Nie za wiele zostało z tej edycji po tym, jak Casines dokonał jej anihilacji
Z jednej strony szkoda, ze przepadło nasze 10 000 postów, a z drugiej chyba nie chciałoby mi się tego wszystkiego czytać
Został jedynie temat z postami Innych. Znalazłam w nim parę postów, które przypomniały mi stare dobre czasy i nieco mnie rozśmieszyły
Wszystkie jakiś dziwnym trafem dotyczą Bernarda...
Otherwoman
Dores, idąc w zamyśleniu, potknęła się nagle o jakieś stare ciało, które, prawdę mówiąc, wyglądało jej już raczej na zwłoki trzeciej świeżości. Syknęła wściekła.
Ach, to tylko ty, Bernard. - powiedziała po dokładniejszym przyjrzeniu się przeszkodzie.
adi
Myślisz że nadam się do roli trupa? - spojrzał ukradkiem przy tych słowach Bernard na swoje ciało. Spod koszulki zwisał mały brzuszek a zmarszczki sprawiały że by się chyba nadał. Z zamyślenia wyrwała go jednak nowa myśl - A może jednak Dores z tymi zwłokami nie jest głupi pomysł. Zaciągnęli byście mnie pod ich ogrodzenie i wrzucili w nie. Jako że obcuję na co dzień z energią wyspy wytrzymał bym starcie z tym ogrodzeniem a wtedy ci idioci z Dharmy pomyśleli by że jestem zdrajcą i chcieliście mnie zabić - myślał na głos Bernard czekając na reakcję Dores...
Droga Dores a nie pomyślałaś że ogrodzenie samo w sobie mnie zmasakruje? To jak idziemy? - wołał ucieszony nie wiadomo czym Bernard.
Bernard poczuł kopniaka a po chwili straszny ból. Szyszki w uszach rozsadzały go od środka. Po chwili stracił przytomność.
Arctic
Co takiego !? Ten stary cap o wszystkim im powie ! Bernard jest starym prykiem, już dawno powinien przejść na emeryturę. Ma sklerozę, ledwo widzi, a na dodatek ma zaniki pamięci. - zamknęłam oczy, by się trochę uspokoić.
Arctic
Wzięła ziemniaczka i zaczęła go pałaszować, popijając wodą ze źródła. Co jak co, ale ten stary pryk umie przyrządzać świetne ziemniaczki - przyznała sobie w duchu i postanowiła w przyszłości zwracać się do niego z większym szacunkiem.
Lion
Nicholas się ucieszył, że Bernard dostał w mordę, gdyż on też wierzył w to, że Zielynsky jest starym psychicznym cepem.
Octopus
Juliet wzięła zwęglonego ziemniaka i cisnęła nim prosto w starą gębę Bernarda, ukazując tym samym jego obwisłe zmarszczki, które przy uderzeniu rozlały się na całą twarz, niczym u pieska reklamującego proszek do prania.
We are all evil in some form or another, are we not?
Przeczytałam sobie MP 13,5
I muszę dodać, że z wielką przyjemnością, bo w tej edycji każdy post wart był uwagi. Trzeba przyznać, że jest to pewnym ewenementem w MP
Graczy można podzielić na tych, którzy pisali świetnie i tych, którzy pisali śmiesznie. W cytatach poniżej będą raczej posty tych drugich, ale muszę wymienić najlepszych graczy tej edycji, piszących ładne, składne, poważne posty, oddające rewelacyjnie charakter ich postaci:
1. panda - Eva Voronova - jak dla mnie jedna z najlepszych postaci w ogóle Świetna historia, świetny charakter i świetne posty
2. Harry Potter - Amelia - posty napisane całkowicie w klimacie książek Rowling, a sam Harry wybitnie potterrowy
3. Luna Lovegood - Andzia - podobnie jak w przypadku Amelki
Z postaci zabawnych, najbardziej mnie rozwaliły posty:
1. Peter Pettigrew - Arctic
2. Sybilla Trelawney - Umbastyczny (to jest prawie tak dobre, jak Renly )
3. Rubeus Hagrid - Furfon
No i mój Ronuś był spoczko
Pierwsza garstka cytatów, które poprawiły mi humor:
Furfon
Hagrid walnął Harrego mocno w plecy, tak że tamten przewrócił się.
-Cholibka, nie chciałem Harry. W porząsiu się czujesz?
Umbastyczny
Sybilla dopiero teraz zauważyła Rafałka i otaczający go spirytualny mrok, więc zostawiła przerażonego Alexandra bez słowa wyjaśnienia. - Chłopcze, mój drogi. Zewsząd otacza Cię śmierć. Jej szpony już są tuż, tuż. Widzę, jednak, że przeżyjesz. Los szykuje Ci coś o wiele gorszego od śmierci...
Oczy Sybilli wpatrywały się mętnie w Rafałka. Jej wielkie gałki oczne, powiększone dodatkowo przez okulary lustrowały zachowanie chłopca, a raczej jego brak. Młody czarodziej stał nieruchomo jak słup soli. - To pewnie przez niekorzystną koniunkcję Merkurego i Saturna. Też nie najlepiej się czuję.
