Drzwi się uchyliły i do środka wpadła puszka, z której zaczął wydobywać się jakiś gaz. Zdezorientowany James nie miał zupełnego pojęcia co się dzieje - żołnierze powinni być sprzymierzeńcami, a tymczasem traktowali ich jak jakieś bydło. Jako, że stał najbliżej drzwi padł na podłogę jako pierwszy.
Ośmioletni chłopiec leżał schowany pod swoim łóżkiem, gdy drzwi do pokoju się otworzyły i w progu stanął jakiś mężczyzna. Chłopczyk zakrył sobie usta dłońmi, by uspokoić swój oddech i zachowywać się najciszej jak potrafił. Mężczyzna chodził po pokoju, trzymając w ręku dwumetrowy, czarny kabel. Po chwili, ku przerażeniu chłopca, mężczyzna zajrzał pod łóżko i zdemaskował jego kryjówkę. Chłopiec próbować uciekać, jednak siła ramion mężczyzny była zbyt mocna.
- Nie szarp się, młody. Musisz zapłacić za śmierć swojej matki. - pan Stewart wycharczał przez zęby, na kilometr było czuć od niego gorzałą. Mały chłopiec, wiedząc, że droga ucieczki jest zamknięta, podniósł pidżamkę do góry i posłusznie położył się na swoim łóżku. Raz. Zacisnął zęby z bólu, gdy poczuł pierwszy bat na swoich plecach. Dwa. Zamknął oczy, z których popłynęła pierwsza łza. Trzy. Tym razem już nie mógł się kontrolować i z ust wydobył się przeraźliwy krzyk. Cztery. Plecy piekły go niemiłosiernie, ale połowa była już za nim. Pięć. Sześć. Panie Boże, zabierz mnie do nieba. Siedem. Jeszcze tylko jeden. Osiem. Koniec.
- Wszystkiego najlepszego, James. Osiem lat temu zabiłeś swoją matkę, pamiętaj o tym. - powiedział pan Stewart, zostawiając chlipiącego Jamesa samego w pokoju.
Ocknął się ciężko oddychając. Nic nie widział, nic nie słyszał. Dodatkowo czuł się bardzo lekko, tak jakby unosił się w powietrzu. Nie, nie, to była woda, mocno zasolona. James zdjął z siebie opaski na oczach i uszach oraz jakieś naklejki z czoła. Stanął na ziemi i zaczął się rozglądać po pomieszczeniu. Gdzie ja jestem?
Przez pewien czas byłam uodosobniona od pozostałych, bo April świętowała weekdend. Ostatnie czego się dowiedziałam, to fakt, że Trey zamordował jakąś kobietę, ale czym był ten czyn biorąc pod uwagę, to co stało się później. Ktoś znowu pobrał moją krew do badań, a ja tylko zastanawiałam się do czego jest im to potrzebne? Jednak nikt nie dał mi jakiejkolwiek odpowiedzi. Zastanawiałams się, czy już nie lepiej było odejść po prostu. Próbować szukać jakiejś drogi ucieczki. Nie miałam jednak większej okrazji na przemyślenia, bo do środka wparowali żołnierze. Pierwsze, co zauważyłam to maski przeciwgazowe. Będziemy mieli kłopoty- to ostatnie, co pomyślałam zanim dałam ponieść się rozproszonej substancji.
Sprawdziłam listę. Brakowało jeszcze tylko kilku drobnostek. Torba moja i Charlie'go już od dawna oczekiwała na nas w samochodzie. To już jutro, oboje stąd uciekniemy i nikt nas już nie znajdzie. Wszystko było już dopiętę, nawet konta były zupełnie wyczyszczone. Przekręciłam zamek w drzwiach i zatrzymałam się, coś był nie tak. Wycieraczka leżała do góry nogami. Niestety na rekację było już za późno, bo dźwięk klucza najwyraźniej pobudził kogoś do działania, wkroczyłam do środka trzaskając drzwiami. Zauważyłam najstraszniejszą rzecz, jaką mogłam w życiu. Mój Charlie wisiał na lampie, rzuciłam wszystko i rzuciłam się na stół próbując jakoś to odwiązać, nie miałam przy sobie kompletnie niczego, krzyknęłam i w tym momencie ktoś zepchnął mnie ze stołu razem z nim. Z impetem upadłam na podłogę uderzając o podłogę.
