Mistrz Przetrwania
  
Strona Główna ::  Forum ::  Szukaj
Września 29 2024 01:47:30 
 
Nawigacja

Menu główne
Strona Główna
Forum
Szukaj

Mistrz Przetrwania
Podsumowanie MP
Co to jest?
Zasady
Rozbitkowie Online
Gości Online: 15
Brak Użytkowników Online

Zarejestrowanych Użytkowników: 550
Najnowszy Użytkownik: ofysa
Wątki na Forum

Najnowsze Tematy
muzyka
Ostatnio widziałem, ...
Książki
Alernatywna historia...
Co byś zrobił, gdyby...

Najciekawsze Tematy
Wyspa [9992]
Obóz Tamtych [6587]
Zabawa w telepatię [5441]
HAWKINS [3604]
ZLOsT [3580]
Last Seen Users
Lincoln 4 days
Umbastyczny 5 days
Otherwoman 5 days
Flaku 3 weeks
Isabelle 5 weeks
Michal13 weeks
chlaaron22 weeks
mrOTHER24 weeks
Diego24 weeks
shimano30 weeks
Wyszukiwarka


Zobacz Temat
Mistrz Przetrwania | Inne | HydePark
Autor Alernatywna historia Hogwartu według MP
Otherwoman
Administrator

Avatar Użytkownika

Postać:
Trey

Postów: 17716

Administrator

Dodane dnia 11-08-2022 21:40
Miałam ostatnio gorszy okres, a pisanie i Harry Potter to dla mnie zawsze dobra terapia oprawiająca smopoczucie.
Wrzucę tutaj (choć nie wiem, czy skończę smiley) fragmenty historii z naszego MP 13,5 połączone w całość i podzielone na rozdziały. Niektóre fragmenty są trochę zmienione. Dodałam też dodatkową postać - Treya. Brakowało mi takiego bohatera i wolałam nim zastąpić takie bezpłciowe postacie jak np Narcyza smiley

Tak, więc, pisze sobie dla siebie, ale jak ktoś miałby ochotę poczytać i powspominać czasy MP (np. Umbasmiley), to zapraszam smiley

Tak więc rozdział pierwszy na początek smiley




We are all evil in some form or another, are we not?
GG: 7594540 zagubieni24.pl Wyślij Prywatną Wiadomość
Autor RE: Alernatywna historia Hogwartu według MP
Otherwoman
Administrator