Sybilla cieszyła się, bo wiedziała, że obecnie na Uranie można zaobserwować zaćmienie Słońca, a to dobry czas na zakupy.
Draco - Furfon
-Firenzo? Tak nadal on jest, ten brudas, śmierdzi przez niego w szkole a tymi kopytami to hałasuje. Dzikie zwierzę, ciągle chodzi z podniesioną głową, a na swoich lekcjach mówi że Mars płonie jasno w nocy, jakbyśmy tego nie wiedzieli.
Glizdogon - Arctic
Peter biegł szybkim krokiem za Bellatrix, jak cień. Niestety ten "spacer" był dla niego baardzo wyczerpujący, na dodatek coś przeszkadzało mu na nogach. Zerknął w dół. To, co zobaczył, było straszne. Jego spodnie były opuszczone w dół i zatrzymywały się na kostkach, tym samym krępując mu nogi. Chyba będę musiał wszyć gumkę do tych spodni, bo coraz częściej się zsuwają. A to wszystko przez te spacery, które mi kompletnie nie sprzyjają ! Zdenerwowany całą tą sytuacją podciągnął spodnie pod pachy, jednak nie miał czym ich przyczepić. Musiał trzymać je w ręce... - Bellatrix ? Pani Bello, gdzie pani jest ? Pani Lestrange !? - zaczął nawoływać śmierciożerczynię, chodząc po lesie ze spodniami w garści.
- Panie, ale...ja nie mogę ! Gumka mi pękła i one cały czas spadają... - powiedział zawstydzony i zaczął kręcić palcami młynka. Zachowywał się tak, jak dziecko przyłapane na czymś złym.
Peter nie spodziewał się takiej reakcji Czarnego Pana, jednak w głębi duszy czuł, że spotka go kara. Zawsze tak było, że Glizodogon obrywał, nawet jeśli na to nie zasługiwał. Stoczył się do piwnicy, po drodze już całkiem gubiąc spodnie. Pobiegł by je odzyskać, jednak drzwi były zamknięte. - Błagam ! Panie, proszę, oddaj mi moje spodnie. Panie... ! - zaczął krzyczeć Glizdogon z piwnicy. Nie chciał przeziębić pęcherza, bo później znowu zasika całą piwnicę i będzie śmierdziało.
Furfon
- Peter, jak miło że udało ci się uwolnić. Świadczy to o twoich wielkich czarodziejskich umiejętnościach, w nagrodę wysyłam ciebie do Hogwartu! Będziesz woźnym!
Hagrid - Furfon
- Tylko 3 latka nauki w Hogwarcie a potrafię przetrwać sam cały dzionek
Umbastyczny
- Dziękuję Ci Tom. Niech planety mają Cię w swej opiece.
Barman był całkiem miły, szkoda tylko, że łysy, garbaty i bez zębów.
panda
Obok niej stał... Nie kto inny, a sam Harry Potter. Miał bliznę, okrągłe okulary i wyglądał, jakby coś go bolało, czyli pasował do opisu.
Shan
Dolores Umbridge weszła dumnie na peron ciągnąc za sobą swój duży, różowy kufer. - Daj... mi... bilet... - Powiedziała do Hagrida pokazując każde słowa gestami jakby chciała pokazać, ze gajowy to kompletny kretyn.
Amelia
- Hermiono, zrób coś! - zawołał Harry widząc, że Ron zakrztusił się Mrocznym Znakiem w momencie gry pociąg ruszył. Mroczne Znaki okazały się niebezpieczne nawet w formie żelek.
Draco - Furfon
Draco zaczął się zastanawiać. W czym jestem najlepszy? We wszystkim, w quiditchu lepszy jestem od Pottera, w czarowaniu jestem lepszy, do tego mam czystą krew. Mam wspaniałą rodzinę w przeciwieństwie do Pottera, jestem najmłodszym śmierciożercą. Jestem najlepszym uczniem w tej szkole! Zadowolony z siebie, że tak szybko "odrobił lekcję" ruszył na kolejne zajęcia.
CDN
We are all evil in some form or another, are we not?
Przeklejam tutaj, żeby potem nie szukać. Zawsze mnie to rozwala jak sobie o tym przypomnę xDD
MP37 - userowe:
Umbastyczny (panda)
- Flaku, a gdzie się podział ten bachor, co go tu przyniosłeś? Nie mów, że zgubiłeś własnego dzieciaka... Musiałabym Cię za to skazać.
Otherwoman (Flaku)
Flaku dopiero teraz zorientował się, że jego dzieciak gdzieś polazł.
- A to skurwiel gdzieś spierdolił - skomentował ten fakt z lekką ulgą w głosie. Może jazeera się nim zajmie. Ona chyba lubi dzieci i ma ich dużo. Może się nie zorientuje, jak jedno dodatkowe jej przybędzie...
U.
- Przecież nigdy nie lubiłeś dzieci. Z tego co widzę, to się nie zmieniło. To po co je robiłeś XDDDD?
panda była ciekawa odpowiedzi. Pewnie sama mogłaby zrobić dziecko dla beki XDDDDDD.
O.
