziej to rozwinięte).
Tak, tak jak pisałem, w książce jest położony dużo większy nacisk na to czego nauczył się Bailey w poszczególnych życiach i co mu to dało w kolejnych wcieleniach. W książce pierwsze życie też jest najkrótsze, ale mamy trochę więcej treści. Urodził się jako dziki piesek, jego, jego matkę i rodzeństwo złapali faceci i zawieźli do takiej kobiety, która prowadziła nielegalne schronisko. I mimo iż matka okazywała nieufność do ludzi, to on zrozumiał, że ciągnie go do ludzi i chce z nimi przebywać (schronisko było nielegalne i warunki były nienajlepsze, ale ludzie którzy to prowadzili byli dobrzy i robili co mogli, żeby pieskom było dobrze). Dodatkowo matka nauczyła go jak otwierać furtkę, co wykorzystał w życiu numer 2 (a nie jak w filmie, że facet nie domknął bramki) i Bailey sobie tłumaczył, że trafił na Ethana dzięki mamie, która go nauczyła otwierać bramki.
Otherwoman napisał/a:
A odnośnie elementów mniej humorystycznych: nie ogarniam, czemu Ethan zerwał z dziewczyną. To było z dupy na siłę...
Nie pamiętam już dokładnie, bo trochę minęło odkąd czytałem, ale w książce nie było powiedziane czemu, jak i kiedy się rozstali. Po prostu przestali być razem i głównie dowiadujemy się o tym po ponownym spotkaniu z Ethanem, gdy jest już prykiem.
Otherwoman napisał/a:
Na minus też u mnie to, że paradoksalnie (bo lubię zwierzęta) nie bardzo lubię oglądać filmy o zwierzętach. A to dlatego, że zwykle pokazują różne rzeczy, jak to ludzie je źle traktują (jak np. ci menele) i zawsze jakoś źle się z tym czuje. W dodatku to niby taka oczywistość, a pokazane to jest w filmie w nieco pretensjonalny i wymuszony sposób (a jednocześnie i tak jest mocno złagodzone pewnie z myślą o dzieciach jednak), ale zawsze mi sie przypomina te wszystkie historie, które publikują w internecie i mocno mi to psuje humor...
Też tak mam, też robi mi się jakoś tak "przykro". Ale generalnie ostatnio zrobiłem się jakiś miękki i bardziej emocjonalny
Otherwoman napisał/a:
Ps. Zawsze ciekawi mnie nagrywanie takiego filmu - no bo zwierzaki, to jednak chyba nie tak łatwo ogarnąć, żeby robił to, co trzeba
Czytałem gdzieś jakiś komentarz, że tutaj owczarek grający Ellie w scenie ratowania tej dziewczynki nie chciał wskoczyć do wody i go wpychali na siłę, czym się oburzali obrońcy praw zwierząt.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Czytałem gdzieś jakiś komentarz, że tutaj owczarek grający Ellie w scenie ratowania tej dziewczynki nie chciał wskoczyć do wody i go wpychali na siłę, czym się oburzali obrońcy praw zwierząt.
Właśnie zastanawiała mnie ta kwestia. Wydaje mi się, że często tak bywa.
We are all evil in some form or another, are we not?
Dla mnie ten film był zupełnie inny niż poprzednie z klubu. Jest to bowiem pierwszy film, który:
- mógłbym obejrzeć, gdybym zobaczył jego opis na filmwebie,
- zasadniczo jego fabuła mogłaby mnie bardzo zainteresować,
- i niestety był gorszy niż się spodziewałem.
Dlaczego aż 6?
Pomysł uważam za bardzo dobry. Filmy o podróżach w czasie dla wielu są przereklamowane i obcykane z każdej możliwej strony. Ja je lubię, a w tym filmie kilka rzeczy mnie zaskoczyło (np. fakt, że główna postać odbyła dwie podróże w czasie, a nie jedną). Ponadto spory plus za fakt, że był taki... kameralny. Połączenie sci-fi z thrillerem rozgrywającym się w domku na pustkowiu z łącznie 4 postaciami? Typowy film sci-fi o podróżach w czasie zazwyczaj wiąże się z rozdmuchaną rozpierduchą.