Avatar Użytkownika

Postać:
Trey

Postów: 17716

Administrator

Dodane dnia 11-08-2022 22:03
Rozdział pierwszy

Nowa Rodzina



Stary drewniany zegar, stojący w rogu salonu, miarowo odmierzał sekundy, które upływały w ciszy mimo tak licznie zebranych we Dworze Malfoyów ludzi. Dochodziła północ, a fotel Czarnego Pana wciąż pozostawał pusty. Buzujący w kominku ogień rzucał migotliwe światło na twarze zebranych, twarze poważne i pełne napięcia. Jedynie na obliczu Treya błąkał się nikły uśmieszek. Strach pozostałych Śmierciożerców najwyraźniej zdawał się go bawić. Nie to było jednak główną przyczyną jego dobrego humoru. Ponad długim stołem unosiły się bowiem, spętane magicznymi węzłami niczym pajęczyną, dwie postacie. Większość zebranych mogła rozpoznać w nich dawnych nauczycieli Hogwartu. Na walnym zebraniu Śmierciożerców pojawili się bowiem honorowi goście - Horacy Slughorn oraz Charity Burbage.
Trey zabębnił cicho palcami o blat stołu, jakby w zniecierpliwieniu powodowanym zbyt długim oczekiwaniem. Z jego prawej strony dobiegło ciche syknięcie Bellatrix.
- O co ci chodzi, Bella? - zapytał Trey, unosząc brwi. - Nie powiesz mi, że ty też nie chcesz się już zabawić z naszymi... gośćmi? - Mężczyzna spojrzał nieznacznie w stronę kokonów.
Był tu nowy. Mroczny znak na przedramieniu uzyskał zaledwie trzy miesiące temu. Mimo tego, czuł się tutaj pewnie. A może właśnie dlatego? Nie doświadczył jeszcze gniewu Czarnego Pana, a bycie Śmierciożercą jawiło mu się jako dobra zabawa. Tak bardzo jednak odstawał od tego arystokratycznego towarzystwa. Długie, jasne włosy, mocno splątane związał kawałkiem sznurka w przypominający kołtun kucyk. Poprzecierane i połatane dżinsowe spodnie sprawiały wrażenie, jakby pamiętały jeszcze czasy pojedynku Dumbledore'a z Grindelwaldem. Dżinsowa kurtka z naszytym z tyłu ekranem z wizerunkiem czaszki przywodziła na myśl mugolskie koncerty rockowe.
Lucjusz Malofy, siedzący tuż obok, odwrócił z niesmakiem głowę i przyłożył do twarzy jedwabną chusteczkę, nasączoną lawendą. Po wizycie tego włóczęgi trzeba będzie porządnie wywietrzyć to pomieszczenie. Jego rozmyślania na temat czystości przerwało wkrótce bicie zegara.
Wybiła dwunasta, a drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Stojący w nich Czarny Pan powiódł wzrokiem po zebranych. Olbrzymi wąż, spoczywający dotąd na jego ramionach, zsunął się na puszysty dywan. Siedzący najbliżej Lucjusz Malfoy drgnął lekko, gdy zwierzę otarło się o jego nogę.
- Witajcie, moi drodzy, w nowej kwaterze głównej - odezwał się do zebranych Voldemort.
- Lucjuszu, wszyscy zapewne pragną ci podziękować za twoją hojność - dodał, kierując się na swoje miejsce i nie zaszczycając głowy rodu Malfoyów nawet spojrzeniem. Przez twarz blondwłosego mężczyzny przemknął ledwie zauważalny grymas.
- Jak zapewne już wiecie, Ministerstwo Magii upadło - powiedział Czarny Pan, splatając dłonie przez sobą na czarnym blacie stołu. Tu i ówdzie dało się usłyszeć ciche parsknięcie śmiechem.
- Został już tylko ostatni bastion oporu Dumbledore'a. Mówimy oczywiście o Hogwarcie. Nie możemy na razie zaatakować zbrojnie, ale... - tu uniósł rękę w geście uspokojenia zebranych - możemy zniszczyć ich od środka. Czarny Pan przez chwilę przedłużał ciszę, jaka zapanowała po jego słowach, trzymając swoich popleczników w niepewności.
- Bellatrix, Trey - zwrócił się do dwójki Śmierciożerców - Ministerstwo podjęło decyzję o zatrudnieniu was jako nauczycieli. Trey uśmiechnął się na te nowinę, Bellatrix zaprotestowała jednak z wyrazem obrzydzenia na twarzy.
- Ależ mój Panie! - zachłysnęła się, lecz uciszył ją uniesiona dłonią.
- Podjąłem już decyzję - uciął krótko. - Dumbledore nie może nic zrobić, musi zaakceptować postanowienie Ministerstwa.
- Evo... - zwrócił się następnie do młodej brunetki, która jako jedna z dwóch obecnych tutaj osób nie posiadała na swoim przedramieniu Mrocznego Znaku - ciebie także to dotyczy. Ufam, że mnie nie zawiedziesz. - Przeszył ją spojrzeniem, w którym kryła się obietnica bólu w razie gdyby stało się inaczej.
- Lucjuszu - odezwał się nadzwyczaj miękko - Tobie polecam posadę przewodniczącego Rady Nadzorczej. Zajmiesz się Dumbledorem.
- Pozostaje jeszcze funkcja Wielkiego Inkwizytora. Wzrok Voldemorta przesunął się po zebranych na koniec stołu. Wszyscy pozostali zrobili to samo. Siedziała tam, przypominająca ropuchę, jako jedyna ubrana na różowo, Dolores Umbridge.
- Khm khm... - rozległo się nieśmiałe chrząknięcie, gdy tylko ropuchopodobna persona zorientowała się, że znalazła się w centrum uwagi. Czarny Pan jednak zignorował to. Gardził Umbridge jak wszyscy pozostali, ale na chwilę obecną mogła być pomocna w jego planach przejęcia Hogwartu.
- Wkrótce Dumbledore i Harry Potter umrą i nic nie stanie już na drodze nowego porządku!
Śmierciożercy ryknęli z entuzjazmem na te słowa. Voldemort dał im całe trzydzieści sekund na świętowanie przyszłego triumfu, po czym podniósł dłonie i momentalnie zapadła całkowita cisza.
- No więc? Mówcie - czerwone oczy przesunęły się po zgromadzonych, z których każdy zdawał się kurczyć pod badawczym spojrzeniem Czarnego Pana. - Czego się dowiedzieliście?
Wszyscy Śmierciożercy wbili wzrok w blat stołu, jakby miał on za chwilę objawić przed nimi niezwykłe tajemnice. Jedynie Dolores Umbridge, której obce były panujące tutaj zwyczaje, siedziała z dumnie wypięta piersią, nieświadoma lęku, jaki zagościł w sercach jej towarzyszy. Wyjątkowo jednak z jej ust nie wydobyły się irytujące chrząknięcia. Jej wzrok bacznie przyglądał się wystrojowi wnętrza salonu. Wszystko tutaj było takie zupełnie nie w jej guście. Dlaczego na przykład Malfoyowie powiesili czarne zasłony? Jej zdaniem róż byłby znacznie lepszym rozwiązaniem. Odruchowo zerknęła na duży zegar z wahadłem stojący pod przeciwległą ścianą. Nie mogła doczekać się, kiedy zebranie wreszcie się zakończy, a ona będzie mogła odetchnąć przy filiżance herbaty w swoim przytulnym londyńskim saloniku.
- Broderyk Bode! - kobiecy okrzyk przerwał nagle tę pełną napięcia ciszę. Kilku Śmierciożerców lekko odetchnęło z ulgą.
- Nie żyje! - dodała z satysfakcją Bellatrix, bo to właśnie ona wyrwała się jako pierwsza, by zasłużyć na uznanie swojego pana. Kobieta z napięciem wpatrywała się w Voldemorta. Z szeroko otwartymi oczami oczekiwała pochwały. Lekki zawód zagościł na jej twarzy, gdy okazała się ona zdawkowa.
- Dobrze. Ktoś jeszcze?
Trey kręcił się niecierpliwie na krześle.
- Nie chciałbym się przesadnie chwalić, ale udało mi się rzucić zaklęcie Imperiusa na zastępcę Ministra Magii - odezwał się tonem, który mógł sugerować, że uśmiercił samego Dumbledore'a. - To było...
- Dziękuję ci, Trey, już to wiemy - przerwał mu Czarny Pan. - To dzięki niemu zyskaliście swoje nowe posady nauczycieli w Hogwarcie. Wszyscy Śmierciożercy ryknęli śmiechem, pomijając oczywiście samego przedmówcę, na którego twarzy zagościł rumieniec.
Po chwili śmiechy ucichły na dobre, a ludzie zaczęli mimowolnie spoglądać na młodą, obcą im kobietę. Eva Voronova po raz pierwszy uczestniczyła w zebraniu Śmierciożerców i nie posiadała jeszcze mrocznego znaku. To właśnie dzisiaj miała wstąpić w ich szeregi. Kiedy poczuła na sobie wzrok kilku Śmierciożerców, mimowolnie ścisnęła różdżkę, którą cały czas trzymała pod stołem. Usilnie wpatrywała się w blat, mając nadzieję odwlec ten moment o jeszcze kilka chwil. Przez całe zebranie milczała i nie zwracała na siebie uwagi. Teraz jednak znalazła się w jej centrum. Kiedy spojrzenia pozostałych stały się wręcz przytłaczające, postanowiła się odezwać. Zgrabnym ruchem wyciągnęła różdżkę i położyła ją przed sobą na stole. Pozostali zerknęli po sobie, a w ich oczach malował się wyraz niezrozumienia.
- Kto z was zgadnie, do kogo należy ta różdżka? - młoda kobieta odezwała się wyjątkowo silnym i dźwięcznym głosem, a jej twarz nie zdradzała absolutnie żadnych emocji. Po sali przemknął ledwie dosłyszalny pomruk. Ponieważ nikt jednak nie odważył się zabrać głosu, Voronova kontynuowała.
- Aurorzy są słabi w pojedynkach. Szczególnie takie szychy, jak Kingsley - w jej głosie dał się słyszeć ledwie zauważalny rosyjski akcent. Słowa, które padły z jej ust, były wypowiedziane z zupełną obojętnością. Kobieta niemal sprawiała wrażenie, jakby się nudziła w trakcie pojedynków z aurorami. Ujęła różdżkę w swoje blade dłonie i zaczęła się nią bawić.
- Nie znał mnie. Myślał, że to Pan próbował dostać się do jego myśli. Wyprzedzałam każdy jego ruch. - przy ostatnim słowie z głuchym trzaskiem położyła różdżkę z powrotem na stole. Do większości dopiero teraz dotarło, że Voronova musi być doskonałą legilimentką. Może nawet tak dobrą, jak sam Voldemort. To sprawiło, że większość zebranych odruchowo zdystansowała się do kobiety. O ile świetnie sobie radzili na polu bitwy, o tyle znacznie gorzej szło im ukrywanie własnych myśli. A przynajmniej nie tak, jak Snaper17;owi, który jako jedyny pozostał niewzruszony.
Po słowach Evy, w oczach Voldemorta pojawił się wyraz uznania. Ta Rosjanka z pewnością była godna przyjęcia znaku, ale teżr30; Czy to nie było nieco nierozważne? Przyznała się w końcu, że jest w stanie doskonale wniknąć w czyjeś myśli. Zapewne równie dobrze potrafiła się przed tym bronić. Czy było zatem coś, co ukrywała przed Czarnym Panem? Voldemort nie był głupcem. Jej lojalność zostanie przetestowana, zanim zaufa jej choć odrobinę.
Zebrani wciąż wpatrywali się z niepokojem, uznaniem i zazdrością w leżącą na stole różdżkę i w Evę Vorovę, gdy nagle ten podniosły nastrój został brutalnie przerwany przez pełen obrzydzenia głośny szept, który przy panującej ciszy, zabrzmiał nas wyraz głośno.
- Zmiataj stąd, ty szczurzy wymoczku!
Wszyscy zwrócili swoje oczy na źródło owego oburzenia. Bellatrix, czerwona na twarzy, trzymała przed sobą za ogon wijącego się szczura.
- Aaach... Peter! Więc jednak postanowiłeś do nas dołączyć - odezwał się Voldemort, a w jego głosie dało się słyszeć nutkę rozbawienia. Pettigrew do tej pory chował się pod stołem, mając nadzieję, że uniknie kolejnego Cruciatusa. Pechowo jednak usiadł na stopie Bellatrix, zdradzając tym swoją obecność. Lestrange wypuściła z rąk gryzonia, który upadł na stół i błyskawicznie pomknął w stronę jego krawędzi. Nim ponownie zdołał dotrzeć do swojej kryjówki, Bella machnęła różdżką i Peter w postaci ludzkiej stoczył z hukiem na podłogę. Jeszcze nie do końca świadom swojej przemiany próbował biec na czworakach w stronę stołu. Gdy wreszcie zorientował się w tym, co się stało, podskoczył na równe nogi, uderzając głową o spód blatu. Jego wzrok napotkał karcące spojrzenie Czarnego Pana i ten niski z natury mężczyzna wyraźnie skulił się jeszcze bardziej.
- Panie... ja... wybacz... - zaczął się jąkać piskliwym głosem, a jego rozbiegane, wodniste oczka lustrowały otoczenie w poszukiwaniu kolejnej bezpiecznej kryjówki. Pettigrew zapewne najchętniej wypisałby się z kręgu Śmierciożerców, gdyby nie to, że członkostwo w tej organizacji było dożywotnie. Dla wielu wciąż zagadką pozostaje, w jaki sposób ten tchórzliwy mały człowieczek o aparycji szczura, znalazł się w szeregach armii Lorda Voldemorta. Na jego szczęście nikt, włącznie z Czarnym Panem, nie traktował go poważnie.
- Wystarczy! - Voldemort uciął jęki Glizdogona, który na moment znieruchomiał w prawdziwym przerażeniu. Peter był pewien, że za chwilę doczeka się kary.
- Przynieś mi misę z wodą - usłyszał polecenie zamiast klątwy cruciatusa.
- Chcę wam coś pokazać - dodał tajemniczym głosem.
Nie minęło pięć minut, gdy do pokoju powrócił Glizdogon, niosąc ostrożnie misę wypełnioną krystalicznie przezroczystą cieczą. Ponieważ jego ciało wciąż drżało ze strachu, drogę, którą przemierzył poznać można było po śladach wody, którą rozlewał przy każdym kroku. Ostrożnie postawił naczynie przed Czarnym Panem i usunął się poza obręb światła rzucanego przez płonący w kominku ogień. Wszyscy czekali z napięciem, co się wydarzy. Voldemort wyraźnie jednak z czymś zwlekał. Po chwili machnął różdżką, a ludzkie kokony zaczęły rozwijać się, ukazując zebranym swoją zawartość. Draco Malfoy odwrócił wzrok, gdy jego spojrzenie spotkało się z błaganiem w oczach Horacego Slughorne'a. Na twarzy Charity widoczne były wyraźne ślady po łzach, które wyżłobiły sobie drogę przez sporą warstwę brudu. Nauczyciele bowiem już od dłuższego czasu gościli w mrocznych lochach dworu Malfoyów. Śmierciożercy niemalże drżeli z napięcia, powstrzymując swoją rządzę krwi. Bellatrix oblizała wargi na myśl o tym, co za chwilę się wydarzy.
- Evo, Trey - Voldemort zwrócił się kolejno do Voronovej i młodego rockmana.- Oto dawni nauczyciele Hogwartu. Możecie się podzielić - wykonał zapraszający gest. To był ostatni sprawdzian przed uczynieniem z Rosjanki pełnoprawnej członki Śmierciożerców. Co do Treya, wciąż nie był przekonany, do czego ten człowiek jest zdolny. Większość zapewne dziwiło się, dlaczego zaprosił tutaj kogoś takiego jak on. Czarny Pan miał jednak swoje powody i nie musiał się z nich nikomu tłumaczyć.
- Panie przodem - zachęcił Trey, udając szarmancki gest, w rzeczywistości jednak, pragnąc odwlec ten moment próby.
Eva na ten moment czekała od samego początku spotkania. Kiedy wymawiał jej imię, wyprostowała się i wstała od stołu. Wiedziała, że kobiety na sali patrzą na nią z zazdrością. To był jej wieczór. Powoli stawiała kroki, nie wyjmując jeszcze różdżki z kieszeni. Odwróciła się do zgromadzonych po raz pierwszy tego wieczora. Posłała dwa spojrzenia: Czarnemu Panu pełne nadziei, a reszcie - litości. Kobieta cieszyła się, że ten nędzny obwieś dał jej pierwszeństwo. Wolała nie zabijać kobiety, w końcu sama nią była. Wyjęła różdżkę z kieszeni płaszcza. Uniosła ją - była jej, idealnie leżała w jej bladych dłoniach. Powiedziała powoli najgorsze z Niewybaczalnych Zaklęć. Strumień zielonego światła jakby w zwolnionym tempie powędrował do Horacego Slughorner17;a, natychmiast powalając go na ziemię. Charity na ten widok, podjęła daremną próbę ucieczki. Potykając się o strzępy jej dawnej szaty, skierowała się w ostatnim odruchu w stronę drzwi wyjściowych. Zaledwie po kilku krokach, potknęła się wyczerpana padła na dywan. Kiedy uniosła głowę, zobaczyła przed sobą czubki glanów Treya, który nieśpiesznie wstał ze swego miejsca, by wykonać powierzone mu zadanie.
- Wstań - powiedział zaskakująco łagodnym głosem, który wzbudził w kobiecie niedorzeczną nadzieję. - Nie będę zabijał leżącej kobiety - dodał z lekkim rozbawieniem, na co pozostali zareagowali cichym parsknięciem śmiechu.
- Skończ to, idioto! - krzyknęła Bellatrix, która najchętniej zamieniłaby się z Treyem. Mężczyzna westchnął teatralnie.
- Avada Kedavra! - tymi słowami zakończył żywot Charity Burbage, pozbawiając Hogwart kolejnego nauczyciela. Spojrzał na Voldemorta, szukając w jego twarzy uznania i aprobaty. Jakież było jego zaskoczenie, gdy okazało się, że Czarny Pan nawet nie patrzył w jego stronę.
- Wyjątkowa. Taka jesteś. W Durmstrangu wyszlifowali ten diament, jakim jesteś. - wyszeptał do Rosjanki, nie zwracając uwagi na błyski zazdrości w oczach Bellatrix. Eva podwinęła rękaw na lewym ramieniu. Wiedziała, że nią manipuluje, kiedy leje miód na skamieniałe w Durmstrangu serce.
- Morsmorde - w chwili gdy wypowiedział zaklęcie, na jej ramieniu zaczął pojawiać się znak, którzy świecił swoim blaskiem. - Witaj w rodzinie, Evo.
Czaszka i wysuwający się z jej ust wąż. Nie patrzyła na niego długo, bo nie chciała pokazać swojej słabości, z której przecież doskonale zdawała sobie sprawę. Kiedy tylko Rosjanka powróciła na swoje miejsce, Czarny Pan przysunął do siebie misę z wodą.
- Zaraz ujrzycie kogoś, kto musi zostać ukarany za swe czyny - wyszeptał i machnął nad misą różdżką. W wodzie zaczął kształtować się obraz... Wszyscy wychylili się ze swoich miejsc, nie potrafiąc poskromić swojej palącej ciekawości. Nawet strach Glizdogona usunął się hdzieś na dalszy plan i niski mężczyzna wychynął z cienia, by lepiej widzieć. Przez przypadek nadepnął na palec martwego Slughorne'a i z piskiem aż podskoczył. Przez chwilę wpatrywał się podejrzliwie w jego martwe oko, szybko mrugając i obgryzając brudne paznokcie. Kiedy upewnił się, że były nauczyciel eliksirów jest z całą pewnością martwy, jego uwaga powróciła do stojącej na stole misy.
- Zgłaszam się do zabicia tego człowieka - odezwała się nabrzmiałym od gorliwości głosem. Nie wiedziała nawet, o kogo chodziło. Ale właściwie było jej wszystko jedno.
Po chwili w misie wykrystalizował się wizerunek jakiegoś młodego mężczyzny. Niewyraźne rysy stojącej obok niego kobiety w końcu uformowały się w ładną twarz blondynki.
- Charlie Coy i jego dziewczyna, Lisa - powiedział donośnym głosem. - Nowy nabytek aurorów. Od jakiegoś czasu robi wszystko, by zajść mi za skórę. To za jego sprawą Nott trafił do Azkabanu.
Po sali przebiegł pomruk, w którym dało się wyłowić pojedyncze pogróżki.
- Oboje mają być martwi!
- Mój Panie!
- odezwał się głos Bellatrix. - Pozwól mi ich zabić. W jej oczach kryło się błaganie, ale i rządza krwi. Czarny Pan dostrzegł tam coś jeszcze. Kobieta zerwała się z krzesła, przewracając je przy tym na podłogę. Ciężko dysząc, z szeroko otwartymi oczami czekała na decyzję Voldemorta.
- A nie lepiej sposobem? - głos Voronowej był cichy, ale wszyscy ją usłyszeli. Bella zakipiała ze złości. Śmierciożercy patrzyli w jej stronę. Widać Mroczny Znak uderzył jej do głowy. Czuła, że powinna ugryźć się w język.
- Bellatrix bardzo sprawnie posługuje się Imperiusem. Jeśli jest chętna do roboty, dlaczego nie możemy zrobić więcej niż po prostu unieszkodliwić aurora? Przy dobrym obrocie wydarzeń i Coy, i Lisa będą po naszej stronie. - spojrzała na Czarnego Pana. Nie wymuszała delikatnego uśmiechu, przyszedł naturalnie.
Bellatrix rzuciła gniewne spojrzenie Evie. - Po naszej stronie? Czy człowiek pod działaniem impersiusa jest po naszej stronie? - zakpiła. - Powinniśmy stawiać tylko na zaufanych ludzi. - słowo "zaufanych" wyraźnie podkreśliła i rzuciła wymowne spojrzenie kobiecie. W przeciwieństwie do Czarnego Pana nie darzyła jej ani krztyną zaufania.
Eva milczałam przez moment, słuchając bądź co bądź członkini swojej nowej rodziny. Szybko zorientowała się, że działa asekuracyjnie i broni swojej pozycji. Była zazdrosna. O nią. Gdyby mogła, wybuchnęłaby gromkim śmiechem. - Z tego co o was wiem od Karkarowa, często używacie Imperiusa do osiągnięcia celu. Zaufanie nie ma tu nic do rzeczy, skoro jest pod naszym wpływem nawet wtedy, kiedy zaklęcie jakimś cudem przestanie działać. A auror mógłby wiele. - odparła spokojnie. Bawiła się całą sytuacją, chciała pokazać, że słowa Czarnego Pana nie są wyssane z palca i nie jest 'matrioszką', jak mówili na nią dawni 'koledzy'. Gdyby teraz wiedzieli, kim jest... Zaczynała żałować, że większości pozbawiła pamięci.
Bellatrix wolała zabijać wszystko, co stanowiłoby choć cień zagrożenia. Półśrodki nie były jej domeną. Powinniśmy ich wszystkich wytępić! - uderzyła pięścią w stół. Są niczym szlamy... Zdrajcy czystej krwi! W jej oczach zapłonął gniew. A może to była żądza mordu?
Czarny Pan przysłuchiwał tej wymianie zdań. Zdawał się być rozbawiony całą tą walką o jego względy.
- Wystarczy. Bellatrix, Evo,Trey, dla was mam jeszcze zadanie. Pozostali mogą się rozejść.
To był koniec spotkania na dziś. Śmierciożercy z szuraniem krzeseł zaczęli opuszczać swoje miejsca. Umbridge odetchnęła z ulgą i na swoich krótkich nóżkach podreptała w stronę wyjścia za pozostałymi. Już po chwili w pomieszczeniu zostali tylko Voldemort oraz Trey, Bella i Eva.
- Przejdźmy się - zaproponował Czarny Pan i ruszył w stronę wyjścia do rozległego ogrodu, okalającego dwór. Kobiety z powagą ruszyły za nim, zerkając na siebie z niechęcią. Trey powlókł się na samym końcu, trzymając ręce w kieszeniach i rozglądając się po pełnym bogactwa wnętrzu domu. Nie mogąc powstrzymać dawnych przyzwyczajeń, zgarnął do kieszeni złoty zegarek na łańcuchu, pozostawiony przez kogoś nieopatrznie na sekretarzyku. W poprzednim życiu, przed mrocznym znakiem, chłopak był bowiem drobnym złodziejaszkiem, który zaopatrywał w swoje zdobycze między innymi sklepik Borgina i Burkesa.
Kiedy dotarli do bramy, Voldemort nawet nie zatrzymał się, tylko przeniknął przez nią, jak duch. Po drugiej stronie zaczekał na podążających za nim popleczników. Walczą o jedno, ciekawe czy będą potrafili współpracować - zastanawiał się. Na głos wypowiedział jednak te słowa:
- Evo, ty będziesz pierwsza.