- Nie wiem - odpowiedział Flaku zgodnie z prawdą. Nie był nawet pewien, czy to jego dziecko. Nie przypominał sobie, żeby zaliczył jakąś loszkę, a od walenia konia chyba dzieci nie powstają.
U.
- No dobra, ale może warto je znaleźć. Mimo wszystko trochę słabo zgubić dziecko, skończyłam przecież prawo i muszę pilnować jego przestrzegania. To w ogóle dziewczynka czy chłopczyk?
panda była chciała jakoś pociągnąć rozmowę z Flakiem, by wybadać czy ma szanse zostać jego loszką.
O.
- O kurwa... - powiedział Flaku, który do tej pory nie zastanawiał się nad płcią dziecka. Teraz go to zaintrygowało. Bo jeśli to dziewczynka, to może wyrosnąć na brzydką feministkę. - ...nie wiem. Niania zawsze je przewijała - sam był zbyt leniwy, nawet na to, żeby wyjść do Biedry po piwo, a co dopiero zajmowanie się dzieckiem.
U.
- Lol, Flaku. Jak możesz nie znać płci dziecka? To pojebane nawet jak na Ciebie XDDDD.
panda była zaskoczona tym co powiedział jej Paweł.
- Może jednak warto poszukać tego dziecka, żeby jakimś mój znajomy prokurator się do Ciebie nie dobrał?
O.
- No kurwa nie zwróciłem uwagi xD - powiedział Flaku, jednocząc się z panda przy pomocy ich wspólnej ulubionej emoty. A nuż uda mu się wreszcie zaruchać po dwudziestu latach walenia konia.
- Masz znajomego pedałka? - zapytał, bo słowo "dobrał" kojarzyło mu się jednoznacznie. - Może jeszcze żydek?
U.
- Mam i to niejednego. Wiesz za zawsze wyznawałam równość, wolność i dowolność.
panda nie zrozumiała nagłej zmiany tematu, ale nie dała po sobie tego poznać.
- Trzeba znaleźć bachora, bo zgnijesz w pierdlu. Takiego ruchania raczej nie chciałbyś zaznać XDDDDDDDDDDDD.
Dzięki temu, że MrOther uratował MP13, mogłam sobie przypomnieć o poczynaniach Agresorów i Dharmowców. Z sentymentem wracam do tamtego MP (najdłuższego w historii )
Zapisałam sobie kilka zabawnych i pamiętnych cytatów z tematu Wyspa:
Pijane Elena i Lilith (Amelia i Goossebery) i historia z dzikiem Nicholasem:
Elena nie mogła przestać ryczeć ze śmiechu. Brzuch ją tak bolał, że musiała się zgiąć w pół. Gdyby nie to, że popierała się o Lil, pewnie już dawno leżałaby na ziemi.
- Ja też jestem głodna... - powiedziała i spojrzała na Lil, która zaczęła sprawdzać płeć dzika. - Jesteś pewna, że to Nicholas? Może źle popatrzyłaś? - zapytała Elena i kucnęła obok zwierzęcia. Poświeciła latarką na jego intymne miejsce. - Masz rację, są genitalia! Ale jakoś wyjątkowo małe! Lepiej żeby nie miał ich wcale, niż żeby chodził z takimi orzeszkami! - wybuchnęła śmiechem i wyciągnęła z plecaka nóż. Nie wiele myśląc machnęła ostrzem, odcinając dzikowi genitalia. Podniosła je z ziemi i położyła na dłoni, a dłoń podsunęła pod nos Lil. - Co o nich myślisz?
Lilith zaczęła się tarzać po ziemi ze śmiechu. Z jej oczu łzy spływały niczym wodospad, a mięśnie brzucha pracowały chyba lepiej niż w czasie intensywnych ćwiczeń.
- Pozbawiłaś Nicholasa męskości? Jak mogłaś! - powiedziała, a słone kropelki opadały na jej bluzkę, która chłonęła je z niesamowitą szybkością - Co, o czym myślę? - zapytała, przyglądając się otwartej dłoni Eleny - Przecież tu nic nie ma! Nie umiem wróżyć z ręki! - pochyliła się nad jej ręką tak, że jej oczy skonfrontowały się z genitaliami - Aha! Teraz widzę! Rzeczywiście mikroskopijne! Nick nie zawojował wśród agresorek! - oceniła i zmarszczyła brwi, kręcąc z dezaprobatą głową w stronę dzika - To wygląda jak kulka plasteliny - wzięła w rękę jądro i zaczęła macać zakrwawiony narząd.
Rzuciła nim w Elenę, sprawdzając jej refleks. Do dziewczyny upojonej alkoholem, zdecydowanie wolniej dochodziły wszelkie informacje, tak też oberwała jądrem prosto w policzek, tym samym otrzymując gratis włochatą, czerwoną pieczątkę.
Lil bezgłośnie zaczęła się śmiać. Zamknęła oczy i trzęsła się przez dziesięć minut.
- A jednak zawojował! Ale wśród kobiet Dharmy!
Klepnęła dzika w zad.
- Patrz! Jego pośladki plaskają! - krzyknęła uradowana.
