Hej, nie oceniaj mnie tak szybko. Nie wiesz, co przeżyłem. Nie znasz mnie tak dobrze, mimo że istniejesz w mojej głowie. Poza tym, ja naprawdę staram się być normalny. Takim zwykłym ziomkiem w kapturze i nowych najaczach, spijającym codziennie rano puszkę Papaya-Coli... swoją drogą, pamiętasz może, od kiedy jest to mój ulubiony napój?
Ale czasami tak się po prostu nie da. Czasami trzeba się oderwać, uciec od brutalnej rzeczywistości. Możesz to nazywać schizami, twoja decyzja. Dla mnie to jedyna odskocznia od wspomnień, które mnie nawiedzają.
Pogrzeb... Nie obwiniaj mnie, że zamiast myśleć o Stigu, myślałem o swoim ojcu. Prawdopodobnie każdy pogrzeb będzie mi się z nim kojarzył. Do dziś w nocy budzę się przerażony, a w uszach słyszę dźwięk walących się w trakcie nalotu moździerzowego domów. I choć tak wiele od tego czasu się wydarzyło, nadal jesteś jedyną osobą, z którą nie boję się o tym porozmawiać.
Rozmowa to ciężka sprawa. Nie potrafię gadać o pierdołach, a w każdej poważnej rozmowie trzeba odkryć cząstkę siebie. Niestety dziś jednak muszę spróbować. Pozostanie na tej wyspie jest dla mnie ważniejsze, niż własne lęki i dobrze o tym wiesz.
Usiadłem w przedostatnim rzędzie siedzeń busa, jednak po kilkunastu minutach zdecydowałem się przesiąść do naszego więźnia. Ciekawe - niby był taki ważny, a jednak Alayne wolała spędzić tę noc z kierowcą busa. Nie wyglądała na puszczalską, więc najwyraźniej jest po prostu lekkomyślna.
- Cześć, jestem Francis. Mówiłeś, że chciałeś nas gdzieś zaprowadzić. Dokąd? - zapytałem wprost, aby przerwać niezręczną ciszę.
Gdy mewa rozpapciała się na przedniej szybie, Leigh mimowolnie drgnął na fotelu. Widok ptaka popełniającego samobójstwo w tak widowiskowy sposób był dość niecodzienny.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
- A ty kto? - odparł Nick gdy przysiadł się do niego jakiś Arab, który przypominał mu jednak kogoś innego choć Scott nie mógł skojarzyć kogo. Jako, że nie widział tego człowieka wcześniej, a ujrzał dopiero w momencie przesiadki do busa postanowił zachować ostrożność.
- Jezu, jaja sobie robicie? Za niedługo nie będę miała tu nic do roboty... - mruknęłam poirytowana, patrząc na zwierzęta, które pojazd bardzo drażnił. Byłam już zła i zmęczona, ten dzień (a może noc?), no, ostatnie kilkanaście godzin było tragiczne.
Myśli Doga uciekły gdzieś podczas przesłuchania w świat jego marzeń wypełnionych ufoludkami i tajnymi rządowymi spiskami. Wróciły dopiero w autobusie. Ocknął się na tylnym siedzeniu i zobaczył jak wyglądający na podobnie nieogarniętego Francis udaje się na przód pojazdu. Dog przegapił atak fok, pingwinów i mewy. Niemniej dziwne zachowanie zwierząt odczytałby zapewne jako skutek zakłóceń pola magnetycznego wywołanych przez obecność w pobliżu UFO.
- E... dokąd jedziemy? - spytał niepewnie. Wokół panowała nieprzenikniona ciemność nocy polarnej.
Po kilku godzinach jazdy przez wyspę i zdewastowaniu jej fauny dotarliście na miejsce. Po drodze mijaliście góry, doliny, jeziora lecz gdy teraz stawał się coraz bardziej płaski, a wy zjeżdżaliście z obszaru gór ujrzeliście tak wyczekiwany widok swojego domu.