Dlaczego tylko 6?
No niestety, twórca filmu może i miał całkiem niezły pomysł, ale nie miał bladego pojęcia jak przejść z punktu A do punktu B. Scenariusz po prostu nie dojechał, a konkretnie zachowanie głównej postaci, na które szkoda literek. Od półgłówka do arcymistrza podróży w czasie i bezlitosnego mordercy.
1) Niektóre zachowania Hectora
Niektóre? Dla mnie 90% jego decyzji było antylogicznych. Z resztą, podobnie absurdalne było momentami zachowanie "laski w lesie" (@panda tym razem to nie moje słownictwo, tylko oficjalna nazwa postaci ).
Tutaj cokolwiek Hector by nie zrobił to i tak efekt byłby taki sam.
Najbardziej zirytowało mnie to, gdy wysłał "laskę z lasu" na dach. Serio nagle stwierdził, że jeśli ubierze ją w płaszcz i zetnie włosy, to "Hector 2" nie rozpozna własnej żony? Ten wątek to klasyczne jump the shark. Od samego początku - choćby w momencie, w którym wydawało mu się, że zabił własną żonę, powinien załamać się bardziej niż na 15 sekund...
Na przykład to szybkie odwracanie się i przykładanie rąk do twarzy a'la lornetka
To było akurat zabawne. Cały film był trochę dziwny (btw na podstawie stylistyki bym powiedział, że pochodzi z 1997, nie 2007 roku), więc nawet pasowało.
Tak tak, wiem, że to paradoks i "koło nie ma początku", ale nie podoba mi się brak wytłumaczenia/pokazania poczatku pętli. Od razu mamy naszą pętlę, nie ma tej pierwszej podróży, która zakrzywia czasoprzestrzeń.
??? Gościu cofnął się w czasie 2 razy, wszystko pokazano i krok po kroku wytłumaczono, czego niby nie ma?
Podsumowując, gdyby film był o czymś innym, dostałby srogie 3-4, ale przecież sam pomysł na film to jeden z najważniejszych jego elementów, a ten mnie kupił. Nie nudziłem się, nie ziewałem, nie sprawdzałem 10 razy ile do końca... Prosty, ale skuteczny, stąd 6 to idealna ocena ode mnie.
Edytowane przez mrOTHER dnia 22-02-2019 02:45
Tak tak, wiem, że to paradoks i "koło nie ma początku", ale nie podoba mi się brak wytłumaczenia/pokazania poczatku pętli. Od razu mamy naszą pętlę, nie ma tej pierwszej podróży, która zakrzywia czasoprzestrzeń.
??? Gościu cofnął się w czasie 2 razy, wszystko pokazano i krok po kroku wytłumaczono, czego niby nie ma?
Jego pierwsza podróż w filmie została wymuszona tym, że już wcześniej takowe odbył i to kolejny Hector zapędził swoją "pierwotną" wersję to maszyny. Bez podróży w czasie byłoby to niemożliwe. Czy wcześniej odbyła się już podróż, która miała inne konsekwencje? Jak Hector znalazł się w maszynie ten pierwszy raz, bez ingerencji swoich przyszłych wersji?
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Film właściwie oglądałem parę dni temu, ale nie wiedziałem jak ocenić i zapomniałem o nim na chwilę. Ostatecznie daję mocne 6 (wahałem się pomiędzy 6, a 7). Ogólnie zgadzam się w dużej mierze z tym co napisali mrOTHER i Umba.
