Flaku napisał/a:
w tej kolejce dostaniecie chyba czechosłowackie gówno oczywiście czarno-białe
mam nadzieję, że coś się chociaż działo będzie i nie będzie tam żadnego cholernego cyrku bo nie znoszę tego motywu, jak i zresztą w prawdziwym życiu też nie mogę pojąć jak ludzie to mogą lubić
Flaku napisał/a:
w tej kolejce dostaniecie chyba czechosłowackie gówno oczywiście czarno-białe
mam nadzieję, że coś się chociaż działo będzie i nie będzie tam żadnego cholernego cyrku bo nie znoszę tego motywu, jak i zresztą w prawdziwym życiu też nie mogę pojąć jak ludzie to mogą lubić
Swoją drogą, Diane została ukazana momentami na osobę średnio zrównoważoną psychicznie, ale spoko.
Ja wyczytałem nawet, że zdecydowanie spłycili ten wątek, bo prawdziwa Diane była co najmniej ekscentryczna, no ale najwyraźniej nie chcieli przenosić ciężaru filmu z problematyki zagrożonych gatunków na odpały głównej bohaterki
Nadeszła wiekopomna chwila: Amaranta dostanie ode mnie ocenę wyższą niż 6 Zaczynając od minusów to na pewno wkurzający wątek z tym jej kochankiem, którego ruchała nawet wiedząc, że ma żonę i wkurzający moment, gdy się pluskają w wannie i są tacy tacy zakochani, a 5 (filmowych) minut później jego już nie ma bo dostał prace gdzie indziej i sobie ot tak wyjechał. Rozumiem, że film jest na podstawie książki tej kobiety i ten facet miał w jej życiu spory udział, ale mnie niekoniecznie to interesowało, szczególnie przedstawione tak powierzchownie i skrótowo, więc zamiast utrzymać wysoki poziom filmu przez cały czas jego trwania to wepchnięto coś co zabierało po prostu ekranowy czas, który mógłby być wykorzystany na rozwinięcie innych wątków (których na pewno było więcej podczas tak długiego pobytu), postaci (tak samo: ci młodzi co później dojeżdżają to mają ze 4-5 scen, z czego w jednej robią miny, w drugiej płaczą a w trzeciej są nakryci na ruchaniu) lub przygód (przypomina mi się od razu Tomek na Czarnym Lądzie i tam mimo średniego stylu pisania to cały czas się coś działo). Poza tym nie ma co ukrywać, że pewne sceny (szczególnie te bez udziału zwierząt) były kręcone trochę na odwal w nijakim stylu, po prostu ludzie gadający o czymś tam, co nie pasowało do wspomnianych magicznych momentów z gorylami. Gdyby oprócz poprawy scenariusza przyłożono się bardziej do zdjęć i nie robiono tych scen w tak dużym tempie, pozwolono na trochę ciszy, to by wyszło to ciekawiej i nadało by to więcej charakteru całemu filmowi, może nawet wydobyłoby więcej psychologicznej głębi z bohaterów (bo też nietrudno zauważyć, że do głównej bohaterki podeszło się też bardziej behawioralnie czyli ona robi to i tamto, krzyczy i biega, zamiast psychologicznie, ukazując to co tak naprawdę siedzi w tej ciekawej zapewne postaci, tutaj przedstawionej z nie najciekawszej strony).