Osada zajmowała dość sporą powierzchnię. Można było dostrzec średniej wielkości port przy którym przycumowanych było kilka mniejszych łodzi. Na wschód od portu znajdowało się małe lotnisko. Nie mogły na nim lądować z pewnością większe jednostki jednak na niewielkie, kilkunastoosobowe samoloty wystarczało. Nieopodal znajdowało się również lądowisko dla helikopterów na, którym to stał akurat nowoczesny helikopter ratowniczy z wielkim logiem Dharmy na drzwiach. Niedaleko lądowiska znajdował się szpital. Z pewnością nie można było w nich wykonywać skomplikowanych operacji, ale była to placówka nowoczesna, dobrze wyposażona i posiadająca sprawny w swym fachu personel. Kilkadziesiąt metrów od szpitala znajdowała się część mieszkalna osady. Było tam kilka sklepów, warsztat samochodowy, bar czy nawet małe kino. Nieco na uboczu znajdowało się nawet boisko do piłki nożnej oraz tenisa z syntetyczną trawą. Pomiędzy tymi obiektami znajdowały się budynki mieszkalne. Nie były to pojedyncze drewniane chaty, ale budowle większe, posiadające w sobie nawet kilkadziesiąt mieszkań. Przyczyną tego było to, że ogrzewanie mieszkań łatwiej było doprowadzić dla większych budynków gdyż pochodziło one z ziemi, a mianowicie z energii geotermalnej i na wyspie naukowcy Dharmy zastosowali podobne rozwiązanie jak w Winterfell w Westeros(taki przykład dla zobrazowania). Osadę zamieszkiwało około 1000 osób lecz nie wszyscy znajdowali się w niej w danym momencie. Wioska posiada większość zdobyczy nowoczesnej techniki i nie jest z pewnością zaniedbana jak stacja i wioska w której już byliście.
Całość kompleksu otoczona jest około 4 metrowym murem będącym nieustannie pod napięciem, a do kompleksu można dostać się dwoma drogami. Strzeżoną całą dobę bramą oraz łodzią przypływając do portu. Pozostałą część wybrzeża zajmuje sporej wielkości klif. Na małym półwyspie w obrębie kompleksu znajduje się główna baza Dharmy, która wygląda mniej więcej tak:
Po chwili dojechaliście do bram. Po krótkiej kontroli wpuszczono was i dotarliście na główny plac. Nie zdążyliście nawet zauważyć jak po waszego więźnia zgłosiło się dwóch osiłków w strojach Dharmy i odprowadzili go w kierunku głównej bazy.
Cel
Jako, że nie będzie mnie za jakiś czas do wieczora(gdzieś 21) macie czas na zajęcie się swoimi postaciami. Całość osady jest dla was otwarta i możecie pójść w jej obrębie gdzie chcecie poza główną bazą gdzie odbędzie się dalsza akcja jak jednak już wrócę.
Edytowane przez adi1991 dnia 21-02-2016 13:03
Przedstawiłem się, czy tylko mi się wydaje? Może zamiast do niego, powiedziałem to do Ciebie? - Francis, miejscowy fizyk - odpowiedziałem na tyle uprzejmie, na ile się dało. Nastawienie nieznajomego było wszak bardzo oschłe.
Gaven opuścił busa i z lubością rozprostował nogi. W pierwszej chwili chciał od razu udać się do szpitala, jednak przypomniał sobie o whisky i obietnicy danej Riley'owi.
- Zapraszam w swoje skromne progi. - rzucił w stronę brata i ruszył do swojego budynku mieszkalnego.
Otworzył drzwi, których nigdy nie zamykał bo nie było takiej potrzeby. Przestępczość w wiosce była znikoma. Zdjął kurtkę, zrzucił buty i skierował się w stronę barku. Wyjął dwie szklanki i wypełnił je w 3/4 złocistym płynem.
