- W porządku. Niestety droga do niego prowadzi tamtędy - powiedział Waszyngton z nutą grozy w głosie i wskazał na wyjście prowadzące na powierzchnię.
Posłusznie podążyliście za nim w kierunku krętych schodów. W drodze do góry podziwiać mogliście wiszące na ścianach dwaplusjebne tabliczki informacyjne, które nakazywały "ZAKAZ ROZMAWIANIA BEZROLOWEGO", informowały, że opuściliście "STREFĘ PLUSCZUJNEGO NADZORU" oraz zakazywały wejścia osobom nieposiadającym "CERTYFIKACJI HOLOGRAMOWEJ". Doprowadziły was one nie do budynku radiostacji, lecz tego sąsiedniego, obok którego spotkaliście ogrodnika. Wnętrze wyglądało na puste, znajdowało się w nim tylko kilka komputerów oraz dwa-trzy pancerne biurka z szufladami pozamykanymi na zamki, a z części bardzo grubych ścian wystawały pręty zbrojeniowe - skutek wybuchu, który słyszeliście.
- Nie było łatwo się tu dostać. "Wielki Hologram" - zaznaczył ironicznie Waszyngton - wie, których sekretów strzec najpilniej. Na szczęście dzięki naszemu świętej pamięci Bartowi ogrodnikowi, my też wiedzieliśmy - dokończył ze smutnym uśmiechem. W tym samym momencie doszliście do olbrzymiej dziury w podwójnie umacnianej ścianie.
Wyszliście wprost na skrzyżowanie, na którym znajdowało się 10 ludzi w maskach Waszyngtona. Otaczali oni ciasnym okręgiem kolejnego mężczyznę, obok którego klęczała kobieta z pistoletem przystawionym do skroni. Po chwili rozpoznaliście, że była to Grace. W oddali, co najmniej 100 metrów od Was, z każdej strony zebrał się tłum gapiów. Większość z nich stanowiły te same dzieciaki w śmiesznych czerwonych ubrankach, które do tej pory nękały was telefonami komórkowymi. Tym razem nie widzieliście jednak żadnych fleszy. Wśród nich wyróżniało się również kilka osób dorosłych. Niektórzy z nich na głowie mieli kominiarki, były też dwie kobiety w białych fartuchach i rękawiczkach - stroju, który dość dobrze powinna pamiętać Christa. Nikt z nich się nie ruszał, wszyscy obserwowali.
Ada ciągle ściskała kurczowo w dłoni broszurę z instrukcjami dla obsługujących hologram i podąża za nowymi przewodnikami, którym ani trochę nie ufała. Nie miała już siły, żeby pytać lub udowadniać swoje racje. Była wyczerpana, również fizycznie - zmaltretowana, brudna, głodna, spragniona i przestraszona, ale nie miała już siły, by to okazać. Lunatycznie patrzyła na kolejną scenę brotherparkowego teatru.
Wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko, bo trzeba w końcu skończyć tę edycję. Prowadzący was mężczyzna zdążył jedynie przeprosić za to, że Grace jest trzymana na muszce, ale w ten sposób członkowie ruchu zapewniają sobie bezpieczeństwo przed rozstawionymi na dachach snajperami.
W końcu Waszyngton stojący w środku koła wraz z waszą jakby-nieobecną od pewnego czasu towarzyszką niedoli wyciągnął megafon. Jednocześnie w zebranym w oddali tłumie zapanowało poruszenie - dzieciaki zaczęły coś krzyczeć i wyjmować z kieszeni telefony. Jeden z Waszyngtonów również posiadał takie urządzenie. - Łączność przywrócona. Zaczynamy show! - dał znać facetowi z megafonem. Ten zdjął maskę i zwrócił się w tym kierunku, z którego dostrzegł największą ilość fleszy.
- Nazywam się Pavel Cookies i zapewne kojarzycie mnie z zespołu Bro-east, którego lider i mój przyjaciel, Frank Huxley, został bestialsko zamordowany tuż przed wyborami na trybuna ludowego - zaczął krzyczeć mężczyzna przez megafon. - Lecz nie myślcie, że jestem tutaj po to, aby publicznie wymierzyć sprawiedliwość Grace lub komuś innemu z piątki... a właściwie czwórki skazańców - skomentował, widząc leżącego na ziemi nieprzytomnego bądź martwego Ewana. - Są oni bowiem niewinni i zostali w to zabójstwo wmanipulowani! - krzyknął, na co tłum zareagował szemraniem. Ktoś krzyknął: Huxley na trybuna!, gdyż Frank faktycznie cieszył się sporym poparciem wśród plebsu. Szybko został jednak uciszony.
