Z ramienia naszego kochanego Matta777 Przedstawiam wam temat, w którym ja - Marcus - jako wasz kronikarz, będę od dzisiaj spisywał dzieje rozbitków tylnej części samolotu linii Oceanic 815. Dzień po dniu, godzina po godzinie, w deszczu, a także pełnym słońcu, w dżungli czy na plaży, w szczęściu bądź niedoli będą tu zapisywane subiektywne przeżycia, dzieje i wydarzenia dotyczące naszych nieszczęśników.
Odnośniki do poszczególnych dni. Dzięki temu nie będziecie musieli wertować strony w poszukiwaniu odpowiedniego wpisu
Aaa! ! ! Nieludzkie krzyki cierpienia. To dało się słyszeć kiedy rozbity samolot wyrzucił grupę ludzi na otwarte wody oceanu. Mniejszym złem okazało się dla innych wylądowanie wraz ze swoim siedzeniem na kilkumetrowe drzewa tropikalne. Nie ujmując za dużo ci ludzie nie mieli dzisiaj szczęścia. Przeżyli właśnie swoją najgorszą katastrofę życia. Różne osobowości, wiele nacji i kultur. Połączyły ich dzisiaj wspólne przeżycia
Trach! Katastrofa. Ludzie w wodzie starający się dopłynąć do brzegu. Wśród nich Peter. Osoba całkowicie oddana innym, bezinteresowna. Zaraz po dotarciu na suchy ląd, wrócił do wody, aby pomóc topiącej się kobiecie.
W tym samym wielu innych pasażerów starało się dopłynąć do plaży. Między innymi Ana. Jej zachowanie mogło przypominać zachowanie Petera. Nie martwiąc się o siebie postanowiła pomóc małej, nieprzytomnej dziewczynce.
Co innego Bernard. On miał o wiele więcej szczęścia (albo pecha) lądując wraz ze swoim fotelem na kilkumetrowym drzewie. Jednak jego zręczność była na tyle duża, że sam uporał się z zejściem na ziemię. Ba! W końcu Bernard to młodzieniec w ciele staruszka. Pomimo swojego wieku nadal ciekawy świata. Znalazł lalkę w dżungli. Jako pierwszy też zaczął penetrować walizki i skrzynki leżące na plaż.
W międzyczasie Peter ratujący Evę napotkał na swojej drodze bardzo dziwną walizkę dryfującą po wodzie. Nie mógł pozwolić, aby ją zostawić. Po chwili już ratował kobietę stosując podstawy pierwszej pomocy. Udało się, Evie już nic nie zagrażało. Peter odwracając wzrok w kierunku wyspy spostrzegł mężczyznę stojącego na skraju dżungli. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mężczyzna był ubrany w długi jesienny płaszcz, który kompletnie nie pasował do warunków panujących na wyspie, ani tym bardziej do podróży samolotem. Bez cienia wątpliwości zaczął biec ku niemu, ale kiedy wbiegł do dżungli na jego drodze stanął kot. Prawdopodobnie było to zwierzę lecące w luku bagażowym samolotu Oceanic 815.
Tym czasem na plaży rozgrywały się dalsze dramaty rozbitków. Podczas gdy Ana wskoczyła do wody na pomoc pozostałym, Bernard ze stoickim spokojem wpatrywał się w wykrwawiającą się na śmierć kobietę leżącą opodal niego. Jedynie wyrzut sumienia sprawił, że Bernard postanowił pomóc umierającej. Nie dało to niestety oczekiwanego rezultatu, bo kobieta umarła. Niczym nie wzruszony Bernard z miną Terminatora. Sztywną i ponurą, postanowił zjeść kilka papai.
Wydawało się, że w wodzie pozostali jedynie martwi. Nic bardziej mylnego, bo dało się zauważyć, że na jednym z odłamków samolotu dryfuje jakiś mężczyzna. Po paru minutach trudu i jemu udało się dotrzeć do brzegu.