- Plastelina! - ponownie zaczęła rechotać, bo bardzo rozśmieszyło ją to porównanie. Nie zauważyła nawet, że Lil bierze zamach i ciska w nią genitaliami.
- Aaa! - krzyknęła, gdy poczuła jak jądro plasnęło o jej twarz. - Fuuu! - zawołała z obrzydzeniem i zaczęła wycierać dłonią twarz. Jednak zamiast usunąć krew, to tylko ją roztarła po policzku. -Zemszczę się jeszcze! - zawołała i pogroziła palcem Lil. Jednak gdy tylko dziewczyna klapnęła dzika w zad, Elena ryknęła śmiechem na nowo. Pośladki dzika faktycznie plaskały. To było już za wiele dla Eleny. Nie była wstanie utrzymać się na nogach. Runęła na ziemię i zaczęła tarzać się ze śmiechu, z trudem łapiąc oddech. - Nie wiedziałam, że tak działasz na Nicholasa! Wystarczy, że go kopniesz, a on już zaczyna plaskać! - zawołała i doczołgała się do pyska dzika. Ponownie sięgnęła po nóż i zdecydowanym ruchem ucięła mu ryjek. Udało jej się szybko wstać i podbiec do Lil. - Pocałuj go! - zawołała i zanim blondynka zdążyła zareagować, Elena przyłożyła odcięty ryjek do ust Lil. - Cmok, cmok, cmok!
Elena w najlepsze tarzała się po ziemi, gdy nagle poczuła, że Lil wsadza jej coś do nosa. Doznała lekkiego szoku i przez moment nie wiedziała, co się właśnie wydarzyło. Po chwili sięgnęła ręką do swojego nosa i wyciągnęła z niego ogon dzika. - Bleee! - zawołała i wyrzuciła go w krzaki. Wstała z ziemi i podeszła do butelki wódki, która stała pod drzewem. Okazało się, że było jeszcze całkiem sporo alkoholu. Elena napiła się i podała butelkę Lil.
- Koniec tej zabawy, teraz czas przejść do konkretów! - zawołała z szyderczym uśmieszkiem na twarzy i chwyciła nóż. Podeszła do dzika i wbiła ostrze, rozcinając jego brzuch. Krew się polała a wnętrzności dzika wypłynęły na ziemię. Elena zanurzyła ręce w ranie a później rozsmarowała krew dzika na swojej twarzy.
- Lil, chodź tu i zrób to samo! Będziemy wyglądać jak psychopatki i żaden agresor się do nas nie zbliży, bo będzie się nas bać!
Furfon
Znacie Nicholasa? - spytał się nagle, miał obawy że one mogły mu coś zrobić.
Amelia
- Nicholasa? - Elenie od razu przyszedł do głowy dzik, którego nazwały Nicholas. Nie skojarzyła, że Edgar ma na myśli agresora, który dostał się do niewoli - O taaak, zapoznałyśmy się z nim bardzo dobrze, co nie Lil? Zastrzeliłyśmy go, wykastrowałyśmy, rozcięłyśmy brzuch i wysmarowałyśmy się jego krwią a na koniec polałyśmy go wódką i podpaliłyśmy! - zawołała i wybuchnęła śmiechem.
CDN
We are all evil in some form or another, are we not?
Wyszedłem z więzienia i udałem się w stronę szkoły, która była położona za wioską. Moim oczom ukazały się zgliszcza. Szkoły nie było: zostały po niej cegły, pustaki, trochę innego badziewia.
- Co tu się stało? To przecież ładny budynek był.
Podszedłem bliżej, nagle coś chrupnęło pod moim butem. Nadepnąłem na oderwaną ludzką rękę. Rozejrzałem się dokładnie i ujrzałem kilka głów, piersi, penisów, nóg i innych partii ciała. Gdzieniegdzie znajdowały się kałuże krwi. Pobiegłem szybko do wioski i uruchomiłem alarm w pomieszczeniu ochrony - pustym. Teraz wszyscy powinni zebrać się na środku wioski, sam pobiegłem w to miejsce. Ciekawe czym zajmuje się nasz ochrona, skoro dzieją się takie rzeczy?
Amelia
Elena zachowywała się śmiertelnie poważnie, gdyż była wściekła na wszystkich agresorów za wysadzenie szkoły w powietrze i za zabicie wielu niewinnych osób.
- Idź przodem. - powiedziała krótko i po chwili znaleźli się na zewnątrz. Elena szła tuż za nim, wciąż mierząc do niego z pistoletu. - Patrz, co Twoi ludzie zrobili. - wycedziła mając na myśli różne oderwane części ciała walające się po całym Dharmaville. Po chwili doszli do domku Lil i Liama. Gdy przekroczyli próg, Elena poczuła wspaniały zapach. - Lil, będziesz coś gotować? - spytała i humor jej się od razu poprawił.
oraz stary dobry Bernard:
Bernard tymczasem nudził się niemiłosiernie w stacji Dharmy. Gdzie te czasy gdy kogoś się przez przypadek zagazowało czy coś wysadziło. Brakowało mu też energii wyspy gdyż w tych stacjach Dharmy przez beton nic nie było czuć. Bernard więc po krótkiej chwili namysłu wyszedł ze stacji i udał się w kierunku w którym ostatnio szukał źródła energii.