Z drugiej strony film ma oczywiście bardzo dużo zalet. Pierwsze co się nasuwa, to zdjęcia dzikich goryli, fajnie było obserwować je tak z bliska, dużo naprawdę uroczych momentów. Wprawdzie wrażenie popsuł mi nieco fakt, że okazuje się, że w niektórych scenach, szczególnie tych w których goryle mają bliski kontakt z aktorami, użyto gorylich kostiumów, ale też nie ma się co zbytnio czepiać, bo goryle to goryle i nawet abstrahując od zagrożenia, to ciężko by im było zrobić to tak, żeby goryle robiły to co chcieli żeby zrobiły (pamiętna scena jak Digit praktycznie łapie Ripley za dłoń), szczególnie, że te goryle które występowały były dzikie. A kostiumy wypadły tak, że się człowiek nie zorientował, że to kostiumy, więc można to uznać za plus. Jeszcze co do tej całej przyrody to podczas oglądania sobie kolejny raz pomyślałem, że jeśli nie odwiedzę każdego kontynentu przynajmniej raz, to będę się czuł niespełniony jako człowiek
Inną ważną zaletą filmu jest podjęta problematyka, czyli ginące gatunki i przeciwstawiony temu obojętny na wszystko oprócz profitu kapitalizm, a także czysta przyjemność z zabijania goryli nie dla pożywienia, a dla trofeów, tak jak głowa i dłoń (podobało mi się w tym filmie, że źli ludzie są tu i biali i czarni, co nie jest tak częste jak się o tym pomyśli- do lat 60. źli byli zwykle czarni, a od lat 60. źli są zwykle biali). Film pokazuje też, że ci, którym na czymś naprawdę zależy i mają w sobie pasję dla istotnych spraw i ryzykują własne dobro dla spraw ważniejszych, mają oczywiście najwięcej problemów, bo najłatwiej jest nie dbać o nic tylko o siebie i nie wyściubiać nosa tam gdzie mogą być kłopoty. Bo ogólnie ten świat, wciąż ciągle bardziej przypomina dżunglę niż cywilizację, a o jego dzikości nie świadczy oczywiście zaawansowana technologia, a wciąż wyznawane prawo dżungli i zależności gdzie mniej dopasowani odpadają; w tym filmie paradoksalnie to właśnie w dżungli protagonistka walczy o zaprowadzenie cywilizacji w rozumieniu idealistycznym, czyli zawierającej w sobie wartości, ideały, sprawiedliwość, koegzystencję, spokój, harmonię (tutaj przypomina mi się nieco Dogville, gdzie Kidman też była oazą spokoju do czasu aż się nie przebrała miarka, bo wtedy to holocaust całego miasta i tutaj Ripley podobnie, zaczyna palić chaty, odstawia cyrki z szubienicą i zabija wzrokiem każdego, kto rujnuje jej perfekcyjny świat, czyli ogólnie dość typowa xNFJ) i jak kto woli Boga ("This is as close to God as you can get." jak przyznaje Ripley rozglądając się po nietkniętej brudnym łapskiem człowieka okolicy).
Co do ulubionych scen to zapamiętam głównie tą z dzikusami i czarownicą Ripley .
Prawie byłbym zapomniał zapodać śmieszną anegdotę: film zacząłem oglądać już wczoraj i w połowie filmu wyszedłem do żabki, oczywiście natrafiłem na robiącego zakupu murzyna xD Nawet trochę podobny do Sembagare. Koniec anegdoty (to jest ten moment gdy się śmiejecie).
Aha i w ogóle niektóre lokalizacje łudząco przypominały te lostowe
Warto też dodać, że film był nominowany aż do pięciu Oscarów, ale żadnego nie zdobył
Ogólnie ten film to takie 7.5, sprawny reżyser by mógł zrobić z czegoś podobnego arcydzieło, wymienić tylko psychologiczno-wojenny Czas Apokalipsy, przepiękny serial dokumentalny Planeta Ziemia, czy Barakę, gdzie wiele podobnych wątków było ujętych bardzo ogólnie i nie wprost, a w formie eseju i gdzie moc artystyczna obrazu była jednak nieporównywalnie wyższa (na korzyść fabuły uznanej słusznie za zbędną).
edit: jednak czuję niedosyt z tą 7 i naciągnę to na 8, bo można podarować średnie wykonanie gdy tematyka jest świetna
Kiedyś go pewnie oglądałam, za dzieciaka. Może mi się nawet podobał, ale teraz <kręci głową> Film był długi, nudny, powolny, a postacie wydawały się niedorozwinięte (serio, nie mogłam patrzeć na nich) i tylko muzyka oraz zdjęcie ratują ten tytuł. Ale muzykę mogę sobie posłuchać samą albo pooglądać film dokumentalny.