Chyba największą zaletą tego filmu jest takie totalne poczucie abstrakcji jakie on wytwarza. Oczywiście już sama tematyka podróży w czasie jest abstrakcyjna, ale chodzi mi o formę w jakiej jest to zrobione. Film jest bardzo minimalistyczny, zostajemy wrzuceni do określonego świata, o którym prawie nic nie wiemy - co to za miejsce, skąd wzięło się to laboratorium, kim są ci ludzie. Cała narracja podporządkowana jest głównemu wątkowi, bohaterowie są tutaj raczej elementami układanki, niż pełnowartościowymi postaciami. Ogólnie rozumiem i jestem w stanie zaakceptować takie założenie formalne. Twórcy na chłodno i matematycznie skupiają się na głównym wątku pomijając całą otoczkę, udaje się dzięki temu uniknąć niepotrzebnych dramatów, które zapewne uświadczylibyśmy w jakimś mainstreamowym filmie i które wyszłyby banalnie (prosty przykład: Nolan, który często w swoich filmach podejmuje ciekawe tematy, ale cała melodramatyczna i rozbuchana otoczka, która im towarzyszy sprawia, że główny temat traci na wartości, zostaje strywializowany). Pewnie w przypadku "Zbrodni czasu" po części jest to efekt małego budżetu, ale mi ten rodzaj kameralności bardzo się podoba.
Przeszkadza to o czym pisze Umba - scenariusz, zachowania Hectora i jego przemiany, ogólnie postaci, które z jednej strony są tymi trybikami w machinie, co wynika z samego założenia, ale z drugiej sprawia to że są bardzo nijakie i psychologicznie niewiarygodne. Nie są też za dobrze zagrane moim zdaniem.
Na przykład to szybkie odwracanie się i przykładanie rąk do twarzy a'la lornetka
To było akurat zabawne. Cały film był trochę dziwny (btw na podstawie stylistyki bym powiedział, że pochodzi z 1997, nie 2007 roku), więc nawet pasowało.
Ogólnie ten film ma potencjał komediowy. Koleś w bandażach i z nożyczkami wygląda jak parodia jakiegoś mordercy ze slashera, szczególnie dopóty dopóki nie wiemy kim jest. Niestety nie jest to wykorzystane, a ewentualny humor wydaje się raczej przypadkowy.
Mimo wszystko doceniam ten twór, a sam pomysł wydał mi się bardzo ciekawy. Być może wynika to z faktu, że nie widziałem za wielu filmów o podróżach w czasie (chyba tylko "Efekt motyla" ). Nie oglądałem "Wynalazku" (który właśnie w komentarzach na fw do "Zbrodni czasu" jest często przytaczany, jako lepsza wersja), ani nawet klasyków tj. "Powrót do przyszłości" czy "12 małp". Także ten, muszę nadrobić.
Od razu zaznaczam, że oceniam film nie w porównaniu do reszty z kolejki, a raczej do podobnych gatunkowo. Tak się złożyło, że wczoraj oglądałam sobie Mary Poppins Returns i co mnie zaskoczyło film o pieskach był w sumie tylko trochę gorszy!
Na plus oczywiście zwierzątka, były super i bardzo miło się na nie patrzyło. Szkoda mi było faktycznie tych scen w wodzie; oglądając myślałam, że może to po prostu jakoś zmontowali, a tu nie :< Oczekiwałam naprawdę niewiele więcej od tego filmu, więc z miejsca film dostał już parę punktów
Historia jest na wskroś amerykańska, co z jednej strony jest ok (gdzieś tam są przemycone zmiany w społeczeństwie USA, bardzo fajne nawiązania kulturowe, szczególnie podczas pobytu w latach 80-90), ale z drugiej strony główny wątek był tak sztampowy i naciągany (o czym pisała już Otherw, chociaż akurat ja motyw zerwania raczej od razu złapałam i kupiłam), że można było sobie odhaczyć, co jeszcze stereotypowego pojawi się w kolejnych scenach. Wszyscy aktorzy, jak to w amerykańskim filmie są ładni, nastolatków grają starsi, ładni ludzie grają staruchów (oczywiście stara pani musi wyglądać jak milion dolców i być Normą z TP r11; swoją drogą wiecie że ona ma 72 LATA? WOW.), wszystko kończy się dobrze. Nie znudziło mnie to może aż tak, ale na pewno obniżyło ocenę.