We are all evil in some form or another, are we not?

Edytowane przez Otherwoman dnia 11-08-2022 22:21
GG: 7594540 zagubieni24.pl Wyślij Prywatną Wiadomość
Autor RE: Alernatywna historia Hogwartu według MP
Otherwoman
Administrator

Avatar Użytkownika

Postać:
Trey

Postów: 17716

Administrator

Dodane dnia 18-08-2022 20:22
Rozdział drugi

Każda wojna wymaga ofiar


Nieco ponad sto kilometrów od dworu Malfoyów, w innej siedzibie jednej z czystokrwistych czarodziejskich rodzin również stał długi stół, przy którym zgromadzeni byli ludzie. Pomieszczenie jednak było gwarne i jasne dzięki unoszącym się w powietrzu licznym świecom. Panująca tam atmosfera w niczym nie przypominała ponurej aury panującej na zebraniu śmierciożerców. Ogień wesoło buzował w kominku, a zebrani wydawali się być całkiem rozluźnieni, pomimo wiszącego nad nimi widma zagłady. Choć obie posiadłości należały do rodów o ponurej historii, atmosfera panująca w domu przy Grimmauld Place 12 była tak odmienna od tej w Malfoy Manor, jak to było tylko możliwe.
Charlie Coy siedział niedbale, na krześle w rogu i popijał kremowe piwo. Na stole przed nim leżała fotografia Lisy, którą przed chwilą pokazywał Harremu Potterowi.
- Ładna - skomentował wizerunek czarującej blondynki młody czarodziej, lecz jego wzrok mimowolnie skierował się w stronę siedzącej po drugiej stronie Ginny, która trzymała na kolanach Krzywołapa.
Alexander Hufflepuff, daleki potomek Helgi oraz obecny nauczyciel zaklęć i uroków co chwilę spoglądał na zegarek zawieszony na łańcuszku. - Spóźnia się - mruknął, zaniepokojony przedłużającą się nieobecnością Albusa Dumbledore'a.
Choć nikt nie chciał tego po sobie pokazać, każdemu z członków Zakonu przemykały niepokojące myśli. A co, jeśli Albusowi coś się przydarzyło? Owszem, był potężnym czarodziejem, ale Voldemorta nie należało lekceważyć. Kiedy zapadła chwilowa cisza, atmosferę postanowiła rozluźnić nieco Sybilla Trelawney.
- Mam pomysł - odezwała się ze swojego miejsca nauczycielka wróżbiarstwa. - Żeby zabić czas, upiekę wam ciasteczka z wróżbami! Po tych słowach, nie czekając na reakcję pozostałych, zaczęła się krzątać po kuchni, zamiatając podłogę swoimi długimi szatami. - A, mam! - pochwyciła w dłonie kawałek pergaminu, pióro i kałamarz. Wszyscy obserwowali jej poczynania z mieszaniną rozbawienia i irytacji. Sybilla podobnie, jak Pettigrew nie była w swojej grupie traktowana poważnie. Dumbledore trzymał ją jednak w Zakonie Feniksa ze względu na przepowiednie związane z Harrym i Voldemortem, które niegdyś udało jej się wygłosić. - Zaczekajcie chwilę. Muszę wytężyć swoje Wewnętrzne Oko.
Ron spojrzał wymownie w sufit i sięgnął do stojącej po środku miseczki po kolejną czekoladową żabę. Skrzywił się, gdy jego dłoń natrafiła na pustkę. Spojrzał na Harrego. To będzie już dwudziesty trzeci raz w tym tygodniu, gdy jego przyjaciel dowie się o swojej rychło nadchodzącej śmierci. Harry jednak zdawał się tym zupełnie nie przejmować. Wydawało się, że jest już całkiem oswojony z widmem swojego bolesnego i okrutnego końca.
Sybilla zapisała już połowę pergaminu wróżbami na temat wymyślnych rodzajów śmierci członków Zakonu Feniksa, gdy nagle dziwnie się poczuła. Jakaś nietypowa aura zakłócała jej wizję, a Wewnętrzne Oko poczuło się zmęczone. Kobieta podniosła głowę i ujrzała nowego nauczyciela.
- Alexandrze, zakłócasz mi wizję. Wytwarzasz negatywną energię i otacza Cię nieprzyjazna aura - odezwała się z cieniem pretensji w głosie.
- Przepraszam Cię, moja droga. Wewnętrzne oko jest bardzo ważne, a ty je bez wątpienia masz. Jednak nie wiem czemu sądzisz że moja aura jest negatywna. Pragnę ci pomóc - powiedział Alex, poczym zaczął robić lukier do ciasteczek z wróżbami Sybili, nie używając przy tym żadnej magii. Sybilla była wdzięczna Alexandrowi, którego aura stała się nagle przejrzysta niczym lustro weneckie. Dokończyła, więc wróżby i z dumą popatrzyła na swoje dzieło, a następnie przystąpiła do przygotowywania ciasteczek. Zgrabnym ruchem różdżki umieściła wróżby w ciasteczkach, poczym drugim machnięciem różdżki upiekła je bez używania piekarnika.
- Częstujcie się!
Zebrani członkowie z niechęcią popatrzyli na to, czym zamierzała ich uraczyć Trelawney. Na szczęście zanim ktokolwiek zdążyłby wymyślić odpowiedni komentarz, w korytarzu dało się słyszeć ruch. Harry i Ron natychmiast wstali z miejsc, oczekując nadejścia Dumbledore'a. Do kuchni wkroczył jednak zupełnie ktoś inny. Rubeus Hagrid pochylił głowę, by nie zawadzić o framugę, i klepnął Harrego w plecy na przywitanie, przez co chłopak stracił równowagę i poleciał kilka kroków do przodu.
- Cholibka, nie chciałem Harry. W porząsiu się czujesz? - zmartwił się Hagrid, który po tylu latach wciąż nie potrafił należycie ocenić swoich siłowych możliwości.
- Nic mi nie będzie. - Harry uśmiechnął się dość nienaturalnie i poprawił ręką przekrzywione okulary. - Co się dzieje z Dumbledorem? Miał już tu dawno być.
Zanim Hagrid zdążył odpowiedzieć na pytanie, z sieni dało się słyszeć trzask zamykanych drzwi i czyjeś kroki. Po chwili do kuchni wszedł Dumbledore. Wyglądał na nieco zamyślonego. Nie zwracając uwagi na chaos jaki tutaj zastał, zajął miejsce na końcu stołu. Wszyscy zaczęli się w niego wpatrywać i nawet Sybilla przestała gderać o wewnętrznym oku.
- Witajcie ! Przepraszam za złe maniery, ale coś mnie zatrzymało i nie mogłem dotrzeć na czas. Może przejdźmy od razu do rzeczy. A więc jak już wiecie, Lord Voldemort powrócił. Szykuje się bitwa, a naszym zadaniem jest obrona niewinnych. Właśnie otrzymałem informacje, że Ministerstwo Magii padło. Voldemort zinfiltrował świat czarodziejów, a jedynym miejscem, które się opiera jest Hogwart. Musimy powstrzymać Voldemorta i jego popleczników. Będziemy musieli walczyć - powiedział donośnym głosem, paraliżując wzrokiem znad połówek okularów wszystkich zgromadzonych.
Ron patrzył na dyrektora szeroko otwartymi oczami, zakrywając sobie uszy przy każdym wypowiedzeniu przez Dumbledore'a nazwiska Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Grobową ciszę, jaka zapadła po tych złowróżbnych słowach przerwało chlipnięcie Trelawney, a następnie beknięcie Hagrida.
- Przepraszam psorze, to się już nie powtórzy. Cholibka, mówiłem że tak będzie, co my tera zrobimy? - rozglądał się po pozostałych członkach Zakonu, jednocześnie jedną ręką przepatrując kieszenie swojego płaszcza w poszukiwaniu pudełka biszkopcików, które upiekł specjalnie na to spotkanie.
Dumbledore zmierzył Hagrida karcącym spojrzeniem, po czym kontynuował przemówienie.
- To nie wszystko. Wiem, że to będzie diabelnie trudne, ale my mamy coś, czego Voldemort nigdy nie będzie miał. Mamy naszą przyjaźń, która przezwycięży wszystko. Ale jest jednak jeszcze coś...coś, co trzyma Voldemorta przy życiu. Ale o tym później. Teraz najważniejsza jest ochrona uczniów i Hogwartu. Domyślam się, że Voldemort wyśle do Hogwartu szpiegów. Zawsze pragnął rządzić w szkole, a teraz gdy Ministerstwo jest po jego stronie...no cóż, sami rozumiecie. Zaczyna się rok szkolny, a wy wyruszycie niedługo do szkoły z misją. Mam nadzieję, że mi w tym pomożecie - powiedział.
Alex, stojąc z boku, spoglądał na Dumbledora. Po chwili namysłu postanowił zabrać głos.
- A co ze Snapem? Snape to sługa Sam Wiesz Kogo. Nie możemy pozwolić aby panoszył się dłużej po szkole.
- Dość, Alexandrze. Ufam Severusowi Snape'owi r11; odpowiedział spokojnym, ale stanowczym głosem. Alex najwyraźniej chciał coś jeszcze dopowiedzieć, nie podobała mu się ta ufność wobec Snape-a. Albus jednak uznał tę rozmowę za zakończoną.
- Czas na mnie - powiedział i szybkim krokiem opuścił kwaterę.
- I tyłe eśmy go wijeli - skomentował Ron z pełnymi ustami. Jakimś cudem udało mu się w nich zmieścić dwa ciasteczka z wróżbą. Dopiero po chwili przeżuwania zorientował się, że wróżbę należało najpierw usunąć ze środka.
- To absurdalne! Dumbledore się chyba już mocno starzeje. Wpuszcza do szkoły śmierciożerców i chce prowadzić z nimi walkę, narażając te wszystkie dzieciaki? - odezwał się milczący dotąd Charlie. Rozłożył ręce w geście niedowierzania. - Wytłumaczy mi to ktoś?
W odpowiedzi na jego pytanie Ron przeciągnął się, Sybilla zaczęła czyścić swoje okulary, nie mogąc uwierzyć, jak mroczną przyszłość przez nie zobaczyła, a Hagrid pogładził się po brodzie. Harry zapatrzył się na Ginny, która ostatnio bardzo się zmieniła. rPrzecież to siostra mojego najlepszego przyjaciela... Ron mnie zabije, jeśli się dowie jakie myśli Ci chodzą po głowie..." - Harry próbował się otrząsnąć i zająć swoje myśli czymś innym.
- Tak, będziemy walczyć. A każda wojna wymaga ofiar. - powiedział na głos, widząc tak mierny entuzjazm pozostałych. Miał zamiar bronić Hogwartu na wszelką cenę. Wszak był to jego drugi... a właściwie pierwszy dom - I dlatego potrzebny jest nam ktoś taki, jak ty. Doświadczony auror.
- Póki jest z nami Dumbledore nic nam nie będzie - odezwała się Ginny. - Po piwku kremowym? - nie czekając na odpowiedź wyjęła z szafki trzy kufle - dla niej i dla Harrego oraz Rona, którzy siedzieli obok niej. Wyjątkowo nie było z nimi Hermiony, która została ze swoimi rodzicami, bojąc się zostawić ich samych na pastwę Śmierciożerców.
- Za Zakon - wzniosła toast i wypiła spory łyk.
- Za Dumbledore'a - również Ron upił łyk.
- Za Hogwart - dołączył się do toastu Harry.
Charlie przyglądał się temu młodzieńczemu entuzjazmowi. Młodzi zawsze chcą umierać za jakąś sprawę. Wydaje im się, że to takie proste. Sam kiedyś też taki był. Teraz martwił się o Lisę. Groziło jej poważne niebezpieczeństwo i wiedział to bez zaglądania do kryształowej kuli Sybilli. Jego zespół także nie napawał go optymizmem. Jedynie na Harrego można było liczyć. Pozostali bardziej wymagali opieki, niż byli przydatni w walce: zbyt młoda i niedoświadczona Ginny; Ron o wyraźnym stopniu upośledzenia; Alex, który chyba był charłakiem, bo Charlie nigdy nie widział go z różdżką; Sybilla, która mogła zrobić komuś krzywdę jedynie rzucając w niego szklaną kulą (lub butelką sherry) i wreszcie Hagrid, który nie skończył nawet Hogwartu i nie wolno mu było używać czarów. Po prostu fantastycznie. O ile Śmierciożercy nie umrą ze śmiechu na ich widok, marne są szanse na zwycięstwo.
Przez chwilę trwała pełna zadumy cisza, którą naraz przerwało głośne trąbienie w materiałową chustkę wielkości obrusu, dobiegające ze strony Hagrida. Rubeus wyraźnie rozkleił się na widok jego młodych przyjaciół, gotowych poświęcić się dla sprawy. Kiedy skończył wydmuchiwać nos i przetarł załzawione oczy, odezwał się do pozostałych:
- Co sądzicie o tym, co kochany psor powiedział? Damy se radę, czy nie?
Pełen nadziei wbił wzrok kolejno w Charliego i Harrego.
- Poradzimy sobie. Nie poddamy się, będziemy walczyć do samego końca. - Odpowiedział nieco już zarumieniony Harry, na którego kremowe piwo widocznie działało równie mocno, co na skrzaty domowe. W rzeczywistości Ron doprawił je krztyną Ognistej Whisky.
Hagrid, który również upił nieco tego runku, wydawał się być mocno poruszony. Klepnął w plecy jednocześnie Coxa i Pottera, który rozlał przy tym nieco piwa na drewnianą ławę.
- Ty swój człek, jesteś Harry. Masz rację. Jak mogłem zwątpić przez chwilę... pokonamy ich! - powiedział, pociągając nosem. - Tylko se tak zastanawiam, oni mają ministerstwo, będą chcieli nas wszystkich pewnie do Azkabanu wsadzić, a ja tam nie chce wracać. Najgorsze miejsce, rozwala każdego. - Gajowy popadł w chwilową zadumę na wspomnienie pobytu w więzieniu.
Sybilla słuchała rozmowy w kuchni i gdy inni pili piwo, wyjęła spod szat butelkę sherry, a następnie przy pomocy zaklęcia przywołującego zdobyła szklankę. Popijała trunek i gimnastykowała Wewnętrzne Oko. "Muszę być w wyśmienitej formie. Mój talent będzie niezbędny do odniesienia zwycięstwa" - myślała sobie. Chciała zobaczyć jaka przyszłość czeka Zakon Feniksa i, o dziwo, nie zobaczyła nic. Uznała to za pomyślny znak, bo zawsze widziała trupy i śmierć.
- Wygramy! Na pewno pokonamy Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać! - dołączyła się do toastu.
Wkrótce zaprawione kremowe piwo zaczęło powoli wprawiać wszystkich w senność. Ginny pierwsza ziewnęła i oznajmiła pozotałym, że idzie na górę do swojego pokoju. W jej ślady wkrótce poszli Ron i Harry, którzy dzielili wspólny pokój. Znajdowała się tam również klatka z Hedwigą, która od dłuższego czasu zamknięta, domagała się wypuszczenia na wolność. Harry podszedł do niej otworzył drzwiczki. - Zaraz sobie polatasz - powiedział głaszcząc ptaka po śnieżno białych piórach.
W Kuchni na dole została już jedynie Sybilla, opróżniająca zawartość kolejnych butelek. Prawda była taka, że panicznie bała się Lorda Voldemorta, choć nie chciała tego pokazać przy pozostałych. Jedynie mocniejszy trunek pozwalał jej na chwilę zapomnieć o niebezpieczeństwie. Nagle tuż obok rozległ się głośny trzask. Przestraszona nauczycielka, upuściła upita jedynie do połowy butelkę, która roztrzaskała się na kamiennej posadce. Kiedy ujrzała, że sprawcą okazał się skrzat Zgredek, usiadła na zydlu, wzdychając z ulgą.
- Madame! Zgredek to zaraz posprząta, Zgredek jest dobrym skrzatem - powiedział zadowolony Zgredek do Trelawney. Po tych słowach, zaczął wycierać rozlaną sherry brudną ścierką, która stanowiła jego jedyny ubiór i element dobytku.
- Napij się ze mną, dobra istoto. Wyczuwam wokół Ciebie przyjazne ciepło i dobro - zaproponowała Sybilla, nalewając trzęsącą się ręką sherry do szklanki. Na szczęście udało jej się zgromadzić niewielki zapasik.
- Madame, my skrzaty nie możemy pic, to jest zakazane. Zgredek jest dobrym skrzatem, Zgredek jest posłuszny swojemu Panu - odmówił asertywnie, przerywając na chwilę sprzątanie.
- Szkoda Zgredku.
Upiła duży łyk i odstawiła szklankę. Nagle zaczęło dziać się z nią coś dziwnego. Usztywniła się na krześle, oczy wywróciły się tak, że tęczówki zniknęły częściowo za powiekami, a ręce zgięła w łokciach i trzymała wyciągnięte przed sobą. Przemówiła niskim, chrapliwym głosem:
- Oto ten, który będzie chronił wielu
nie obroni swego największego skarbu.
Ukradną mu go trzy harpie ciemności
wysłane przez największego przeciwnika.

