Rozpoczęcie klubu uważam za udane. Film z pewnością wybitny nie jest, łatwo znaleźć w nim mankamenty, ale w ogólnym rozrachunku seans był dla mnie przyjemny. Głównie za sprawą strony operatorskiej i oczywiście świetnej muzyki. Wprawdzie jest jej dość sporo i to ona głównie buduje patetyczny nastrój, który może wydać się w kilku momentach nieco przytłaczający, ale poza tym forma filmu jest raczej minimalistyczna: statyczne kadry i nienachalna, realistyczna gra aktorska, co ogólnie przypadło mi do gustu (co jest spoko zważywszy, że generalnie nie przepadam za biograficznymi, historycznymi ani kostiumowymi filmami).
Film mówi o znanych problemach: rozdźwięk między materializmem, a idealizmem, między sztuką, a rozrywką, sztuka jako forma ucieczki od rzeczywistości; że prawdziwa sztuka rodzi się w bólach, o poświęceniu, o egoizmie artysty, bla bla itp. itd. Są to schematy i nie jest to nic odkrywczego, czego nie zobaczymy w innych tego typu biografiach, ale do pewnego stopnia przekaz jest zgodny z moim osobistym podejściem do tematu i potrafię się w tym jako tako odnaleźć.
Sama historia jest raczej dość prosta i nie pozostawia za dużego pola na interpretację. I chyba tutaj tkwi główny problem - można było zostawić jakąś furtkę w zakończeniu, bo cały ten przekaz związany z doświadczaniem transcedencji poprzez sztukę jest dość górnolotny i skierowany raczej do hardkorowych artystów-wrażliwców, co właśnie nie jest zbyt uniwersalne, a jeśli dołożyć do tego realia epoki itd. to tworzy się z tego dość hermetyczny świat, który osoby z bardziej zdystansowanym podejściem do tematu z łatwością mogą zanegować. Ja raczej ustawiłbym siebie pośrodku, bo jestem zwolennikiem różnych form sztuki, tyle że tutaj mamy przedstawione jakby dwie skrajności, co też dobre nie jest.
Całość stoi formą i jest doświadczeniem czysto zmysłowym, co jest nawet dość paradoksalne jeśli wziąć pod uwagę, że film stara się mówić o sztuce jako doświadczeniu duchowym. Tutaj trochę zgadzam się z pandą, że być może zabrakło naturalizmu, bo dla mnie to jest zawsze dobra forma przekazu, bardziej niż jakakolwiek technika. Niemniej nie uważam, żeby było na tym polu jakoś źle, jest po prostu ok.
Fabularnie nie wszystkie wątki są szczególnie przekonujące, w tym np. przemiana Marina po śmierci Madeleine, ale może to wynika właśnie, tak jak mówi panda, z zagęszczenia treści. Nie umiem odnieść tego filmu do rzeczywistości, bo moja wiedza na temat Colombe jest zerowa, choć jak na mój zdroworozsądkowy mózg, to nie wygląda na szczególnie obiektywny film.
Dałem na filmwebie 7, ale po przemyśleniu i przeanalizowaniu może to bardziej 6-6,5. Więc niech będzie mocne 6. Za drugim razem ten seans nie byłby już pewnie tak ciekawy, bo została by jedynie muzyka i poszczególne sceny, kadry, a nie całość. A w sumie to miałem to szczęście, że ściągnąłem sobie wersję full hd, więc mogłem w pełni podziwiać stronę audiowizualną, która jest tutaj koniec końców najciekawsza.
Wg informacji z filmwebu nikt z nas jeszcze tego nie widział co jest dziwne, ale będzie okazja, że nadrobić ten klasyk. Lumet + Pacino, czyli źle nie może być. Niestety znowu biografia, ale raczej zupełnie inna, przy czym, jak domniemam, postać głównego bohatera też jest wyobcowana, więc być może na tym polu będzie można doszukać się jakichś luźnych porównań między oboma filmami.
I może wprowadźmy zasadę, że jak film trzeba pobierać z dropboxa i szukać sobie napisów bo nie ma innych źródeł to odpada.