Więc 4.
a postacie wydawały się niedorozwinięte (serio, nie mogłam patrzeć na nich)
No bo to miał być ten element komediowy. Tyle że ja za tego typu humorem też ie przepadam w filmie, mam wrażenie, że jest taki bardzo amerykański, aż do bólu, więc to mi się też w tym filmie nie podobało.
We are all evil in some form or another, are we not?
Tym razem to film który zaczął bardzo mocno, a skończył po prostu dobrze. Na pewno nie jest to film o penisie, no może pierwsze 10 minut i ostatnie 2
+ Bardzo dobrze wkomponowany i klimatyczny soundtrack. Jeśli Underground był niemal musicalem, to Boogie Nights przypominało 2,5 godzinny teledysk kompilacyjny z lat 70. i 80, a nawet było miejsce na takie kwiatki jak God Only Knows.
+ Ciekawe postacie jak to zwykle u Andersona, który jest jednym z najlepszych reżyserów, którzy debiutowali pełnometrażowo w ciągu ostatnich 20 lat (głównym jego rywalem do takiego tytułu był inny Anderson, oczywiście Wes, który też debiutował w 96', no i może jeszcze Park Chan-wook i Satoshi Kon). Wahlberga nigdy nie lubiłem, a Anderson sprawił, że dało się jego "grę" oglądać, z resztą to bodaj pierwszy film w który Wahlberg zaistniał jako że wcześniej był kojarzony z bycia wokalistą eurodance'owego zespołu. To wskazuje też, że Anderson podążył trochę drogą Tarantino, czyli dobieranie ironicznej obsady, z resztą to nie jedyne podobieństwo do chociażby Pulp Fiction, którego ślad widać choćby w stylistyce retro filmu, retro soundtracku, czarnym humorze, przedawkowaniach itp. Do tego film też był trochę Scorsesowaty przez swoją strukturę opowieści, tu mi się kojarzył choćby z Kasynem czy dużo późniejszym Wilkiem z Walk Street, takie od zera do bohatera do zera do bohatera itp. Niemniej krzywdzące by było posądzać Andersona o to że nie ma własnego stylu tylko naśladuje innych, o czym można się przekonać po obejrzeniu miażdżącego Aż poleje się krew, klimatycznej Wady ukrytej czy złożonej Magnolii. Ok, ale jak jesteśmy przy postaciach i aktorach to oczywiscie Seymour Hoffman miał spoko rolę (liczyłem na jego większy udział jednak), John C. Reilly który gra w co drugim filmie Andersona też świetny, Burt Reynolds któremu się kompletnie nie podobała swoja rola i odrzucił angaż w Magnolii trzymał poziom, jeszcze Macy w ciekawej roli (biedny człowiek), ten murzyn od hi-fi, no i dziewczyny: Juliane Moore i Rollergirl. Czyli właściwie wszyscy. Pod względem aktorskim trudno mieć jakiekolwiek zarzuty, ale takie postacie trzeba było wymyślić dla takiego Wahlberga i innych, więc znowu ukłon w stronę Andersona.
+ Klimat filmu to to co ten film trzyma, podobnie jak u tego Tarantino Anderson tworzy swój własny świat, który jest wiarygodny i konsekwentny, tutaj posługując się fikcyjną biografią. Lata 70./80. tak jak wspominali inni klubowicze dobrze oddane, typowe fryzury, ciuchy, rozpusta i narkotyki czyli wszystkie możliwe materialne popłuczyny po hipisach. Stowarzyszenie Umarłych Poetów 20 lat później a pomiędzy tymi dwoma można jeszcze wrzucić Świętą Górę, w której finale idealizm (typowy dla lat 60.) przemienia się w (typowy dla lat 70.) nihilizm i na drodze wolności zostaje już tylko seks, koks i disco.
+ Początek filmu był genialny, bardzo szybki i wyrazisty. Później tempo spadło wraz z humorem, można powiedzieć oklapło wraz z kutasem Digglera i całą jego karierą. To jednak na plus, bo oznacza to, że psychologia postaci miała wpływ na fabułę, przez co można uznać ją za głęboką i rozbudowaną (mimo że sam Diggler zbyt głęboki i rozbudowany nie był).