- Tasha, to tylko głupi amerykaniec, chyba nie powiesz mi, że się zakochałaś - był to głos nikogo innego jak mojego własnego ojca, nie byłam w stanie zareagować, poczułam ponowne mocne uderzenie i ten błogi sen.
Obudziłam się jak ze złego koszmaru. Było mi zimno i miałam wrażenie jakbym była w wodzie, zaczęłam niespokojnie machać rękoma. Chciałam cokolwiek krzyknąć, ale miałam wrażenie, że i tak żaden głos nie wydobyłby się z mojego gardła. Moje oczy i uszy były zasłonione, coś było też przyczepionego do... mojej głowy! Przeraziło mnie to nieziemsko, w co ja się wpakowałam.
Miałam już dosyć tego przedstawienia, a jeszcze bardziej dość miałam Treya Trevino i jego zachowania, więc gaz usypiający był dla mnie jak zbawienie. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Wydawało mi się też, że usłyszałam, jak...
... Trzasnęłam drzwiami do domu, rzuciłam czapkę absolwencką na stół w kuchni, a on jak zwykle wziął sobie gazetę i zaczął parzyć herbatę.
- Nie dbasz o mnie! Dyrektorka chciała dobrze, my przecież nie mamy pieniędzy, ja chcę iść na Yale! Cholera jasna, przez ciebie nigdy w siebie nie uwierzę, nie znajdę sobie nikogo, nie powiedziałeś mi nawet, gdzie jest moja mama, to dziwne, że ja nie wylądowałam psychiatryku! - Nie żyje. - burnknął i stanął przy szafkach. - Herbaty? - Gówno prawda, zostawiła cię! Albo lepiej, uciekła z braku perspektyw!
Odłożył spokojnie czajnik na jeden z palników, odwrócił się do mnie i w tym momencie wiedziałam już, że przegięłam. Uderzy mnie? Zamknie w pokoju na klucz? Albo jeszcze gorzej, będę jego niewolnikiem w warsztacie już do końca życia?
Złapał mnie bardzo mocno za nadgarstek swoją dużą, przybrudzoną ręką i zaciągnął siłą na górę. - Zostaw... - próbowałam się wyrwać, ale nie miałam szans, więc w końcu się poddałam i weszliśmy po schodach na górę. Przeżywać to kolejny raz było jeszcze gorzej...
Posadził mnie na łóżku w sypialni, a sam zaczął grzebać w komodzie pod oknem. Po chwili zasłonił zasłonki, tak jakby bał się, że ktoś go może obserwować. Z szuflady zaczęły wypadać jego spodnie, koszule i skarpetki, ale nie zwracał na to uwagi i ciągle mamrotał coś pod nosem. Myślałam już, że wypadło z niej wszystko, a przynajmniej to, co wiedziałam, że tam jest. - Kurwa mać! - przeklnął pierwszy raz, odkąd pamiętałam i przerwał na chwilę poszukiwanie. Włączył radio i ustawił je na jakieś szumy między stacjami, a potem jeszcze zwiększył głośność tego jazgotu. - Tato... - szepnęłam, ale chyba mnie nie słyszał. Łzy same pociekły mi po policzkach z żalu za to, co powiedziałam, przecież to on mnie wychował, wychował tak, jak umiał i nie chciał zostać sam, a ja ciągle miałam do niego o to pretensje! - Przepraszam, już wszystko okej! Tato!
Trzasnął szufladą kilka razy, bo ta nie mogła się domknąć. Podskakiwałam na tym łóżku za każdym razem. Odwrócił się do mnie i złagodniał.
- To twoja mama. - zaczął nieśmiało łamiącym się głosem. Nie usiadł koło mnie, tylko uważnie obserwował, co dzieje się na mojej twarzy, podając mi czarno-białe zdjęcie z drobną, przeciętnej urody kobietą, stojącej obok stosu jakichś papierów (klik!). - Zrobiłem jej to zdjęcie, jak jeszcze studiowała na MIT.
