omg Fred dajesz drugi film i drugi który myślałem żeby dać do klubu... ostatnio zastanawiałem sie czy dać Brazil czy Rób, co należy, wybrałem ten drugi głównie dlatego, że dawałem już Wideodrom w stylistyce surrealistycznego sci-fi z lat 80. i ludziom kompletnie to nie podeszło (względem mnie), więc wolałem spróbować coś z innej beczki, ale jak widać klubowicze nie uciekną od tego filmu co więcej, Brazil ściągnąłem dosłownie dzisiaj w nocy, bo bede teraz ogladal wszelakie filmy sci-fi, więc wstrzeliłeś sie bardziej niż perfekcyjnie xD
Gilliama jestem wielkim fanem, Las Vegas Parano to klasyk klasyków, tak jak Monty Python i Święty Graal, uwielbiam nawet te jego filmy które są raczej niedocenianie, czyli Teoria Wszystkiego, Kraina traw czy Parnassus podczas kręcenia którego zmarł Ledger i dogrywali za niego inni znani aktorzy
Edytowane przez Lion dnia 25-11-2016 12:39
No trochę mi zeszło, ale lepiej późno niż wcale. Film obejrzałem jednak nie przez klub (xD) ale bardziej przy okazji zapoznawania się z twórczością Ki-duk Kima. Mówiąc krótko, jeden z najlepszych filmów w klubie. Całość jest wyjątkowo uduchowiona i sensualna oraz fascynująca pod różnymi aspektami. Od samego przedstawienia życia mnichów, co już samo w sobie jest interesujące dla zblazowanego europejczyka takiego jak ja, po ciekawie zarysowane relacje między ludźmi, w tym szczególnie relacji na linii pary młodych zakochanych, która odbywa się prawie bez słów. Wciąż widziałem niewiele azjatyckich filmów, ale ciągle natykam się na tego typu zabiegi. W "Pustym domu" (póki co jedynym innym filmie Kima, który widziałem) było to fajnie ukazane, bo tam zostało doprowadzone do granicy, gdyż bohaterowie ani razu się do siebie nie odezwali, a z drugiej strony strony w innych relacjach gdzie było dużo paplania ludzie nie mogli się ze sobą porozumieć. No i oczywiście nie sposób nie wspomnieć o Tsaiu, który w swoich filmach również stara się maksymalnie ograniczyć dialogi, choć u niego bardziej to służy ukazaniu alienacji bohaterów, a Kim trochę odwrotnie stara się podkreślić zaletę ciszy jako sposobu na uspokojenie wewnętrzne i co za tym idzie paradoksalnie lepsze zrozumienie z innymi. Jednak sam zabieg bezsłownych relacji się powtarza, co też jest pewnego rodzaju polemiką z bardziej mainstreamowym kinem gdzie jest dużo gadania, a często niewiele z tego wynika. Druga ciekawa relacja w tym filmie to ta pomiędzy światem zewnętrznym, który postrzegany jest jako miejsce zła i cierpienia, a światem mnichów, który z kolei możemy traktować jako swoisty azyl, miejsce ucieczki od problemów, a w końcu miejsce pokuty czy też kary (jak np. kobieta, która porzuciła dziecko). W obu tych filmach, czyli "Wiosna, lato..." i "Pusty domu" widać podobieństwo pod względem pewnego rodzaju próby kontestowania przez reżysera powszechnie rozumianego świata. W tym drugim rolę buntowników przyjmuje para głównych bohaterów, a tutaj cały ten przedstawiony świat buddyzmu. Po za tym mamy jeszcze oczywiście relację natura-człowiek, różnorodną symbolikę i ogólną próbę uchwycenia ludzkiej egzystencji. Film o dziwo jest nawet interesujący pod względem fabularnym, ale to oczywiście tylko dodatek, bo całość należy czytać metaforycznie, jako właśnie taką historię o życiu, od narodzin po śmierć. Pojawia się tutaj też fascynujący wątek powtarzalności życia, zamkniętego kręgu, co przypomniało mi nieco Bela Tarra, choć jest to wykorzystane w innym kontekście, bo u Kima chodzi o aspekt duchowy i reinkarnację, a u Tarra o ukazanie ludzkiej marności. Mimo to sam aspekt kręgu, powtarzalności, może nie tyle życia, co choćby konkretnych czynności, czy ogólniej ujmując miłości, cierpienia, śmierci, narodzin jest nieco zbieżny nawet w tak odmiennych poetykach czyli uduchowionego Kima i nihilistycznego Tarra. Ale wracając już do samego filmu, całość jest dodatkowo okraszona świetnymi zdjęciami pięknych krajobrazów i jeszcze