Nauczycielka nagle ocknęła się i zakaszlała, więc jak gdyby nigdy nic napiła się sherry z gwinta.
- Nie najlepiej się czuję - skonstatowała po wypiciu pięciu butelek. To pewnie przez niekorzystną koniunkcję Merkurego i Saturna - mruknęła, poprawiła na sobie chusty i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę sypialni. W końcu przed walką dobrze jest się porządnie wyspać.


Kiedy kolejnego dnia rankiem wszyscy zaczęli zbierać się w kuchni na śniadanie, zastali tam istne pobojowisko. Wszędzie poniewierały się puste butelki po sherry, a na środku stołu leżał nieprzytomny Zgredek, który musiał skosztować nieco trunku.
- Sybillo, znowu pijesz ! - z progu dobiegł ostry, jak brzytwa głos. Wszyscy podskoczyli jak oparzeni. Minerwa McGonagall wyglądała na wyraźnie wściekłą. Nie żeby kiedykolwiek przypominała łagodnego gumochłona. Tym razem Ron mógłby jednak przysiąc, jak widział, że z jej oczu sypały się iskry.
- To jest wojna, nie libacja! - machnęła różdżką i uprzątnęła cały bałagan. - I zabierzcie gdzieś to biedne stworzenie - spojrzała z politowaniem na Zgredka. Ginny od razu pospieszyła z pomocą i przetransportowała skrzata do wymoszczonego kartonu, który traktował jako swoje łóżko.
- Herbaty? - zaproponował Harry, który jak zawsze chciał być uprzejmy.
- Tak, dziękuję ci chłopcze - wyraz twarzy Minerwy nieco złagodniał.
- Jak skończysz powróżę Ci z fusów kochana - zaproponowała Sybilla, próbując załagodzić tamtą sprawą z piciem.
- Och nie, dziękuję Sybillo. Nie interesuje mnie co widzisz przez to swoje Wewnętrzne Oko - odpowiedziała uprzejmie. Gardziła tą dziedziną magii, o ile w ogóle można to do niej zaliczyć. Uważała Trelawney za starą oszustkę, jednak Dumbledore z jakiegoś powodu trzymał ją w Zakonie.
- Niektórzy są zbyt ograniczeni, by zgłębić tajniki tak zaawansowanej magii, sztuki wręcz... - Trelawney zagderała sobie pod nosem, bojąc się otwarcie narażać na kolejny konflikt z Minerwą.
Alex, który nie przepadał za McGonagall, gdyż nie chciała mu dać nigdy wybitnej oceny z transmutacji, zajął się robieniem jajecznicy, tradycyjnie bez użycia różdżki. Tymczasem Minerwa wyjaśniła pokrótce wszystkim cel swojej wizyty.
- Wszystkim, którzy powiązani się w jakikolwiek sposób z członkami Zakonu, grozi śmiertelne niebezpieczeństwo - tu zmierzyła wzrokiem Charliego i Harrego. O ile jednak Charlie martwił się o Lisę, co widać było po jego napiętej twarzy, o tyle Harrego najwyraźniej los Dursleyów niespecjalnie interesował. Wyobraził sobie, jak Bellatrix próbuje coś wyciągnąć od Vernona, ale jedyne informacje, jakich wuj jest w stanie jej udzielić, dotyczą nowych modeli świdrów. Parsknął do filiżanki porannej kawy, co spotkało się z karcącym spojrzeniem nauczycielki transmutacji.
- Dotarły do nas informacje, że w pobliżu domu Hermiony zaczęli węszyć szmalcownicy. Musicie dziś pomóc przetransportować ją do Kwatery Głównej, a jej rodzicom zapewnić bezpieczeństwo - powiodła wzrokiem znad oprawek okularów po wszystkich zebranych. Odpowiedziało jej milczące kiwanie głowami.
- Zatem powodzenia i... uważajcie na siebie - dodała, a w jej głosie dało się wyczuć napięcie. Po tych słowach wstała i skierowała się do drzwi.
- Wpadają tu tylko i wydają rozkazy - mruknął Alex znad jajecznicy, która zaczęła już wydawać podejrzaną woń spalenizny.
- Dobrze, trzeba załatwić to szybko, zanim oni załatwią Hermionę - Charlie wstał. Był już gotowy do drogi. Zresztą zapachy dobiegające z patelni skutecznie przyspieszyły jego decyzję o opuszczeniu Kwatery. Pozostali zdecydowali, że dołączą do misji ratunkowej. Jedynie Ron nie przejawiał chęci udziału w tym planie. Dopiero liczne wymowne spojrzenia w kierunku Weasleya, zmusiły go do zabrania głosu.
- Mama kazała mi odgnomić ogródek - wyjaśnił przepraszającym wzrokiem. Ginny uniosła wysoko brwi w niemym zdumieniu. Zauważyła, że od jakiegoś czasu między jej bratem a Hermioną coś się nie układa. Sądziła jednak, że taka sytuacja jest okazją, by to naprawić. Ron jednak wiedział swoje. Odkąd odkrył korespondencję między Hermioną a rVikusiemr1;, zaczął unikać swojej przyjaciółki. I tym razem również wolał odwlec chwilę spotkania z nią. Co zaś do wymówki, była ona prawdą. Molly martwiła się o swojego syna. Nie wyobrażała sobie, by mogła go stracić. Wolała zawalać go masą bezsensownych zadań, byle tylko trzymać go z daleka od wszelkich niebezpieczeństw.


Dom Grangerów nie wyróżniał się spośród innych stojących w okolicy. Jednopiętrowy, szary budynek, po którego ścianie wspinały się pędy bluszczu, z gładko przystrzyżonym trawnikiem przed wejściem, nie zdradzał tego, że mieszka w nim jedna z najlepszych czarownic uczęszczających do Hogwartu. Wokół panował spokój. Do tego obrazu zwyczajności nie pasowały jednak dwie ekscentrycznie wyglądające postacie, które stały po drugiej stronie ulicy i bacznie obserwowały okolicę.
Alastor Moody, podpierając się na swojej lasce, swoim naturalnym okiem wpatrywał się w okno Hermiony, zaś sztucznym lustrował otoczenie, próbując wypatrzyć jakiekolwiek oznaki obecności Śmierciożerców. Zupełnie nie przejmował się tym, że zarówno pokryta bliznami twarz, drewniana noga, jak i wirujące na wszystkie strony oko, sprawiają, że mugole wolą przechodzić na drugą stronę ulicy, niż minąć go w bezpośredniej bliskości. Jego towarzyszka, choć nie tak straszna, również nie budziła zaufania wśród ludzi pokroju Vernona Durlseya. Luna Lovegood, ubrana w niebieskie rajstopy, wzorzystą spódnicę i różowy sweterek, z widmokularami na nosie rozglądała się z rozkojarzeniem po stojących przy ulicy domach.
- Ależ ci mugole dziwnie mieszkają - odezwała się, patrząc na najzwyklejsze i wyjątkowo nudne mugolskie osiedle. - To fascynujące, prawda? Próbowała zagadać Szalonookiego, ale wydawał się być czymś całkowicie pochłonięty. Jego myśli zajmowały teraz wieści, które za chwilę będzie musiał komuś przekazaćr30;
Kiedy członkowie Zakonu aportowali się przed domem, Moody, utykając ruszył z miejsca w stronę Charliego.
- Dobrze, że jesteście - odezwał się. - Sytuacja robi się poważna, lecz niestety udało im się nas zmylić. Ktoś przekazał nam fałszywą informację. Podczas, gdy my zostaliśmy ściągnięci tutaj, Śmierciożercy zaatakowali gdzie indziej. Charlie - tu zwrócił się do Aurora - tak mi przykro. Lisa nie żyje - powiedział bez ogródek. Chciał mieć to już za sobą.
Charlie zamarł w pół kroku.
- Co takiego? Nikt nie pilnował jej domu? Przecież mieliście tam wysłać kogoś!
Auror ledwo panował nad sobą. Miał ochotę rzucić sectuspemrą w Szalonookiego. Albo chociaż dać mu w twarz, a przynajmniej w to co z niej zostało.
- Idę do niej i próbujcie mnie powstrzymać - wycedził tylko i po chwili deportował się.
Ciszę, która zapanowała po tych słowach, przerwał drżący głos Sybilli.
- Wiedziałam, że to się stanie! Przewidziałam to! - siliła się na mistyczny ton, rozsiewając wokół woń przetrawionej sherry.
- Skoro pani wiedziała, to może trzeba było wszystkich ostrzec! - zdenerwował się Harry. Nie zamierzał spędzić ani chwili dłużej z tą oszustką. Ruszył przez ulice do domu Hermiony. Może Lisa nie żyła, ale Hermiona na nich wciąż liczy. Gdzieś zza pleców dobiegło go jeszcze mamrotanie o zgubnym wpływie Neptuna. Ledwie dotarł do wejścia, drzwi otworzyły się i wypadła z nich panna Granger. Rzuciła się Harremu na szyję.
- Och, Harry! Tak się bałam! Widziałam pod oknem w nocy zamaskowanych ludzi. To musieli być Śmierciożercy! Gdyby nie moje zaklęcia ochronne... - trajkotała, nie dopuszczając chłopaka do głosu.
- Lisa nie żyje - przerwał jej wreszcie. - Właśnie się dowiedzieliśmy. Ciebie też to mogło spotkać. Musimy natychmiast ewakuować twoich rodziców w bezpieczne miejsce, a ciebie zabieramy do kwatery.
- Dumbledore mi o wszystkim powiedział. Jestem spakowana. Muszę tylko... pożegnać się z rodzicami - westchnęła. Wiedziała, że być może nigdy już się nie zobaczą.
- Śpiesz się, młoda damo! - zza pleców Harrego doleciała woń sherry i kadzidła. - Niedługo Mars orbituje, a to zły omen - przestrzegła Trelawney. Harry przewrócił oczami, a Hermiona omal nie parsknęła śmiechem, mimo poważnej sytuacji. Po chwili jej dobry humor prysł jak jakiś czar. Stała przygnębiona w holu, rozglądając się po domu, do którego już nigdy nie miała wrócić. Zostawi swoją przeszłość za sobą, poświęci wszystko, by pokonać Voldemorta. Spojrzała smutnym wzrokiem na Harrego.
- Muszę to zrobić sama - rzuciła i zaczęła powoli iść w stronę salonu, gdzie jej rodzice oglądali telewizję. Podeszła do nich po cichu.
- Obliviate - wyszeptała, celując w ojca, który już nie miał córki. Nadeszła kolej na matkę, z którą postąpiła tak samo. Wiedziała, że robi to dla ich bezpieczeństwa, jednak świadomość, że rodzice jej nie pamiętali, bolała...
- Możemy już ruszać. Wszystko załatwione - powiedziała, wracając do holu. Była gotowa, by wrócić do walki z Czarnym Panem.
Alastor minął Hermionę, wszedł do domu. Miał zabrać jej rodziców do ustalonej kryjówki. Dotknął państwa Granger i za pomocą teleportacji przenieśli się w bezpieczne miejsce.
Hermiona co chwilę oglądała się za siebie, by jeszcze raz popatrzeć na dom. Gdy usłyszała suchy trzask, łzy zalśniły w jej w oczach. Czuła się tak, jakby już nigdy nie miała być szczęśliwa. Otuliła się ściślej kurtką.
- Harry... - uniosła głowę. Niebo przesłoniły ciemne chmury, a ich oddechy zamieniły się w parę. - Co się...
- Dementorzy! - dobiegł ich nagle krzyk Alexa.




