Po nudnym pierwszym filmie ten znacznie lepszy. Nie napiszę z pewnością takich recenzji jak Flaku czy mrother ale postaram się coś napisać jako, że obejrzałem film jako pierwszy. Serpico to z pewnością bardzo sprawnie zrealizowane dzieło. Nie znam się zbytnio na kwestiach technicznych, ale całość wyglądała dobrze choć troszkę już pod koniec zaczynało się dłużyć. Bardzo dobra rola Pacino, który jest jednym z lepszych aktorów drugiej połowy XX wieku. Inni bohaterowie to głównie tło i troszkę brakowało innych wyrazistych postaci. Co do samej fabuły to chyba za dużo już oglądałem filmów gdzie główny bohater walczy z systemem przez co obraz ten nie porwał mnie. Ciekawi mnie tylko czy faktycznie skala korupcji w policji w tamtych czasach była tak wielka i czy praktycznie każdy brał. Nie wiem jak było ale to trochę przygnębiające, że uczciwy człowiek nie miał wyboru. Na ostatku wspomnę o klimacie lat 70. Lubię oglądać filmy z tamtego okresu bo wydają się prawdziwe. Nie ma na siłę wciskania jakiś postaw, mniejszości czy innych poprawnych dziś bzdetów. Po prostu wydaje się wszystko realne i to jest miłe dla oka.
Dam Serpico mocną 6 i patrząc na moje oceny na filmweb to bym musiał sobie poobniżać oceny tam bo wiele filmów ma za wysoką o jeden czy dwa stopnie, ale to już inny temat gdyż bardzo ciężko znaleźć mi coś czemu nawet z czystym sumieniem mógłbym dać 8. Liczę więc na was drodzy współklubowicze bo nie ma nic lepszego niż poszerzać horyzonty i szukać perełek wśród filmów, które dacie.
Podobnie jak w przypadku pierwszego filmu mamy do czynienia z historią wyobcowanego idealisty w amoralnym świecie, tyle że umieszczoną w innych i znacznie nam bliższych realiach, opowiedzianą w bardziej wiarygodny sposób i bardziej aktualnym językiem. Jak słusznie zauważył adi, amerykańskie kino lat 70. wydaje się prawdziwe, co jest jego ogromną zaletą, szczególnie jeśli mowa o filmach biograficznych czy innych opartych na prawdziwych wydarzeniach. To był właśnie okres kiedy kino po raz pierwszy wyszło na ulicę i chciało pokazywać Stany takie jakie są naprawdę, przestając tym samym dbać o swoją mitologię. Poruszano więc niewygodne problemy, jak bieda, korupcja, przesadna biurokracja, brak tolerancji i inne patologie, itp. Tutaj mamy te wszystkie rzeczy, a przede wszystkim to czego brakowało w poprzednim filmie, czyli naturalizm. Film pozbawiony jest fajerwerków, przez co ma się poczucie zwyczajności świata i ogólnie zawodu policjanta - że jest on nudny, mało płatny, a nawet społecznie niepożądany. Jak na kino policyjne można było się spodziewać więcej efektownych i trzymających w napięciu scen, a tymczasem mamy tego jak na lekarstwo (to już nawet we "Francuskim łączniku", który też generalnie sobie chwalę za realizm były jakieś efektowne pościgi, btw. polecam film). Ktoś mógłby uznać to za wadę, ale ma to sens, bo wzmaga poczucie realizmu i zwyczajności, zamiast na siłę rozpieszczać widza.