Bernard tymczasem zniknął w bocznych komnatach świątyni widząc że reszta wpatrzona jest w Edgara. W końcu dotarł do pomieszczenia na końcu korytarza. Było to miejsce z dużą ilością hodowanych roślin. Po chwili Bernard ujrzał że ktoś posadził ziemniaki w doniczkach. Szybko zebrał wszystkie kartofle po czym wrócił do pomieszczenia z wodą.
słynna akcja z Jeffem, Dores i Edgarem, która była chyba początkiem powstania podziału na dewiantów i sztywniaków
Other, Furfon i jazeera
Dores tymczasem wyjęła z torby ziemniaka Bernarda z myślą, że go upiecze. Jednakże nagle z ziemniaka wyszedł.... tadam: robak!
Dores rzuciła kartoflem w postrzelone kolano Jeffa i wydarła się: Bernard, ty stary capie! Masz robaczywe ziemniaki!. Ale Bernarda nigdzie nie było. Czyżby Tamci go zabili?
Gdy poleciał kartofel, Ted zobaczył jak robak skoczył do dziury w kolanie Jeffa. Teraz trzeba amputować jego nogę, bo inaczej umrze. Robak go zje od środka!
-Dores, masz siekierę? Musimy amputować jego nogę, jeśli to nie pomoże będzie trzeba poderznąć jego gardło, wyjąc wszystkie narządy w jego ciele i szukać robaka, by pomścić naszego towarzysza - krzyknął Edgar do Dores poważnym tonem, na całe jego szczęście Jeff był nieprzytomny i nie słyszał tego.
Dores natychmiast wyciągnęła składaną automatycznie siekierę i juz miała odrąbać Jeffowi nogę, gdy zobaczyła, że robak zaczyna wychodzić przez jego nos. Wtedy Dores przeniosła swoją siekierę nad głowę Jeffa, którą także postanowiła w tej sytuacji odrąbać.
Dores nie podobał się ten robak, gdyż z wyglądu za bardzo przypominał jej rafalka. Postanowiła odrąbać samego robaka od głowy Jefffa. Zamachnęła się siekierą i po chwili ostrze opadło na Jeffa. Lekki podmuch wiatru jednak skorygował trajektorię jego lotu, przez co Dores odrąbała Jeffowi jedynie palec, zamiast głowy. Rosier stwierdziła, ze ten palec także wygląda jak robak....
Orgia Jeff&Dores&Edgar
Ted zobaczył ciuchy Dores, zaskoczmy był tym co robi jego córka. W najlepsze się rozebrała i zaczęła się myc gdy ten Iebiesuki był obok. Jeszcze ten azjata ją zgwałci i będę miał brzydkie wnuki, na to się nie zgadzam! Właśnie wnuki, muszę znaleźć kogoś odpowiedniego dla niej. By nie podglądać jej teraz, wziął się za wyjmowanie kuli. Wyjął ją z małymi problemami, oczyścił ranę i owinął ją bandażami, nadal nie wiedział że Jeff stracił przez przypadek palec.
Gnana chęcia mordu Dores przybiegła do miejsca, gdzie znajdowali się pozostali. Jej bystry wzrok natychmiast wykrył lokalizację palca Jeffa. Zwinnym ruchem podniosła go z ziemi i śmiejąc się zawołała do mężczyzny: Tego szukasz? - pomachała mu palcem, po czym zaczęła uciekać. You coming to get me?! Can you get me?! - śmiejąc się i prowokując Jeffa biegała między drzewami.
Ted słyszał krzyki, widział jak Jeff goni Dores lecz nie wiedział dlaczego. Nagle przez jego głowę przeszła myśl. Jeffrey, to właśnie dzięki jemu będę miał wnuki. Nadaje się doskonale.
Muszę to widzieć, może właśnie zaraz zostanie poczęty mój wnuk. Czy podglądanie własnej córki jest dobre? Co sobie ona o mnie pomyśli? Trudno, muszę zaryzykować, coś czuję że kolejna okazja szybko nie przyjdzie. Ted zaczął się zakradać, chciał z bliska widzieć jak tą chwilę. Szkoda że nie mam kamery, taka wspaniała pamiątka. Dzieciak miałby już gotowego pornosa, to byłby jego pierwszy!
Jeffrey nie mógł pozostać dłużny, zwinnymi ruchami ciała zaczął podwijać sukienkę Dores. Ścisnął powiekę na lewym oku kiedy Rosier obdarowała go swoją śliną i językiem. - Beaajemy miejeli maaleaego Jeafreaay i maaleae Doaeresssss!!!! - Krzyknął jak oszalały. Seplenił z braku połowy języka..
*Beaajemy miejeli maaleaego Jeafreaay i maaleae Doaeresssss!!!! - Będziemy mieli małego Jeffreya i małą Dores
Coooooooooooo? - Dores wyobraziła sobie setki małych rafalków. Gdy Jeff puścił jej ręce, by zając się sukienką, Dores machnęła w jego kierunku skalpelem, lecz on tak się usunął, że rozcięła jedynie jego bluzkę. A niech to! - wrzasnęła i już miała zadać kolejny cios, gdy dostrzegła w krzakach swojego ojca, który dziwnie się im przyglądał. Pomachała do niego skalpelem przyjaźnie.