- Cheers. - stuknął szklanką w drugą i upił łyka, siadając z wyciągniętymi nogami na swoim wygodnym fotelu.
Wyszłam z autobusu jako jedna z pierwszych, po czym dałam się skontrolować przez ochronę. Naciągnęłam kaptur na głowę, ręce włożyłam w kieszenie i lekko pochylona w dół (tak lepiej znosiłam wiatr) udałam się do części mieszkalnej.
Do mojego 'apartamentu' wchodziło się z boku, zaraz obok czegoś w rodzaju kompleksu sportowego. W tym sektorze było jeszcze kilka innych mieszkań, prawie jak na klatce w typowym bloku. Mieszkaliśmy w znakomitej większości w kawalerkach; wszystkie z nich miały łazienki o standardzie typowego hotelu studenckiego (i wyglądały lepiej lub gorzej w zależności od tego, czy lokator regularnie sprzątał), duża część z nich posiadała niewielki aneks kuchenny, który pozwalał na przygotowanie podstawowych posiłków, albo odgrzanie gotowego żarcia dostępnego w sklepie. Reszta, czyli pokój dzienny/sypialnia/salon (mój był średniej wielkości) każdy urządzał według swojego uznania, oczywiście w miarę możliwości dostępnych na wyspie. Ja robiłam wszystko, żeby ożywić to cholernie smutne miejsce - jakieś kolorowe firanki, dwa plakaty z konferencji naukowych na ścianie, pomalowany abażur lampy, uszyłam sobie nawet narzutę na kanapę z naturalnie barwionych szmat z magazynu. Niewiele to dawało.
Najpierw wzięłam długi prysznic, po czym przebrałam się w 'ciuchy po domu': wzorzyste legginsy i bluzę z uniwersytetu. Tak widywała mnie większość mieszkańców miasteczka - oczywiście nie zawsze. Na początku jeszcze mi się chciało, malowałam się na co dzień, nosiłam modne ciuchy, ale tutaj nikt i tak nie zwracał na to uwagi, każdy raczej gorzkniał i izolował się na wyspie. Uchyliłam drzwi wejściowe do mieszkania, włączyłam jedną ze swoich ulubionych płyt na Spotify i zaczęłam gotować.
Kaya wygramoliła się z busa zziębnięta i zmęczona. Dystans pomiędzy wysiadką a osadą pokonała truchtem, przez co jak na złość zatrzymał ją na dłużej strażnik, który podejrzewał jej niecne zamiary, bo niby czemu biegnie i tak dalej. Obrażona na niego, po kontroli pobiegła jeszcze szybciej w stronę swojej kwatery. Ciuchy zrzuciła na środku pokoju, wzięła bardzo gorący prysznic, wysuszyła włosy i przebrała się w dresy oraz bluzę z polaru. Ponieważ nie miała nic gotowego do jedzenia, a zaczęło jej burczeć w brzuchu, postanowiła upokorzyć się zjedzeniem chińskiej zupki, mimo, że uwielbiała gotować i często częstowała swoimi wyrobami innych. Tak czy siak wlanie w siebie pomidorowej kilkunastoma haustami poprawiło jej samopoczucie. Przysiadła na łóżku i odetchnęła. Ponieważ dostali od Fuehrerki wolne zaczęła się zastanawiać co mogłaby porobić. Najpierw pomyślała o śnie, ale w sumie przespała się dość długo w vanie i zdążyła się już rozbudzić. Następnie przyszło jej do głowy coś wręcz odwrotnego, że powinna się pobudzić jakąś rozrywką. Dlatego zeszła do pokoju gier i zabaw i włączyła sobie jakąś rajdówkę na playstation, uprzednio robiąc sobie jeszcze wymarzoną gorącą czekoladę i porywając z kredensu paczkę solonych prażynek. Kobieta z pewnością lubiła sport, ale nie należała do tych zwariowanych lasek przestrzegających jakichś faszystowskich diet. Co się zje, to się spali, a jak nie, to i tak pójdzie w cycki.