Ogólnie mam wrażenie, że kino faktu w USA lat 70. skupiało się bardziej na przedstawianiu wydarzeń, a nie kreowaniu sylwetek bohaterów narodowych. Oczywiście tutaj mamy silnie zaakcentowaną odmienność i idealizm Franka skonfrontowane z równie mocno zarysowanym zepsuciem otoczenia (choć chyba bardziej amoralny jest tu system niż poszczególne osoby, bo ma się wrażenie, że to co się dzieje jest już nieoficjalnym prawem do którego po prostu kolejne osoby się dostosowują), czyli dwie skrajności. Jednak i tak ma się wrażenie (znając standardy Amerykanów z wielu innych filmów, choćby z "Przełęczy ocalonych" którą hejtowaliśmy przed rokiem), że jest to opowiedziane nienachalnie i raczej wiarygodnie. Obiektywnie najlepiej zostało to pokazane we "Wszystkich ludziach prezydenta" (film o aferze Watergate), gdzie niemal zrezygnowano z kreślenia sylwetek głównych bohaterów (dziennikarzy), pokazując ich tylko podczas pracy i wykonywania kolejnych kroków zmierzających do ujawnienia afery. Na pierwszy rzut oka wydaje się to słabością scenariusza, że zabrakło charakterystyki bohaterów, ale dzięki temu nie interesuje nas, czy robią to dla kariery, czy z poczucia społecznego obowiązku (bo pewnie to i to, albo nawet tylko to pierwsze).
Ale wracając do samego filmu - zapamiętam go przede wszystkim za ten naturalizm, za świetnego jak zawsze Ala Pacino, który w hipisowskiej stylówce prezentuje się nienagannie, za przedstawienie dramatu jednostki, który z każdą minutą, z każdym kolejnym nieudanym podejściem i odbiciem się od przysłowiowej ściany, staje się coraz bardziej przejmujący. Dobre było też przedstawienie różnicy między głoszeniem ideałów i ich popieraniem, a faktycznym działaniem na tym polu, bo część osób z otoczenia Serpico mimo że nawet jeśli chciała zmian, to gdzieś na końcu brakowało im odwagi i wiary w powodzenie misji.
Jeśli mam szukać jakichś wad, to przeszkadzała mi nieco muzyka w tym filmie, która tworzyła trochę ckliwy i sentymentalny nastrój. Nie pasowała mi do całej tej naturalistycznej strony filmu. Myślę, że generalnie obyłoby się bez ścieżki dźwiękowej.
Zgodzę się też z adim, że drugi plan był mało wyrazisty. Czasem można było się pogubić w tej ilości nazwisk i twarzy, ale koniec końców i tak nikt nie zapada w pamięć.
Być może nie jest to film, który odznacza się czymś wyjątkowym na poziomie warsztatowym czy scenariuszowym i z racji przyjętej (nieefektownej) konwencji nie daje za dużych możliwości na pokazanie kunsztu reżyserskiego Lumeta. Pewnie sporo zawdzięcza samej historii, którą porusza i która już sama w sobie jest już fascynująca i przejmująca, ale mnie osobiście oglądało się to bardzo dobrze. I w sumie mam odwrotnie niż adi, bo film wciągał mnie coraz bardziej w miarę upływu czasu, w miarę jak atmosfera coraz bardziej się zagęszczała i było coraz więcej mięcha (dodam, że moja ulubiona scena to jak Al robi porządek z tym biznesmenkiem w garniturze, czy kto to tam był - no to było wprost piękne). Serce podpowiada 9, a rozum 8. Będzie więc mocne 8, ale z serduszkiem, bo historia trafia do mnie na poziomie osobistym (dodam, że na filmwebie jest to moje pierwsze serducho od ponad 2 lat, czyli wyróżnienie nie byle jakie).
Zupełnie nieuczciwe i złośliwe odtworzenie procesu myślowego podstarzałego członka akademii filmowej, któremu nie chciało się oglądać wybranych filmów.
Black Panther - trochę się wygłupiliśmy z tym ogłoszeniem nagrody dla kina popularnego, więc trzeba trzymać fason.
BlacKkKlansman - mogę już nie dożyć następnego lubianego filmu Spike'a Lee (on też), więc dam, aby nie było potem przykro.
Bohemian Rhapsody - lubię Queen.
The Favourite - ten koleś jest dziwny, ale czasami trzeba poudawać, że lubimy takie rzeczy.
Green Book - Ok, ocieplająca serducho historia o przyjaźni między klasowo-rasowej nie może nie przejść.