Spojrzałam na niego, jakbym znowu miała wybuchnąć. Znowu chciał mi wcisnąć kit. - Tak, zanim to wszystko się wydarzyło, mieszkaliśmy razem na kampusie. Ja wyleciałem po roku, ona skończyła studia z wyróżnieniem. - rozmarzył się i uśmiechnął lekko, patrząc w górę. - Piekielnie inteligentna kobieta. Cholernie zdolna i mądra. Moja lepsza połowa. Moja Maryanne.
Nie odezwałam się ani słowem, żeby nie wybijać go z rytmu. Trochę tylko przeszkadzał mi ten hałas, które wydawało radio, ale może do czegoś było mu ono potrzebne, albo lepiej się przy nim skupia? W końcu to, co powiedział na jej temat to więcej, niż powiedział mi przez całe moje życie. Patrzyłam się więc na niego szeroko otwartymi oczami i czekałam na dalszy ciąg historii. - Została na uczelni, pisała prace, robiła karierę, a ja obserwowałem to wszystko z boku, łapiąc się przeróżnych robót, żebyśmy mieli co do garnka włożyć. Było nam cudownie, ona była cudowna. Duma rozpierała mnie za każdym razem, kiedy wspominała o czymkolwiek dotyczącym pracy; każdy kolejny głupi projekt sprawiał, że kochałem ją coraz bardziej i bardziej. - zawiesił się na dłuższą chwilę i albo mi się wydawało, albo uronił łzę. - Tacy szczęśliwi! - Często zarywała nocki, żeby coś dokończyć. Mówiłem jej, przystopuj trochę, ale ona nie chciała, mówiła, że to dla nas, że jak skończy trzydziestkę, to zrobimy sobie gromadkę dzieci i przeprowadzimy się na przedmieścia. Traf - tu zaśmiał się nerwowo - traf chciał, że po jednej z takich nocy postawiła przede mną nowe walizki i powiedziała: "skarbie, nie wiem, czy to możliwe, ale od dzisiaj będziemy jeszcze szczęśliwsi". Wyjechaliśmy z Cambridge, Massachusetts kilka dni później. Gdybym wtedy mógł to przewidzieć... - Co, tato? - przerwałam mu, bo nie mogłam już wytrzymać. Byłam tak blisko rozwiązania tej tajemnicy. - Rzuciliśmy wszystko i przyjechaliśmy do Hawkins, bo Maryanne dostała ogromny grant na swoje badania. Dostaliśmy na własność najpiękniejszy dom na ulicy. Ja zawarłem umowę z Departamentem na drobne naprawy ich prostych sprzętów, więc założyłem pierwszy warsztat w miasteczku i miałem z tego całkiem niezłe pieniądze. To był nasz miodowy miesiąc, który miał trwać całe życie, Mia. Czekaliśmy tylko na dzieci.
Wziął głęboki oddech. Czułam, że jest mu coraz ciężej. - To był marzec. Na dworze robiło się cieplej, ale współpraca z Departamentem układała się coraz gorzej. Przychodziła z pracy albo zmęczona, albo padnięta, albo nie przychodziła w ogóle. Przebąkiwała coś o jakichś eksperymentach, że to ważne, że muszą ciągle próbować, że jest jej ciężko... Próbowałem ją wspierać, ale nie wiedziałem, jak jej pomóc. Widziałem w jej torebce jakieś leki, znosiła dokumenty do domu, ale nie mogłem ich dotykać, bo wszystko było tajne. W końcu któregoś dnia nie wróciła dwa, pięć, potem dziesięć dni z rzędu. Umierałem z nerwów i tęsknoty. Zostałem zupełnie sam, zacząłem pić. Dzwoniłem wszędzie: na policję, do jej matki, na MIT, do Departamentu, płaciłem nawet jakimś detektywom... I nic, Mia! Nic, zupełnie nic... - w tym momencie zupełnie się rozkleił i podał mi kartkę z jakimś porozumieniem. - To dostałem w czerwcu. Przyszło do mnie kilku gości w garniakach, większych nawet ode mnie, dostałem wpierdol, a potem podsunęli mi akt zgonu Maryanne do podpisania. Spytałem ich, jak to możliwe, chciałem odpowiedzi, to była miłość mojego życia! Ale oni powiedzieli tylko, że państwo potrzebuje jej bardziej niż ja. Podpisałem to i klauzulę poufności. Możesz teraz stąd uciekać, możesz uznać, że nie jestem już twoim ojcem, ale podpisałem ten dokument, bo pod koniec tego prania mózgów powiedzieli mi, że tam będzie szczęśliwsza...