We are all evil in some form or another, are we not?

Edytowane przez Otherwoman dnia 18-08-2022 20:33
GG: 7594540 zagubieni24.pl Wyślij Prywatną Wiadomość
Autor RE: Alernatywna historia Hogwartu według MP
Otherwoman
Administrator

Avatar Użytkownika

Postać:
Trey

Postów: 17716

Administrator

Dodane dnia 30-08-2022 19:00
Rozdział trzeci


Polowanie



Przedmieścia Derby

Spokój panujący na przedmieściach miasta Derby został nagle zakłócony przez trzask aportacji. Charlie stanął przed niewielkim domkiem jednorodzinnym, wokół którego panowała grobowa cisza. Jedyną oznaką, że coś tutaj zdecydowanie nie jest w porządku, był unoszący się ponad jego dachem mroczny znak. Coy dobrze wiedział, co to oznacza. Zwiastun śmierci, dzieło Śmierciożerców, napawał każdego czarodzieja największym lękiem. Auror był już pewien, że stracił osobę, na której najbardziej mu zależało.
- Nie - wyszeptał, gdyż głos zamarł mu w gardle. Popchnął skrzypiącą furtkę i ruszył w stronę wejścia. Drzwi były uchylone.
- Spóźniłeś się, kolego! - usłyszał nagle głos dochodzący gdzieś z boku. Zupełnie się tutaj nikogo żywego nie spodziewał. Tymczasem w ogrodowej altanie z nogami założonymi na stole siedział jakiś mężczyzna. Nie przejmując się obecnością aurora, spokojnie nabijał sobie fajkę.
Charlie natychmiast wyciągnął różdżkę i skierował ją na intruza.
- Kim jesteś? - warknął. - Co robisz w moim ogrodzie?
- No, no, kochasiu, nie jesteś zbyt gościnny - usłyszał znajomy i znienawidzony głos za swoimi plecami.
- Bellatrix - zasyczał. Tymczasem z mieszkania wyszła kolejna kobieta, której zupełnie nie kojarzył. Zdał sobie sprawę, że jest otoczony.
- Gdzie Lisa? Co z nią zrobiliście? - krzyknął, różdżka w jego dłoni drżała, zarówno ze strachu jak i ze złości.
- Trochę się z nią zabawiliśmy. Fajna była - Trey uśmiechnął się zza kłębów dymu, wydobywającego się z fajki. - Ale ci mugole... jej... przyjaciele... Hańbisz się, Coy. Przyjaźnić się z tymi zwierzętami, zapraszać do swojego domu... - Śmierciożerca pokręcił głową z dezaprobatą.
-Ty śmieciu! - wrzasnął Charlie i ponownie wycelował w mężczyznę różdżką.
- Avada Kedavra - ubiegła go Bellatrix, a z jej różdżki trysnęło zielone światło.

2 godziny wcześniej

Zaledwie dwie godziny temu, dokładnie w tym samym miejscu, w którym aportował się Cox, stanął Lord Voldemort z Evą Voronovą. Chwilę później dołączyli do nich Bellatrix wraz z Treyem. Czworo Śmierciożerców patrzyło na rozświetlony światłem elektrycznym dom, z którego dobiegała głośna muzyka, krzyki i śmiechy. Przez okna dało się zauważyć tańczące sylwetki postaci.
- Na Merlina, czego ci mugole słuchają - Trey splunął na ziemię. Nie znosił niczego, co w jakiś sposób związane jest z mugolami, nie znosił samych mugoli, jak również szlam i zdrajców krwi. Miał nadzieje, że już wkrótce zostaną oni wysiedleni, pozamykani w gettach i rezerwatach albo po prostu zmieceni z powierzchni ziemi. O tak, sam chętnie się do tego przysłuży.
- Panie, co my tu właściwie robimy? - zapytała Bella, powątpiewająco patrząc na bawiących się mugoli.
- To jest nasz cel, tam mieszka ukochana Coya, która teraz bawi się w najlepsze z... mugolami. Zabijcie wszystkich, a gdy wróci auror, załatwcie jego. Zakon nam nie grozi. Severus podał im fałszywą informację, że dziś zaatakujemy Grangerów. Nie zawiedźcie mnie - rzekł Czarny Pan, po czym deportował się.
Trey zatarł ręce z zadowolenia, wyjął z wewnętrznej kieszeni różdżkę i ucałował ją.
- Drogie panie, czas zacząć siać śmierć i zniszczenie - powiedział wesoło i jako pierwszy wszedł na podwórko. Kobiety ruszyły za nim. Śmierciożerca otworzył drzwi jednym kopniakiem, nie zawracając sobie głowy używaniem różdżki do tego celu. Eva, celnym zaklęciem roztrzaskała grający magnetofon. Nagle zapanowała głucha cisza, a wszyscy imprezowicze skierowali zdumione spojrzenia na przybyłych.
- Koniec imprezy! - zakrzyknął Trey od progu. - Zanim was wszystkich zabijemy, chcemy wiedzieć, gdzie jest Lisa.
- Niczego się od nas nie dowiesz. Wzywam policję - jakiś mężczyzna zrobił gest, jakby chciał sięgnąć po telefon. Zanim jednak podniósł słuchawkę, trafiło go zaklęcie Bellatrix, które rzuciło nim o ścianę niczym szmacianą lalką. I wtedy zaczął się popłoch. Ludzie z piskiem rzucili się do ucieczki, całkowicie na oślep.
Trey rozejrzał się po pokoju. Co i raz któregoś z gości Lisy trafiało mordercze zaklęcie. Nigdzie jednak nie było jej samej. Zaczął sobie torować drogę do drugiego pomieszczenia, rzucając zaklęciami na prawo i lewo. Kątem oka zauważył, że Bellatrix ze śmiechem torturuje właśnie jakiegoś mugola.
- Proszę, nie rób mi krzywdy - załkała jakaś kobieta, którą spotkał w kuchni. Skrzywił się. Mugolka. Brzydził się nimi. Popatrzył w jej oczy. Widział, jak źrenice zwęziły się pod wpływem strachu. Powoli, nie śpiesząc się, nalał sobie do szklanki stojącego w lodówce szampana. Kobieta, chcąc wykorzystać okazję, rzuciła się do ucieczki.
- Crucio! - rzucił jakby od niechcenia. Mugolka upadła na ziemię i zaczęła krzyczeć z bólu. Jej ciało nienaturalnie się wygięło. - Gdzie jest Lisa? - zapytał, trzymając w jednej ręce różdżkę, a w drugiej szklankę z szampanem.
- Na... górze... - wydusiła z siebie kobieta.
Trey dopił alkohol i odstawił kieliszek.
- Avada kedavra - skrócił kobiecie męki i ruszył na górę.
- Wiem, że tu jesteś, laleczko! - krzyknął w progu sypialni. Rozejrzał się po pokoju. Machnął różdżką, otwierając szafę z ubraniami. Między wieszakami ukrywała się dziewczyna Coya. Była nieuzbrojona.
Trey podszedł do niej i wyciągnął ją za włosy na środek pomieszczenia.
- Mam ją tutaj! - krzyknął do pozostałych.
Za chwilę rozległo się tupanie na schodach i w drzwiach stanęły zdyszana Bellatrix i trzymająca jak zawsze fason Eva.
- Nie przywitasz się? - Trey rzucił Lisą na środek pokoju tak, że dziewczyna upadła na kolana.
- Gdzie twoja różdżka??? - Bella zawołała do Lisy. A może wstydzisz się jej przy sobie nosić??? Wolisz być jak oni?? Ci wstrętni mugole?
Trey parsknął śmiechem. Tylko Eva zachowała powagę. Wyjęła zza pazuchy różdżkę. Różdżkę Lisy.
- Nie będzie ci już potrzebna - powiedziała lodowatym tonem i przełamała różdżkę na pół, czemu towarzyszył głośny szloch Lisy.
- Litości... - wyszeptała Lisa. Po jej twarzy spływały łzy. Tak bardzo chciała jeszcze ujrzeć Charliego. To nie może być koniec.
Śmierciożercy nie znali jednak czegoś takiego, jak litość. Mieli ochotę pobawić się jeszcze z dziewczyną, ale trzeba w końcu wykonać polecenie Czarnego Pana i ją zabić. Bella, nie czekając na nikogo, zamachnęła się różdżką. Ostatnim, co usłyszała Lisa, było szybko wykrzyczane "Avada Kedavra". Zielony błysk oświetlił twarze popleczników Voldemorta.
- Co z mugolami na dole? - zapytał Trey.
- Bella, zamieniła ich w kamienie - odpowiedziała Eva, na co Bellatrix wybuchła śmiechem. - Jeden ze znajomych Lisy, najwyraźniej czarodziej, zdążył przez śmiercią wysłać patronusa. To dobrze, Charlie powinien niedługo tu być.
- Tak! Zaczekajmy na niego i zabawmy się trochę! - Bella ruszyła na dół w podskokach, pozostali powoli zeszli za nią. Wszędzie stali lub leżeli mugole zastygli w dziwacznych pozach. Lestrange w napadzie wielkiej radości podeszła do jednego z nich i z całej siły kopnęła. Upadł na podłogę, a jego głowa odłupała się i potoczyła w kąt. - Grunt to nie tracić głowy! - zawołała wesoło. Trey popchnął palcem jedną z rkamiennych rzeźbr1;, która zachwiała się, a następnie runęła na ziemię, rozsypując się na kawałki. Oboje zaczęli demolkę, rozwalając coraz to kolejne nieruchome postacie. Dla Evy ta zabawa wydała się niepoważna. W oczekiwaniu na Coya, zamierzała przeszukać dom.
Kiedy w budynku nie zostało już nic do zniszczenia, Bella wyszła na zewnątrz i rzuciła zaklęcie:
- Morsmordre! - nad domem zajaśniała trupia czaszka, z której ust wysunął się wąż.
W czasie, gdy Bella i Trey zajmowali się niszczeniem wszystkiego, Eva przeszukiwała piwnicę. Liczyła, że uda znaleźć się coś, co pomoże w pokonaniu Zakonu. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, kiedy zobaczyła skrzynkę eliksiru wielosokowego i veritaserum. Mogło się przydać. Podniosła jakieś papiery, włożyła je do kieszeni, żeby obejrzeć je w samotności. Na górze panowała cisza. Chyba jej towarzysze skończyli zabawę. Zaczęła przeglądać liczne skrzynki, zawalające piwnicę, gdy nagle usłyszała z góry jakieś głosy. Trzymając różdżkę w pogotowiu wspięła się po schodach na górę. Teraz słyszała już wyraźnie głos Belli: "No, no, kochasiu, nie jesteś zbyt gościnny". Czyżby tak szybko zjawił się Coy? Wyszła na zewnątrz.