lepszą muzyką. Kim w niezwykle kameralny sposób, bo przy wykorzystaniu zaledwie lasu i domku na jeziorze sprzedaje nam historię o naszej egzystencji, co doceniam choćby w porównaniu z epickim "Drzewem życia", które jawi się przy tym jako przedobrzona i nieco banalna opowiastka zrobiona przez zakochanego w sobie faceta (wybacz Terry). No więc niestety nie pojmuję jak można takiemu filmowi wystawić ocenę typu 4, ale jako że staram się od pewnego czasu możliwie ograniczać komentowanie ocen innych osób, to na tym poprzestanę Dodam, że ostatnio co raz bardziej zaczynam się fascynować dalekowschodnią kulturą. Męczy mnie już ten głośny i nudny świat, więc chyba udało mi się znaleźć ujście w tego typu kameralnym i wyciszonym kinie. Wszystko zaczęło się od naszego ulubieńca Tsaia, którego twórczość zacząłem poznawać jakieś pół roku temu, a takie filmy jak ten powyższy tylko tę fascynację będą zapewne pogłębiać. Także ode mnie 9/10
Co do filmow mainstremowych z cala masa dialogoe, to chyba najlepszym przykladem sa filmy Tarantino, gdzie czasem prxez dlugi czad nie ma akcji, tylko gadaja. Tylko akurat ta cecha wyroznia filmy Tarantino z mainstremu. Heh
Co do samego filmu, to tez nie wiem, jak mozna dac mu 4, bo jest przyjemny nawet dla osoby nielubujacej sie w kinie dalekowschodnim, jak np ja
Ps. Jedzcze Stalowy Swit cie czeka, nie zapominaj
We are all evil in some form or another, are we not?
No akurat Tarantino opiera się na dialogach, bo ma do nich ucho, ale takich osób nie ma zbyt wiele. Chodziło mi bardziej o filmy, w których dialogi służą napędzaniu fabuły, a nie są jakością samą w sobie.
Mnie się wydaje, że zwykle te, gdzie nacisk na fabułę jest najbardziej wyeksponowany, to nie ma znowu tak wielu dialogów, a dominuje akcja. A jak sie pojawiają, to ludzie zaraz zaczynają narzekać, że film/serial jest przegadany.
Oczywiście zależy jeszcze jaka fabuła: prosta i schematyczna, czy wielowątkowa i zagmatwana.
No cóż, w sumie chyba wszystko może być wartością w filmie, tylko zależy, czy akurat masz ochotę na film akcji, czy chwilę refleksji ;p
We are all evil in some form or another, are we not?
2010 5.6/10 (długo sie wahałem czy dać 6/10 czy 5/10, poki co weszło bardziej na 6/10, ale to czas lepiej zweryfikuje, poza tym może kiedys przeczytam 4 odysejowe ksiazki i wtedy zadecyduje).
film w chuj dziwny i to dziwny w innym sensie niż Odyseja 2001 (którą swoją drogą obejrzałem dzisiaj po raz trzeci w życiu, pierwszy raz oglądałem ją w stanie lekkiego upojenia gdy TCM puściło ten film 1 stycznia o 1 w nocy, a drugi raz przy robieniu prezentacji maturalnej z Kubricka, powiem tylko że utrzymuję 10/10 bo ten film to pierdolona niezniszczalna legenda). jednak z 2001 nie ma co tego filmu na poważnie porównywać, bo tamto jest dziełem sztuki, a tu mamy zwykłe sci-fi które gdyby nie to, że jest kontynuacją TEGO filmu, to nikt by się tym filmem specjalnie nie zainteresował.
mamy tu pełno głupot i rzeczy które denerwowały, np. wypełnienie filmu wkurzającymi rozmowami, np. o zimnej wojnie, które bardzo postarzają ten film i pozbawiają go uniwersalności i abstrakcyjność pierwszej części, która starzeje się dużo wolniej, nawet po upływie pół wieku... jakby sam tytuł czyli 2010 nie był wystarczająco absurdalny (zawsze mnie to dziwiło że twórcy sci-fi mają taki talent do tworzenia futurystycznych uniwersów, a kompletnie nie potrafią umiejscowić tych swoich historii w realnym czasie, rozumiem, że jak był wyścig kosmiczny to się zdawało ludziom że za kilkanaście lat będą fruwać wycieczkami na księżyc i na Marsa, ale fruwanie w okolice Jowisza w 2001 czy 2010 to nawet uwzględniając tamten optymizm jest lekką przesadą, bo dziś wiemy, że mamy nikłe szanse żeby w ogóle w tym wieku się zapuścić tak daleko... z tego względu te tytuły wyglądają śmiesznie i gdybym miał się przyczepiać do czegoś w nietykalnej Odysei 2001, to byłaby to pewnie pierwsza rzecz).
