No ja też, bo to subiektywne typy co można wywnioskować z moich opisów.
Zjawa jest moim rozczarowaniem z własnej winy, bo nie objrzałam w kinie.
To nie brzmi zbyt pochlebnie dla samego filmu ;p Dla własnego bezpieczeństwa postaram się więc już nie oglądać tego gdzie indziej niż w kinie
Blanchett przedobrzyła, ale Carol to bardzo ładny film.
Ja tam za nią jakoś nigdy nie przepadałem. Pamiętam, że nawet w Blue Jasmine nie położyła mnie na łopatki, a to chyba jej opus magnum.
Na wyróżnienie daję jeszcze Rampling w 45 lat. Jak zagrać zazdrość o historię męża sprzed pół wieku, to tylko tak jak ona
Tak, nic nie napisałem o Rumpling, ale to jest bardzo fajna rola tyle że najmniej efektowna z całej stawki, więc musiałoby się wydarzyć coś nieprawdopodobnego, żeby to ona wygrała. No i sam film też fajny, taki europejski powiew na Oscarach. To samo Mara w drugoplanowych - kibicuję bardzo, ale pewnie nie wygra, bo nie krzyczy i nie płacze.
KONIECZNIE OGLADAJ TRUMBO FLAKU!! Imo Cranston to powazniejszy kandydat do zagrozenia leo niz Fassbender.
Przecie nie wygra, to tylko pionek na oscarowej szachownicy heh.
Ej i mam takie pytanie, serio rola Rylance'a zasługiwała na aż taki podziw?
Ktoś się zachwyca Rylancem i Mostem Szpiegów? xD Nie spotkałem się z jakimiś zachwytami chyba, najwyżej z pozytywnymi opiniami i tłumaczeniem, że film jest naiwny, bo to "kino nowej przygody" czyli pierdolenie.
nie mam zadnego faworyta, bo nie rozumiem zachwytów nad inside out (btw możecie mnie oświecic daczego to było takie super)
No bo jest nowatorski, świeży, pomysłowy, nawet nie tylko jak na bajkę, ale ogólnie jak na film. Aczkolwiek dla mnie trochę zbyt kolorowy, więc tylko 8/10. Podaj jakiś przykład podobnego filmu zrobionego wcześniej to się z Tobą zgodzę xD
Podsumowując: Oscary to gówno, ale i tak jest podnieta. Czekamy do niedzieli <3
Co do zjawy to tak jak pisałam na sb, wyobraź sobie że te wszystkie zdjęcia przepiękne oglądasz na laptopie z jakoscia wcale-nie-hd, zupełny brak efektu, naprawde.
Oczywiście że Cranston nie wygra, po prostu napisałam że jego rola jest warta uwagi i szkoda, że jest w jednym roku razem z niedocenionym od zawsze dicaprio.
Co do Rylance'a - oczywiście że tak, w ogóle ile opinii słyszałam że most szpiegów jest taaaki oryginalny... Mało brakowało a zaczęłabym przewijac
Inside Out - o ile rozumiem jeszcze właśnie to o czym piszesz, to JAKO BAJKA właśnie było takie sobie... Oglądałam IO z dwójką dzieci (6,9 lat), i nawet one w pewnym momencie pytały 'czemu ta pani jest taka pechowa' (o Joy to było z tego co się zorientowałam), i nie powiesz mi że kilku różnych wątków nie da się wrzucić do bajki, a tu praktycznie wszystko kręciło się wokół jednego... zabrakło mi chociazby tego co się dzieje u innych w głowach (bo najbardziej ubawilam sie na koncu jak przy meczu pokazywali i tego przegrywa, i rodzicow głowy)
No właśnie tu moglibyśmy zacząć dyskutować, czym oskary są i czemu tak mało jest prądów europejskich, jakichś alternatywnych w kinach ale w sumie po co skoro mamy gówno do powiedzenia To się ma dobrze sprzedać i tyle.
Lion pewnie się ucieszy, bo film jednego z jego ulubionych reżyserów (moich też) ;p
Ja film oglądałam jakieś 15 lat temu i pamiętam dosłownie dwie sceny oraz to, że na tamten moment wydawał mi się zajebisty. Także mam wielką ochotę go sobie przypomnieć. No i nikt chyba nie oglądał żadnego filmu Jodorowskiego tutaj poza Lionem, więc trzeba to naprawić ;p
We are all evil in some form or another, are we not?
panda napisał/a:
No właśnie tu moglibyśmy zacząć dyskutować, czym oskary są i czemu tak mało jest prądów europejskich, jakichś alternatywnych w kinach ale w sumie po co skoro mamy gówno do powiedzenia To się ma dobrze sprzedać i tyle.