Ted był obok Dores i Jeffreya, rozgnieciony ziemniak na twarzy Mosera totalnie go zdziwił, czegoś takiego się nie spodziewał, fetysz pierwszej klasy! Podniecające ziemniaki, tego świat nie widział!. Przez jego głowę przeszła przerażająca myśl, co jeśli Jeff jest bezpłodny? Na szczęście on tutaj jest, ostatecznie będzie musiał stanąć na wysokości zadania i dokończyć to co Jeff zaczął. Dziecko ze swoją córką?!
Jeffrey dopiero w tej chwili zauważył Teda ukrywającego się za pobliskimi krzakami, który co chwilę zaglądał na Dores i Mosera. Mężczyzna nie wiedział czemu ma to służyć. No cóż.. Jeff spojrzał na Dores, która złapała w swoje dłonie ziemniaka i skalpel. Zawsze to jakaś pikanteria... Pomyślał i wyciągnął swoją męskość na na wierzch, po czym powoli połączył ciała obojgu w jedno. Myślał, że Dores zaraz mu robi kilka ran swoim skalpelem, ale ta zbytnio się nie opierała i nie wskazywało na to, że po raz kolejny dostanie ziemniakiem w twarz... Pierwszy raz robię to z wariatką.. Ale podniecające..
Ted ruszył pomóc Jeffowi, złapał Dores mocno za ręce, by się nie szamotała. Pomagał zgwałcić własną córkę! Patrząc na jej twarz oblizywał się, jej krzyk sprawiał mu przyjemność, podniecał go! Razem z nimi zaznawał przyjemności, już nie mógł wytrzymać...
We are all evil in some form or another, are we not?
Bernard tymczasem uciekał z miejsca dzikiej orgii dość długo. Tak że w końcu trafił w miejsce mu wcześniej nieznane. Było to bagno, spore bagno. Mimo że panował tu straszny smród Bernard czuł w tym miejscu potencjał ogromnych możliwości i miejsce które w przyszłości może rozkwitnąć. Po chwili zaczął badać to jakże odpychające zapachem ale jednocześnie urokliwe miejsce.
Bernard tymczasem siedział w bagnie. Badał je, zastanawiał się, myślał, nawet smród tu panujący stał się znośny. Po jakimś czasie zauważył że co kilkadziesiąt metrów jest umieszczone wiadro. Bernard nie wiedział po co lecz czuł że to nie jest czysta sprawa.
Tam o dziwo zauważył na jakby dużym stole mnóstwo nazwisk a po chwili ujrzał i swoje. Kryło się ono pod numerem 40. Bernard długo zastanawiał się w bezruchu co to oznacza. Początkowo pomyślał że to jego wiek ale po chwili przypomniał sobie że jest starym prykiem, po chwili wpadł na pomysł że to może liczba jego dobrych uczynków lecz tych było na pewno więcej. Po kolejnej chwili namysłu pomyślał że to może liczba kóz w stadzie ale to też odpadało gdyż jego ukochanych zwierzątek miał 108. Po długim namyśle wpadł też na pomysł że to może liczba kobiet w jego życiu lecz to też odpadało gdyż był ciągle prawiczkiem. Kolejnymi pomysłami były np. liczba ugotowanych ziemniaków razy milion, ilość koziego mleka które wypił, ilość papai które zjadł. Nic jednak nie pasowało. To wpędziło Bernarda w depresję. Nie wiedział czemu jest pod numerem 40 na tej dziwnej liście. Po chwili jednak przekręcił urządzenie na swoje nazwisko mając nadzieję że coś mu to da. O dziwo w lustrach ujrzał swój dom z dzieciństwa. Było to małe domostwo gdzie mieszkał tato Bernard oraz mama Helga. Tato od dziecka pasł kozy natomiast mama odziedziczyła po swoim ojcu papajowy gaj. To spowodowało że Bernard wychował się skromnie gdyż papaje słabo schodziły a kozy taty Bernarda seniora nie dawały dużo mleka. Nadszedł jednak dzień wyczekiwany. Bernard poszedł do swojej pierwszej szkoły lecz już wtedy wszyscy nazywali go tak jak jego tatę czyli wołali na małego Bernarda na każdym kroku: "Stary pryku". To spowodowało że Bernard uciekł z papajowego gaju i już nigdy do niego nie wrócił. Jednak widok domu rodzinnego sprawił że Bernard zaczął płakać i wtedy coś mu się przypomniało. Skoro jego nazwisko jest tutaj to może to latarnia Jacoba i przez to może się już kiedyś spotkali. To sprawiło że Bernard całą noc zastanawiał się czy spotkał kiedyś Jacoba. Po chwili olśniło go. Kidy był mały po okolicy kręcił się gościu których wszystkich dotykał. Początkowo mama Helga ostrzegała go mówiąc o tym że ten człowiek to mały pedofil ale Bernard czuł że dotyk tego jak to mówiła mama Helga "małego pedofila" sprawił że Bernard był tym kim jest czyli co by nie było starym prykiem na dziwnej wyspie. Wtedy z otępienia wyrwał go przypadek. Wahadełko się przesunęło na inne nazwiska i Bernard ujrzał inne domostwa. Porównując jego dom a innych poczuł jak bardzo kocha mamę Helgę i tatka Bernarda vel. "starego pryka". To sprawiło że Bernard siedział tam kilka dni myśląc gdzie może być teraz tako i mama gdy nagle potknął się o dziwny słoik leżący na ziemi. Napisane było na nim: "Kompot babuni" lecz maź w środku nie przypominała kompotu mamy Helgi. Była to maź lepka i gęsta i nie nadawała się do picia. Mając nadzieję że mu się jeszcze przyda Bernard ruszył do wyjścia lecz po chwili coś go zatrzymało co okazało się bardzo ważne...