Ja jednak nie zrobiłam nic. Siedziałam dalej bez słowa, bo dalej nie miałam pojęcia, skąd wzięłam się ja. - W grudniu, kilka dni po tym, jak pierwszy raz postawiliśmy na rynku w Hawkins tę wielką choinkę, którą potem przychodziłem z tobą ubierać, przyszedł do mnie jeden z tych gości. Z tobą w beciku z naszytą amerykańską flagą i karteczką z twoim imieniem, napisaną jej pismem. O, tą. - podał mi malutki bilecik, na którym napisano trzy literki.
- Nie wiem, co teraz zrobisz, Mia. Jesteś już prawie dorosła, wbrew temu co mówią te twoje nauczycieleczki. Ale jedno musisz zapamiętać na zawsze. Twojej mamy nie ma. Nie próbuj nigdy jej szukać, bo sobie tego nie podaruję. Nigdy, przenigdy nie możesz tego nikomu powiedzieć, rozumiesz?
Rozumiesz?
- Rozumiem... - szepnęłam, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo nic nie usłyszałam, a jak się potem okazało, również nic nie widziałam. Było ciemno i głucho, a jedyne co czułam, to jak krąży mi krew i ostatni zjedzony posiłek jeździ mi po wnętrznościach. Po kilku minutach takiego unoszenia się myślałam, że dostanę szału. Do tego coś pulsowało na mojej głowie i czułam się obserwowana...
Biała mąka w powietrzu, kicnięcie, po chwili kolejne. Gdzieś tam w oddali przeleciała bułka tarta, a po chwili wszystko się skończyło. Jego zmysły już wtedy nie były zbyt wyczulone na bodźce, nie poczuł nawet ukłucia igły do pobierania krwi. Czuł tylko, że odlatuje.
Ahmad, rusz się. Akurat ty nie powinieneś stać jak kołek, tylko jedna z części twojego ciała. -naga kobieta leżała na łóżku w jakiejś kamienicy na przedmieściach Paryża. Dziewczyna w przeciwieństwie do mężczyzny nie była murzynką tylko białą, pełnokrwistą Amerykanką. Piersi miała stosunkowo niewielkie ale Ahmadowi się podobały. Podobnie zresztą jak reszta ciała kobiety. Długie czarne włosy opadały na jej zgrabne ciało, a w te zielone oczy mógł patrzeć godzinami, a to, że Claudine była dość płaska tylko mu pomagało skupiać uwagę na inne duperele, które sprawiały, że był dla niej bardziej romantyczny. Nigdy nie sądził, że zakocha się w takiej osobie ale stało się i od kilku miesięcy wchodzący w dorosłość chłopak był szczęśliwy.
W pewnym momencie ich spotkanie zostało przerwane. Półnagi Ahmad stał nad kobietą gdy do pomieszczenia wpadł jej ojciec. Wysokiej rangi żołnierz gniewnie spojrzał na córkę i bez słowa przeniósł wzrok na murzyna. Ten poczuł, że ma teraz przekichane i nie pomogą mu nawet wyrobione ciężką pracą mięśnie. Do pokoju wpadli jacyś ludzie po czym uderzyli go w tył głowy, po czym murzyn padł nieprzytomny na ziemię.
Gdy obudził się po kilku godzinach nie czuł perfum Claudine lecz banany. Było to dość dziwne bo w Paryżu banany można było spotkać tylko w sklepie, a on w nim zdecydowanie nie był. Gdy już przyzwyczaił się do ciemności na drewnianym blacie zobaczył małą latarkę i kartkę. Na szczęście umiał już czytać gdyż poza ciałem cenił również w swojej ukochanej intelekt. Gdy zerknął na kartkę znalazł tylko na niej słowa:
Nie płacisz prostytutce za seks, płacisz aby zniknęła zaraz po nim.
