Przygryzła wargi...
-Nie wiem, na prawdę nie wiem...- jęknęła cicho. -Musimy zdecydować szybko. Jestem za tym, by dołączyć się do Innych...
Suzanne najbardziej bolało to, że choć było ich aż tyle, nikt nic nie mówił. Nikt nie wspierał, nie potępiał... Su naprawdę nie miała pojęcia, co zrobić. Jeśli tu zostaną, wpadną w pułapkę. Ale jeśli pójdą do Innych... też mogą w nią wpaść.
- Cokolwiek chcecie zrobić, zdecydujcie szybko. Jeśli zostajemy, to się barykadujemy. A jeśli ktoś się odważy przekręcić kluczyk, to cokolwiek się stanie, róbmy to teraz. Więc jak?
-Su możemy tutaj zostać, mamy jakby co drogę ucieczki. Nie wiemy co się stanie jak przekręcimy ten kluczyk.
- Mari proszę powiedz mi czy ten Widmore który przybywa to ten którego ja znam?
- O ludzie... Niepotrzebnie daliście się wkręcić w wciskanie tego klawisza - mruknęła do siebie, po czym odezwała się do reszty - Nie możemy tu zostać. Jeśli ludzie Widmora znajdą ten bunkier, będziemy w pułapce. Co jeśli będą koczować pod pancernymi drzwiami tak długo, aż nie umrzemy tu wszyscy z głodu?
Suzanne przełknęła ślinę. Chwila zastanowienia i... Szybkim ruchem zerwała ze swej szyi kluczyk.
-Załadujcie jak najwięcej broni. Weźcie też butelki z wodą... I musicie biec, jak najszybciej umiecie. Najlepiej róbcie przerwy co jakieś 8 kilometrów, żeby nikt się nie zmęczył... Poradzicie sobie.- uśmiechnęła się blado, po czym zamknęła oczy. Otworzyła je po 10 sekundach i spytała:
-Daniel, którędy do pokoju detonacji?
Fabuła:
Sue zdecydowała się zaryzykować. Kiedy Daniel wskazał jej tajemnicze pomieszczenie, znalazła tam podświetlone urządzenie z miejscem na kluczyk. Poczekała, aż wszyscy zbiorą zapasy żywności i broni oraz oddalą się od Łabędzia, co sama też uczyniła biorąc rewolwer z amunicją oraz plecak z jedzeniem, po czym... przekręciła klucz.
Rozległ się huk. Bunkier zniknął - implodował, pozostawiając tylko ogromny dół.
Ale wróćmy do tego, co stało się z rozbitkami w okolicy bunkra. Otóż... nie stało się nic. Oprócz Sue...
Sue tuż po wybuchu znalazła się na jakimś statku. Był to spróchniały wrak, pełen pajęczyn, łańcuchów. Sue była naga! Plecak z żywnością oraz broń zniknęły. Nie miała po prostu nic. Rozejrzała się po statku, wyjrzała przez jakieś okienko i zobaczyła... dżunglę Statek znajdował się w dżungli!
Zadania: - Sue musi przeszukać statek i odnaleźć pozostałe osoby. Jednak nie powinno się to odbyć zbyt łatwo, bo znajduje się daleko od nich
- Reszta musi zdecydować, czy straci czas na dociekanie, gdzie się podziała Sue, czy uznają ją za zmarłą i będą kontynuować zamiar połączenia się z Tamtymi.
Coś przebiegło po jej nodze. Wzdrygnęła się... A później otworzyła oczy i aż podskoczyła. Głową zahaczyła o coś. Co się z nią stało?! Czyżby trafiła do piekła...?
-Przestań, Suzanne. Przecież nie wierzysz w Boga. Uspokój się...- powiedziała do siebie głośno. Gdy mówiła, do jej ust wleciały tumany kurzu. Przybliżyła ramię do ust... i wtedy zauważyła, że jest naga! Ponadto plecak z jej ramienia zniknął! Po swoich słowach nie uspokoiła się jednak. Drżała na całym ciele. Dobra, Sue... Oceń sytuację, uspokój się!- mówiło jej coś w głowie. Byla na jakimś starym statku... Zrobiła kilka nieprzyjemnych kroków. Jej bose stopy kaleczyły się o podłoże.
-Jason?!?! Daniel?!?! Elena?!? Gdzie jesteście?!- wrzasnęła, starając się zrobić to tak, by nie zakrztusić się kurzem.
Zrobiła jeszcze kilka kroków... I stanęła na czymś. Popatrzyła w dól... Kościotrup!! Wrzasnęła głośno i wybiegła ze statku. I tu czekało ją następne wielkie zdziwienie- statek znajdował się... w środku dżungli! Krzyknęła jeszcze głośniej. A później znów... Usiadła na jakimś kamieniu, bezradna.