Bernard który dalej tymczasem siedział w latarni z lustrami na górze ukazującymi domy rodzinne danej osoby dostąpił objawienia. Przed nim jak żyw stał stary pryk Bernard senior. To wydawało się nienormalne więc Bernard junior wpatrywał się tylko z otwartą buzią na widmo swojego ojca. Po chwili zapytał się:
- Tato, to ty?
- Tak to ja mój synu - odezwało się widmo Bernarda - Jestem twoją świadomością i muszę ci pokazać właściwą drogę gdyż opuszczając nasz papajowy gaj w młodości popełniłeś błąd. Ale nie martw się. Da się to jeszcze wszystko naprawić.
- Tatku ale jak? - odezwał się wzruszony Bernard junior.
- Musisz wykonać 12 prac mój drogi Bernardzie. Jest to ważniejsze od wszystkiego innego. Pod stołem z nazwiskami jest kartka. Weź ją i zrób to co ci każe serce mój synu.
Po tych słowach widmo ojca Bernarda zniknęło i Bernard junior został sam. Brakowało mu ojca i jego kozich bajek na dobranoc ale nie aż do tego stopnia. Postanowił jednak spełnić wolę ojca i poszukać karty z pracami. Po krótkiej chwili odnalazł na spodzie ogromnej szafki kartkę na której było napisane:
"12 Prac Bernarda"
Stary pryk tak się tym podniecił że aż wypadły mu ostatnie włosy z klaty. Po chwili zagłębił się w czytanie dalej i co go czeka w pierwszym zadaniu:
"Ja Jacob nakazuje tobie Bernardzie następujące czynności uczynić: Musisz niezwłocznie udać się do wschodniej części wyspy gdzie sprowadzi cię dziwna woń. Na pewno ją poczujesz gdyż siedzi tam mężczyzna imieniem Jack. To stary alkoholik srający do wiadra. Musisz go uratować i oczyścić jego bagno ze smrodu. Taka jest twoja pierwsza misja. Jeśli ją wykonasz Jack przekaże ci wskazówki do drugiej pracy."
Na dole Bernard zauważył tylko dopisane małymi literami: "Uważaj na jackface'e"
Czując narastającą siłę w swoim sercu i mięśniach Bernard szybko udał się na dół latarni by ruszyć w nieznane na bagno Jacka...
Bernard Zielynski - człowiek wielkiego serca, człowiek hodowca, człowiek w ciągłym ruchu. Tak jak wskazuje opis Bernard podążał za sercem by wykonać pierwszą z zadanych mu prac. Maszerował on długo i wytrwale. Od kilku godzin szybkim jak na Bernarda kroku zmierzał na wschód jak mu kompas a co najważniejsze nos wskazywał. Jak pisał na kartce Jacob Bernard już na wiele kilometrów przed dotarciem na bagno czuł tą woń. Z jednej strony można powiedzieć że była ona śmierdząca. Z drugiej strony mimo wszech obecnie panującego smrodu Bernard czuł gdzieś głęboko magiczną siłę woni z bagna. Nie widział co go czeka do tej pory aż w końcu nie dojrzał z daleka człowieka na wiadrze. Był to widok straszliwy. Bernard czuł taki niesmak że nawet nie był w stanie tego sobie sensownie opisać. Czując jednak w sercu głos swojego ojca ruszył żwawo i radośnie do Jacka by po chwili oznajmić:
- Witaj Jack. Jestem Bernard. Jak się masz?