Ministerstwo Magii

Kilkunastu mugoli i kilku czarodziei straciło życie w mieszkaniu Coya. A to był dopiero początek. Podczas gdy Śmierciożercy wybierali bardziej bezpośrednią drogę eksterminacji, Ministerstwo Magii działało pod płaszczykiem prawa. Najlepsza zaś w jego egzekwowaniu był Dolores Umbridge.
Tego ranka wkroczyła dumnie do swojego gabinetu i położyła torebkę na stole. Do pokoju weszła mała, drobna czarownica i po krótkim "Witam" wręczyła nieśmiało Dolores małą kartkę.
- Wyjdź! - Wycedziła Umbridge, a kobietka pospiesznie wyszła zamykając za sobą drzwi. Rozłożyła kartkę, były tam nazwiska trzech osób posądzonych o bycie "mugolakami" jakie miały się zjawić na przesłuchaniu. Prócz tego były tam też informacje o ich związkach z Dumbledorem. Takie osoby miały być specjalnie karane.
Dolores zjechała windą i wysiadła na mrocznym korytarzu Departamentu Tajemnic. W sali czekało już dwóch czarodziei, którzy za pomocą swoich patronusów trzymali na uwięzi dementorów. Umbridge skrzywiła się i zajęła miejsce obok Mafaldy, której wręczyła akta.
Po jakimś czasie Runcorn wprowadził do sali drobnego czarodzieja, którego posadzono na krześle w sali rozpraw.
- Jeremy Lawrence? - Spytała Umbridge biorąc do ręki odpowiednią kartkę. - 53 lata? Mąż Valencii Lawrence i ojciec Cornelli? - Mężczyzna kiwnął głową...
- Aha! - Zapiała Umbridge. W dokumentach napisane było wyraźnie, że mężczyzna ten ma słabe bo słabe, ale jakieś stosunki z Dumbledorem. - Wyraźnie tu jest napisane, że jest pan mugolem... r11; popukała w kartkę swoim długim szponem.
- NIE! Jestem półkrwi! Moja matka tu pracowała! Uczęszczała do Hogwartu! Była w Ravenclaw!
- Oj nie kłam, nie kłam!!! - Dolores pogroziła mu palcem. - Próbuje mi pan wmówić, że Ministerstwo ma złe informacje? Że popełniliśmy jakiś... błąd? - Uśmiechnęła się słodko.
- Ale ja naprawdę jestem półkrwi! - Krzyczał widząc krążących wokół Dementorów.
- Dość tego zabrać go! W sali 108 ma zostać poddany pocałunkowi Dementora za kłamanie co do pochodzenia i twierdzenie, że Ministerstwo Magii się myli! - Stanęła i z satysfakcją patrzyła jak wyprowadzają czarodzieja. - Następny! - Dodała najbardziej słodko jak mogła.
Kolejna dwójka skończyła tam samo jak Jeremy. Zresztą to było oczywiste jeszcze przed spotkaniem. Kobieta po Jeremym była szlamą, a mężczyzna, który przyszedł po niej czarodziejem półkrwi... i nie powiązanym z Dumbledorem, ale nie mógł być wolny. To świadczyło by o tym, że Ministerstwo popełniło błąd... a to było niedopuszczalne.


Dom Grangerów

Podczas gdy Dolores cudzymi rękoma pozbawiała życia mugolaków i zdrajców krwi, a także przypadkowe osoby, które miały to nieszczęście stanąć na jej drodze, członkowie Zakonu Feniksa walczyli z dementorami pod domem Grangerów. Nikt zupełnie nie spodziewał się ich obecności na mugolskim osiedlu. Nie było teraz jednak czasu, by zastanawiać się, skąd się tutaj wzięli.
W kierunku Harry'ego sunęło trzech dementorów. Harry stał pewnie na nogach, nie mając zamiaru się cofać.
- Expecto Patronum! - krzyknął, jednak z jego różdżki wystrzelił jedynie niewielki snop białego światła. - Skupić się, skupić się... - powtarzał w myślach, próbując skoncentrować się na szczęśliwym wspomnieniu, przywołując w pamięci twarz Hermiony i Rona. - Expecto Patronum! - spróbował jeszcze raz, niestety bez powodzenia. Dementorzy byli coraz bliżej i Harry poczuł, że opuszcza go całe szczęście. - Expecto... - nie był w stanie wypowiedzieć zdania do końca, bo usłyszał krzyk swojej matki błagającej o litość, a później martwą twarz Syriusza... To było już za wiele dla Harry'ego. Osunął się na kolana i stracił przytomność.
- Expecto patronum - zawołał Alex i z jego różdżki wyskoczył patronus przedstawiający osła. Rozgonił sunących na Harrego, dementorów, ratując go w ostatniej chwili. Wrogów wciąż jednak przybywało.
- O nie. Kolejni nadchodzą... r11; wyszeptała Hermiona, wyciągnęła różdżkę i zaczęła rozglądać się dookoła. Zawsze miała problemy z zaklęciem patronusa, a dementorzy byli...przerażający.
- Ex...Expecto Patronum ! - powiedziała stanowczo, a z końca jej różdżki wyleciała srebrzysta wydra i zaczęła krążyć wokół nich. Dementorzy pojawili się ze wszystkich stron, w tak dużej liczbie ich jeszcze nie widziała.
- Harry! - krzyknęła i podbiegła do nieprzytomnego przyjaciela. Razem z Luną zaczęły go cucić, jednak nic to nie pomagało. Dementorów było coraz więcej, robiło się coraz zimniej, a Hermionie zaczęło się kręcić w głowie. Wydra już dawno zniknęła.
Luna i Alex próbowali jeszcze walczyć, ale stopniowo opadali z sił. Dementorów było zbyt wielu. Szala powoli przechylała się na ich niekorzyść i wydawało się, że sprawa została przegrana. Niespodziewanie nadeszła pomoc. Pośrodku całego tego chaosu aportował się Remus Lupin.
Szybko zorientował się w sytuacji w sytuacji, podbiegł do Luny i Hermiony oraz nieprzytomnego Harrego. Było ich za mało, pomagali Alexander oraz pijana Sybilla. Potrzebowali pomocy!
-Spokojnie, pokonamy ich. Expecto Patronum - krzyknął dawny profesor, z jego różdżki wystrzelił wilk który od razu ruszył na Dementorów.
To był ich szansa.
- Spadamy stąd, szybko! - krzyknął Alexander i podbiegł do Harrego, którego trzeba było ze sobą zabrać. - Trzymajcie się mnie, skorzystamy z teleportacji łącznej - powiedział do Luny i Hermiony. Harrego sam chwycił za ramię. Po chwili wylądowali bezpiecznie przed drzwiami Kwatery Głównej. Wkrótce dołączyli do nich pozostali: Remus i Sybilla. Misja skończyła się powodzeniem, choć niewiele brakowało do tragedii. Ponure nastroje zebranych, wywołane obecnością dementorów, pierzchły natychmiast, gdy zobaczyli, co czeka na nich na kominku.
- Listy z Hogwartu! r11; krzyknęła Hermiona i zabrała się do rozrywania koperty.


Dwór Malfoyów

- Widziałyście jego minę? - Trey z nogami na stole przerzucał z ręki do ręki jabłko, które zgarnął z imprezy u Coyów.
- "Co zrobiliście z Lisą?" - przedrzeźniał Charliego, udając piskliwy głosik zrozpaczonego aurora.
Bellatrix roześmiała się na to wspomnienie, Eva tylko uśmiechnęła pod nosem. Ci dwoje zachowywali się jak dzieci.
- Szkoda, że jeszcze jej nie potorturowaliśmy - Zasmuciła się Bella. - Nie wiadomo, kiedy teraz będzie okazja...
- Może będzie... - Trey wgryzł się w jabłko, delektując się niecierpliwością towarzyszących mu kobiet. Sok pociekł mu na ubranie, lecz nie przejął się tym. Było tak brudne, że odrobina więcej brudu nie zmieni jego sytuacji.
- Mam cynk. Wiem, gdzie będzie trochę tych śmieci.
- Mówisz o szlamach? - chciała się upewnić Bella.
- Owszem. Mugolaki, mimo że są tępe, same się nie złapią. Nie wiem, jak wy, ale osobiście mam dosyć tego, że się tu panoszą - dokończył jeść jabłko i rzucił ogryzek na podłogę. Glizdogon będzie miał przynajmniej jakąś robotę. Gdzie on w ogóle się podziewa?
Tymczasem Peter, zwany Glizdogonem, aportował się właśnie przed dworem Malfoyów. Przeszedł przez zamkniętą bramę jakby nigdy nic i skierował się do domu. Wtem ku jego zdziwieniu drogę zagrodził mu jeden z bażantów, chadzających po ogrodach Malfoyów. Glizdogon niestety nie wiedział, że te bażanty są hodowane dla upiększenia ogrodu. Do głowy wpadł mu pewien plan. Jeśli przyniesie na kolację bażanta, Czarny Pan i reszta Śmierciożerców na pewno spojrzą na niego łaskawszym okiem... Wyciągnął nóż i zaczął biegać po ogrodzie za bażantem, niszcząc grządki i kwiaty. Po kilkudziesięciu minutach biegania za bażantem udało mu się złapać zdobycz. Zarżnął ptaka, przełożył go przez ramię i zaczął kierować się do dworku. Był cały spocony, w pierzu, ale za to szczęśliwy. W końcu otworzył drzwi i dumnie stanął w progu.
- Niespodzianka! - powiedział uradowany do Śmierciożerców.
Na nieszczęście Petera w tym momencie do salonu wszedł Lucjusz Malfoy z kieliszkiem wina w reku. Na widok zakrwawionego, zapierzonego i śmierdzącego Glizdogona zamarł, trzymając trunek w połowie drogie do ust.
- A co to ma być? - wysyczał tak, że można by go posądzić o bycie wężoustym.
- Natychmiast wynoś się z mojego domu! Ten dom nie jest dla takich, jak.. wy - tu spojrzał z odrazą na Treya. - Jak śmiesz wchodzić tutaj w takim stanie?! Lucjusz wycelował w Glizdogona różdżkę.
- Wynocha z mojej posiadłości, albo pożałujecie!
Peter nie wiedział, czemu pani Malfoy na niego wrzeszczy i celuje do niego różdżką. Przecież nie zrobił nic złego, chciał im zrobić przyjemność. A może nie zauważył niespodzianki ?
- Ależ, niech pan spojrzy co przyniosłem! - powiedział, machając przed nosem bażantem i rozrzucając tym samym na dywan jeszcze więcej pierza.
Lucjusz już miał rzucić mordercze zaklęcie, gdy do pokoju weszła jego żona i położyła mu dłoń na ramieniu. Dała znak Peterowi wzrokiem, że może bezpiecznie przejść. Glizdogon ukłonił się tylko i pobiegł szybko do piwnicy, gdzie było jego miejsce. Za nim fruwały pióra bażanta. Jednak Peter nie poddawał się. Postanowił przygotować potrawkę z bażanciny. Wtedy pan Malfoy i pozostali na pewno go polubią, jeśli spróbują jego przepyszną potrawkę...
- Dean Thomas, bliźniaczki Patil, Lee Jordan, Oliver Wood. Kto idzie ze mną? - przerwał pełną napięcia cisze Trey, strzelając nazwiskami. Rozejrzał się po zebranych. Lucjusz tylko prychnął i wrócił do swojego gabinetu. Nie mógł znieść ani tego człowieka, który panoszył się u niego w salonie, ani tego, że zachowywał się w nim, jak w chlewie. Bella i Eva gotowe jednak były do działania. Tak zupełnie różne, jednak cel miały ten sam. Oczyścić świat z mugolaków i sprzymierzeńców Zakonu Feniksa.
- Śmierć zdrajcom krwi! I wszystkim szlamom!- krzyknęła Bella, wznoszą c górę różdżkę i niechcący rzucając jakieś zaklęcie, rozłupując przy okazji fragment sufitu. Całe szczęście Lucjusz tego nie widział...
- Ja idę, bo ty i tak sobie nie poradzisz... - powiedziała Eva uśmiechając się drwiąco w jego stronę. Rozejrzała się, aby upewnić się, że Glizdogona nie ma już w pobliżu. Na jego szczęście gdzieś zniknął.
Nie na długo jednak. Peter bowiem usłyszał strzępek rozmowy, wyrywając pióra z bażanta. Teraz miał dylemat: zostać i dokończyć potrawkę, czy pójść z nimi i zasłynąć w łapaniu mugolaków ? Pieprzyć bażanta, idę z nimi! - pomyślał, zamknął bażanta w jednej z cel na wszelki wypadek i pognał czym prędzej na górę.
- Idę z wami. Pomogę wam! A jak wrócimy, mam dla was niespodziankę! - powiedział uradowany i stanął obok Evy. Jakoś z tych wszystkich osób, najbardziej lubił właśnie ją. Nie miał pojęcia nawet, że nadal jest cały w pierzu, a na dodatek całe ręce miał we krwi ptaka. Jednak jemu to nie przeszkadzało...
Kobiety skrzywiły się z obrzydzeniem, jednak zanim zdążyły wypowiedzieć choćby słowo, odezwał się Trey:
- Świetnie, przyda się każda parar30; rąk. Trey nie był pewien, czy tak się mówi w przypadku pół człowieka pół szczura. - Tylko ogarnij się trochę. Usunął mu przyklejone pióra zaklęciem. Krwi nie usunął, dzięki niej Peter wyglądał na człowieka zdolnego do morderstwa, a nie do trzepania dywanów.
- W drogę! - Peter podskoczył radośnie. Śmierciożercy wyruszyli ma polowanie.