Roma - długie, nudne, czarno-białe i spoza USA, to musi być arcydzieło.
A Star is Born - wersja ze Streisand było spoko, a skoro to ta sama historia, to można założyć, że też jest spoko.
Vice - he, he je**ć republikanów. A Bale'owi daliśmy Oscara jak był chudy, to teraz mu damy za bycie grubym.
Jako, że to temat o filmach to chciałbym napisać słowo o pewnym obrazie z poza klubu. The Circle to film jakich wiele. Nie wyróżnia się genialną gra aktorską, jakimiś innowacyjnymi technikami kręcenia czy innymi pierdołami. Wizja świata jaką jednak przedstawia jest szczerze przerażająca. Polecam obejrzeć i chwilę się zastanowić bo to fajny film do myślenia o nas samych i o innych, bo tak szczerze to niby człowiek myśli, że jest wyjątkowy, zachowałby się inaczej, ale tak na prawdę, jak się zastanowić to nie wiem jak ja sam bym się zachował w danej sytuacji bo niby człowiek zna różne sztuczki na które nas łapią, ale i tak się łapie. A trochę to dodatkowo jeszcze gorsze gdyż teraz zawsze ktoś patrzy.
bo to nie jest film co porwie swoimi elementami typowymi dla filmów. Po prostu ja lubię takie tematy i do tego fajne pole do dyskusji może wynikać jak się głębiej zastanowić nad przedstawionym tematem.
W sumie dużo z tego, co mogłabym napisać o tym filmie napisał już Flaku, a ja w czasie sesji też nie bardzo mam czas na rozmyślania, postaram się więc napisać krótko i raczej bez wielowymiarowych przemyśleń. Jak zobaczyłam na szybko opis filmu, to spodziewałam się czegoś typu POLSAT MEGAHIT DENZEL WASHINGTON WALCZY Z SYSTEMEM, NIEDZIELA 21.40 i w sumie nastawiłam się dość negatywnie. Tym większe było moje miłe zaskoczenie, kiedy zobaczyłam być może dość prosto przedstawioną, ale bardzo wciągającą i ważną społecznie historię, a niektórzy już pewnie wiedzą, że bardzo bardzo lubię kino zaanagażowane.
Z łatwością utożsamiłam się z głównym bohaterem babrającym się w tym całym policyjnym syfie i przeżywałam razem z nim jego wszystkie rozterki. W przeciwieństwie do reszty świata przedstawionego, do bohatera przyzwyczaiłam się praktycznie od razu. Niemała w tym zasługa Ala Pacino r11; w ogóle przyznaję się tutaj bez bicia, że bardzo mało widziałam młodszego Pacino i kiedyś nawet rozkminiałam, co w nim jest takiego wyjątkowego. Dzięki Serpico już wiem, o co chodzi r11; jest po prostu niesamowicie charyzmatyczny i autentyczny (i jak widać kiedyś był też przystojny w cholerę).
Podobnie jak Flaka, muzyka strasznie mnie denerwowała, zwłaszcza że w tych czasach już coraz rzadziej stosuje się efekty rodem z lat 50. (a nawet i wcześniej r11; w jednej z początkowych scen, kiedy Serpico kończy Akademię miałam wrażenie, że oglądam coś starszego o 20-30 lat). Na pewno film by nie ucierpiał, gdyby film dostał trochę lepszą oprawę, montaż dźwięku też nawet na te czasy pozostawia trochę do życzenia
Ciekawe też jest to, że poza kilkoma elementami ten film fabularnie się prawie w ogóle nie zestarzał; potrafię sobie wyobrazić opowiadanie takiej historii dzisiaj, i o ile technicznie i formalnie na pewno wyglądałaby zupełnie inaczej, o tyle treściowo nie różniłaby się zbytnio od wersji z 1973 r. Dlatego też na lajcie mogłabym go puścić i moim lewackim ziomkom zakochanym w kinie niezależnym, i rodzicom, którzy mają problem z moim nałogowym oglądaniem TVP Kultura podczas przerwy świątecznej. Taki chyba powinien być dobry film.