No wiadomo że ma się sprzedać, bo Oscar to nagroda 'pop' i niestety zbyt wpływowa na to by być niezależną, a co do prądów europejskich to gdyby chcieli je rozwijać to by to dawno zrobili, mają np. Jarmuscha, czyli swojego łącznika z kinem europejskim, a przez prawie 40 lat nawet jednej nominacji mu nie dali. Co do filmów europejskich to się nie czepiam, bo to nagroda amerykańska, ale od czasu do czasu zdarzy się jakaś niespodzianka na większą skalę, choćby Miłość Hanekego była nominowana i to nawet w kategorii Najlepszy film, co mnie osobiście pozytywnie zaskoczyło
film wziął mnie od poczatku (ciekawe czy Arlete tez, ktora ponoc nie lubi cyrku w filmie ;p), od razu rozpoznałem swoje klimaty. ogólnie dla mnie najlepsze filmy to takie, które wciągają bez zbędnego rozmyślania o nich, wystarczy że jawią sie jako udramatyzowane wizje, które wydają sie znajome, bo zalegają w moich własnych myślach lub nawet podświadomości. Dlatego np. filmy które by były genialnie zrealizowane i wgl arcydzieła ale nie mają tego złotego pierwiastka, o którym mógłbym powiedzieć, że jest w jakiś sposób swój, nie są dla mnie tak naprawdę arcydziełami i nie mógłbym wystawić im najwyższych ocen, takie Pulp Fiction to chyba najlepszy przykład, bo co z tego, ze jest genialnie skonstruowany, skoro nie czuję, aby dotyczył mojego pojmowania rzeczywistości. Z tym filmem Jodorowskiego sytuacja jest nieco odwrotna, bo można by mu śmiało zarzucić jakieś niedociągnięcia i brak produkcyjnego powera charakterystycznego dla amerykańskich filmów, tyle że co z tego, skoro wychodzi to właściwie na plus i film bardzo dobrze smakuje taki jaki jest- dziwny, niekonkretny, nakręcony w jakichś obskurnych meksykańskich miejscówkach, nie do końca przyjemny, wgl typowy sen wariata, dużo przepychu, niekonsekwencji i chaosu, zdecydowanie nie dla każdego. chociaż akurat opis na filmwebie znowu jest dziadowski ""Święta krew" to ostatni w pełni autorski film Alejandro Jodorowsky'ego. Makabryczna opowieść o fanatyzmie religijnym i okrucieństwie, prowadzącym do obłędu." - ani to jego ostatni autorski film, ani nie jest specjalnie makabryczny (chyba że już jestem takim dewiantem, że nie zauważam, to sory), jak i ten fanatyzm religijny to może być niedokładne pojęcie, które niekoniecznie leży w centrum tego filmu. Pytanie, co leży w centrum tego filmu. moim zdaniem najważniejszy jest motyw tytułowej świętej krwi, która symbolizuje niefortunne i żałosne człowieczeństwo (wręcz cyrkowe, w sumie cały ten film to jeden wielki cyrk), pewne dziedzictwo, które jest jednocześnie otoczone tym kultem. Podobnie jak w w Świętej górze, gdzie bohaterzy ślepo wierzą w swoją misję, tutaj obiektem chorego uwielbienia jest własna rodzina. Można mówić, że film pokazuje wszystko zupełnie skrajnie, tyle że jak się człowiek zacznie zastanawiać na ile ludzie ogólnie są wypadkową swojego otoczenia i genów, a ile mają jakiejkolwiek świadomej wartości dodanej, to dojdzie się do wniosku, że nie tak łatwo być kimś innym (z resztą co to znaczy być innym?) niż wszyscy dookoła, nie tak łatwo się wyrwać z pewnych uwarunkowań. Niemniej film stara się przekonać do odcinania się od uwarunkowań negatywnych (a także od własnej przeszłości) w przeciwieństwie do ślepego wyznawania narzuconych w różny sposób wartości, no bo wartości bezmyślnie przyjmowane mogą być dobre, ale można mieć pecha, tak