Stos ułożony z martwych zaczął przybierać na liczebności, ale po pewnym czasie zamieszanie ustało i martwe ciała poszły stosunkowo w niepamięć. Rozbitkowie teraz zaczęli się martwic o siebie. Niektórzy przyglądali się ogromowi wyspy, na której się rozbili. Inni natomiast zaczęli rozpalać ogniska, które miałyby pomóc ratownikom w szybszym odnalezieniu zagubionych. Zbliżała się noc. Ludzie zaczęli dosiadać się do ognisk, które paliły się, dając przyjemne ciepło potrzebne teraz rozbitkom. Niektórzy chcieli zacieśniać nowo powstałe znajomości
- Hej, jestem Peter.
- Ana
Inni mieli w tym czasie inne zajęcia
- Nie znaleźliście przypadkiem czarnej małej skrzynki?
Bernard, którego wzywała wyższa potrzeba poczynił krok ku dżungli w celu załatwienia spraw fizjologicznych. Na przekór swoim obawom zaczął zmierzać w głąb dżungli. Na drodze potknął się o dziwny przedmiot, który okazał się kilofem. Postanowił go zabrać i wrócić na plażę. Jednak jego widok, przysporzył niektórym rozbitkom strachu i chwil przerażenia.
- Aaa!!! Ludzie, ten dziadek to psychopata! Pewnie kogoś tam zabił. Musimy coś z nim zrobić
Niestety pozory potrafią mylić. Staruszek okazał się jedynie niegroźnym dentystą. Jednak było w nim coś co odpychało od niego pozostałych. I na nic zdawały się uprzejme zagadywania ze strony Petera
Nadeszła noc i wszyscy zasnęli, a ich jedynym dachem było sklepienie niebieskie. Spali w przekonaniu, że to, co im się dzisiaj przytrafiło, to tylko zły sen.
Z samego ranka rozbitkowie zostali przebudzeni przez donośne szumy fal. Zauważyli, że ciała ich martwych towarzyszy zniknęły, a oni sami muszą być teraz znacznie ostrożniejsi...
C.D.N.
PS : Może być ? Na przyszłość postaram się bardziej
Ej, serio, usuńcie te niepotrzebny posty (wraz z moim) i niech to będzie zwięzły temat do tekstów Marcus'a.
OK???
Edytowane przez Sasza Komputer dnia 23-02-2010 18:00
A Marcus przypadkiem po prostu nie edytuje swojego posta? Jak dla mnie komentarze można pisać, chyba, że opowieść będzie uzupełniana wraz z nowymi postami.
No nie ma Jednak nie będę edytował jednego posta, gdyż zrobi się z tego ogromna plątanina i niektórym podczas czytania mogłyby oczy wypłynąć
Każdego dnia będę reasumował nowe wydarzenia. Tak więc jutro w godzinach popołudniowych możecie oczekiwać nowej kroniki
Rozpoczął się nowy dzień i nie był to niestety zły sen. Cała katastrofa, całe to nieszczęście było rzeczywiste. A zapowiadało się jeszcze gorzej. Ciała martwych zniknęły. Owszem można to tłumaczyc dwuznacznie. Co dla innych było całkiem oczywiste, dla innych takie nie było
- Jak wiecie ciała zniknęły i nie wydaje mi się, żeby porwał je zwykły przypływ. Miałem 4 z geografii, więc trochę się na tym znam. Moim zdaniem jest to coś o wiele poważniejszego i sądzę, że powinniśmy opuścić plażę. Nie jesteśmy tu zbytnio bezpieczni
Za namową Petera większość rozbitków udała się do dżungli. Tylko nieliczni, między innymi Bernard, pozostali, aby podtrzymywać ogień. Nie wiadomo tylko po kiego grzyba ktoś miałby wzniecać ogień w środku dnia. Niemniej jednak takie zadanie spadło na barki staruszka.
Nieuświadomieni jeszcze w sytuacji, czyli osoby, które ucięły sobie zbyt długą drzemkę, zastali pustkę na plaży. Na szczęście był Bernard - źródło wszelkiej wiedzy, którą jednak niechętnie się dzielił z innymi. Na odczepne odpowiadał na wciąż powtarzające się pytania
- Gdzie są ludzie? Co się stało? To jakiś żart?
