Sb mnie inspiruje!
Coby się nie powtarzać, kopiuję Wam moje zdanie na temat religii. Post z innego forum, napisany w Święta Wielkanocne.
Miałam okazję spędzić kilka godzin dnia dzisiejszego w kościele.
Zażenowana jestem do teraz, przypominając sobie niektórych pseudokatolików. Dochodzę do wniosku, że do kościoła chodzi się teraz tylko po to, żeby się pokazać. Wytapetowane baby, faceci w obcisłych spodniach żujący gumę (mlaszcząc przy tym na cały kościół), wrzeszczące dzieci i stare dewotki, które te dzieci uciszały (patrząc przy tym na nas, jakbyśmy byli winni całemu zamieszaniu). I do tego ksiądz, który uwziął się na mojej osobie i zostałam pokropiona wodą święconą tyle razy i z takim impetem, że wyszłam mokra. Miałam ochotę zacząć krzyczeć- gorzej niż w czwartek na targowisku!
Jeśli zaś chodzi o sam temat kościoła. Wierzę, że istnieje coś, co stworzyło ludzi- może faktycznie Bóg, może inne ustrojstwo.
Kiedyś kochałam Pana Boga bardzo, chodziłam do kościoła raz w tygodniu, modliłam się rano i wieczorem. Należałam nawet do chórku, mieliśmy strasznie obciachowe ubranka, więc zrezygnowałam.
Do kościoła nie chodzę, już dobre trzy lata. Pewnego dnia uświadomiłam sobie, że na msze niedzielne chodzę z przyzwyczajenia, nie chęci. Jaki cel ma uczęszczanie na coś, co mnie nudzi? Po pewnym czasie zaczęłam zauważać, jak bardzo nużące jest to, co dzieje się w kościele. Ciągle to samo, w kółko. Lubiłam tylko momenty, gdy śpiewaliśmy piosenki- często były to jednak "smęty", które dołowały, a nie zachęcały do życia. Powiedziałam już wtedy coś, co mówię do dnia dzisiejszego- Jeśli w Polsce będą gospele, kościół będzie miejscem, do którego zaglądać będę często, z uśmiechem.
Chciałabym bardzo, by w kościołach śpiewano, tańczono i bawiono się z myślą o Bogu... Lubię tańczyć i śpiewać.
Zbiegło się to z innym wydarzeniem- nie dostałam rozgrzeszenia, bo nie byłam w kościele 6 razy w ciągu pól roku. Nie wyobrażacie sobie nawet, jaki to był dla mnie cios, choć teraz uważam to za kompletny absurd- ale do dzisiejszego dnia nie spowiadałam się. O spowiedzi jeszcze później.
Tak właśnie przestałam chodzić do kościoła. Modliłam się ciągle w domu, miałam chyba z 8 świętych obrazków przygwożdżonych do ściany. Na dzień dzisiejszy wisi tam plakat z Wielkiej Orkiestry.
Potem weszłam w kompletnie nowe znajomości. poznałam ludzi, z którymi przyjaźnię się do dnia dzisiejszego- miałam lat dwanaście czyli jakieś 2,5 roku temu rzecz się działa. Glany, skóra, arafatki, koszulka z zespołu. Imponowali mi cholernie. Nauczyli mnie jednak jednej nieprzydatnej rzeczy- przeklinania, zostało mi niestety do dziś. Rozmyślając troszkę doszłam do wniosku, że żenujące jest to, że modlę się ustami, którymi później klnę. Usunęłam więc z planu dnia również poranny i wieczorny pacierz.
Później trafiłam do gimnazjum. Wiedziałam już wtedy, że kościół to coś nie dla mnie. Po raz kolejny zbiegły się dwa wydarzenia- poznałam mojego najlepszego przyjaciela (mówi sam o sobie: "ateista gnębiący katolików" i naszą szkolną katechetkę- która nie uczy mojej klasy, na szczęście. Pierwszy ciągle dawał niezwykle wiele argumentów, wskazywał, że kościół i księża to coś niemoralnego. Druga zaś utwierdzała mnie w tym przekonaniu- cala szkoła huczy do dziś, że katechetka mówi dzieciakom, że pójdą do piekła, bo są złymi ludźmi. Odechciało mi się wiary kompletnie.
Dobrze się składa, że nie uczy mnie katechetka, a ksiądz. Kiedyś "wymsknęło" mu się i zaczął opowiadać grzechy ludzi, którzy spowiadali mu się ostatnio. Minę wszyscy mieli taką- . Opowiadam tę historię wszystkim, którzy mówią, że idą do spowiedzi, mina im rzednie. Mówię im wtedy: róbcie co chcecie, ja do konfesjonału nie wejdę.