Serio? Dlaczego? Bo ściąganie & bagiety? Ja całkowicie popieram opcję Dropbox (panda ), bo nie lubię oglądać niczego online (co chwila reklamy, ścina, limity... oczywiście serwisy typu Netflix itp. to co innego). Ale oczywiście jakieś cda przeboleję (choć pewnie będę szukać wersji do ściągnięcia), ale nie ograniczajmy się do tego, błagam
BTW do "Wszystkich poranków świata" program napiprojekt sam mi napisów nie znalazł, ale były na ich stronce. Ale widzę, że chyba nikt inny nie miał problemów.
@filmweb - ja tam prawie nic nie mam ocenionego, ale z drugiej strony widziałem w swoim życiu baaaardzo mało filmów, więc daję roczną gwarancję, że w nic się nie wstrzelicie
A teraz usiądźcie:
Film 1 - Wszystkie poranki świata - 6/10
Scenariusz tego filmu mógłbym opisać w dwóch zdaniach, w związku z czym jedyne, co mogło go uratować, to wzbudzenie we mnie troski o bohaterów. Szanse na to były mizerne, bo ani nie jestem entuzjastą muzyki klasycznej (szok), ani nigdy nie słyszałem o głównych postaciach tego filmu (niedowierzanie). A jednak... udało się! Sprawdza się zasada, że im niższe oczekiwania wobec filmu, tym większa szansa na pozytywne wrażenie po seansie. Także hejtujcie kolejne filmy, ja sobie poczekam na Wasze trójeczki i czwóreczki, jeśli efekt ma się powtórzyć
Jak to możliwe? Otóż połączenie ścieżki dźwiękowej + wg mnie świetnej reżyserii (kapitalne są te kameralne, statyczne ujęcia, a dzięki powtórzeniom wbiły w pamięć kilka symbolicznych lokacji) + kapitalnego castingu/charakteryzacji (o tym później) sprawiło, że udało mi się wejść w emocjonalny nastrój i z zaciekawieniem czekałem na zakończenie historii.
Zakończeniem się zawiodłem, ponieważ zabrakło mi jakiegoś podsumowania relacji ucznia i mistrza. Ot, zagrali wspólnie jedną z melodii, a to wszystko zostało okraszone czymś, co jest w moich oczach, cytując pandę:
przeintelektualizowanym bełkotem
Może gdybym wiedział coś więcej na ten temat? Niestety, dla mnie zakończenie było zbyt ulotne (za mało "naturalizmu", o którym mówiliście?) i zbyt przerysowane. Nawet pod kątem scenariusza - mam rozumieć, że Marin przez 3 lata chodził pod chatkę słuchać monologów Sainte Colombe, bo po samobójstwie Madelaine doznał nagłej przemiany i zapragnął poznać jego tajemnych kompozycji? To się nie trzyma kupy, przecież wiedział, że ona wkrótce umrze. Zakończenie trochę uratowała zastosowana klamra - czyli że opowieść Marina ma być nauczką dla jego słuchaczy.
A więc film, powiedzmy, mógłby być nauczką. Ale na temat czego ta nauczka? Na temat muzyki? Jeśli tak, to sorry, ale ja tego nie czuję. Mam wrażenie, że jeśli słuchacze Marina (i my, widzowie) czegoś się dowiedzieli, to nie tego, czym jest muzyka, lecz "nie bzykaj dziewczyny, której nie kochasz". Tu dochodzimy do sedna tej recenzji - w moich oczach ten film nie był o muzyce, tylko po prostu o nieszczęśliwej miłości. Prosta historia o facecie, który jest z jedną siostrą, ale w sumie chyba wolałby tą drugą, i ta pierwsza jest nieszczęśliwa, bo ponadto ich ojciec jest psycholem. Muzyce zaś nie udało się osiągnąć statusu tematyki filmu. Jest po prostu kapitalną ścieżką dźwiękową, na temat której pada kilka fajnych dialogów. Tylko tyle.