Grupa oddalała się od plaży. Nie był to jednak dystans, którego ktoś nie mógłby nadrobić. Peter specjalnie nie forsował tempa, aby dać jeszcze szanse niezdecydowanym. Wkrótce szeregi podróżujących zasilił Matthew. Jak się okazało, tylko na parę minut. Ciągle szukał swojej walizki
- Nie możemy iść dalej, zanim nie znajdę mojej skrzynki.
- Słuchaj, Matthew. Nikt nie wróci się tylko dlatego, że ty zgubiłeś swoją walizkę. Każdy coś zgubił. Takie życie. Oczywiście to jest tylko twój wybór, czy pójdziesz dalej z nami, czy wrócisz się szukać swojej walizki.
- Ja zawsze z chęcią pomogę
Po chwili Matt wraz z Evą udali się na poszukiwania zagubionej walizki. Reszta postanowiła bez względu na wszystko ruszyć do dalszej drogi. Nieoczekiwanie, jakby znikąd pojawił się kot. Widocznie był głodny, bo łasił się do każdego w nadziei, że ktoś go w końcu nakarmi. Niestety kot musiał sobie poradzić sam ze znalezieniem dla siebie jedzenia. Sprytna bestia wdarła się do czyjegoś plecaka i zaczęła wyjadać jego zawartość w postaci chrupek.
Jeszcze dziwniejszą rzeczą było pojawienie się w gronie rozbitków, tajemniczego mężczyzny. Nie powiedział kim jest, ani dlaczego jest na wyspie i widać było, że nikogo to specjalnie nie rusza. Nawet to, że mężczyzna nie leciał z nimi samolotem i gadał w kółko o kimś o imieniu Jacob. Wspomniał też o niebezpieczeństwach czyhających na wyspie. Jak się okazało, jego słowa potwierdziły późniejsze wydarzenia. Z oddali zaczęło się zbliżać coś, co powalało na swojej drodze i wydawało nienaturalne odgłosy. Wśród zbiorowiska wybuchł popłoch. Za radą Bezimiennego zaczęli uciekać we wskazanym przez niego kierunku.
Wspominając jeszcze o czasie, to na wyspie nie liczyło się, że doba ma 24 godziny. Ważne było tylko to, że był ranek, albo wieczór. Przy czym ta druga pora była nienaturalnie dłuższa od tej pierwszej
O wielkim szczęściu mógł mówić Bernard. Osamotniony siedział przy ognisku i nie przeżywał tego stresu, który teraz towarzyszył pozostałym. Zresztą jego serce mogłoby tego nie wytrzymać. Jednak szczęścia nigdy za wiele, bo jak się okazało, cały trud z podtrzymywaniem ognia przez Bernarda poszedł na marne kiedy złowieszczo wdzierające się wgłąb plaży fale zgasiły do cna żarzące się drewienka.
W tym samym czasie, gdzieś w dżungli zaczęła się debata, którą wywołała tajemnicza postać Bezimiennego, zaraz po tym jak wszyscy w popłochu rozbiegli się w ucieczce przed jakimś dziwnym monstrum. Zaczęło dochodzić do kłótni na temat "Gdzie będzie nam lepiej?". Każdy miał swoje zdanie i racje.
Kilkaset metrów dalej Bernard ganiał za jakimiś figlarnymi dymkami unoszącymi się w powietrzu. Okazało się, że to monstrum, które niedawno goniło grupę w dżungli. Pochwyciło ono Bernarda i zaczęło ciągnąć w nieznanym mu kierunku.
W tym czasie z dżungli wyszła nieznajoma nikomu kobieta. Która rzucając w stronę wszystkich niezręczne
- Cześć...
wzbudziła niemałe zainteresowanie co do swojej osoby. Sama jednak nie zamierzała się na razie wyłaniać przed szereg i spokojnie obserwowała sytuację. W grupie zaczęły się nasilać głosy za powrotem na plażę. Sam Lincoln zaczął wydawać się osobą, która chciałaby przejąc pałeczkę lidera.