Daję 7, bo nic w mnie nie powaliło ani nie wzruszyło, chociaż obraz był bardzo solidny i skrzywdziłabym genialnego Ala Pacino szóstką.
POLSAT MEGAHIT DENZEL WASHINGTON WALCZY Z SYSTEMEM, NIEDZIELA 21.40
oh, jak mogłaś mnie o to posądzić xD Ja nawet nie brałem pod uwagę takiej ewentualności i byłem nastawiony pozytywnie. Denzel to bardziej lata 90+, czyli raczej średni okres dla amerykańskiego kina. Lata 70. to zupełnie inna liga i nawet jak się trafiają słabsze i bardziej typowe filmy, to i tak biją na głowę te telewizyjne megahity.
muzyka strasznie mnie denerwowała, zwłaszcza że w tych czasach już coraz rzadziej stosuje się efekty rodem z lat 50. (a nawet i wcześniej r11; w jednej z początkowych scen, kiedy Serpico kończy Akademię miałam wrażenie, że oglądam coś starszego o 20-30 lat)
Może dlatego, że Lumet był jeszcze reżyserem z wcześniejszego okresu i zostało mu, w końcu nakręcił "12 Angry Man", czyli jeden z legendarnych klasycznych filmów. Ogólnie on jest jednym z nielicznych reżyserów z okresu Nowego Hollywood, którzy zaczynali jeszcze przed przełomem nowofalowym i prawie jedyny który w tym okresie nakręcił aż tak znaczący film (był jeszcze Don Siegel, który zrobił "Inwazję porywaczy ciał" w '58, czyli typowy klasyczny horror).
Zrobiłem szybki research: Robert Altman i Arthur Penn zaczynali w latach 50., ale to były bardziej tylko wprawki, Cassavetes nakręcił swój debiut wprawdzie w '58, ale to już jest film w duchu nowego kina ("Cienie" - polecam). Praktycznie cała reszta tych znaczących debiutowała w latach 60. albo 70., a swoje największe dzieła kręciła w 70. To jest o tyle istotne, bo jak wiadomo kino w latach 60. zmieniło się diametralnie i takie anachronizmy widać mocno, szczególnie jak się je pomiesza z nową stylistyką.
Zacznę od tego, że ta sielska muzyczka lecąca w tle to jakieś nieporozumienie. Pasowałaby mi może do jakiegoś obrazu z niewiasta u studni w środku upalnego lata, która mijają furmanki okolicznych farmerów, ale niekoniecznie do scen z tego filmu, w których się pojawiała. Dosłownie, myślałam, że dostanę jakiegoś pierdolca.
Poza tym nic więcej mnie nie wkurzało, ale też i nie zachwycało, co sprawia, że film nie był wiele lepszy od poprzedniego... "Poranki" miały chociaż dobrą muzykę, tymczasem Serpico poczęstowało nas jakimś sielskim plumkaniem z jazzowyimi wstawkami. Zdjęcia też zdecydowanie lepsze były w Porankach.
Kwestia społeczna? No spoko. Była. I tyle. W sumie obecnie w co drugim filmie gra główną rolę, w tym w filmach Vegi. Czy to znowu czyni z nich arcydzieła?
W ogólnym rozrachunku film był dla mnie mocno nijaki. Taki nijaki w sam raz na 5. W sumie to wychodzi, że był słabszy od poprzedniego, więc zastanawiam się, czy Porankom nie podnieść oceny...
Sorry, Flaku. Mówiłam, ze nie przepadam za biografiami
Tutaj mamy te wszystkie rzeczy, a przede wszystkim to czego brakowało w poprzednim filmie, czyli naturalizm.
No właśnie. I to zapewne też jest powód, dlaczego film nie przypadł mi do gustu, jakoś nie przepadam za naturalizmem w filmie. Bardziej pasuje mi do dokumentu, zaś film wolę postrzegać jako pewnego rodzaju dzieło sztuki.