Do tego jeszcze ma się sprawa bierzmowania, wszechobecna wśród wszystkich moich znajomych:
Wszyscy latają teraz codziennie po szkole do kościoła, po "podpis do książeczki". Ja powiedziałam: pierdz#elę, nie mam nawet czegoś takiego w domu. Uważam, że narzucanie gimnazjalistom tego, co mają robić ("Jeśli nie zaliczysz wszystkich dróg krzyżowych, nie będziesz bierzmowany!), to nic innego jak zmuszanie do wiary. NIKT nie będzie mnie do niczego zmuszał. Dlatego bierzmowana również nie będę.
Jak napisałam w SB: ksiądz i osiedle mnie przez to wyklęli.
Reasumując: wierzę w coś, nie jestem pewna w co, i dobrze mi z tym. Do kościoła, spowiedzi nie chodzę. Znajomy powiedział mi ostatnio, że czyniąc tak, kompletnie olewam osobę Boga. Ale wiecie co? Mogę sobie olewać- nie zamknie w piekle dobrej, piętnastoletniej dziewczynki za to, że nie chodzi do kościoła, prawda?
I przede wszystkim uważam, że w moim wieku nie powinnam się nad tym zastanawiać. Dla mnie teraz priorytetami powinny być dobre stopnie w szkole, tolerancja i pomoc innym, nie to, czy za sto lat trafię do piekła.
Skąd wiesz?
Sądzę, że jest tak, że ty po prostu chcesz, żeby był
tak to jest właśnie odpowiedź jak ktoś nie chce, to Boga nie ma, a jak chce, to jest jak ktoś potrzebuje to jest, a jak nie, to go nie ma
jednakże to wskazuje na to, że Bóg jest dla niektórych, więc jest. Garstka ludzi jednak go nie potrzebuje i spoko
Edytowane przez Lion dnia 16-09-2010 00:56
Eh, gdyby życie było takie proste...
Mówisz sobie: chcę pizzę, a przed Tobą wyrasta pizza. Cwane, nie? Lion, nie satysfakcjonuje mnie Twoja odpowiedź, wiesz?
Mówisz sobie: "chcę pizzę" do telefonu, a za 15 minut pod twóim domem pojawia się facet z pizzą. czy to nie cud?
Edytowane przez Lion dnia 16-09-2010 00:59
powiem tylko, że po doświadczeniach z z24 wiem, że nikt nikogo nie przekona do swoich racji gdyż dla niektórych Boga nie ma, a dla niektórych jest, więc rozmowa w takim gronie się nie skończy, bo przecież to zależy od punktu widzenia po co rozmawiać o gustach
Edytowane przez Lion dnia 16-09-2010 01:01
Przeważnie nie staram się wchodzić w dyskusje na temat wiary bo uważam, że to jest sprawa, w której nie decyduje siła argumentów, ale to czy sami czujemy tę wiarę. Sam jestem katolikiem, regularnie chodzę do kościoła i nawet jeżeli czasem idę tam z przyzwyczajenia, i podczas mszy jestem nieobecny to i tak wierzę, że mimo tych ludzi, którzy nie potrafią się zachować, mimo, że ksiądz czasem gada rzeczy, których się ciężko słucha i z którymi się nie zgadzam, to jest tam Bóg. No może nie wiem czy jest, nikt tego nie wie na pewno, ale ja w to wierzę i to mi wystarcza. Swoim zachowaniem nikomu nie szkodzę, dlatego dziwi mnie czasem reakcja znajomych - Idziesz do kościoła? O jaaaa, Michał daj spokój... - Nie rozumiem co jest w tym dziwnego? Może ktoś z Was podobnie reaguje więc mi wytłumaczy. Bycie katolikiem daje mi główny powód to oddzielenia tego co jest dobre, od tego co nie jest. Bycie osobą wierzącą często daje mi motywację do działania. Jestem przekonany, że gdybym taką osobą nie był, gorzej bym sobie radził z przeciwnościami i trudnościami. A tak skupienie myśli na osobie Boga, na wierze, że ktoś nad tym życiem czuwa i przez nie prowadzi i że czeka nas coś po śmierci jest dla mnie sprawą ważną.