- Jeżeli robimy to po mojemu to widzę to tak: jest już późno i ciemno. Droga na plażę w takich warunkach może być niebezpieczna ze względu na to, że możemy się pogubić, a wtedy jak przybędą ratownicy, dużo wysiłku będzie kosztowało sprawne odnalezienie wszystkich. Proponuję rozbić na tę noc prowizoryczny obóz. Ana, masz pistolet więc powinnaś być odpowiedzialna za nasze bezpieczeństwo. Kto się zajmie przygotowaniem miejsc do przenocowania? Jak tylko się pojawi słońce wyruszymy w stronę plaży.
Mocno poirytowany całym przebiegiem wydarzeń nie starał się nawet ukrywać swojego niezadowolenia.
- Jesteście jak chorągiewki na wietrze
Szczególne wyrzuty kierował do Any, z którą, wydawałoby się tworzył zgraną jak do tej pory parę.
Z drugiej strony zaczęło dochodzić do konfliktów między osobami, które mogłyby być liderami grupy.
Nagle znów dał o sobie znać potwór, który ponownie zaatakował rozbitków.
Tymczasem Bernard, zaciągnięty został do jakiegoś dołu, który jak się potem okazało był tunelem w jakiejś starożytnej budowli. Bernard zgłębiający wszelkie tajemnice i tutaj postanowił poszukać czegoś co może się przydać. Znalazł tylko stare pergaminy, z których i tak za wiele nie zrozumiał. Jedyne co mu się rzuciło w oczy, to imię Jacob.
Atakowani rozbitkowie przez monstrum mogli nareszcie odetchnąć z ulgą. Ponownie zgromadzili się w grupie i zaczęli żywą dyskusję o wszystkich wydarzeniach. Niektórzy w tym czasie postanowili zgłębiać sekrety walizek, które przewozili ze sobą na pokładzie samolotu.
- Peter.. Nie uważasz, że powinniśmy im o tym powiedzieć?
- Oprócz ciebie, nie ufam tutaj nikomu. Dowiedzą się w swoim czasie
Ostatnim wydarzeniem tego dnia był powrót Matta i Evy. Czarnoskóry mężczyzna znalazł swoją zgubę i w przeciwieństwie do Petera ujawnił zawartośc walizki pozostałym. Jak się okazało, w środku były tylko woreczki z popiołem wulkanicznym. Jakoś nikogo to nie wzruszało, biorąc pod uwagę też fakt, że Matthew gadał od rzeczy.
Zbliżała się kolejna noc na wyspie. Rozbitkowie znajdując sobie dogodne miejsca zasnęli, lecz ci, którzy tego jeszcze nie uczynili bacznie przyglądali się Elenie, która ni stąd ni zowąd pojawiła się w ich grupie. Mieli do niej co raz większe podejrzenia...
Jak coś to to jest streszczenie do połowy 12 strony. Resztę dodam jutro Prawdopodobnie będę pisał w szkole, żeby być jak najbardziej na bieżąco z nowymi wydarzeniami
Wykorzystując chwilę kiedy Elena odeszła w nikomu bliżej nie określonych przyczynach, rozbitkowie zaczęli dyskusję na jej temat
- Wiem że uważacie mnie za dziwaka ale czy waszej uwagi nie przyciąga Elena. Wzięła się nie wiadomo skąd i pałęta się koło nas. Mówię wam ona nie leciała z nami. Nie pamiętam jej mimo tego że przeszedłem cały samolot w poszukiwaniu łazienki. Musimy coś z nią zrobić!
- Racja, wczoraj wieczorem próbując usnąć, również zwróciła moją uwagę. Nie pamiętam jej w momencie rozbicia się naszej części samolotu. Wątpię też aby przeżyła wypadek przedniej części samolotu. Nalegam abyśmy byli wobec niej ostrożni...
- Ostrożni? Musimy wydobyć z niej informacje skąd jest. Nie możemy czekać. A co jeśli ma jakiś związek z tym czarnym monstrum? Ludzie musimy działać!
Bernard był najbardziej nieufnie nastawiony do kobiety i starał się podjudzać cały tłum przeciwko niej. Zdecydowanie inną postawą odznaczała się Ana. Starała się nie oceniać książki po okładce
- Panowie co wam odbiło? Normalna kobieta, zabłądziła gdzieś w dżungli ale nas znalazła, a wy już coś kombinujecie. Nie rozumiem o co wam chodzi, nie róbcie problemów...