Dla porównnia dam np Królestwo Von Triera, który podujemuje tam także temat społeczny, inny jest jedynie krąg (zamiast policji mamy pracowników szpitala). Sposób obrazowania tych kwestii przez LvT o wiele bardziej trafia w mój gust niż realizm/naturalizm, który zwyczajnie zanudza mnie na śmierć.
bo część osób z otoczenia Serpico mimo że nawet jeśli chciała zmian, to gdzieś na końcu brakowało im odwagi i wiary w powodzenie misji.
Przypominają się lekcje z pozytywizmu w liceum. Cóż, jak widać, temat można wałkować przez stulecia a problem wciąż pozostaje ten sam
We are all evil in some form or another, are we not?
Do filmu byłem nastawiony dość negatywnie i pozytywnie się zaskoczyłem. Nie jest to na pewno rodzaj kina jaki preferuję, ale krótko mówiąc spodobało mi się.
Co do muzyki, rzeczywiście na początku mnie irytowała, ale po jakimś czasie ucho się przyzwyczaiło i to plumkanie nawet miało swój urok.
Największym plusem jest główny bohater, świetnie zagrany i można się z nim utożsamiać. W sumie znajduję w nim podobieństwa do siebie, może odległe, ale jednak, więc łatwiej było mi się w czuć w jego sytuację i problemy.
Fabuła filmu była ciekawa, nie musiało być strzelanin, pościgów itd, żeby zbudować napięcie i zaciekawić widza.
Postacie drugoplanowe choć liczne, to były dobrze dla mnie nakreślone.
Podsumowując, nie jest to film jaki bym sam wybrał do obejrzenia, ale nie żałuję, bo był warty tych 2 godzin życia. Co do oceny wahałem się między 6 i 7, ale jednak dałem 7, bo się zaangażowałem w seans.
PS: To straszne, ale czytając posty pandy czy adiego dochodzę do wniosku, że coraz cześciej się z Wami zgadzam starzejemy się
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
adi napisał/a:
Ciekawi mnie tylko czy faktycznie skala korupcji w policji w tamtych czasach była tak wielka i czy praktycznie każdy brał. Nie wiem jak było ale to trochę przygnębiające, że uczciwy człowiek nie miał wyboru.
To całkiem możliwe, bo w 1973 sprawa była jeszcze świeża, głośna, a Serpico brał aktywny udział w produkcji filmu (np. spotykał się z Alem Pacino, btw film jest na podstawie jego biografii). Oczywiście na pierwszy rzut oka ciężko w to uwierzyć, ale wydaje mi się, że jeśli coś jest tu przerysowane, to raczej postawa samego Serpico (który zapewne wyolbrzymia swoje postawy), niż policji jako ogółu.
Jestem skłonny w to uwierzyć, bo po seansie wygooglowałem sobie nazwisko pana Serpico i poczytałem o temacie. Okazuje się, że w ostatnich latach Serpico jest dość aktywny społecznie. Napisał m.in. dość długi artykuł [LINK]. Przejrzałem go fragmentami i padają w nim ciekawe stwierdzenia.