Za Waszymi interpretacjami poszłabym nawet o krok dalej, bo myślę, że dla głównego targetu tego filmu, czyli dzieciaków, które zadają często egzystencjalne pytania na poziomie tego psa (nie o lizaniu ludzi oczywiście, ale o stratę, miłość, śmierć, samotność i tak dalej), film mógł być bardzo pouczający i potrzebny pod wieloma względami.
Ważne imo było też pokazywanie na każdym kroku i akcentowanie potrzeby zajmowania się psinką. Zarówno dzieciaki, jak i dorośli często dostają zwierzątka, albo kupują je zupełnie bezmyślnie (na przykład na moim grochowskim 4 piętrze jeden pracujący na etat sąsiad w kawalerce trzyma psa w stylu Ellie, to trzeba nie mieć mózgu), a tutaj bardzo ładnie twórcy przekazują małemu odbiorcy (szczególnie w tej historii z white trashami), że piesek to duże zobowiązanie. I dobrze.
Gdyby nie te dwie podstawowe wartości, które znalazłam pewnie ocena byłaby niższa, ale uważam, że biorąc pod uwagę typowego odbiorcę filmu o pieskach, on jak najbardziej spełnia swoją funkcję i nie zamierzam się czepiać braku jakiejś głębi.
Jego pierwsza podróż w filmie została wymuszona tym, że już wcześniej takowe odbył i to kolejny Hector zapędził swoją "pierwotną" wersję to maszyny. Bez podróży w czasie byłoby to niemożliwe. Czy wcześniej odbyła się już podróż, która miała inne konsekwencje? Jak Hector znalazł się w maszynie ten pierwszy raz, bez ingerencji swoich przyszłych wersji?
Każdy film może potraktować temat jak chce, ale w tym zostało to ujęte w "klasyczny" sposób, czyli żadnej pierwszej podróży nie było. Jest tylko jedna wersja wydarzeń, a powodem podróży w czasie Hectora jest... wspomniana podróż w czasie i chęć odwzorowania wydarzeń w identyczny sposób. Paradoks przerobiony przez Lost w 5 sezonie, tak jak pisał adi.
A propos:
Nie wiem jak to jest tak bardziej naukowo przy zmianach czasu
Nie ma żadnej naukowej teorii na temat podróży w czasie wstecz, są tylko teorie pseudonaukowe, którym bliżej do tworzenia scenariuszy filmowych. Oczywiście to nie ten poziom co płaskoziemcy, ale wciąż pseudo.
O, i jeszcze przypomniał mi się najbardziej absurdalny moment tego filmu
- goni Cię morderca,
- "patrz, tu jest wielki zbiornik, on na pewno nie wpadnie na to, żeby nas w nim poszukać",
- morderca widzi Cię w budynku,
- schowanie się do zbiornika wciąż wydaje się genialnym pomysłem.
Szkoda, że był to moment kluczowy.
Edytowane przez mrOTHER dnia 22-02-2019 12:46
O, i jeszcze przypomniał mi się najbardziej absurdalny moment tego filmu smiley
- goni Cię morderca,
- "patrz, tu jest wielki zbiornik, on na pewno nie wpadnie na to, żeby nas w nim poszukać",
- morderca widzi Cię w budynku,
- schowanie się do zbiornika wciąż wydaje się genialnym pomysłem.
Szkoda, że był to moment kluczowy.
Generalnie lubię absurdy w filmach i zwykle mnie one bawią, ale ta scena... wydawała się, jakby jej absurdalność wyszła przez przypadek, a nie była zamierzona. Ot twórca nie miał pomysłu, jakby tu wsadzić gościa do zbiornika. Totalnie mnie nie przekonało...
We are all evil in some form or another, are we not?
Nie nie, to było ewidentnie niezamierzone, po prostu kulawy scenariusz.