W oddali usłyszeliście jakiś szum.
- Dziś chciałbym przemówić do wszystkich was, biedni mieszkańcy Oceanii, którzy oglądacie tę relację w swoich telewizorach. Przemówić do waszych sumień i wyjawić wam straszną prawdę. Jesteście oszukiwani - "kłamca", odkrzyknął ktoś z tłumu - przez samego Wielkiego Brata - jakiś dzieciak rzucił w Cookiesa kamieniem, lecz nie dorzucił, choć gapie powoli się do was zbliżali - który pozbył się mojego biednego przyjaciela i waszego idola - tłum westchnął z bólu - gdyż bał się, że utraci monopol na wizerunek jedynego wodza ludu - tłum jęknął zaskoczony - co zaburzy ład społeczny w jego państwie - "Niech żyje Ingsoc!", krzyknął ktoś niepewnie. - Tak, moi drodzy, dobrze o tym wiecie, lecz teraz czas to usłyszeć. Wielki Brat jest mordercą! - krzyknął i musiał zrobić unik przed kamieniem, który tym razem prawie trafił go w głowę, oraz rozbryzgującą się papają. Kontynuował jednak dalej.
Jednocześnie jego towarzysze zaczęli nerwowo patrzeć w niebo. Co raz głośniej dawało się słyszeć, że coś do was nadlatuje. Jeden z Waszyngtonów pociągnął nawet Pavla za rękaw, lecz ten zignorował ostrzeżenie.
- Niestety, prawdopodobnie dziś wszyscy będziemy martwi, dlatego tu i teraz muszę wam wyjawić jeszcze jedną prawdę. Prawdę, która będzie w was rosnąć, aż w końcu was wyzwoli. Prawdę, która ukryta jest w tej książeczce, trzymaną w drobnych rączkach Ady Gajewicz - odrzekł i wskazał ręką na dziewczynę, zapraszając ją gestem do siebie. - Powiedz im, Ado, co tam wyczytałaś! Powiedz, wyjaw, że Wielki Brat nie istnieje! - zaczął krzyczeć co raz głośniej, gdyż hałas wydawany przez spory helikopter powoli przekraczał możliwości megafonu, a tłum zaczął sobie pozwalać co raz śmielej.
Edytowane przez Pavel Cookies dnia 11-10-2015 00:37
Christa westchnęła tylko widząc co robią ci idioci. Rozbryzgująca się papaja tylko dopełniła czarę goryczy gdyż tak na prawdę miała gdzieś czy Wielki Brat żyje czy nie. To, że jednego despotę zastąpi inny nie miało dla niej znaczenia. Chciała by dali jej święty spokój, a dawniej miała chociaż to, a teraz nie dość, że nie miała spokoju to ta rewolucja więcej przyniosła złego niż dobrego. Czując gniew rzuciła kamieniem wielkości pięści w tego gościa co przemawiał i trafiła go prosto w tył głowy.
Na szczęście dla Cookiesa kamień był tylko zbitą grudą piasku, która rozsypała się i nie zrobiła mu krzywdy. Cookies zamierzał wykorzystać wystąpienie do wygłoszenia tez o tym, że Ingsoc to celowa eksterminacja ludu Oceanii a Wielki Brat zdradził naród nie wprowadzając jednomandatowych okręgów wyborczych do Wielkobraterskiej Izby Reprezentantów jednak poczuł się zagrożony i postanowił zamilknąć czekając na przybycie helikoptera.
Ada poszła tam, gdzie jej kazano. Czuła, że jest teraz w centrum uwagi. Wszyscy ludzie patrzyli się na nią, a Christa rzuciła w nią kamieniem... Co prawda, jak zauważono wyżej, była to tylko zbita grudka piasku i trafiła w Cookiesa, ale Ada i tak była przekonana, że Christa chciała trafić w nią. Nie rozumiała nienawiści tej dziewczyny...