- w NYPD wciąż jest persona non grata - pomimo posiadania "Medalu Honoru", najwyższego odznaczenia NYPD, nie dostaje zaproszenia na coroczne ceremonie wręczenia (na które zapraszane są inni odznaczeni), ponadto nigdy nie dostał żadnego certyfikatu / dokumentu potwierdzającego odznaczenie, a oficerowie NYPD wciąż "odwracają od niego wzrok",
- wciąż dochodzą do niego niewybredne komentarze - np. na jaw wyszły słowa jednego z wyżej postawionych oficerów, który stwierdził, że "gdyby nie pieprzony Serpico, byłby teraz miliarderem",
- dochodzenie w sprawie zachowania jego partnerów w trakcie postrzelenia (brak pomocy, brak wezwania karetki) nigdy nie zostało przeprowadzone,
- co więcej, do szpitala (tak jak w filmie) zawiózł go jakiś randomowy patrol powiadomiony o strzelaninie przez sąsiada dilera. Jeden z patrolujących stwierdził po latach, że gdyby wiedział, że postrzelonym jest Serpico, to zostawiłby go na miejscu, żeby się wykrwawił,
- Serpico opisując wiarygodność filmu zwraca uwagę na naprawdę drobne detale - przykładowo napisał, że przed postrzeleniem udało mu się wyciągnąć broń i wycelować w oprawcę (ale odwrócił się, prosząc partnerów o pomoc, i wtedy został postrzelony), podczas gdy w filmie było bardziej "hollywódzko" i Serpico-Pacino nie mógł tego zrobić, bo walczył z drzwiami. Skoro wytknął taki szczegół, to główne wątki raczej się musiały zgadzać
A zatem realizm filmu jest chyba jego największą zaletą. A największa wada? Cóż... Widać ją po powyższym akapicie. Otóż po seansie miałem spory niedosyt, ponieważ byłem ciekawy, jak sprawa potoczyła się dalej. Film wyjaśnił jedynie, co stało się z głównym bohaterem, nie wyjaśnił zaś tego, czy w NYPD doszło do jakichś reform i urwał temat w bardzo ciekawym momencie. Dzięki Bogu, że jest to historia prawdziwa i mogłem poczytać o jej kontynuacji na wikipedii, bo gdyby był to zwykły film, mocno obniżyłbym mu ocenę z tego powodu. Ale nie obniżę, bo jest to oczywiście uzasadnione - film nie był o policji jako takiej, tylko o Serpico, ponadto w 1973 konsekwencje działań niesfornego policjanta były jeszcze nieznane, bo akcja działa się raptem dwa lata wcześniej.
Flaku napisał/a:
Zgodzę się też z adim, że drugi plan był mało wyrazisty. Czasem można było się pogubić w tej ilości nazwisk i twarzy, ale koniec końców i tak nikt nie zapada w pamięć.
To kolejna wada, przez którą nie wystawię oceny wyższej niż 7. Ze dwa razy musiałem sprawdzić, czy dana postać pojawiła się już wcześniej czy nie, ponieważ były one tak powierzchownie zarysowane, że niczym nie zapadały w pamięć.
Flaku napisał/a:,
Jak słusznie zauważył adi, amerykańskie kino lat 70. wydaje się prawdziwe, co jest jego ogromną zaletą, szczególnie jeśli mowa o filmach biograficznych czy innych opartych na prawdziwych wydarzeniach. To był właśnie okres kiedy kino po raz pierwszy wyszło na ulicę i chciało pokazywać Stany takie jakie są naprawdę, przestając tym samym dbać o swoją mitologię. Poruszano więc niewygodne problemy, jak bieda, korupcja, przesadna biurokracja, brak tolerancji i inne patologie, itp. Tutaj mamy te wszystkie rzeczy, a przede wszystkim to czego brakowało w poprzednim filmie, czyli naturalizm. Film pozbawiony jest fajerwerków, przez co ma się poczucie zwyczajności świata i ogólnie zawodu policjanta - że jest on nudny, mało płatny, a nawet społecznie niepożądany. Jak na kino policyjne można było się spodziewać więcej efektownych i trzymających w napięciu scen
Pełna zgoda, jak na film policyjny był mocno nietypowy Surowa fabuła, surowe ujęcia, bardzo mi się to podobało, z jednym wyjątkiem...
panda napisał/a:
montaż dźwięku też nawet na te czasy pozostawia trochę do życzenia
...surowy montaż dźwięku był naprawdę fatalny, najbardziej rozbawiło mnie nagłośnienie psa pijącego wodę, 5 razy głośniej od wszystkiego wokół
Otherwoman napisał/a:
Poza tym nic więcej mnie nie wkurzało, ale też i nie zachwycało, co sprawia, że film nie był wiele lepszy od poprzedniego... "Poranki" miały chociaż dobrą muzykę, tymczasem Serpico poczęstowało nas jakimś sielskim plumkaniem z jazzowyimi wstawkami. Zdjęcia też zdecydowanie lepsze były w Porankach.