efekty specjalne dużo gorsze niż niż w 2001, a powinno być odwrotnie, ale cóż... również mniej filozofii i tajemniczości (tu była bardziej pseudofilozofia i rodzaj tajemniczości który prawie śmieszył).. w 2001 wiekszosc filmu zapiera dech w piersiach, tutaj niestety ciezko znalezc takie momenty.
żeby jednak nie wymienic samych wad to film całościowo nie był zły i można go uznać za minimalnie ponadprzeciętny. historia jest dosc ciekawa (np. wyjasnienie czemu Hal zwariował w pierwszym filmie), chociaz dziwaczna z tym całym połykaniem Jowisza przez te prostokąty albo jak ten wielki prostokąt wypierdolił tamtego gościa w kosmos, cóż, ja w sumie lubie takie dziwne historie i dla mnie nie stanowiło to jakiegoś problemu xD zakonczenie było rowniez dziwaczne, oczywiscie lewacka ckliwa propaganda z kosmitami którzy sie przejmują nagle zimną wojną i robią se drugie słońce... jeśli nie brać tego na serio, a bardzo metaforycznie i z przymrużeniem oka, to można to przełknąć,wtedy jest to opowiesc bardziej o jakichśtam ideałach, czyli magiczny prostokąt jako coś co sprawia że ludzie ewoluują w lepszą stronę, a nie historia o dobrotliwych prostokątnych kosmitach w sensie dosłownym, bo to nawet dla mnie by było lekkie przegięcie. tak czy siak symbolika, klimat i wrażenie po pierwszym filmie było ileś razy lepsze.
podsumowując, ciezko uznac ze sie zawiodlem, bo bylem sceptyczny przed filmem, jakos pozytywnie tez mnie nie zaskoczyl, wiec zostaję z uczuciem "aha spoko".
Edytowane przez Lion dnia 30-11-2016 19:04
mamy tu pełno głupot i rzeczy które denerwowały, np. wypełnienie filmu wkurzającymi rozmowami, np. o zimnej wojnie, które bardzo postarzają ten film i pozbawiają go uniwersalności i abstrakcyjność pierwszej części, która starzeje się dużo wolniej, nawet po upływie pół wieku... jakby sam tytuł czyli 2010 nie był wystarczająco absurdalny (zawsze mnie to dziwiło że twórcy sci-fi mają taki talent do tworzenia futurystycznych uniwersów, a kompletnie nie potrafią umiejscowić tych swoich historii w realnym czasie, rozumiem, że jak był wyścig kosmiczny to się zdawało ludziom że za kilkanaście lat będą fruwać wycieczkami na księżyc i na Marsa, ale fruwanie w okolice Jowisza w 2001 czy 2010 to nawet uwzględniając tamten optymizm jest lekką przesadą, bo dziś wiemy, że mamy nikłe szanse żeby w ogóle w tym wieku się zapuścić tak daleko... z tego względu te tytuły wyglądają śmiesznie i gdybym miał się przyczepiać do czegoś w nietykalnej Odysei 2001, to byłaby to pewnie pierwsza rzecz).
Wiem, że nie do końca o filmie, ale napisze coś do tego fragmentu. Co do podboju kosmosu to myślę, że te wszystkie rzeczy byłyby spokojnie do zrobienia gdyby tylko się opłacało. A, że się nie opłaca to nikomu nie spieszy się do wydawania miliardów na badanie kosmosu. Bo tak właściwie co nam daje wiadomość, że na Marsie jest woda i kiedyś było tam życie? Dla zwykłego człowieka to nie ma większego znaczenia. Gdyby jednak np. na Jowiszu znalazł się jakiś minerał co by dawał ogromne zyski to mogę się założyć, że za 20 lat były ekspedycje, które trwały by znacznie krócej niż dziś się mówi bo ktoś by wymyślił jakiś szybszy napęd niż ten obecny.