Edytowane przez Lion dnia 21-02-2016 17:46
Riley szedł za Gavenem do jego mieszkania. Ręce trzymał wciśnięte w kieszenie, żeby chronić je przed mroźnym wiatrem. Wbiegł truchcikiem po schodkach i po chwili znalazł się wreszcie w ciepłym pomieszczeniu. Ściągnął beret i rzucił go na drewniany wieszak stojący przy drzwiach. Wziął szklaneczkę od brata i zajął miejsce na kanapie stojącej przy niskim stoliczku. Podobnie jak Gaven wyciągnął nogi, tyle, że oparł je na stoliku i skrzyżował ze sobą. Przez chwilę obracał szklaneczkę w dłoni, patrząc przez złocisty trunek na młodszego Boyda. Po dłuższej chwili upił łyk, robiąc to bardzo powoli, jakby chciał odwlec chwilę, gdy będzie musiał rozpocząć rozmowę.
We are all evil in some form or another, are we not?
- Co jest? Chyba nie należysz do tych, którzy wstydzą się o coś zapytać... - zagadnął brata, który najwidoczniej czaił się by coś powiedzieć. Gaven szczerze powiedziawszy nie był zainteresowany tym, co ma mu powiedzieć Riley, bo z pewnością była to jakaś durnota niewarta jego uwagi.
- A może moja whisky Ci nie smakuje, hmm? - zaczął ciągnąć za język swojego gościa, by choć trochę zachęcić go do rozmowy. W międzyczasie pociągnął kolejny łyk ze szklanki, tym razem o wiele dłuższy.
Riley spojrzał na Gavena, a jego spojrzenie było tym razem wyjątkowo inteligentne jak na niego. Widziałeś ten nóż? Ten, co miał go ze sobą ten przybłęda? - zapytał, patrząc uważnie na brata, ciekaw, jakie wywrze wrażenie na nim to pytanie.
We are all evil in some form or another, are we not?
- Ten, który próbowałeś ukraść ze stacji? Nie przyjrzałem się ale pewnie miał w sobie coś wyjątkowego skoro zdecydowałeś się go zabrać. - odpowiedział i pociągnął kolejny łyk. Był przekonany, że obiektem rozmów Rileya będzie Alayne i wymyślanie jej 1000 sposobów brutalnej śmierci. Tymczasem rozmowa dotyczyła jakiegoś noża, a twarz starszego brata wyglądała nazbyt inteligentnie. Czyżby nastąpił ten przełom i jego brat zaczął myśleć o czymś więcej niż zwykłych, przyziemnych sprawach?
- Co jest, Riley? - usiadł normalnie, opierając łokcie o kolana. W ręce zaczął obracać prawie pustą szklankę.
Riley o dziwo nawet nie pomyślał teraz o Alayne. Wszystko w swoim czasie. Pamiętasz może... mama miała taki sam. Jak byliśmy młodsi, co niedziela robiła ten swój ulubiony sernik szwedzki. I zawsze kroiła go takim nożem. Dokładnie takim - mówił lekko zamyślony, jakby myślami błądził po tych odległych czasach.
We are all evil in some form or another, are we not?
Mało brakowało, a udławiłby się szkocką słysząc słowa Rileya. Coraz bardziej nie poznawał swojego brata - nigdy z nim się nie dogadywał, a tym bardziej nigdy nie rozmawiał z nim na "takie" tematy. Riley nie był typem człowieka, który lubi wspominać swoje dzieciństwo. Gaven odstawił pustą szklankę na stół i nalał sobie kolejną dawkę whisky.
- Riley... takich noży jest na świecie setki. Co w tym dziwnego, że akurat tutaj taki znalazłeś? - odpowiedział w końcu widząc rozmarzony wzrok brata. Wyglądał teraz zupełnie jak próbujący myśleć Ron Weasley.