jak islamscy ekstremiści. Tego wszystkiego ucieleśnieniem są dość pojebani rodzice małego Fenixa, którzy to odciskają piętno (nawet dosłowne, bo w tym filmie nawet koń miał tatuaże) na całym jego życiu nawet na długo po swojej śmierci, bo matka z przyszłości bardziej niż prawdziwą postacią jest halucynacją starszego Felixa (btw. w roli Felixa obu synów Jodorowsky'ego, więc trudno o bardziej autorskie kino, wgl w obsadzie można znaleźć jeszcze 2 innych Jodorowskich, co jest oznaką nie nepotyzmu, ale zdecydowanie ukierunkowania autobiograficznego, tak w skrócie to Jodorowsky jest Chilijczykiem z ukraińskich żydów, poczęty z resztą z gwałtu jego ojca na jego matce i mający ciężkie dzieciństwo z owym patologicznym ojcem, także łatwo można się przekonać, że takie dziwactwa na ekranie nie pochodzą z nudów, ale z życia, swoją drogą polecam chyba jeszcze bardziej autorski film tego twórcy czyli "taniec rzeczywistości", gdzie jest pokazane jeszcze wyraźniej jego dorastanie w Chile, ok chyba pora zamknąć nawias). Dodatkowo, poza tym głównym motywem jest pełno pobocznych, choćby nieunikniona u Jodorowsky'ego żonglerka estetyką religijną, polityczną, teatralną, alchemiczną, hipisowską, mistyczną, fantastyczną, surrealistyczną, dysfunkcyjną i satyryczną. Wszystko tworzy tak jakby kolaż tych dziwnych wizji... (teraz sobie przypominam że przy Ai no mukidashi wahałem się co do inspiracji Jodorowskim, ale Arleta miała rację, że święta krew faktycznie się mocno kojarzy właśnie przez tą obfitą religijną symbolikę, motyw dorastania i życiowych wyborów itp.)... która osobiście mi bardzo przypadła do gustu, chociaż oceny u adiego czy Amaranty będą prawdopodobnie podobne jak przy filmie Siona Sono. Aha i jeszcze porównując do Ai no mukidashi, to oczywiście w filmach tego typu praktycznie każda scena zawiera jakieś symbole i odniesienia, a ja za mało wiem żeby je ogarnąć, dlatego na pewno będe do tych filmów wracał jeszcze wiele razy aby może jeszcze inaczej na nie spojrzeć. Moje ulubione sceny? Było ich sporo, np. nie mogłem jak biskup przyjeżdża limuzyną żeby rozwiązać spór między policją a sektą ej wgl ta światynia skojarzyła mi sie z tą lostową, pewnie przez ten magiczny basen pośrodku albo jak gdzie się nie działa akcja, to ciągle ta muzyczna trapa przygrywała ot tak sobie. spoko było jeszcze wciąganie koksu przed Downów (to z kolei wystarczyło do skojarzenia z Królestwem, bo umówmy się, że osoby z tym syndromem nie pojawiają się w 99% filmów). No i tak ogólnie epatowanie tą całą biedotą, kalekami, niesprawiedliwością i nieszczęściem, to już bardzo surrealistyczne, bo surrealizm poza tym że jest dziwny, to zdecydowanie ma rodowód lewicowy, można odesłać do innego mistrza czyli Luisa Bunuela, który co drugi film opierał na ostrej krytyce burżuazji i ogólnie satyrze na tłum (kolejny raz przychodzi na myśl genialny Dyskretny urok burżuazji, ale także Anioł Zagłady), co stanowiło inspiracje dla tego Jodorowsky'ego czy Lyncha (u którego oczywiście też mamy karły, deformacje jak w Człowieku słoniu, wstawki religijne jak w finałach Dzikości serca czy Fire walk with me, wyśmiewanie obyczajów oraz konwencji i inne tego typu historie). Podobała mi się też kompozycja filmu, w sumie ma jakieś podobieństwo z Pulp Fiction, czyli tą poszatkowaną retrosami, wizjami i flashami fabułę (to nawet podobnie jak w Poziomkach Bergmana).