Film 6 - Był sobie pies - 6/10
Kolejny przeciętniak. Choć muszę przyznać, że trochę mnie ruszył, bo można powiedzieć, że przeżyłem podobną sytuację jak młody Ethan - nie, nie miałem zostać zawodowym futbolistą ani nie zostawiłem miłości swojego życia bo miałem focha na cały świat - po prostu wyjechałem na studia (Porto), w trakcie których mój pies zachorował. Podobnie jak Ethan zdążyłem się z nim pożegnać (w trakcie krótkiego świątecznego pobytu w Polsce), po czym został uśpiony.
Nie jestem wielkim fanatykiem psów, ale miałem swojego, był "udanym" psem, byłem do niego mocno przywiązany, więc nie będę ukrywał, że łezka się zakręciła Dlatego też ocena nie jest niska.
Poza tym... nie ma o czym pisać. Aktorsko nieźle. Fajny pomysł i konwencja, ciekawy i dobry voiceover psa, zróżnicowane historie i... końcówka do przewidzenia - ale, ale! To nie jest wada, lecz zaleta! Gdyby film skończył się inaczej niż powrotem Biley'a do Ethana i Hanny, to byłbym bardzo zły i dał max 3/10 Dostałem czego chciałem, więc jest 6. Ocena taka sama jak choćby Wszystkie poranki świata, ale to oczywiście zupełnie inny film, zupełnie inne zalety i wady.
Edytowane przez mrOTHER dnia 22-02-2019 17:04
Nie będę się rozpisywał zbytnio bo już raczej wszystko zostało napisane. Film jest ok. Ma schematyczną fabułę, szczęśliwe zakończenie i wszystko co tego typu filmy mają. Nie ogląda się go jednak źle i jest to taki film na niedzielne popołudnie do oglądania z dziećmi.
mrOTHER napisał/a:
Przed Wami Stanley Kubrick i Doktor Strangelove
O, jednak to. Ale nie wiem czy ta 9-tka trochę nie na wyrost. Możliwe, że dałem za konkretne sceny, które jakoś szczególnie przypadły mi do gustu - gdzieś pod koniec jest taki dość mocny monolog, jeśli dobrze pamiętam. W sumie może zrobię sobie rewatch, bo film jest stosunkowo krótki + raczej przyjemny w oglądaniu, taki dość prosty i zabawny jak na Kubricka.
Edytowane przez Flaku dnia 24-02-2019 13:58
1. Wszystkie poranki świata - ten film cierpiał na tą samą przypadłość co Girlfight. Przez prostą fabułę próbowano stworzyć uniwersalne dzieło o człowieku i jego zmaganiach z losem. Niestety takie rzeczy udają się raz na parę tysięcy filmów i tutaj to nie wypaliło przez co mieliśmy taką sobie historyjkę, w której motywacje bohaterów traktowane były dość powierzchownie (nie wiemy dlaczego główny bohater aż tak bardzo buntuje się przeciwko "sprzedaniu się" królowi ani dlaczego jego uczeń po prostu zostawił narzeczoną w ciąży).
Dlaczego więc dałem aż 7? Przede wszystkim klimat. Mieliśmy świetne kostiumy, dobrze zaprezentowany scenografią kontrast między skromnym życiem muzyka a przepychem dworu. Co do muzyki - ciężko wypowiedzieć się nie znając się kompletnie na muzyce wiolonczelowej, ale mi się akurat podobało. Ciekawszym zabiegiem od samej muzyki było granie ciszą w filmie o muzyce. Dużo milczenia i zbliżeń na twarze aktorów budowały emocjonalną warstwę na równi z granymi od czasu do czasu utworami.
Największym plusem były dla mnie jednak zdjęcia - mam słabość do kadrów inspirowanych malarstwem a tutaj bez przerwy mieliśmy kadry będące kolorystycznie i kompozycyjnie odtworzeniem malarstwa barokowego.