Nie zgodzę się, bo "Serpico" ma jedną, olbrzymią przewagę - tytułową postać, która jest autentyczna, z krwi i kości, niekonwencjonalna, bardzo specyficznie zagrana przez świetnego Pacino. Spodziewałem się po filmie przedstawienia amerykańskiego "herosa z rodzinnymi problemami". Być może jego nienaganna postawa jest trochę przerysowana, jako że film jest w pewnym sensie autobiografią. Na szczęście film nie krępuje się w pokazywaniu go jako... dziwaka, w szczególności w relacjach ze współpracownikami. To, że nie brał łapówek, to jedno - ale czasami jego postawy były wręcz irytujące. Za to duży +.
Na koniec jednak tylko 7, choć początkowo dałem ósemkę. Film dobry, ale niczym wielkim nie porwał, miał fatalnych drugoplanowych bohaterów i wymagał zaspokojenia ciekawości w internecie.
***
PS Jeśli oglądaliście film z tymi polskimi napisami, co ja początkowo, to... oglądaliście zupełnie inny film niż "Serpico" Naprawdę nie przypominam sobie tłumaczenia tak bardzo zakłamującego dialogi. Ale nic dziwnego, jeśli w jednej z wersji znalazłem taką notkę:
Tłumaczenie wspomagane translatorem i weną. Niestety nie znam angielskiego więc mogłem mieć kilka wpadek.
(co istotne, napisy mają już ponad 10 lat, a google translator 10 lat temu i dziś to dwa zupełnie różne światy)
Edytowane przez mrOTHER dnia 27-01-2019 16:06
Tłumaczenie wspomagane translatorem i weną. Niestety nie znam angielskiego więc mogłem mieć kilka wpadek.
Tak, oglądałam z tymi napisami. Może stąd taka niska ocena?
Nie no, starałam się coś zrozumieć z dialogów, a napisy traktowałam z przymrużeniem oka, bo faktycznie były fatalne...
We are all evil in some form or another, are we not?
ja tam leciałem z lektorem bo o ile w nowych filmach, a w szczególności w serialach nie potrafię oglądać inaczej niż z napisami to jakoś z dzieciństwa sentyment został i starsze filmy co kiedyś mogły lecieć jakby to panda określiła jako mega hity na polsacie oglądam zawsze z lektorem.
Poza tym tak wielu marudzi na lektorów, a znacznie wolę taką formę jak dubbing w filmach przeznaczonych dla starszych. Tragedia to jest bo o ile w bajkach fajnie czasami wplatają polskie wstawki śmieszne tylko dla Polaków to w "dorosłych" filmach brzmi to sztucznie do przesady.
Jakich filmów bardziej nie lubię niż biograficznych? Tak, filmów sportowych, a w szczególności o boksie... Pamiętam, jak rok temu ktoś dał Rockiego... No coś średnio zaczyna się moje uczestnictwo w klubie (dobrze, że za tydzień ja daję film ).
Nietrudno się domyślić, czemu jazz dała ten film Główna rola Michelle Rodriguez tłumaczy wszystko
Sama aktorka cóż... gra tak jak zawsze. Chyba jest po prostu sobą. Nie różni się właściwie niczym od Any Lucii, chociaż do tego filmu akurat idealnie pasuje.
Co zaś do fabuły. Ogólnie z naszej perspektywy trochę dziwnie to wygląda. Nie ma w końcu żadnych przeciwwskazań, by kobiety trenowały. Akcja dzieje się w stanach w roku...? Czy tak faktycznie jest/było?
Wątek kobiety walczącej ze stereotypami płci, walczącej (w przenośni i dosłownie) o swoją niezależność także niczym nowym nie jest. Ogólnie jednak całość jest zrealizowana dość... poprawnie. Trudno mi znaleźć jakieś szczególne minusy. Może jedynie brak oryginalności historii. Mimo pewnych zarzutów ostatecznie dam 6/10 bo historia mnie dość wciągnęła
We are all evil in some form or another, are we not?
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.