We are all evil in some form or another, are we not?

Edytowane przez Otherwoman dnia 30-08-2022 19:03
GG: 7594540 zagubieni24.pl Wyślij Prywatną Wiadomość
Autor RE: Alernatywna historia Hogwartu według MP
Otherwoman
Administrator

Avatar Użytkownika

Postać:
Trey

Postów: 17716

Administrator

Dodane dnia 07-07-2024 18:14
ten moment, gdy ma się już trochę dosyć czytania książki i zamiast tego chciałoby się coś napisać...

Póki co postanowiłam zamieścić ten niedokończony rozdział 4 smiley

Może mnie natchnie i go dokończę smiley




Rozdział 4
Bohaterowie trzeciego planu


Podczas gdy Zakon Feniksa walczył z dementorami, a Śmierciożercy z Zakonem Feniksa, Ron toczył swoją własną bitwę w ogródku państwa Weasleyów. Niestety jego walka, polegająca na odgnamianiu terenu, skazana była na porażkę. Za każdym razem, gdy wyrzucił pięć gnomów, pojawiało się dziesięć innych. I chociaż Ronald Weasley nie był geniuszem matematyki, potrafił zauważyć, że liczba gnomów rośnie w zastraszającym tempie, zamiast się zmniejszać. Spojrzał na prawie już puste opakowanie Gnomocydu. Pan Weasley musiał oczywiście wybrać najtańszy środek, gdyż na nic lepszego nie było go stać.

Po kilku godzinach pracy przysiadł pod warsztatem ojca i wypił pokaźny łyk soku z dyni. Zaczął rozmyślać o tym, czy dobrze zrobił. Zostawił swoich przyjaciół, którzy teraz mogą być w niebezpieczeństwie.
- E tam... Nic im nie grozi. Jest z nimi Charlie - mruknął, otarł usta i cisnął butelką po soku za siebie, nokautując tym samym jednego z gnomów. Był to prawdopodobnie jego jedyny sukces tego dnia. Nagle na głowę Rona również coś spadło. Przerażony, zaczął szukać w popłochu swojej różdżki, gdy owo coś wydało dźwięk podobny do Errola.
- Bloody Hell! - zaklął Ron, ściągając ledwie żywą sowę ze swojej głowy. - Aleś mi napędził stracha!
Odwiązał list przyczepiony do nogi Errola.
- O nie! Na śmierć zapomniałem - podrapał się po głowie, szukając w pamięci, który jest dzisiaj dzień. List z Hogwartu sugerował, że to już koniec wakacji, a na zakupy zostało zaledwie kilka dni. Musiał dostać się na Pokątną! Tylko jak? Proszek Fiuu się skończył, a jego rodziny nie było stać na kolejną porcję z powodu szalejącej inflacji. Teleportacja odpadała. Wolał nie ryzykować po tym, jak poprzednim razem rozszczepił się i gdyby nie pomoc Hermiony, byłoby z nim krucho. Nagle wpadł na szalony pomysł. Rzucił okiem na ruderę, która służyła Weasleyom jako dom. Rodzice na pewno nic nie zauważą. Pobiegł do szopy -pracowni swojego ojca. Stał tam samochód, przerobiony mugolski samochód. Ron postanowił skorzystać z niego pomimo lekkiego braku zaufania do wynalazków swojego ojca. Wsiadł do auta i zapalił silnik, który o dziwo natychmiast zaskoczył. Z ogłuszającym rykiem wyjechał z szopy, zaczepiając przy tym o prawe drzwi i wyłamując je z zawiasów.

Wkrótce wzniósł się w powietrze. Leciał, zawadzając o korony drzew i linie wysokiego napięcia. Wydawało się, że tym rzęchem nie uda mu się dotrzeć do celu. Samochód był w takim samym stanie, jak reszta dobytku Weasleyów. Nadawał się jedynie na złom. Na domiar złego Ron nie zauważył, że mechanizm zapewniający niewidzialność przestał działać. Nie wiedział też, że mugole z dołu pokazywali go sobie palcami, i że wkrótce trafi na pierwsze strony gazet. Widział już przedmieścia Londynu, gdy silnik dał za wygraną i zaczął się krztusić. Samochodem rzucało, jakby jechał po wystających studzienkach. - Oooo bloody hell. - Ron miał wyraźnie przerażoną minę. Dociskał pedał gazu, gdyż samochód powoli tracił prędkość i wysokość. Niestety na nic to się nie zdało i auto zaczęło spadać. Weasley zamiast zrobić cokolwiek, by złagodzić upadek, spanikował i zakrył sobie oczy.
Nagle samochód się zatrzymał, a wokół zaległa cisza. Teraz można było bezpiecznie otworzyć oczy. Ron wziął głęboki oddech, od czego samochód zachybotał się nieznacznie, i otworzył drzwi, by wysiąść z auta. Wówczas omal nie spadł ze sporej wysokości. Samochód zakołysał się, tym razem mocniej. Dopiero teraz chłopak zorientował się, że jego maszyna wylądowała w koronie dorodnego drzewa. Każdy jego ruch wywoływał kołysanie i skrzypienie samochodu. Nagle usłyszał też trzask, a samochód zjechał metr niżej i zatrzymał się na kolejnej gałęzi. Usta Rona wykrzywiły się ze strachu. Bał się poruszyć, czy choćby mocniej odetchnąć. Kolejne gałęzie, na których opierał się samochód, po kolei pękały z trzaskiem. Auto zsuwało się coraz szybciej, a Ron zaczął krzyczeć. Wreszcie łupnęło o ziemię i przewróciło się na dach. Weasley cały poobijany, z rozcięta skronią, próbował wygramolić się z samochodu. Wreszcie wyczołgał się na trawę. Słyszał walenie swojego serca i cykanie świerszczy. Obrócił twarz na bok i zobaczył swoje odbicie w lusterku. Wyglądał, jakby stoczył walkę ze śmierciożercami. Uśmiechnął się. Będzie mógł nagiąć trochę prawdę i pochwalić się swą bohaterskością przed Hermioną. Z trudem podniósł się. Zaczął szukać po kieszeni swojej różdżki. Gdy ją wreszcie znalazł między kartami czarodziejów i fasolkami wszystkich smaków, okazała się złamana! - Oooo nie.... - wyjęczał. Tylko nie to.... Był załamany. Miał nadzieję, że Hermiona znajdzie jakieś zaklęcie reperujące...
-Ron! Cholibka r11; usłyszał nagle za plecami okrzyk Hagrida, któremu towarzyszyło głośne czknięcie - Co żeś chłopie tu robisz? Cholibka, masz blizny na twarzy niczym Harry. Gajowy nieco chwiał się na nogach. Wracał właśnie z tawerny i w stanie nietrzeźwości pomylił drogi. Zamiast pójść do kwatery Zakonu, znalazł się na przedmieściach Londynu. Przytulił mocno Rona na przywitanie, łamiąc do reszty jego różdżkę oraz omal nie łamiąc żeber. Gdy Ron już się wyswobodził z uścisku, który był nie gorszy od diabelskich sideł, z rozpaczą upadł na kolana i zaczął zbierać resztki różdżki. - O nie, o nie, o nie... - jęczał pod nosem. - I co ja teraz zrobię...?
- Spokojniutko, coś se wymyśli, no nie? Zaraz pójdziemy do jakiegoś sklepiku i go naprawią, będzie dobrze - odpowiedział mu gajowy, podniósł Rona i razem ruszyli do sklepu naprzeciwko. Pijany Hagrid kompletnie zapomniał, że nie są na Pokątnej, tylko na jakiejś mugolskiej ulicy.
Ron trzymał w dłoniach fragmenty połamanej różdżki. Niósł ją ostrożnie przed sobą, co chwilę potykając się o nierówności mugolskiego chodnika. Minę miał żałosną. Nie wierzył, by ta różdżka (kupa patyków?) była jeszcze kiedykolwiek sprawna. Po wejściu pijanego Hagrida, nawet czary Hermiony tu nie pomogą.
Ale na co nie poradzą czary, poradzi mugolska taśma klejąca! Oto stali przed sklepem papierniczym na obrzeżach miasta.
- To co, se wchodzimy teraz. Wejdź pierwszy, ja zaraz po tobie - rzekł Hagrid, otworzył drzwi, żeby Ron mógł wejść do sklepu, a jako że był pijany to przestał na chwilę trzymać i drzwi z siłą walnęły od tyłu wchodzącego do sklepu Rona, który się przewrócił, a kawałki jego różdżki się rozsypały po podłodze.
- Przepraszam, cholibka, to się już wincej nie powtórzy - powiedział przepraszającym tonem Hagrid. Ron prawie z płaczem, rzucił się, by pozbierać fragmenty różdżki. Sunąc na kolanach, podnosił kawałek po kawałku i układał na lewej dłoni. Nagle jego prawa ręka natrafiła na coś zgoła osobliwego. Był to but. Ron podniósł głowę. Stała nad nim sprzedawczyni z bardzo zdziwioną miną. Ron wyszczerzył do niej zęby w usprawiedliwiającym uśmiechu idioty i ostrożnie podniósł się, bacząc by nie upuścić swojego skarbu.