I teraz wyjdzie ze mnie moja prostackość, ale według mnie relacja Marin - ojciec i jego córki była silnym punktem filmu, głównie dzięki kapitalnemu castingowi i charakteryzacji. Według mnie twórcy filmu dobrze wodzili moimi odczuciami wobec wszystkich postaci. Najpierw było współczucie wobec córek parszywego tatusia. Po współczuciu nastąpił majstersztyk, bowiem niemożliwością byłoby dobranie bardziej aseksualnej aktorki do roli Madelaine. Dzięki temu moje współczucie przeobraziło się w kibicowanie, żeby Marin zszedł się z ponętną Toinette, a Madelaine do końca życia prała kiecki w samotności Wtem, gdy już ucieszyłem się, że w końcu tę nudną babę zostawił, nadeszły wieści, że zaszła z nim w ciążę i urodziła martwe dziecko. Aż mi się zrobiło głupio zaś Marin, m.in. dzięki zniechęcającemu wyglądowi obu Depardieu'ów, stał się w moich oczach antybohaterem.
Zaś Sainte Colombe po prostu wzbudzał niechęć. Wolę film, w którym postać wzbudza niechęć, niż film, w którym postać jest mi obojętna. BTW:
Jakoś nie zapałałam sympatią do gościa, mimo że przedstawiają go jako niebywale uduchowioną osobę
Uduchowioną? Dla mnie to był od początku wariat z omamami, to nie ma nic wspólnego z byciem uduchowionym.
I całkiem serio, dzięki świetnemu wykonaniu technicznemu filmu (aktorzy, reżyseria, praca kamery, oświetlenie, i w końcu soundtrack), te trzy proste historyjki o trudnych relacjach - mistrz-uczeń, ojciec-córka i kochanek-kochanka - oglądało się całkiem nieźle. Wątek muzyki nie stanowił zaś kręgosłupa filmu, lecz był dodatkiem stosowanym w międzyczasie.
Edytowane przez mrOTHER dnia 22-01-2019 03:25
bowiem niemożliwością byłoby dobranie bardziej aseksualnej aktorki do roli Madelaine
bez przesady xd
m.in. dzięki zniechęcającemu wyglądowi obu Depardieu'ów, stał się w moich oczach antybohaterem.
Dla mnie przez większość czasu on był postacią nie tyle negatywną, co tragiczną, tylko pod koniec przedstawiono go jako zwycięzcę, co w sumie trochę mi przeszkadzało. Poza tym zgadzam się, że Obeliks swoim wyglądem idealnie pasuje do takich ról, jak i jego młodszy odpowiednik.
Uduchowioną? Dla mnie to był od początku wariat z omamami, to nie ma nic wspólnego z byciem uduchowionym.
No film sugeruje, że jednak był uduchowiony i to dość mocno, a interpretacja, że to tylko wariat jest tu dość mocno stłamszona, choć akurat uważam, że bez korzyści dla filmu. Można było zostawić jakąś furtkę (czyt. mniej pompatyczne zakończenie, więcej subtelności, może zrezygnować z klamry i pójść w bardziej obiektywną narrację).
Serio? Dlaczego? Bo ściąganie & bagiety? Ja całkowicie popieram opcję Dropbox (panda ), bo nie lubię oglądać niczego online (co chwila reklamy, ścina, limity... oczywiście serwisy typu Netflix itp. to co innego). Ale oczywiście jakieś cda przeboleję (choć pewnie będę szukać wersji do ściągnięcia), ale nie ograniczajmy się do tego, błagam
Co do Madelaine i uduchowienia Sainte Colombe - oczywiście trochę przesadziłem i uprościłem swoją opinię, bo recenzja i tak wyszła długa Natomiast takie mam pierwsze skojarzenie z tymi postaciami, "aseksualna" i "psychol" (+ dla Otherwoman za tekst o kotach w piwnicy).
Dla mnie przez większość czasu on był postacią nie tyle negatywną, co tragiczną, tylko pod koniec przedstawiono go jako zwycięzcę, co w sumie trochę mi przeszkadzało.