Generalnie świetny film, chociaż jeden z gorszych od tego pana które widziałem (prawdopodobnie na 4. miejscu z 5), bo pamiętam, że Święta góra oraz Kret mnie zupełnie zmiotły, a tutaj aż tak silnego doświadczenia nie było, ale to wystarczy i tak na 9/10
Edytowane przez Lion dnia 27-02-2016 06:22
Na szczęście zaskoczeń i rozczarowań całkiem niewiele jak na Oscary. Z tych pierwszych na pewno kategoria 'efekty specjalne' i nagroda dla Ex Machiny. Z jednej strony mam poczucie, że nie do końca sprawiedliwa i że zwycięstwo należało się Mad Maxowi, z drugiej jednak budujący jest dla mnie fakt, że doceniono tak subtelne efekty. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że właściwie pozostałe nominacje to wielkie widowiska, a taki malutki film ich ograł, co zdecydowanie wymyka się oscarowym stereotypom. W pozostałych technicznych właściwe wszystko zgodnie z planem, czyli zdjęcia dla Zjawy i reszta dla Mad Maxa, co oczywiście mnie satysfakcjonuje. Rozczarowanie było małe ale istotne, bo niestety w najważniejsze kategorii, czyli Oscar dla Spotlight za najlepszy film. Ciężko powiedzieć, że to było niespodziewane, bo nie było. Spotlight brałem pod uwagę ze względu na "ważny temat", choć po nagrodach dla Innaritu i DiCaprio myślałem, że to jednak Zjawa wygra. Tymczasem Spotlight wyjechał właściwie tylko z dwiema statuetkami. Nie jest to aż taki zawód jak choćby Zniewolony dwa lata temu (w dużej mierze dlatego, że konkurencja w 2013 była mocniejsza), ale koniec końców niestety potwierdza tezę, że Oscary nadal są dosyć konserwatywną i konwencjonalną nagrodą, a treść filmu przeważa nad formą. Oczywiście mieliśmy przypadki, które wyłamywały się temu stereotypowi jak choćby Birdman rok temu co mnie bardzo cieszy, jednak liczyłem na więcej. Co jeszcze... Oczywiście cieszę się ze zwycięstwa Leo xD, Brie Larson, Innaritu... Trochę rozczarowała mnie wygrana Lyrance'a i w sumie też zaskoczyła, bo w mojej osobistej opinii nawet trzech aktorów widziałbym na jego miejscu. Jeśli nie Hardy, któremu kibicowałem, to już lepiej Stallone - przynajmniej byłaby fajna historia z tego. W ostateczności nawet Bale. Tymczasem wygrała na pewno dobra rola, jednaka w bardzo nijakim i płytkim filmie. To samo w przypadku Vikander (choć tutaj stawka nie była tak mocna) - lubię ją, najmocniejszy punkt filmu, no ale jakiego filmu... To chyba tyle
Zainteresowała mnie kwestia czy zdarzyło się kiedyś, aby ten sam reżyser wygrał Oscara dwa razy z rzędu.
To trzeci taki przypadek w historii, ale pierwszy od 65 lat (poprzednio John Ford w 1941 i Mankiewicz w 1950) i pierwszy raz wygrała osoba bez obywatelstwa USA
Faraday napisał/a:
Zainteresowała mnie kwestia czy zdarzyło się kiedyś, aby ten sam reżyser wygrał Oscara dwa razy z rzędu.
To trzeci taki przypadek w historii, ale pierwszy od 65 lat (poprzednio John Ford w 1941 i Mankiewicz w 1950) i pierwszy raz wygrała osoba bez obywatelstwa USA
no to powtarzali w trakcie transmisji chyba 3 razy, ale dzięki za info
Dla mnie jeszcze świetną wieścią był Oscar dla Morricone (chociaż nie pamiętam zbytnio jego muzy z Hateful Eight), który już pół wieku temu strzelał arcydziełami tak legendarnymi, że znają je nawet ci, którzy nie wiedzą czyje to ani skąd się to wzięło
Faraday napisał/a:
Zainteresowała mnie kwestia czy zdarzyło się kiedyś, aby ten sam reżyser wygrał Oscara dwa razy z rzędu.
To trzeci taki przypadek w historii, ale pierwszy od 65 lat (poprzednio John Ford w 1941 i Mankiewicz w 1950) i pierwszy raz wygrała osoba bez obywatelstwa USA
no to powtarzali w trakcie transmisji chyba 3 razy, ale dzięki za info
Spałem, nie wiedziałem.
A soundtrack do Hateful Eight słuchałem jeszcze przed obejrzeniem filmu. Pierwszy raz w życiu tak zrobiłem i więcej tego nie zrobię bo to dziwne uczucie słyszeć w pierwszy raz oglądanym filmie podkłady, które już znasz.