Elena usłyszała huk. Po chwili wszystko ustało. Zauważyła, że ludziom, którzy stali obok niej, nic się nie stało. Pobiegła w kierunku bunkra i zauważyła... dziurę...
- Mój Boże - zatkała ręką usta - Gdzie jest Sue?
Zaczęła biegać w okół dołu, wołając jej imię. Odpowiedziała jej cisza. Po paru minutach, stanęła w miejscu i przygryzła wargę. Zastanawiała się chwilę, po czym postanowiła, że teraz najważniejszą rzeczą jest skontaktowanie się z Innymi. To byli jej przyjaciele, a ona nie miała pojęcia, czy jeszcze żyją...
- Mam zamiar iść do skrytki, o której wcześniej wspominałam i skontaktować się z moimi ludźmi. Jeśli ktoś chce, może do mnie dołączyć. To pół godziny drogi stąd - poinformowała resztę, ale nie była pewna, czy nawet ją usłyszeli - Elliot, idziesz ze mną? - zapytała i nie czekając na odpowiedź ruszyła przed siebie szybkim krokiem.
/Usunąłem fragment o białym świetle bo nic takiego nie miało miejsca
~Diego
Edytowane przez Diego dnia 21-03-2010 11:51
Su siedziała na kamieniu jakiś czas. Wstydziła się swej nagości, miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, albo że ktoś zaraz wybiegnie z dżungli... Chociaż może byłoby to lepsze, niż samotne siedzenie tutaj? Gdy uspokoiła się trochę a szok minął, postanowiła wrócić do statku i zobaczyć, co się w nim znajduje. Obeszła go całego wpierw. Na statku widniał wielki, piękny napis "Black Rock". Su nie mogla jednak podziwiać, ogarnięta strachem. Jakieś dziwne uczucie pustki osiadło na samym dnie jej żołądka...
Weszła do statku z powrotem. Wzdrygnęła się znów, na widok szkieletów. Bylo ich wiele, a każdy na przegubie dłoni przywiązane miał łańcuchy. Niewolnicy... Przewozili niewolników...- pomyślała Suzanne. Coraz bardziej ciekawiło ją, co jest w środku, zamiast bać się tego. Znalazła skrzynki z dynamitem, od których odsunęła się szybko. Do niektórych pomieszczeń nie weszła- bala się, że spróchniałe drewno runie pod jej stopami, albo spadnie na nią. Statek pełen był pajęczyn, cały zakurzony... Gdzieś w głębi ze ścian wychodziła malutka poświata światła. Gdy Suzanne podeszła tam i przyjeżdżała się bliżej, zauważyła, że kurz na ziemi w kilku miejscach, jakby ktoś po nim niedawno chodził!
Daniel usłyszał huk. Po chwili było już normalnie. Ruszył w kierunku bunkru za Eleną. Zobaczył ogromny dół. O nie, Su coś ty zrobiła.... Zszedł na dół, może Su nadal tam jest jakimś cudem...
/I następny który pisał o białym świetle... Nic takiego się nie pojawiło. Gdyby było białe światło to bym napisał To nie serial, to MP i pewne rzeczy się zmieniły. Czepiam się bo to akurat jest istotne
~ Diego
Edytowane przez Diego dnia 21-03-2010 11:54
Obejrzała dokładnie to miejsce. Po chwili doszła do wniosku, ze ktoś ciągnął coś po ziemi, aż do wyjścia. Nie była tropicielem, jak Kate, nie umiała określić, ile czasu minęło od tego dnia... Westchnęła. Szybko przepatrzyła cały statek. Wyszła na zewnątrz i usiadła na tym samym kamieniu, co wcześniej. Spróbowała krzyknąć raz jeszcze:
-HEEEEEJ! Ludzie?! Gdzie jesteście?!
Na próżno jednak. Suzanne oglądnęła swe ręce, na których widniały drobne kropelki zaschniętej krwi. Zastanawiała się od czego to... Ah, no tak. Wbijałam sobie paznokcie...- stwierdziła, gdy odkryła, że jej paznokieć na wskazującym palcu jest złamany. Cóż miała robić? Pamiętała, że ich plaża jest na południu wyspy. odszukała więc południe w terenie, upewniła się, i poszła w tamtym kierunku, nawołując co jakiś czas towarzyszy, jednocześnie zastanawiając się, czy znajduje się na tej samej wyspie, co wcześniej, i czy reszta żyje.
Elena szła pewnie przed siebie. W jej głowie kłębiły się myśli dotyczące Sue. Mimo, że Sue była w stosunku do niej i Elliota delikatnie mówiąc niemiła, Elena w głębi duszy rozumiała jej postępowanie, jak i postępowanie Daniela. Na ich miejscu zrobiłaby dokładnie to samo, chociaż nigdy nie przyznałaby się do tego otwarcie. A teraz... Sue poświęciła się dla nich i zdetonowała bunkier. Elena była pełna podziwu i jeśli kiedykolwiek jeszcze ją spotka, to powie jej, że ma potencjał do bycia Innym. A to jest największy komplement, jaki można było usłyszeć z ust Eleny, bo uważała, że tylko nieliczni mogą zasłużyć na to wyróżnienie.