+ Tematyka filmu znowu ciekawa, bo to taka rozprawa na temat American Dream. Przyjemnie się oglądało.
+ Humor
- Mógł być trochę krótszy
- w dalszym ciągu Wahlberg mnie nie kupił
- miejscami poszedł na łatwiznę, choćby w pójściu w kryminał czyli gatunek który zdominował całe lata 90., a można było inaczej ukazać upadek Digglera niż strzelanina u tego gościa i zwędzenie czerwonej bryki (świetna scena, ale i tak na łatwiznę)
- zakończenie zostawiło bądź co bądź niedosyt
Przeskakuje do Stand by me, bo poprzednich chyba nie ma online
I w sumie prosiłabym o filmy, ktore można obejrzeć bez ściągania. Serio.
Z filmu zachowałam sobie jeden cytat, ktore wywołał u mnie westchnienie - "Wszystko wokół nas było prawdziwe". I to chyba charakteryzuje całość historii, postaci, wydarzeń. Film był lekki, zabawny i na tyle przyjemny, aż żałuje, że był tak krótki. Wydaje mi się, że nie zrobiono w nim nic na siłę. Bo jak tak oglądam ostatnio cokolwiek, to większość właśnie zostaje bezsensu przeciągnięta, napchana rozmowami, gestami, czymkolwiek.
A to było tak hmm sympatyczne.
Flaku napisał/a:
a jaki macie problem ze ściąganiem?
ściąganie jest nielegalne piracie internetowy
"The Addams Family" 6/10
Tu króciutko, bo oglądałem film przed meczem, a już nie zdążyłem nic napisać. Po drugie Addamsowie to Addamsowie i nie ma tu za bardzo nad czym się rozwodzić i interpretować.
Addamsów oglądałem na Fox Kids bodajże i wydaje mi się, że ci sami aktorzy grali ale nie dam sobie odciąć głowy. Także jest pewien sentyment. Ogólnie film wydał mi się być faktycznie dość dziecinny, wręcz familijny, miejscami bardzo uroczy innym razem mniej, czasem zaskakujący, czasem trochę wiało nudą, w każdym razie seans był pozytywny. Na pewno to na co zwróciłem uwagę to inspiracje dwudziestoleciem międzywojennym- ten łysy wyglądał jak Nosferatu, Gomez jak Rudolph Valentino, jeszcze jak oglądali film na tym oldskulowym projektorze, no i ich starożytna fura, a także gdzieniegdzie makijaż taki rozległy dookoła oczu, akurat takich powiązań nie zapamiętałem, bo myślałem, że to głównie neogotycka opowieść, a tu się okazuje, że nawet neoneogotycka. Teraz doczytałem, że Addamsowie powstali w 1938 roku o czym nie miałem pojęcia, więc wszystko w miarę jasne. Aha, zapamiętałem też stosunkowo niski klucz oświetleniowy, co skutkowało tym, że twarze niektórych postaci przypominały bardziej czaszki z uwydatnionymi oczodołami niż normalne twarze, szczególnie Lurcha. Z ulubionych scen to choćby scena w teatrze gdzie krew zalała publikę, a Addamsowie oczywiście zachwyceni. Swoją drogą ciągle nie moge wyjść z podziwu że Arleta nie widziała Ed Wooda, bo nie dość że Burton to choćby przez tę scenę w teatrze baardzo mi się skojarzył i wgl tam takie tego typu postacie były i klimat też był. No to tyle.
ja nie mam, ale szkoda mi zapychać dysku, poza tym włączenie online szybciej trwa niż czekanie, aż się ściągnie film
Hana bi akurat pobierałam, bo tego faktycznie on nie chyba nie było/nie mogłam znaleźć
Swoją drogą ciągle nie moge wyjść z podziwu że Arleta nie widziała Ed Wooda,
No ja codziennie myślę, że musze obejrzeć Ed Wooda, ale jakoś się nie składa, bo a to nowy odcinek jakiegoś serialu, a to coś innego
We are all evil in some form or another, are we not?
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.