Poznał pismo ojca Claudine, Pana Jerkinsa. Na odwrocie było tylko:
Nigdy nas nie znajdziesz chłopcze.
Po nie wiadomo jakim czasie obudził się. Nie czuł jednak prawie niczego poza pustką.
Narkotyk jakim was potraktowano nie był przetestowany. Wiadomo było że ogólnie jest raczej bezpieczny, ale eksperymentalna substancja została do tej pory słabo przebadana. Nikt nie wiedział, że u predysponowanych osób może wywołać zatrzymanie krążenia.
Tak umarła Lola Bonetti, już na zawsze utkwiła w najgorszym koszmarze ze swojego życia...
Chlaaron jest ostatnią osobą, która odpada na radzie.
Edytowane przez Faraday dnia 19-12-2016 17:38
Niestety papierosa nawet nie zdążyłam odpalić gdyż kilka pielęgniarek skierowało mnie z powrotem do kuchni jakby miało wydarzyć się coś wyjątkowego- no i wydarzyło się, ale nie był to żadnej nadzwyczajny stan.
Otworzyłam ciężkie powieki i spojrzałam na Keitha który wydawał się być skupionym na drodze. Nawet nie zerkał w moją stronę ukradkiem jak miał w zwyczaju robić. Dzisiejszy wieczór był szczególnie ciepły i zamierzaliśmy spędzić go z lampką wina na drewnianym ganku. Ułożyłam dłonie na swoim wypukłym brzuszku i uśmiechnęłam się do siebie. Tuż za przeciwsłonecznymi okularami przy kącikach oczu pojawiły się małe zmarszczki sygnalizujące szczery uśmiech, byłam naprawdę szczęśliwą kobietą.
Mąż włączył radio, akurat bracia Gibb śpiewali o głębokiej miłości. Lubiłam ten kawałek, nastrój panujący w aucie przypominał mi o wspólnym biwaku z przyjaciółmi, o kiełbaskach z grilla i o braniu nagich kąpieli w jeziorze w środku nocy. Wymacałam włącznik lampki która wisiała nad moją głową i zapaliłam światło -Chcę jeszcze raz zobaczyć te buciki-wyjaśniłam i zaczęłam szukać w dużej torbie pomiędzy nogami prezentu. Nie było mi jednak dane go znaleźć gdyż usłyszałam pisk opon, dźwięk klaksonu oraz głośny huk. Ciężarówka jadąca z naprzeciwka wpadła w poślizg, kierowca stracił panowanie nad pojazdem i uderzył w nasz samochód.
Ocknęłam się z krzykiem jak wyrwana z koszmaru. Jednak straszny sen jeszcze się nie skończył, jedna z części samochodu przyciskała mnie do jezdni uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Czułam jakby moje ciało było podziurawione, odłamki szkła wbiły się w moją skórę a twarz puchła od silnego ciosu. Nie zdawałam sobie sprawy, że gdy ja brałam głęboki oddech mój partner wydawał swój ostatni. Dzisiejszy wieczór był szczególnie ciepły a moje idealne życie dobiegło właśnie końca.
all we really need to survive is one person who truly loves us
-Penelope Widmore
Zostaliście wypuszczeni z komór. Byliście nieco osłabieni, więc pielęgniarki pomogły wam wytrzeć się i przebrać się z mokrej bielizny w szpitalną koszulę. Tak ubrani zostaliście doprowadzeni do sali przypominającej salę w której dowódca omawia ze swoimi przełożonymi szczegóły wojskowej akcji. Rzędy krzeseł ustawione przodem do dużej mapy, wokół różne wojskowe gadżety i symbole, w tym duża flaga USA.
Skojarzenie okazało się słuszne. Po chwili oczekiwania do sali wszedł postawny mężczyzna w generalskim mundurze, uśmiechnął się szeroko ukazując nienagannie białe zęby. - Witajcie.