Pisząc to tak mnie naszła też taka myśl, że paradoksem jest, że ludzie byli na księżycu, a nawet nie wiedząc co jest 50 km pod ziemią, ale jak ktoś to kiedyś ładnie powiedział kosmos jest pusty, a w ziemi trzeba wiercić i nie do końca wiadomo czy się przewierci tam gdzie chce.
cóż, kolejny świetny film Gilliama. wymowa filmu mocno anarchistyczna, wzięta nie tylko z 1984 ale też mocno z Procesu, a mi się kojarzyło nawet z polskimi legendami jak Miś (nie zdziwiłbym się gdyby Gilliam miał na myśli ten polski klasyk choćby przy scenie z biurkiem podzielonym na dwa pokoje, tak jak w Misiu na stołówce sztućce były związane łańcuchem). Film wyjątkowo gorzko-słodki, praktycznie cały czas mamy humor, satyrę, groteskę, ale koniec końców jest to smutny film. Jeśli ktoś powie, że przerysowany za bardzo i jest to nierealistyczna bajka to go wyśmieję, dzisiaj w "wolnej" Polsce nie można na stadion piłkarski wnieść własnej bułki czy picia, a plecak ci sprawdzają takim pistolecikiem z laserem takim samym jak w jednej ze scen tego filmu (oczywiście to wszystko nie dla bezpieczeństwa, bo jakbym chciał, to w majtkach bym schował scyzoryk z dziesięcioma ostrzami, to wszystko po to żebyś przepłacił dwukrotnie w sklepiku i wzbogacał faszystów). No ale wracając do filmu, humor w moim stylu, dużo absurdu, surrealizmu, dziwnych postaci, dziwnych przyrządów, dużo kreatywności w doborze scenografii, dużo zwrotów akcji, klimat paranoi, fajne motywy na czele z tym głównym czyli klasyczne fuck the system. Poczucie, że jest się zupełnie samemu, jest się obcym będąc wśród ludzi, jest się zniewolonym i skrępowanym przez wszystko dookoła, nie da się z nikim porozumieć i nie można na nikogo liczyć (a ci na których można liczyć również mają podobne problemy i przepadają niczym de Niro w kupie morderczych papierów), motywy które dotyczą człowieka na co dzień i zawsze fajnie je widzieć w filmie. Z wad bym wymienił to, że mogło to być jeszcze bardziej zakręcone, bo ten romans trochę sztampowy, w zasadzie mimo pozornej zawiłości struktura filmu jest prosta, a mogłaby być trochę głębsza nie tylko w aspekcie wizualnym, bo ten jest dopracowany świetnie. No i niektóre sceny są może nawet zbyt wyjęte z takiego Procesu itp., ktoś o wyobraźni Gilliama mógłby jeszcze bardziej ten film oderwać od takich schematów. No ale to chyba tyle, bo generalnie bardzo mi się podobał pierwszy film od Faradaya który oglądam, myślę, że ludziom się bardziej spodoba niż Wideodrom, bo jednak więcej humoru i mimo pesymistycznej wymowy klimat nie jest aż tak ciężki jak w tamtym filmie.
5.6/10 (długo sie wahałem czy dać 6/10 czy 5/10, poki co weszło bardziej na 6/10,
Miałam ten sam dylemat, dlatego najpierw dałam 6, a potem zmieniłam na 5, ale w sumie to jest takie 5,5
np. wypełnienie filmu wkurzającymi rozmowami, np. o zimnej wojnie,
Zgadzam się
tu była bardziej pseudofilozofia
No właśnie dla mnie to był ten rodzaj pseudofilozofii, co w Początku
wszystkie rzeczy byłyby spokojnie do zrobienia gdyby tylko się opłacało.
Ja myślę, że niekoniecznie "spokojnie do zrobienia", bo pewnych praw fizyki nie przeskoczysz...
Jeśli chodzi o Marsa to owszem. Na 2024 jest planowana misja załogowa. Ludzie, którzy tam polecą, nigdy już nie wrócą na Ziemię. Wśród nich maja być też jacyś Polacy.
Ale Jowisz?
Gdyby jednak np. na Jowiszu znalazł się jakiś minerał co by dawał ogromne zyski to mogę się założyć, że za 20 lat były ekspedycje
Pomijając ogromną to odległość, to planeta składa się głownie z wodoru, więc możliwość wylądowania tam raczej nie wchodzi w grę, nie mówiąc o wydobywaniu czegokolwiek.
Pisząc to tak mnie naszła też taka myśl, że paradoksem jest, że ludzie byli na księżycu, a nawet nie wiedząc co jest 50 km pod ziemią,
Paradoksalnie "podróz do wnętrza ziemi" jest trudniejsza do wykonania niż lot na księżyc.
Słyszałam o pomysłach dowiercenia się do płaszcza ziemi, ale koszty były tak wielkie, że je porzucono.
We are all evil in some form or another, are we not?
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.