Aktorzy prezentowali się dobrze chociaż ciężko wskazać kogoś kto by się wyróżniał. Każdy miał lepsze i gorsze momenty. Tutaj trochę wstyd się przyznać, ale prawdopodobnie pierwszy raz oglądałem Depardieu w normalnej roli a nie jakiegoś Obelixa. :/
Ogólnie film na mocne 6/ słabe 7 - bez szczególnej rewelacji, średnio udana próba zbudowania czegoś wybitnego. Dałem siedem głównie dlatego że niedołężnie wyglądały w zestawieniu Poranki wygrywające o dziesiąte części punktu z Girlfight.
2.Serpico - solidny film, z wartką fabułą i dobrą rolą Pacino.
Mamy mocną trochę łopatologiczną symbolikę - w pierwszej scenie Serpico wygląda trochę jak Jezus na krzyżu. Dodatkowo pojawia się książka Don Kichote - ciężko nie odgadnąć czemu.
Początkowo wydawało mi się, że główny bohater jest zaprezentowany nieco zbyt pomnikowo, wesoły hipis, który nawet adoptuje szczeniaka a dodatkowo zostaje porzucony przez miłość życia która poleciała na kasę, ale na szczęście później pojawił się wątek skatowania gangstera i zrujnowania związku przez obsesję co trochę odbrązowiło tą postać.
Dobrze przedstawiono panującą w policji korupcję i zmowę milczenia. Na szczęście korupcja ta nie była pokazana jako jakieś mityczne zło - większośc policjantów dzięki łapówkom chciała po prostu godnie żyć, utrzymać rodzinę.
Formalnie wszystko wygląda ok, dobre zdjęcia, muzyka.
Właściwie nie ma co za dużo się rozpisywać. Dobre kino zaangażowane społecznie, starające się pokazać omawiany problem bez zbędnego patosu i przerysowania.
W czasie filmu miałem luźną myśl - zastanawiałem się jak tą historię przedstawiłby Chazelle - wydaje mi się, że tematyka filmu - człowiek walczący z uporem z przeciwnościami losu- podpasowałaby mu.
Mocne 7/10.
Edytowane przez Faraday dnia 24-02-2019 17:09
Wiadomo, że Oscary to gówno, ale wrzucam moje typy:
- 13 kategorii z 24 bo w innych widziałem za mało albo się nie znam (patrz: dźwięk i montaż dźwięku)
- obiektywne typy wybrałem na zasadzie intuicja + doświadczenie + typy bukmacherów
- w obu zestawieniach niektóre typy się pokrywają, ale tam gdzie się nie pokrywają, to nie wszędzie jest tak że będę zawiedziony, np. gdy Roma dostanie zdjęcia lub reżyserię, to będą to jak najbardziej trafne wybory
- może dorzucę jeszcze potem piosenki, ale muszę przesłuchać wszystkie
- napisałbym coś o poszczególnych kategoriach, ale mi się nie chce szczerze mówiąc
Edytowane przez Flaku dnia 24-02-2019 15:11
3. Girlfight- ten film był próbą opowiedzenia uniwersalnej historii o walcze człowieka z przeciwnościami, która to uniwersalność miała wynikać ze skromności i prostoty fabuły, ale się nie udało.
Film dość prosty. Mamy dziewczynę półsierotę z ojcem pijakiem. Ma ona problemy w szkole, zaczyna trenować boks czemu przeciwny jest ojciec i ogólnie środowisko bo dziewczyny nie powinny niby uprawiać boksu. Nic szczególnego, takie lepiej zrealizowane Trudne Sprawy.
Wszystko w fabule jest ok do momentu, gdy mamy absurd w postaci dziewczyny trenującej dość krótko wygrywającej z utalentowanym chłopakiem będącym o krok od zawodowej kariery. Sytuacja dość nieprawdopodobna (no chyba że mielibyśmy jakoś bardziej pokazane po walce to, że chłopak sobie po prostu odpuścił - ale z dotychczasowej kreacji postaci Michelle wynika, że powinna być zła na takie zachowanie). Jako metafora pokonywania przeciwności losu to kiepsko pasuje to do realistycznego do bólu filmu.