Kwestia bierzmowania itp. Wielu rzeczy nie rozumiem, zgadzam się z agusią, że bierzmowanie jest tak skomplikowanym sakramentem, że trzeba być osobą naprawdę mocno wierzącą, aby być gotowym na jego przyjecie. To co się wyprawia w gimnazjach w związku z tym jest niepoważne. Nikt tego nie rozumie, niby dobrowolne ale się do tego przymusza. Są sprawy w chrześcijaństwie, jak i w każdej innej religii, do których trzeba dojrzeć.
Napisałem trochę chaotycznie, ale daje to mały podgląd na mój stosunek do wiary.
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
bardzo mi się podoba twój post, Linc wierzysz, bo masz z tego jakieś korzyści jak sam napisałeś i to jest podstawa widocznie Otherwoman i Furfon nie chcą mieć z tego korzyści i nie wierzą - ich sprawa
może to jest jak z muzyką - każdy ma swoje gusta i metal nie przekona popowca, a jazzowiec technowca i trudno określić, czy istnieje "najlepsza muzyka" (analogicznie: najlepsza wiara lub brak wiary, brak muzyki, Otherwoman kiedyś napisała mi, że miała wstręt do muzyki, bo nie była jej do niczego potrzebna. Wiara też jest jej niepotrzebna. Ja kocham muzykę jak wierzę w Boga i szanuję to, ze ktoś nie wierzy). Na pewno można wyróżnić lepsze i gorsze zespoły w obrębie jednego gatunku, ale stwierdzić i udowodnić, że jazz jest lepszą muzyką od klasycznej jest diabelsko trudno, lub po prostu się nie da
Także tutaj każdy ma swoje poglądy, a osobom wierzącym po prostu żyje się łatwiej, ale nie uważam tego za gorsze lub lepsze
a ja nie rozumiem właśnie ludzi, którzy chodzą do kościoła z przyzwyczajenia nie widząc w tym sensu
Edytowane przez Lion dnia 16-09-2010 01:28
Zacznę od czegoś takiego:
Niejaki Blaise Pascal udowodnił matematycznie, że lepiej wierzyć w Boga. Jeżeli wierzymy, a On jest zyskujemy życie wieczne, a gdy Go nie ma to nic nie tracimy. Jeżeli zaś nie wierzymy i Go nie ma to nic nie tracimy, ale jeżeli istnieje to tracimy życie wieczne.
Mamy więc + i 0 za wiarą oraz - i 0 za niewiarą.
Jestem wierzący (katolik), ale oczywiście moja wiara nie opiera się na tym dowodzie. Myślę, że największy wpływ na moją wiarę miało wychowanie i nie wzięło mi się to z powietrza. Problem jest w tym, że mimo iż jestem wierzący czuję, że cały Kościół Katolicki to bardziej naciągająca ludzi instytucja, której nie trawię tak samo jak większości księży i właśnie popełniam grzech pisząc takie rzeczy wedle mojej religii. Poza tym cała Biblia i historia religii wydaje mi się naciągana.
Ogólnie rzecz ujmując jest wierzący i jest katolikiem, choć nie do końca się z tym zgadzam: wierzę w Boga, ale nie w Kościół i nie wiem czy ten Bóg jest taki jak go religia kreuje. Ja jednak wierze, że jakiś tam ON istnieje.
Jest to pierwsza część z 12 (każda po około 10 części). Najpierw mamy wstęp, potem obalenie Boga, wyjaśnienie, że zamachy na WTC to sprawka rządu oraz o przekrętach banku centralnego.
Część o religii jest momentami dość naciągana, a momentami bardzo przekonująca.
(pozostałe części są nie na temat, ale o WTC mnie przekonała, a o banku centralnym to sam nie wiem).
Podsumowując jestem wierzący sam z siebie, ale KATOLIKIEM to bardziej z wychowania. W innej rodzinie byłbym pewnie ateistą, ale w istnienie jakiegoś Boga chyba bym wierzył.
Agusia - w Krakowie, w jednej z nowohuckich parafii jest gospel. I u mnie była w gimnazjum katechetka (nie uczyła naszej klasy, ale przyszła na zastępstwo) i powiedziała kumplowi, że Szatan go opętał i ma iść do spowiedzi.
Dodam, że nikogo do wiary w Boga przekonać się nie da. W 3 klasie LO mieliśmy temat na religii: Jak przekonasz niewierzącego kolegę, że Bóg istnieję".
Ksiądz dawał takie "dowody", że nawet mnie nie przekonał... a to że mamy Biblię, a to, że był Jezus, że są cuda...
Edytowane przez Umbastyczny dnia 16-09-2010 10:54