Jack tylko ponuro spojrzał na Bernarda gdy znienacka i nieoczekiwanie powalił Bernarda swoim spojrzeniem. Był to jackface przed którym Jacob ostrzegał. Jednak nie był to zwykły jackface jakich to można było oglądać tysiące jeśli ktoś miał silne i mocne nerwy. Był to jackface na zatwardzenie. To było straszne. Bernardowi zrobiło się słabo. Jednak ostatkami sił spojrzał do plecaka i tam ujrzał maź z latarni Jacoba. Uznał to za znak i rzucił słojem w Jacka... Nastąpiła chwila zwątpienia lecz w końcu Jack ustąpił ze swoją miną na zatwardzenie i spadł z wiadra. Bernard szybko się pozbierał i ruszył żwawo w kierunku nieprzytomnego Jacka. Mimo obrzydzenia odciągnął go z bagna a sam zabrał się za mycie wiadra. Zadanie z pozoru proste ale jednak wymagające dużej odwagi i samozaparcia. Po kilku minutach wiadro było czyste lecz wtem Bernard ujrzał za sobą Jacka. Był to widok straszny lecz wtedy Bernard rozpoczął wojnę na face. Jack był w tej zabawie bardzo mocny lecz wtedy Bernard z rękawa wyciągnął Bernardface'a którego robi podczas dojenia kozy. To ostatecznie złamało Jacka który zaczął płakać nad swoim zasranym shitem życiem. Wtedy Bernard powiedział:
- Jack, musisz porzucić wiadro i odejść z bagna, to twoje przeznaczenie, wyspa ściągnęła cię tutaj z konkretnego powodu i uwierz mi nie jest nim sranie do wiadra.
Jack po krótkim namyśle zgodził się z Bernardem i zaczął mu dziękować niezmiernie. Wtedy Bernard spytał się Jacka:
- Jack, jakie jest moje drugie zadanie?
- yyy... Ja nie wiem, spojrzał ze smutkiem Jack, lecz po chwili nieoczekiwanie dodał. Wczoraj miałem sen, śniło mi się że srałem jak zwykle do wiadra gdy nagle coś nade mną przeleciało. To nie był samolot, to nie był człowiek, to był ptak! A do tego darł się: "Jack przestań srać!". Myślę że musisz go złapać bo jest to ptak nowego porządku i tylko on może ci powiedzieć co robić dalej.
Po tych słowach Jack zaczął się oddalać z bagna i dodał tylko: "Weź wiadro ze sobą". Po tych słowach już nikt nigdy Jacka nie zobaczył, a jego bagno zarosło wkrótce bujną roślinnością owocową.
Bernard został więc sam. Zabrał tylko wiadro gdy po chwili ujrzał nad sobą ogromnego ptaka. Leciał i leciał aż Bernard dostrzegł że osiada na wzgórzu jakiś kilometr od niego. Szybko więc ruszył w tamtą stronę niesiony sercem i zamiarem wykonania drugiej pracy. W duchu też cieszył się że w końcu Jack odnalazł spokój...
Bernard tymczasem kontynuował wykonywanie prac zleconych mu przez Jacoba w jego latarni. Po pierwszym sukcesie i odsmrodzeniu Jacka Bernard udał się na wzgórze za ptakiem Hurley'a. Był to ptak niezwykły. Nie tylko wołał "Hurley" ale również wiele cennych życiowych porad typu: "Jack przestań srać" czy ostatniego dnia do Bernarda "Zjedz papaję". Wracając jednak do samego Bernarda to opromieniony sukcesem szedł on na wzgórze gdzie znajdowało się gniazdo owego ptaka. Tam składował on zaś nie jaja tylko papaje. Jednak nieopatrznie i niezamierzenie Bernard zjadł je już po kilkunastu minutach czekania na ptaka tak że ten gdy przyleciał i zobaczył co zrobił Bernard obdarzył go gniewnym wzrokiem ptaka i odleciał. Od tego momentu Bernard zrozumiał swój błąd i po kilku godzinach popadł w czarną rozpacz. Płakał tak 3 dni gdy nagle objawiło mu się po raz kolejny widmo jego ojca. Stary pryk jednak nic nie powiedział tylko wskazał na wiadro a potem na drzewo papajowe. Gdy tylko Bernard się przebudził ze snu doznał olśnienia. Miał przecież wiadro Jacka. To słynne wiadro które dawniej odpychało ale ostatnio wyczyszczone dziwnie przyciągało a co gorsza pociągało. Wziął więc pod pachę Bernard wiadro Jacka i ruszył do podnóża wzgórza by nazbierać świeżych papai. Gdy już to uczynił wrócił na pagórek i tak włożył papaje do wiadra po czym oczekiwał na przylot ptaka Hurley'a. Jak się okazało Bernard nie czekał długo gdyż wiadro Jacka potęgowało zapach owoców. Po chwili ptak usiadł na wiadrze i zaczął dziobać papaję. Gdy tak sobie dziobał Bernard szybkim jak na siebie ruchem złapał ptaka w sieć i zaczął mu się przyglądać. Ptak wierzgał w sieci lecz po chwili Bernard ujrzał przywiązaną karteczkę u jego nóżki. Tam oto było napisane:
"Brawa Bernardzie, wykonałeś drugą swoją pracę i dzięki temu możesz zacząć wykonywać następną! By tego dokonać musisz udać do statku zwanym Czarna Skała. Tam znajdziesz dynamit który musisz zabrać by zrobić coś w wulkanie do którego dostaniesz się przez krater. Pamiętaj też o tym by zabrać ze sobą wiadro!!! Z pozdrowieniami Jacob.
Bernard przez chwilę wpatrywał się w kartkę by po chwili dostrzec jeszcze małe literki u dołu zapisków Jacoba:
- Uważaj na szuszuwoli!
a Furfon wykrakał:
zapanuje czas prawa i sprawiedliwości!
We are all evil in some form or another, are we not?
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.