Ja się z tym nie zgodzę. Wątek, który najbardziej napędził fabułę, to według mnie jego romans z Madelaine (zapewne niekoniecznie tak miało być, bo pierwszoplanową wiolęe skrzypce miała grać muzyka i relacja z mistrzem, jednak wyszło jak wyszło). A w tym romansie tragizmu nie widzę. Podjął decyzję, choć od początku czuł, że jest ona zła, i mógł wycofać się z tego znacznie wcześniej.
Edytowane przez mrOTHER dnia 22-01-2019 13:00
mrOTHER napisał/a:
Ja się z tym nie zgodzę. Wątek, który najbardziej napędził fabułę, to według mnie jego romans z Madelaine (zapewne niekoniecznie tak miało być, bo pierwszoplanową wiolęe skrzypce miała grać muzyka i relacja z mistrzem, jednak wyszło jak wyszło). A w tym romansie tragizmu nie widzę. Podjął decyzję, choć od początku czuł, że jest ona zła, i mógł wycofać się z tego znacznie wcześniej.
Chodzi o tragizm jednostki, która nie potrafi przezwyciężyć swoich instynktów i potrzeb materialnych. Marin uciekł od Madeleine, bo szukał wrażeń, uznania, pieniędzy. Dopiero z czasem zrozumiał, że to nie ma ostatecznie żadnej wartości, ale było już za późno. Wrócił do Colombe, bo czuł, że coś stracił, być może szansę na prawdziwą miłość - ta strata połączyła go z mistrzem. Film mówi o tym, że idealistyczne życie jest receptą na szczęście, a muzyka ma być wyrażeniem tych ideałów.
mrOTHER napisał/a:
Ja się z tym nie zgodzę. Wątek, który najbardziej napędził fabułę, to według mnie jego romans z Madelaine (zapewne niekoniecznie tak miało być, bo pierwszoplanową wiolęe skrzypce miała grać muzyka i relacja z mistrzem, jednak wyszło jak wyszło). A w tym romansie tragizmu nie widzę. Podjął decyzję, choć od początku czuł, że jest ona zła, i mógł wycofać się z tego znacznie wcześniej.
Chodzi o tragizm jednostki, która nie potrafi przezwyciężyć swoich instynktów i potrzeb materialnych. Marin uciekł od Madeleine, bo szukał wrażeń, uznania, pieniędzy. Dopiero z czasem zrozumiał, że to nie ma ostatecznie żadnej wartości, ale było już za późno. Wrócił do Colombe, bo czuł, że coś stracił, być może szansę na prawdziwą miłość - ta strata połączyła go z mistrzem. Film mówi o tym, że idealistyczne życie jest receptą na szczęście, a muzyka ma być wyrażeniem tych ideałów.
Ooo w sumie dobrze powiedziane. Ale mam jakies takie poczucie, że jest mnóstwo lepszych filmów poruszających to zagadnienie...
We are all evil in some form or another, are we not?
@Flaku, może i tak, ale część z poruszonych przez Ciebie aspektów została przedstawiona dość mizernie. Gdyby film faktycznie był o tym, co napisałeś - gdybym te wątki odczuł i myślał o nich w trakcie seansu - to na pewno oceniłbym go wyżej
BTW wybieramy tylko filmy, których nikt nie widział, czy czasami może być film, który widziała 1 osoba?
Edytowane przez mrOTHER dnia 22-01-2019 17:51
BTW wybieramy tylko filmy, których nikt nie widział, czy czasami może być film, który widziała 1 osoba?
Ta zasada chyba była dozwolona, gdy chodziło o Liona (bo on wszystkie filmy widział...). Ale wg mnie może być. Przecież jak ktoś widział, to może też sie wypowiedzieć. Choć moim zdaniem na pierwszy rzut powinny iść te, których nikt nie widział.
No nie wiem, a jak pozostali chcą?
We are all evil in some form or another, are we not?
mrOTHER napisał/a:
BTW wybieramy tylko filmy, których nikt nie widział, czy czasami może być film, który widziała 1 osoba?
Ja bym dał, że max 2, bo w klubie na ten moment jest całkiem sporo osób. Ale generalnie starajmy się dawać coś czego nikt nie widział. Nie ma już Liona, więc to raczej nie powinien być jakiś problem.
Edytowane przez Flaku dnia 22-01-2019 18:01
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.