W dłoniach wciąż ściskała broszurkę, jednak... nie przeczytała jej. Nawet do niej nie zajrzała. Zbyt bardzo się bała. Jak mogła więc wypowiedzieć słowa, których od niej wymagano? Poza tym, czy nie byłoby to równoznaczne ze zdradą? Może to też był test - tylko test?
Przypomniała sobie Wielkiego Brata... hologram Wielkiego Brata... Kazał jej zachować wierność. Obiecał jej, że... że...
Och, ale On nie istnieje! To było oszustwo, gra! A może... jednak nie? - W umyśle Ady wciąż pełno było wątpliwości. A póki istniały wątpliwości, istniała też nadzieja - nadzieja na spotkanie z Nim...
Helikopter nadleciał i zawisł nieruchomo centralnie nad wami, na dość sporej wysokości. Widzieliście jednak wyraźnie, jak jego podwozie się otworzyło. Z niego, na wysięgniku, wysunęło się coś czarnego, w kształcie sześcianu. Początkowo było małe, wkrótce jednak dzięki mechanizmowi teleskopowemu zaczęło zajmować coraz większą powierzchnię. Nie minęła minuta, a już nad wami rozpościerał się olbrzymi, ultra-cienki plazmowy ekran. Rozbłysnął on nagle mocnym światłem, które po chwili uformowało się w wyraźny obraz niczego innego, jak twarzy Wielkiego Brata. Wisiała ona nad wami, zastępując wam niebo i słońce.
Była ona bardziej surowa niż ta, którą kojarzyliście z plakatów. Suty wąs był gęstszy i krótszy, a od samego patrzenia czuć było jego szorstkość. Oczy były bardziej zapadnięte, choć cały czas miało się wrażenie, że patrzą jednocześnie we wszystkich możliwych kierunkach. Twarz była bardziej blada, pokryta kilkoma zmarszczkami, a kąciki ust były tak napięte, jakby zaraz miała popłynąć z nich krew.
- Głupcy! Nieosoby! - przemówił Wielki Brat z olbrzymiego ekranu. Tłum zamilkł. Wszyscy gapili się ślepo na twarz swojego przywódcy. Niektórzy klęknęli, tak jakby błagali swego boga o przebaczenie za sam fakt słuchania członków Ruchu Cookiesa'84 Waszyngtona. Inni zaczęli już wyrywać sobie włosy, czując nadchodzącą nieuchronnie masową ewaporację. WB kontynuował: - Odmyślcie tę zbrodniomyśl! Jeśli Wielki Brat nie istnieje, to kto do was właśnie dwaplusprzemawia? - zauważył oczywistą sprzeczność wizerunek wodza. Tłum się ożywił. Niektórzy odnaleźli w sobie resztki odwagi, skandując "Wielki Brat! Wielki Brat!". Kamienie zaczęły znowu lecieć. Wszyscy przechodzili powoli w stan ekscytacji zbliżony do "dwóch minut nienawiści".
- Pavle Cookies - zwrócił się bezpośrednio do niego Wielki Brat, a ostatnią sylabę jego nazwiska przedłużył syknięciem tak przeraźliwym, że wszyscy jęknęli z trwogi. Wężowa mowa Lorda Voldemorta bądź "my precious" Golluma z Władcy Pierścieni były przy tym śpiewem kanarka. Jego oczy się zmniejszyły. Tym razem patrzyły wprost na skrzyżowanie, tak jakby ignorując tłum zebrany wokół. - Nie jestem mordercą. Nie zabiję was, ponieważ zaprzeczyłoby to zasadom, które sobie wytyczyłem. Ale jakim byłbym przywódcą, gdybym nie pozwolił wymierzyć sprawiedliwości obywatelom swojego narodu? - wyjaśnił, nie używając nowomowy. Po chwili jego oczy wróciły do normalnego stanu i ponownie zwrócił się do reszty zgromadzonych tak, jakby nie słyszała ona jego wcześniejszej wypowiedzi.
- Obywatele Oceanii! Wymierzcie wielkobracką sprawiedliwość! Minusnarażajcie swoje żony i dzieci! Ewaporujcie zdrajców Ingsocu! - krzyczał szalonym głosem, po czym ekran znowu zrobił się czarny i zaczął się zwijać. Pokaz rodem z "V" zakończony.