Końcówka mi się zupełnie nie podobała. Jak pójście na łatwiznę i zakończenie filmu w połowie. Całość filmu była jednak świetna i gdyby tylko ten finał mnie bardziej usatysfakcjonował, to mógłby trafić do grona ulubionych.
Lubię filmy ze spiskiem w tle, więc nie odżałuję tego, którego bardziej nie rozwinięto.
Nie wiem gdzie o tym napisać, ale poniekąd jest to związane z klubem filmowym więc dam to tutaj.
Kilka dni temu byłem na takim małym przedstawieniu(nie wiem jak to nazwać by dobrze było), a mianowicie na adaptacji Rocky Horror Picture Show. O ile każdy moją ocenę tego filmu zna to powiem że na żywo oglądało się świetnie i gdyby to był film to dałbym pewno mocne 8, ale jednak magia takich wydarzeń na żywo powoduje, że nawet najgorszy film może nabrać dzięki takim zdarzeniom nowej perspektywy nawet u takich osób jak ja
adi1991 napisał/a:
Nie wiem gdzie o tym napisać, ale poniekąd jest to związane z klubem filmowym więc dam to tutaj.
Kilka dni temu byłem na takim małym przedstawieniu(nie wiem jak to nazwać by dobrze było), a mianowicie na adaptacji Rocky Horror Picture Show. O ile każdy moją ocenę tego filmu zna to powiem że na żywo oglądało się świetnie i gdyby to był film to dałbym pewno mocne 8, ale jednak magia takich wydarzeń na żywo powoduje, że nawet najgorszy film może nabrać dzięki takim zdarzeniom nowej perspektywy nawet u takich osób jak ja
tak wgl to kto daje film na ten tydzień? Umby nie ma, Flaku dalej żydzi, to może adi da?
Hana-bi 9/10
Całe szczęście się nie zawiodłem Mówię całe szczęście, bo początek był dość dziwny i minęło trochę czasu zanim się przyzwyczaiłem do stylistyki tego filmu (nawet pomimo, że chwilę wcześniej oglądałem inny film Kitano). Tak więc jakoś w połowie filmu byłem już zauroczony, a im bliżej końcówki tym było jeszcze lepiej, dlatego ocena poszybowała z 8 na 9.
Co do samego filmu, to jest na pewno mniej ambientowy od tego koreańskiego którego dawałem, ale też bardziej od Ai no mukidashi, w którym sporo się działo. Tu mamy coś pomiędzy, bo sceny abstrakcyjne i poetyckie się przeplatają z randomowym nakurwianiem w ludzi. Można by się puknąć w czoło i spytać po co, bo czy nie lepiej się zdecydować zrobić albo typowy krwisty kryminał albo typowy dramat? To pytanie można zostawić bez odpowiedzi, bo to zależy od tego jak film zostanie zrobiony... i typowe kino gatunkowe i mały crossover mogą być albo świetne albo beznadziejne. Tutaj moim zdaniem wyszło to super. Niby jest jakaś fabuła, czyli śmierć, choroba, kalectwo i tego następstwa, ale film się dość szybko rozpływa, co podkreślają urywkowe sceny nie wiadomo znikąd, które dopiero po chwili znajdują sens w fabule albo malarskie wstawki, które też w jakiś dziwaczny sposób opowiadają trochę ten film albo właściwie prowadzą osobną opowieść, zależy jak na to spojrzeć. Do tego mamy fajniutką muzykę Hisaishiego, mocną jak zwykle rolę Kitano, sporo humorystycznych podtekstów, bardzo ładne zdjęcia, montaż z wyczuciem i japońskie plenery Moje ulubione sceny to bardzo efektowny napad na bank (), liczne sceny bijatyk, sceny w których było wykorzystane malarstwo...
Nawet w tym przypadku nie chce mi się wnikać o czym tak naprawdę jest ten film, co nie znaczy, że nie ma sensu, bo ma swoją wymowę (motywy zbrodni i kary, zemsty, prawa, sprawiedliwości, miłości, oddania i innych takich bzdet), po prostu podczas oglądania się nad tym nie zastanawiałem i chłonąłem go takim jakim jest. Serio nie wiem czemu filmy azjatyckie mi się tak podobają, ale ich wrażliwość jest dla mnie w jakiś sposób na ogół ciekawsza i bardziej kreatywna od przemielonych amerykańskich czy ogólnie zachodnich klimatów.
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.