W tym momencie wzrok Rileya przestał być rozmarzony. Nigdy o tym nie wspomniałem, bo nie chciałem, żebyś mnie wsypał, ale trzy lata temu zdarzyła się pewna kłopotliwa sytuacja - zaczął bardziej żywo, poprzedzając swój wywód łykiem whisky. Pewnej niedzieli mama przyjechała do mnie z sernikiem, choć od wielu tygodni ze sobą nie rozmawialiśmy - Riley nie chciał zdradzić powodu niedogadywania się z matką, ale był nim oczywiście Gaven, który robił karierę medyczną i miał być poniekąd wzorem dla Rileya, co niekoniecznie starszemu bratu się podobało. Przyjechała więc z ciastem, ale zapomniała tego cholernego noża. Mówię, że może użyć innego, ale ona się uparła. Koniecznie chciała tamten swój. Nie było rady. Wskoczyłem za kółko i w dziesięć minut byłem pod jej mieszkaniem, zabrałem nóż, wychodzę na ulicę, a tu jakiś zjebany ćpun mnie zaczepia. Blondas jebany, w białej koszuli jak z festiwalu jakiegoś cholernego folkloru - Boyd upił kolejny łyk i sięgnął po butelkę, by uzupełnić braki w szklance. Mówię mu kulturalnie, żeby się odpierdolił i nie zawracał mi dupy, ale ten nie odpuszczał. Nie wiem, wyglądał mi na jakiegoś totalnego pojeba, więc wkurwiłem się ostro i zasunąłem mu tym nożem od sernika. Myślałem, że go tylko drasnąłem, ale następnego dnia w gazecie pisali, że morderstwo. W tej samej gazecie była tez oferta pracy na tej wyspie. Zgłosiłem się bez zastanowienia, jeszcze by tego brakowało, żeby mnie zapuszkowali - rozgadał sie Riley. A teraz ten pojeb zjawia się tu jakby nigdy nic z nożem od sernika naszej matki i pierdoli coś po łacinie - podsumował zgrabnie całą wypowiedź i wychylił szklankę whisky, by pokrzepić się po tej przydługiej opowieści.
We are all evil in some form or another, are we not?
Słowa Rileya go zszokowały. Swojego brata mógłby posądzić o wszystko ale nie o zabójstwo. On nie był typem mordercy. Gaven wypił szklankę whisky za jednym razem i odstawił ją z powrotem. Na dzisiaj koniec z piciem.
- Słuchaj... to wszystko, ten nóż to czysty zbieg okoliczności. To nie jest ten sam nóż. - odpowiedział kręcąc szklanką w kółko. Boyd nie wiedział jak ma w ogóle skomentować słowa brata. W końcu niecodziennie się dowiaduje, że ma się brata mordercę. W sumie sam był niewiele lepszy...
- Nie popadaj w paranoję, Riley. Skup się na swojej pracy, a wszystko będzie ok. I nie wchodź w drogę Alayne... myślę, że ona nie jest skora do żartów i serio może kogoś odesłać do domu. Nie daj jej żadnego pretekstu by mogła to zrobić Tobie.
Riley nie zareagował tak, jak powinien był zareagować. Wyczuł w słowach swojego brata współczucie, a może nawet litość. Nie było nic gorszego od litości. Zacisnął usta i postawił szklankę na stole, a następnie pstryknął ją palcami, by przejechała na blacie na środek. Poprawił się na siedzeniu i przez chwilę gapił się w ścianę na przeciwko. Czemu Gaven musiał na niej powiesić ten okropny portret psa? Wyglądało to na kompletny kicz. Niczego ci nie mówiłem - powiedział głosem, w którym brzmiała mocno zakamuflowana groźba, a następnie wstał i udał się do łazienki, by oddać mocz.
We are all evil in some form or another, are we not?
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.