Nie zdążyliście nawet spojrzeć na siebie, gdy tłum ruszył na was w wiadomym celu. Uciekajcie. Okolica została kilkukrotnie opisana, wykażcie się kreatywnością ;p
Ada przez kilka sekund nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Rzeczywistość stawała się coraz dziwniejsza, coraz bardziej... nierzeczywista. Czy człowiek, który przemawiał do nich z teleekranu był Wielkim Bratem - dobrym, uwielbianym Przywódcą? I kogo właściwie miał na myśli, mówiąc o zdrajcach? Chyba nie...?
Ada nie miała czasu na namysł. Odpowiedzią na jej pytanie był rozwścieczony tłum, który ruszył w stronę jej grupy, kipiąc żądzą mordu. Broszura wypadła z rąk Ady. Przed oczami zrobiło jej się ciemno, jakby miała zaraz stracić przytomność. Zaczęła biec, wciąż niewiele widząc. Poczuła czyjeś ręce. Szarpnięcie. Wyrwała się. Przewróciła, zaczęła czołgać. Widok stał się wyraźniejszy. Po chwili widziała już całkiem dobrze. Chyba nikt jej nie zauważył. Podniosła się z ziemi i lekko pochylona ruszyła przed siebie - gdziekolwiek. Czuła się jak zwierzę podczas polowania. Za nią biegły psy myśliwskie Wielkiego Brata - jej współobywatele. Ludzie, których szanowała i którym nie życzyła źle. Teraz Ada miała już pewność - gdyby Wielki Brat istniał, nie pozwoliłby na to. Istnieli tylko okrutni ludzie, którzy wykorzystywali Jego wizerunek, by mieć władzę nad innymi. Była sama. Sama! Przeraźliwie sama!
Christa chętnie by i uciekła, ale miała jeden problem. Widząc jednak tłum poczuła dziwną energię, która pozwoliła jej ruszyć się i uciekać. Na szczęście tłum zaczął się w chaosie bić między sobą więc dziewczyna dała radę uciec. Rozglądając się czy nikt jej nie obserwuje znalazła jakiś właz w bocznej uliczce po czym podniosła go i weszła do środka. Czując gdzie jest poczuła spokój choć to co na prawdę czuła nie było niczym miłym gdyż znalazła się po prostu w kanale.
Christa chętnie by i uciekła, ale miała jeden problem.
Jak mrOther da jakieś zadanie
--------------------------
Bolivar nawet nie doczekał końca przemowy WB. Powoli zaczął wycofywać się, uważnie lustrując okolicę w poszukiwaniu dobrej kryjówki. Wkrótce jednak wycofywanie nie wystarczyło. Mercado rzucił się do szaleńczej ucieczki. Po drodze jednak potknął się o Ewana, który leżał na ulicy jak jakiś pierwszy lepszy żul. Bolivar potoczył się po asfalcie i wylądował na jakimś trawniku. Właśnie podnosił się, gdy otworzyła się pod nim jakaś zapadnia () i mężczyzna spadł do ciemnej, zalatująca stęchlizną otchłani. Wymacał rękami zapałki i zapalił jedną z nich. Wokół znajdowały się skrzynie. Pełno skrzyń. A wszystkie wypełnione były papajami...
We are all evil in some form or another, are we not?
Bernard tymczasem zajadał się papają z przemytu gdy z sufitu spadł mu do spiżarni jakiś żyd. Zapalił więc światło w piwnicy i z ciekawością i niedojedzoną papają w ręku zaczął patrzyć się na tajemniczego przybysza.
Na szczęście dla was, wściekły tłum zajął się Ewanem, który leżał na ziemi wypięty dupą do góry, więc był łatwym celem do... wymierzenia sprawiedliwości oraz Cookiesem, który przed śmiercią zdążył się jedynie zsikać w gacie. Ludzie zaczęli ich tratować i bić, tak jakby pomimo swojej patowej sytuacji, samą swoją egzystencją nadal stanowili poważne zagrożenie dla ingsocowego bezpieczeństwa.
Ada w pewnym momencie poczuła uderzenie w plecy. Nie był to jednak ostateczny, morderczy cios zadany przez któregoś z prawilnych mieszkańców Oceanii. Ktoś ją przewalił, lecz potem wziął na ręce i szybko zaczął biec z nią w kierunku pierwszego lepszego zaułka. Mężczyzna był krótko ostrzyżony, miał zadbaną cerę, ubrany był dość elegancko, w skórzaną kurtkę i spodnie, używał też perfum, co było w Oceanii zakazane. Gdy wbiegli za róg zrujnowanego basenu, postawił ją na ziemię i zaczął otwierać studzienkę kanalizacyjną.