Dokładnie w chwili, gdy dwaj czarodzieje postanowili odwiedzić mugolski sklep, w pobliżu przechodziła Rita Skeeter. Szła przez przedmieścia Londynu zmierzając ku Budce Telefonicznej przez, którą chciała się dostać do Ministerstwa Magii. Miała zamiar zdobyć pozwolenie na swobodne poruszanie po Hogwarcie w celu: "Pokazania światu czy to miejsce nadal jest bezpieczne dla uczniów". Nagle jej wzrok przykuł wielki mężczyzna i rudzielec, którzy wchodzili do mugolskiego sklepu papierniczego. Szybko sięgnęła po notes i pióro (normalne, nie mogła pozwolić by mugole widzieli ją z jej magicznym piórem) i ruszyła przez ulicę by spotkać się z tą dwójką, w której szybko rozpoznała dwie najgłupsze osoby z Hogwartu: olbrzyma-nauczyciela i jego niedorozwiniętego przyjaciela Rona.
- Witaj Rupert! - Zawołała wesoło w drzwiach sklepu i podeszła do Weasleya. - Co cię sprowadza w to miejsce? Może mały wywiadzik? Co ty na to? - Spytała z obrzydzeniem patrząc na Hagrida. Szybko zanotowała: "Pijany nauczyciel demoluje mugolski sklep - kolejne potknięcie Albusa Dumbledore'a".
Hagrid początkowo nie zauważył Rity, przeszukiwał swój płaszcz w poszukiwaniu galeonów, lecz żadnych nie znalazł. Był pewny że Ron też nie ma, bo przecież jego rodzina ciągle mieszka w tej Norze. Nawet sam Hagrid wolałby wybrać jaskinię niż ich dom. W kieszeniach płaszcza znalazł wiele produktów ze sklepu Magiczne Dowcipy Weasleyów, które niedawno kupił. Było wśród nich kilka lipnych różdżek, bombonierki lesera, magiczne fajerwerki oraz najważniejszą rzecz, która teraz miała im pomóc czyli Niuchacz. Hagrid dał znak, Rita i Ron podeszli bliżej niego, a on szeptem zaczął mówić
- Dopiro teraz ciebie zobaczyłem, cholibka witaj Rito. Musimy zrobić małą dywersję, nie mamy kasy. Trzymajcie - rzekł, podał im fajerwerki i dwie różdżki, które po dotknięciu zmieniają kształt. - Zróbcie coś, ja użyję niuchacza, który zdobędzie dla nas kasę i będziemy mogli kupić taśmę, se ładnie pomyślałem, no nie? - skończył mówić, nadal się uśmiechał do swojego genialnego pomysłu, jak zdobyć kasę.
- Ależ to świetny temat na artykuł! - Wrzasnęła uradowana Rita i odłożyła różdżkę na półkę. Nie miała zamiaru brać udziału w tym idiotycznym pomyśle. Szybko chwyciła pióro i zaczęła skrobać. "Rubeus Hagrid przyłapany na okradaniu mugoli i wnoszeniu do ich sklepu magicznych zwierząt, co na to Dumbledore? Czy nie widzi, że jego gajowy nie nadaje się nawet na to by zmiatać liście ze schodów prowadzących do Hogwartu?"
Nieco zdezorientowana sprzedawczyni zapytała, czego potrzebują.
- Chciałbym kupić taśmę... eee... - tu Ron podrapał się po głowie, by zmusić do pracy swoje szare komórki. - ... zalepiającą?
Ron miał problemy z nazewnictwem mugolskim. Sprzedawczyni spojrzała na niego badawczo, ale podała mu odpowiedni przedmiot. Ron sięgnął do kieszeni wolną ręką, by zapłacić. Było tam jednak tylko kilka knutów. To i tak cud, że Ron miał jakiekolwiek pieniądze. Niestety nie mógł nimi zapłacić w tym sklepie. Zaczerwienił się lekko. Zastanawiał się, czy za kradzież taśmy zlepiającej można trafić do Azkabanu. Z pomocą przyszedł mu Hagrid i opowiedział o swoim przebiegłym planie zdobycia pieniędzy. Ron jednak trochę powątpiewał w jego plan. - Ale to chyba jest nielegalne.... - powiedział szeptem do Hagrida.
- Cholibka, Ron zacznij myśleć! Nie okradniemy jej, zapłacimy jej pieniędzmi które zdobędziemy. Wim że w kodeksie czarodziejów jest prawo, że w ramach zagrożenia życia można używać czarów. Coś w tym stylu, kapujesz? Ron, jest wojna, no nie? No więc tego... o czym ja mówiłem?! A, działaj Ron, musimy zdobyć taśmę by naprawić różdżkę! Będzie w porząsiu - rzekł Hagrid, stanął obok kasy, trzymając w kieszeni niuchacza.
Rita stanęła sobie z boku wszystko dokładnie notując i obserwując raz jednego, raz drugiego. Nie mogła się doczekać kiedy opublikuje ten artykuł... czarodzieje robiący zamieszanie w mugolskim sklepie. Tego jeszcze nie było. Podeszła do Rona i spytała się, nie odrywając pióra od notesu.
- Po co ci... - Wskazała palcem na taśmę. - ...to coś?
Ron czuł się lekko skołowany. Chyba nie mniej niż Hagrid po kilku butelkach brandy. Wziął od niego wynalazki od Zonka i rozejrzał się niepewnie. Miał już doświadczenie z pomysłami Hagrida, które miewały tragiczne skutki. - Zagrożenie życia...? - zapytał nie dowierzając i rozejrzał się po sklepie z taką miną, jakby spod lady miała zaraz wyskoczyć horda śmierciożerców. Ledwie usłyszał pytanie Rity. - A... to po to... - chciał jej pokazać zniszczoną różdżkę, ale ponieważ trzymał już jej kawałki, knuty, taśmę i petardy zonka, wszystko zaczęło mu lecieć z rąk. Jedna petarda spadła i wybuchła, zasnuwając wszystko gęstym dymem.
- O nie... teraz nigdy jej nie znajdę... - dało się słyszeć jęk Rona. W chwili gdy Ron odpalił petardę, gajowy Hogwartu wypuścił niuchacza, który po chwili przyniósł z kasy wiele monet. Hagrid był na ich widok zachwycony. Nie wiedział że to są pensy, które są prawie nic nie warte. Zanim zdołał schować niuchacza do płaszcza, stworzenie rzuciło się na mugolkę, gdyż wyczuło, że ma ona naszyjnik ze złota. Hagrid krzyknął, zaatakowana kobieta krzyknęła, Ron zaś z braku lepszego pomysłu również zaczął krzyczeć. Wystawił ręce przed siebie i na oślep próbował znaleźć wyjście. Wpadł na kogoś dużego.
- To ty Hagridzieee? - zajęczał. Jednak to nie był Hagrid... Na wyciągniętych rekach Rona zatrzasnęły się kajdanki.
- Proszę za mną - usłyszał gruby głos i został pociągnięty w stronę drzwi. Zdeptał przy tym do reszty swoją "różdżkę". Teraz nie było wyjścia. Musiał kupić nową na Ulicy Pokątnej. Miał nadzieję, że Harry pożyczy mu trochę grosza. Matki nie śmiałby zapytać. Powiedziałaby, że zasłużył za kradzież i rozbicie samochodu.
- Jesteście aresztowani za rabunek, idziecie teraz do aresztu. Zniszczenie samochodu, rabunek i próba morderstwa - rzekł mugolski policjant, a kolejny zatrzasnął kajdanki na rękach Hagrida, co przyszło z niejakim trudem, gdyż rzadko trafiają się przestępcy o takim rozmiarze nadgarstków.

Godzinę później Ron i Hagrid siedzieli w mugolskim areszcie. Weasley raz po raz wyglądał przez kraty, nie mógł tego znieść.
- Hagrid! Nie zabrali ci parasola, zrób coś! - stanął przed nim poirytowany. - To ty nas wpędziłeś w te kłopoty - Ron być może zbyt surowo potraktował Hagrida, ale teraz naprawdę był zły.
- Cholibka, masz rację to moja wina. To ja ciebie namówiłem by pójść do sklepu. A właśnie, masz taśmę, ukradłem - Hagrid wyjął ją i podał, myślał teraz że Ron będzie mu dziękował, nie wiedział że resztki różdżki zostały w sklepie. Wstał z pryczy i zaczął patrzeć przez kraty, on nie potrzebował do ucieczki nawet swojego parasola, może przecież użyć swojej siły, jaką odziedziczył po matce.
Ron miał powoli tego dosyć.
- A może nic mi się nie stanie...? A może się uda, może się uda... - mruczał pod nosem. Był gotów skorzystać z teleportacji. Wspomnienie rozszczepienia nie było miłe, ale Weasley nie mógł już wytrzymać w tej celi. Koniecznie też chciał kupić nową różdżkę. Nagle wyczuł w kieszeni mały woreczek. Wyciągnął go i przez chwilę trzymał przed swoim nosem. - Hagridzie!!! - wykrzyknął, a na jego twarzy po raz pierwszy od dłuższego czasu zagościł uśmiech. - Mamy proszek Fiuu!! Zostały mi jakieś resztki. Gdybyśmy jeszcze tylko mieli kominek.... - zaczął rozglądać się po celi.
Hagrid spojrzał na woreczek i wziął go od Rona, na wszelki wypadek schował go, bo chłopak mógłby go zgubić jeszcze.
- Ok, to mamy proste zadanie, wim jak to zrobim. Uciekamy, znajdujemy jakąś chałupkę z kominem i udajemy się na Pokątną. Gotowy? - spytał się go, nie czekając na odpowiedz wyrwał kraty za pomocą rąk.
- Szybko - krzyknął, złapał policjanta i rzucił nim o ścianę, zanim ten zdążył wyjąc broń.
Wybiegli z komendy i zaczęli uciekać na oślep przed siebie. Ron biegł za Hagridem, jednak stopniowo stawało się to coraz trudniejsze. Co chwilę wpadał na przechodniów. Nie potrafił ich taranować tak jak to robił Hagrid. W końcu stanął zdezorientowany. Bezradnie rozglądał się dookoła, wypatrując bujnego owłosienia Rubeusa. Zamiast tego, zobaczył policyjną czapkę. - O nie... o nie... - wpadł w panikę. Wreszcie zdobył się na to i praktycznie sprzed nosa policjanta deporotował się. Aportacja nastąpiła na skrzyżowaniu ulic w pobliżu Dziurawego Kotła, na nieszczęście Rona stało się to w godzinach szczytu. Jego oczy rozszerzyły się z przerażenia, gdy jeden samochód minął go z piskiem opon o włos, zaś drugi wyhamował zaledwie kilka cali przed nim. Ron szybko odskoczył na chodnik i patrzył, jak coraz to kolejne samochody wpadają na siebie, powodując wielki karambol. - To... to może ja już pójdę... - jęknął do siebie, szybko się odwrócił i wszedł do Dziurawego Kotła.

Hagrid jednak nie potrafił się teleportować. Pozostał na łasce przeterminowanego proszku Fiuu z kieszeni Rona. Wbiegł od razu do metra, niszcząc przy tym barierki. Wsiadł do pierwszego lepszego wagonu, zadowolony z siebie. Nie znał się na Londynie, było to zbyt wielkie miasto. Uznał że spróbuje się włamać do jakiegoś domu i użyć proszku Fiuu, w celu dostatnia się do świata Czarodziejów.
Kiedy opuścił metro, rozejrzał się dookoła. Nie znał tej dzielnicy, ale zauważył jak jakaś mugolska rodzina opuszcza dom i wsiada do samochodu. Szybko podbiegł do tego domku i za pomocą swojego parasola odtworzył drzwi.
- Tylko trzy latka nauki w Hogwarcie, a potrafię przetrwać sam cały dzionek - mruknął zadowolony sam do siebie. Swoimi buciorami ubrudził cały dywan w domu. W końcu zauważył salon z kominkiem. Stały na nim urny z prochami. Hagrid wyjął z kieszeni worek z proszkiem Fiuu, lecz przez przypadek rozsypał go na dywan.
- Cholibka, muszę to pozbierać. Niezdarnie machnął ręką, jak kucał, tak że urny nad kominkiem spadły na podłogę, a z nich rozsypał się proch, który przemieszał się z proszkiem Fiuu. Hagrid początkowo ręcznie zbierał proszek Fiuu, w końcu przypomniał sobie, że jest czarodziejem.
- Accio proszek Fiuu! Gdy cały proszek znalazł się w jego wielkiej dłoni, rzucił go do kominka i powiedział wyraźnie
- Dziurawy Kocioł!
Już po chwili szybko wirował, wcześniej zjedzone ciasteczka i orzeszki latały w jego brzuchy. W końcu udało mu się, trafił mu do siedziby bezzębnego Toma. Kiedy wyszedł z kominka, rozsypując wokół siebie proszek fiuu i resztki spopielonych członków rodziny państwa Williams, zauważył, że wiele osób w Dziurawym Kotle trzymało w rękach najnowszego Proroka Codziennego. Wszyscy momentalnie wlepili w Rubeusa swoje spojrzenia. Nieco zmieszany takim zachowaniem gości baru, podszedł do stojącego za ladą właściciela.
- O co taki halo robią? - zapytał, kierując dyskretnie wzrok w stronę gapiących się czarodziei. Jednocześnie postukał palcem w ladę, co miało oznaczać, że walnąłby sobie setkę po przebytych trudach.
- Patrz tylko - Tom podsunął mu gazetę pod nos. Na pierwszej stronie było wielkie zdjęcie Hagrida i Rona.
- O cholibka - skomentował trafnie Hagrid i zabrał się do czytania.




CDN





We are all evil in some form or another, are we not?

Edytowane przez Otherwoman dnia 07-07-2024 18:22
GG: 7594540 zagubieni24.pl Wyślij Prywatną Wiadomość
Autor RE: Alernatywna historia Hogwartu według MP
Umbastyczny
Użytkownik

Avatar Użytkownika

Postać:
Cynthia Hickey

Postów: 11716

Mistrz Przetrwania

Dodane dnia 31-07-2024 20:33
<3 super

a powiedz mi, wiernie się trzymasz MP czy dokładasz/zmieniasz sporo? to było tak dawno, że mało pamiętam i ciężko mi ocenić, ale wydaje mi się, że raczej jest to blisko oryginału (?)



A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
zagubieni24 Wyślij Prywatną Wiadomość
Autor RE: Alernatywna historia Hogwartu według MP
Otherwoman
Administrator

Avatar Użytkownika

Postać:
Trey

Postów: 17716

Administrator

Dodane dnia 01-08-2024 14:21
Raczej blisko, na ile to możliwe. Niestety z powodu usunięcia konta przez Casinesa - swojego i jednej laski, co grała, nie ma sporej ilości postów. Tutaj dodaję zatem od siebie.




We are all evil in some form or another, are we not?
GG: 7594540 zagubieni24.pl Wyślij Prywatną Wiadomość
Skocz do Forum:
Logowanie
Nazwa Użytkownika

Hasło



Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem?
Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.

Zapomniane hasło?
Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
Shoutbox
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w Shoutboksie.

Umbastyczny
23/09/2024 20:12
smiley

Otherwoman
23/09/2024 17:16
najlepszego z okazji rocznicy Lost smiley

Umbastyczny
22/09/2024 22:21
smiley

Otherwoman
21/09/2024 18:52
siemka, Umba smiley

Otherwoman
30/08/2024 18:50
smiley

Umbastyczny
28/08/2024 21:43
Właśnie wróciłem :3 Generalnie super, widoki niesamowite, jutro albo w piątek może wrzucę krótką relację

Otherwoman
27/08/2024 17:31
dawno tu nie zaglądałam smiley Jak wyjazd do Norwegii, Umba?

Umbastyczny
10/08/2024 22:12
<3

Flaku
08/08/2024 14:22
sraka

Umbastyczny
08/07/2024 19:28
jeszcze nie, ale widziałem, że dodałaś i na pewno przeczytam smiley

Otherwoman
08/07/2024 18:31
czytałeś ten niedołężny rozdział? smiley

Otherwoman
06/07/2024 19:17
ok, to pomyślę, jakby to miało wyglądać smiley Jak masz jakieś pomysły, to też możesz się podzielić smiley

Umbastyczny
06/07/2024 14:12
Spróbować można smiley

Otherwoman
06/07/2024 12:11
np. o tematyce potterowej? smiley Brakuje mi takiego popisania sobie na luzie smiley

Otherwoman
06/07/2024 12:10
Umba, nie chciałbyś pograć w takie małe RP dwuosobowe? smiley

Otherwoman
27/06/2024 17:59
Pozdrawiam smiley

Umbastyczny
26/06/2024 21:57
Również pozdrawiam smiley

Michal
26/06/2024 10:47
Pozdrawiam serdecznie smiley

Otherwoman
14/04/2024 11:39
smiley

Lincoln
11/04/2024 15:55
Zapłacone, zalogowane, do zobaczenia za rok na forum smiley

Archiwum