Daniel ciągle nawoływał Su ale nic z tego. Nie odpowiadała...
Wrócił do reszty, Elena poszła po krótkofalówkę. Faraday zaczął zbierać drewno. Czekał na powrót Eleny.
Edytowane przez Furfon dnia 21-03-2010 01:55
Suzanne szla, może godzinę, może dwie. Stawiała kroki szybko. Gdyby ktoś patrzył na nią z boku, mógłby odnieść wrażenie, że dziewczyna biegnie. Su zatrzymała się przy jakimś małym źródełku. Nabrała wody w złączone dłonie i napiła się. Nie zdawała sobie nawet sprawy, jak bardzo jest spragniona... I nagle usłyszała szum. Czyżby..ocean?!- pomyślała z nadzieją i podbiegła w kierunku dźwięku. Istotnie, wylądowała na plaży, jednak nie tej, którą znała. Miala teraz trzy wyjścia- cofnąć się, iść w prawo, lub lewo. Wybrała lewą stronę. Szla brzegiem oceany, fale przyjemnie biły ją w nogi... Idąc, patrzyła dookoła. Na niebo, na ocean, na plaże, na dżunglę... Na wszystko, poza swoimi stopami. potknęła się nagle i wylądowała czołem w górze piasku. Przeklnęla i wstała. Potrząsnęła głową, by piasek odczepił się od jej twarzy. O co zaczepiłam...? Zaczęła gorączkowo kopać rękoma w piasku. Po chwili, ku swojemu niezwykłemu zdziwieniu, odnalazła... kabel, ten sam, za którym szli, ten sam, który przywiódł ich w tę część wyspy! Kończył się w oceanie, a zaczynał...? No właśnie, gdzie? Suzanne mocnym szarpnięciem wyciągnęła go spod piasku i zdecydowanym krokiem ruszyła za nim, podobnie jak kilkadziesiąt dni temu, trzymając go w rękach.
Faraday rozpalił ognisko. Wszyscy rozbitkowie byli w żałobie po śmierci Suzanne. Nikt nie miał ochoty na rozmowy, wszyscy milczeli. Poświeciła dla nich życie. Suzanne, nie wiem co robiłaś przed katastrofą samolotu ale za to wiem jaką byłaś osobą tutaj na tej wyspie. Ja Ciebie kochałem, to moja wina, to ja powinienem umrzeć zamiast Ciebie...
//Agusia idź spać!/
Edytowane przez Furfon dnia 21-03-2010 01:52
//aa, wstałam o 14, łatwo Ci mówić Dlatego siedzę sobie i czekam na jakieś Wasze posty, bo widzę, że i Wy nie śpicie, krążycie gdzieś tu w internecie.
Suzanne szla za kablem stosunkowo niedługo. Podobnie jak wcześniej (Ah, jak to było dawno, jak wiele się od tego czasu wydarzyło...!) kabel kończył się w ziemi. Tym razem jednak nie było obok żadnego urwiska, spadu terenu... Suzanne westchnęła. Nie wiedziała, gdzie iść, ani co zrobić. Zamknęła więc oczy, obróciła się kilkakrotnie, zrobiła kilka kroków i otworzyła oczy. Mogę iść tędy, dlaczego nie...- pomyślała, patrząc na kierunek, który obrała przed momentem. Poszła tam powoli, znużona już kilkugodzinną wędrówką. Ciekawiło ją, co myślą inni, czy w ogóle przeżyli, a jeśli tak, czy uznali ją za zmarłą... Idąc, krzyczała co jakiś czas najgłośniej, jak umiała:
-LUDZIE!!! Gdzie jesteście?! To ja, Su...!
Blondynka była drobną kobietą. Co za tym idzie, głos jej równie był cieniutki, nie taki, by zakrzyczeć tak, by usłyszała ją cala dżungla...
Jason był taki załamany, że wszedł do dżungli z butelką whisky i starał się upić tak, żeby stracić świadomość. Łyknął dwa razy, wciąż idąc przed siebie. Po godzinie tułaczki usłyszał cichy jakby świst z bardzo daleka.
- Wichura w lesie? - pomyślał, ale nie zwrócił na to uwagi. Po chwilę głos się powtórzył, jednak wciąż był bardzo odległy. Zdawało mu się, że to krzyk. Może to Kate? Przyspieszył kroku, po trzech minutach wydawało mu się, że słyszy krzyk zza krzaków. Nie zdążył za nie zajrzeć, bo pojawiła się...
- Su!? Boże... - przetarł oczy, myślał przez chwilę, że to skutek alkoholu, ale po chwili już wiedział, to na prawdę była ona...
Edytowane przez Lion dnia 21-03-2010 02:14