Co do samego wątku sprzeciwu wobec uprawiania boksu przez dziewczynę to zdziwiły mnie Wasze informacje, że boks kobiecy nie istniał praktycznie do lat 90.
Na koniec Michelle Rodriguez... jej rola jest nienajgorsza. Plus za to, że nieźle czuje się przed kamerą już w swoim pierwszym filmie. Minus za to, że niewiel różni się od późniejszych kreacji. Ale to już kwestia aparycji hardej babki.
Film ostatecznie oceniam na mocne 5. Do 6 jednak zabrakło.
4. Zbrodnie czasu - no cóż, miałem wobec tego filmu większe oczekiwania. Myślałem, że film będzie w jakiś sposób kontrowersyjny - za bardzo powalony, zbyt krwawy, zbyt dziwny, cokolwiek. Że posypią się oceny od 8 do 2.
Niestety dziwność tego filmu była dozowana w niewielkich dawkach. Pomijając w miarę dziwnom scenę z rozbieraniem dziewczyny (dziwne bo to jednak poważne naruszenie nietykalności osobistej/molestowanie a nie miało żadnego sensu poza trzymaniem się pętli czasowej) nie było tutaj nic szczególnie obrazoburczego.
Zachowania bohaterów nie miały sensu. Hektor uciekał przed "zabójcą" w niedołężny sposób, dziewczyna bez sensu biegała po lesie. Jedyne zachowanie, które trzymało się kupy to próby Hektora by trzymać się linii czasowej (robienie "lornetki" i obracanie się kilkukrotne mnie rozbroiło ). Jednak i to było nie do końca spójne biorąc pod uwagę, że Hektor niespecjalnie kupił całą koncepcję podróży w czasie a nagle próbował co do joty odtworzyć szczegóły.
Ciekawa była forma. Widać było malutki budżet produkcji - dość skromne scenografię, zdjęcia, itp. Zabieranie się za film z wątkiem sci-fi bez kasy to dość karkołomne zadanie, więc zrobienie średniaka i tak jest sporym sukcesem.
Daję 6. Lubię temat podróży w czasie, ale widziałem już dużo bardziej prowokujące do rozkminy, bardziej kontrowersyjne dzieła o tej tematyce. To jest niestety średniak, za co Was przepraszam.
Ufff... Koniec nadrabiania recenzji (prawie bo jeszcze Otik). Postaram się, aby recenzje pisane na bieżąco były nieco bardziej dogłębne.
Flaku napisał/a:
Wiadomo, że Oscary to gówno, ale wrzucam moje typy:
- 13 kategorii z 24 bo w innych widziałem za mało albo się nie znam (patrz: dźwięk i montaż dźwięku)
- obiektywne typy wybrałem na zasadzie intuicja + doświadczenie + typy bukmacherów
- w obu zestawieniach niektóre typy się pokrywają, ale tam gdzie się nie pokrywają, to nie wszędzie jest tak że będę zawiedziony, np. gdy Roma dostanie zdjęcia lub reżyserię, to będą to jak najbardziej trafne wybory
- może dorzucę jeszcze potem piosenki, ale muszę przesłuchać wszystkie
- napisałbym coś o poszczególnych kategoriach, ale mi się nie chce szczerze mówiąc
No mnie też się nie chce, chociaż w tym roku zdecydowanie rozjebałam, bo na wszystkie 42 filmy nominowane, jeśli dobrze liczę, obejrzałam 34. Jest to zdecydowanie mój najlepszy wynik od 5 lat, czyli odkąd jako tako śledzę Oscary i oglądam filmy przez ten miesiąc między nominacjami, a ogłoszeniem wyników.
Może nasunąć się pytanie - po co to robię? Otóż nie wiem, tym bardziej że z roku na rok moje oczekiwania się rozmijają z oczekiwaniami Akademii coraz bardziej
Z siostrą bawimy się co roku w obstawianki, więc moja lista jest połączeniem flakowego 'co chcę' a 'co wygra', bo czasem nie mogłam się powstrzymać.