- Szybko, tędy! Nie zasługujesz na śmierć z rąk tych szaleńców - powiedział do niej szybko.
Ada poczatkowo chciała się wyrwać, jednak gdy znalazła się w ramionach nieznajomego, poczuła się bezpiecznie - oczywiście, na ile było to możliwe w tych okolicznościach. Przyejmny zapach płynący od mężczyzny pieścił jej nozdrza, koił i usypiał. Ada, znów znajdując się na skraju przytomności i omdelenia, wyobraziła sobie, że mężcyzzna, który wziął ją na ręce, jest Wielkim Bratem. Prędko jednak wyrwano ją z tego słodkiego marzenia. Ada musiała stanąć o własnych siłach. Kiedy nieznajomy otworzył studzienkę, Ada bez wahania spełniła jego polecenie. Pośpiesznie wymacywała kolejne szczeble, prowadzącej w dół żelaznej, drabinki.
- A ty idziesz?- szepnęła z nadzieją.
Bała się znów zostać sama. O reszcie towarzyszy niemal zapomniała. Od długiego czasu żyła już tylko własnymi myślami... I własną ucieczką.
Bernard tymczasem zajadał się papają z przemytu gdy z sufitu spadł mu do spiżarni jakiś żyd.
Kwintesencja forum
-------------------------------------------
Bolivara oślepiło to nagłe zapalenie światła. Jeszcze bardziej oślepiło go to, co w owym świetle ujrzał. Była to jakaś starcza, pomarszczona twarz. Mercado przez chwilę sądził, że trafił do piekła za wszystkie popełnione zbrodnie i stoi teraz przed obliczem belzebuba. Szybko jednak dojrzał w jego dłoni papaję, co rzuciło nieco trochę światła na sprawę. Bolivar szybko odzyskał swój dawny spokój i bezczelność. Wstał, poprawił ubranie, zarzucił włosy na plecy i odezwał się z wyższością. Co tutaj robisz, ty stary pryku? - zapytał, choć odpowiedź nasuwała się sama. Dziadek najwyraźniej wykradał papaje Wielkiego Brata.
We are all evil in some form or another, are we not?
- Stary pryku? - odparł Bernard widząc jakiegoś pedałka w długich włosach, który wparował do jego spiżarni i jeszcze miał czelność się tu panoszyć. - Jakbyś nie wiedział jestem ważniejszy niż ty i to całe towarzystwo co się tu panoszy nad nami. - po chwili pauzy dodał jeszcze: Jestem nawet ważniejszy niż Wielki Brat bo to ja go stworzyłem. To dzięki mnie jest kim jest - odparł Bernard przy okazji w chwili przerwy przegryzając owoc życia.
Mężczyzna nie odpowiedział, lecz po prostu zamknął za sobą wejście. - Gdy doprowadzę cię do wyjścia, nie będę mógł iść dalej, ale pomoże ci mój przyjaciel. Uciekaj jak najdalej, nie pokazuj się publicznie, gdyż ludzie cię zlinczują; chodź wszędzie z nakryciem głowy, tak, aby nikt cię nie rozpoznał - strzelał słowami jak z karabinu tajemniczy gość, idąc szybkim krokiem przez o dziwo oświetlone kanały. Były to po prostu puste podziemne korytarze, lecz w końcu doszli do jakichś starych, drewnianych drzwi. Zaczął je otwierać. - Partia cały powtarza, że cesarstwo Putina jest niebezpieczne, także lepiej, żebyś udała się do Wschódazji. Tam panuje kult nie-ja, więc nikt nie przejmie się twoją obecnością. Musisz dostać się na jakiś statek i przepłynąć przez Pacyfik... wiesz, co to jest Pacyfik, prawda? - zwątpił nagle facet, ponieważ nie wiedział, jaką część wiedzy o świecie ma zwykły obywatel i chyba po raz pierwszy spojrzał się Adzie prosto w oczy.
Drzwi się otworzyły, więc oboje weszli do piwnicy... tego samego tajemniczego magazynu papai, w którym siedzieli Bolivar i jego zdziwaczały towarzysz.
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.