Edytowane przez Faraday dnia 19-12-2016 20:36
Stanęłam zawstydzona z tyłu. Peszyło mnie, że stoję w samej koszuli nie dość że z całą grupą, to jeszcze przed jakimś wojskowym. - Dzień dobry. - powiedziałam rozkojarzona, mniej więcej jak po głupim jasiu przy wycinaniu migdałków. - Kim Pan jest?
Gorzej już być nie mogło. Upadek totalny. Najpierw Trey stracił spodnie Hetfielda, a teraz doszło do tego, że musi chodzić w koszuli, jak jakiś pedał. Gdyby ta koszula chociaż była czarna... Na pocieszenie powiedział sobie jednak, że ładnemu we wszystkim ładnie i poszedł grzecznie do sali z krzesłami.
Czołem - odpowiedział generałowi, podnosząc rękę i pokazując \m/, po czym zajął swoje miejsce.
We are all evil in some form or another, are we not?
Szkoda że nie ma mrOTHERa Francis tak słabo się czuje, pomyślałam, patrząc jak ledwo żyje. Biedaczyna. - Czemu tutaj jesteśmy? Czy wrócimy na święta do domu?
Ahmad od razu rozpoznał mężczyznę, który wsadził go do drewnianej skrzynki pełnej bananów. Mieli płynąć do Afryki lecz jakimś cudem popłynęli do Ameryki. Jakież było zdziwienie marynarzy gdy odkryli, że w skrzyni nie ma już prawie bananów, a jest tam tylko murzyn. Nie wiedząc co czyni Ahmad rzucił się na generała.
Treya nudził jakiś generał, więc ostentacyjnie gapił się na Mię w koszuli. Ciekawe, czy miała pod spodem bieliznę. Wkrótce jednak tę przyjemną czynność przerwał szalony murzyn. Ale cyrk. Jak w polskim sejmie - skomentował i zaczął się śmiać.
We are all evil in some form or another, are we not?
Chciałam o coś zapytać ale ubiegła mnie Mia, która siedziała obok. Nie czułam się najlepiej psychicznie a do tego dochodziły kolejne nerwy związane z tym miejscem i generałem. Co oni nam zrobili?
all we really need to survive is one person who truly loves us
-Penelope Widmore
James również stał z pozostałymi. Nie mógł się zdecydować co jest ciekawsze: murzyn bijący się z jakimś generałem czy Trey obczajający Mię. Trevino wyglądał uroczo w tej swojej koszuli. Jego erekcja na widok Mii z pewnością nie uszła uwadze nikomu w sali.
Mnie uszła, bo wolałam usłyszeć odpowiedź generała, niż zajmować się moim brakiem bielizny i reakcją Treya na to. Niestety, wojskowy został zaatakowany, a moje pytanie gdzieś uleciało, więc czekałam na odpowiedź i uspokojenie sytuacji, patrząc na podłogę.
Jego erekcja na widok Mii z pewnością nie uszła uwadze nikomu w sali.
lol Arctic jaki złośliwy
-----------------------------------------
Trey był zadowolony, że jednak nie okazał się pedałem, skoro stanął mu na widok Mii, a nie Duffera. Chociaż po chwili zorientował się, ze Frank siedzi zaraz obok, więc nigdy nic nie wiadomo... Na szczęście po wypadku z murzynem było po wszystkim, więc nie musiał się już nad tym dłużej zastanawiać.
Był ciekaw, kto dostanie wpierdol: murzyn czy generał. Widowisko było interesujące. Przydałyby się nachosy.
We are all evil in some form or another, are we not?
Shirley dołączyła do pozostałych. W komorze śniło jej się jak wchodzi na górę i zastaje Charlesa martwego na podłodze. Nie zrobiło to już na niej wrażenia, ten sen wraca do niej każdej nocy.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Generał był starym komandosem, więc Ahmad znalazł się na ziemi zanim zorientował się co się stało. Akcja była tak szybka, że nawet GM nie mógł tego opisać.
- Wszystko wyjaśnię jak ten idiota się uspokoi. - "idiota" było wypowiedziane takim tonem jakby generał dobrze znał Ahmada.
Edytowane przez Philip Jerkins dnia 19-12-2016 21:47
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.