Jednak nieugięty Bernard nadal trwał w swoim przekonaniu, że Elena nie leciała z nimi samolotem. Jednak i usilne przekonywania Franka też nie zdołały zmienić zdania staruszka
- Ana czy widziałaś ją w samolocie z tyłu? Ja nie choć było tam może ze 40 osób. Na plaży też jej ani razu nie widziałem. Myślę że dla pewności trzeba ją sprawdzić!
- Nie wiem, co macie na myśli, mówiąc tylna część, ale ostatnia sekcja samolotu dla pasażerów mieściła dokładnie 108 osób... jeżeli nie jesteście chodzącymi predatorami, to na pewno byście nie spamiętali wszystkich osób.
Kiedy Elena wróciła, grupa dyskutująca o niej zmieniła nagle temat, aby nie dać po sobie poznać, że mają obawy w stosunku do blondwłosej dziewczyny. Ta jednak przeczuwała, że coś jest nie tak. Czuła na sobie każdy wzrok, którym obrzucała ją grupa.
Rozbitkowie, którzy ponad wszystko woleli gadać niż działać, ucięli sobie kolejną debatę. Tym razem, tematem przewodnim stało się to gdzie mają iść. Zaczęły się przy tym tworzyć swoistego typu zarysy "Kto ma zostać przywódcą i przewodzić nam na tej cholernej wyspie?"
- Moi mili jak wiecie życie w dżungli nie jest łatwe. Każdy z nas pragnie również czego innego. Myślę że powinniśmy wybrać naszego lidera tak aby ten miał decydujący głos w sprawach spornych. Co o tym sądzicie?
Bernard starał się wygłaszać przemowy, które miałyby wskazywać na to, że to on powinien liderować grupie. Może nie wykazywał tego swoją postawą, ale bardziej spostrzegawcze osoby mogły zauważyć prawdziwe chęci mężczyzny. Co innego Lincoln. Ten z kolei nie krył swoich zamiarów i otwarcie wyznawał swoją chęć bycia przywódcą, choć starał się wskazywać na Anę jako tą, która mogłaby stanąć na czele.
- Jeżeli będę mógł w czymś pomóc, możecie na mnie liczyć. Moim celem nie jest walka o przetrwanie na tym dziki odludziu, tylko odnalezienie drogi do domu
Nieoczekiwanie spośród tłumu wyłonił się Matthew, który zabrał Anie pistolet i przyłożył go sobie do skroni z zamiarem oddania strzału
- Niech Bóg ma was w swojej opiece...
I w tym momencie pociągnął za spust. Jak się okazało pistolet o dziwo nie wystrzelił. Może to siłą woli Matt powstrzymał kule, która miała go zabić. Cóż niezgłębione są tajemnice wszechświata, ale także ludzkiej głupoty...
Kiedy rozgrywały się decydujące chwile wyboru nowego lidera, Peter siedział podłamany na kamieniu nieopodal zbiorowiska. Jeszcze do niedawna o on był tym, za którym szły tłumy, a teraz każdy się od niego odwrócił. Przecież to on chciał dobrze dla rozbitków. Znalazł świeżą wodę i schronienie, mimo to wszyscy postanowili wrócić na plażę. Zasmucony postanowił odłączyć się od grupy.
- Gdzie się wybierasz z tą walizką?
- Tam gdzie mnie nogi poniosą
Peter zaczął się oddalać od pozostałych i znikać z ciemnościach dżungli. Był przekonany, że spotka jeszcze gościa w płaszczu, który mógł odpowiedzieć na nurtujące go pytania.
Przychodziła pora odpoczynku i każdy zaczął się szykować do snu. Jedynie Ana robiła sobie wyrzuty, że nie powstrzymała Petera, a nawet jeśli to nie dałoby rezultatu, to zawsze mogła z nim iść. Jednak została, a jej postać zaczęła odgrywać nową rolę w grupie. Zaczęła być współliderem.
wszystko ślicznie pięknie, tylko co do ostatniego zdania - oboje z lincolnem mamy po 2 głosy. a ana zbytnio nie pali się do przywódctwa.. zresztą -> wszystko pisze w moim poście.