Ominęłam tylko krótkometrażowy aktorski, bo nie ma nawet angielskich napisów do żadnego z filmów.
Najlepszy film r11; Green Book
Aktor pierwszoplanowy r11; Rami Malek
Aktorka pierwszoplanowa r11; Glenn Close
Aktor drugoplanowy r11; Richard Grant (flaczek, serio na Alego sa bukmacherzy? on przeciez niedawno cos tam dostal za Moonlight? )
Aktorka drugoplanowa r11; Rachel Weisz
Najlepszy reżyser r11; Pawlikowski (Cuaron dostał już za reżysera i chciałabym sprawiedliwości dziejowej, ale za niego też się nie obrażę)
Najlepszy scenariusz oryginalny r11; Faworyta
Najlepszy scenariusz adaptowany r11; Czarne Bractwo
Najlepszy film nieanglojęzyczny r11; Roma
Najlepszy krótkometrażowy film dokumentalny r11; Okresowa rewolucja (ale Black Sheep miało bardzo ciekawą strukturę więc w sumie pół na pół)
Najlepsza charakteryzacja i fryzury r11; Vice
Najlepsza muzyka oryginalna r11; If Beale Street (<3333333333333333333333)
Najlepsza piosenka r11; Pewnie dostanie Shallow, ale mogą dać wakanda forever kendricka jako niespodziankę
Najlepsza scenografia r11; Roma
Najlepsze efekty specjalne r11; Avengers
Najlepsze kostiumy r11; Faworyta
Najlepsze zdjęcia r11; Zimna wojna (jak wyżej myslenie zyczeniowe, realnie to raczej nie mamy co marzyc o oscarze chyba w tym roku)
Najlepszy film animowany r11; INTO THE SPIDER-VERSE (caps-lockiem bo to polecam w chuj ten film, ostatnio ubawiłam się tak na Zootopii)
Najlepszy dźwięk r11; Pierwszy człowiek
Najlepszy krótkometrażowy film aktorski -----
Najlepszy krótkometrażowy film animowany r11; Bao
Najlepszy montaż r11; Czarne Bractwo
Najlepszy montaż dźwięku r11; Roma
Najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny r11; Minding the Gap (o a to jest mój ulubiony film z całego tegorocznego zestawienia)
Doktor Strangelove, lub jak przestałem się martwić i pokochałem bombę
Zdaję sobie sprawę, że film był kręcony w latach 60. gdzie perspektywa była całkiem inna. Do tego inny styl samych filmów, ale ja nie żyje w tamtych latach, nie mam tamtej perspektywy, ani nie znam na tyle historii kina by pisać co jest nowatorskie, a co nie.
Kilka zdań więc ode mnie, współczesnego człowieka. Film jako taki przedstawia ciekawy temat, ale jest nudny. Postacie są strasznie przerysowane. Dowódca wiecznie palący cygaro, kowboj w samolocie, prezydent idealista(który był chyba najbardziej rozumną postacią), Rusek pijakiem, generał w sztabie jako typowy wojskowy co chce wszystko zrównać z ziemią, no i jeszcze tytuowy bohater czyli typowy Niemiec, pewno z jakiegoś SS. Kolejna rzecz to reżyser, który chyba lubi patrzeć jak latają samoloty. Może to jakiś fetysz Kubricka, ale można by wyciąć z kilkanaście minut filmu gdzie samolot leci. Dobrze, że nie było jak w Odysei bo tam leciały chyba z pół godziny.
Podsumowując film mi się nie podobał głównie ze względu na stereotypowość wszystkiego co w nim było. Następni klubowicze pewno opiszą to ładniej i wskażą co było dobre i dlaczego, ale ja nie będę tak robił by dawać ocenę wyżej za to, że w latach 60 coś tam było inne a teraz jest bardziej inne.
4/10
Edytowane przez adi1991 dnia 26-02-2019 22:55
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.