Nie idę dalej. Jestem zmęczona i głodna.
Fakt, że od dawna nie mieliśmy nic w ustach, a podróż była wycieńczająca. Zastanawiałam się, kogo będziemy musieli zjeść jako pierwszego, jesli zabraknie pożywienia. Lordzie Baelish, sądzę, że uczestniczyłeś w niejednym polowaniu. Twoje umiejętności będa mogły się wreszcie na coś przydac. - powiedziałam lekko złośliwie, dobrze wiedząc, jak takie polowania wyglądają. Myśliwi więcej piją i gadają niż faktycznie tropią zwierzyne.
We are all evil in some form or another, are we not?
Po dłuższej chwili jazdy Bernard ujrzał jakiś ludzi w oddali. Gdy zauważył, że to jego dawni towarzysze średnio się ucieszył, ale w końcu był kapłanem Pana Światła i służba była jego obowiązkiem. Zsiadł więc z konia stając na środku obozowiska po czym wyciągnął ze swojej podróżnej torby egzotyczny owoc i zaczął go jeść przy całej grupie nie mając pojęcia że są nawet głodni.
Baelish dostrzegł uszczypliwość Cersei, więc odpłacił się tym samym: - A może Twój dzielny braciszek zechce nam upolować jakąś zwierzynę? Och, nie, już pamiętam... Przecież Cię opuścił bez słowa wyjaśnienia w Pentos, a teraz zapewne zabawia się z jakąś czarnowłosą kurwą - odpowiedział, dodając kolor włosów w ramach pogardy.
Wiedział, że będzie żałował wypowiedzenia tych słów, ale był na tyle zmęczony i głodny, że nie był w stanie się powstrzymać. Rozejrzał się dokoła. Krittag jako jedyny mógłby w tej sprawie coś zdziałać, ale czy będzie chciał?
Nymeros wcześniej odłączył się od grupy, bo postanowił coś upolować, zanim rozmawianie o tym stało się modne. Jako, że nie miał szczególnego uzbrojenia (jedynie sztylet, który wziął od Cersei), postanowił zapolować na coś prostego. Udało mu się w niedługim czasie zdobyć dzikiego królika i jakiegoś ptaka przypominającego bażanta. Wrócił ze zdobyczą do pozostałych. - Kto je oprawi i przygotuje?
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Renly od jakiegoś czasu był pod wrażeniem nieziemskiej urody Petyra. Uważał go za drugiego najprzystojniejszego człowieka na świecie. Pierwszym był oczywiście sam Renly. Długo nie mógł się zebrać w sobie, ale w końcu się przemógł i podszedł do Littlefingera. - Lordzie Baelishu, coś jest nie tak z moją Kuśką. Mógłbyś rzucić na nią okiem?
Jak śmiesz! Jimie nigdy by tego nie zrobił! - wycedziłam. Nie jest taki, jak wy wszyscy. - tu spojrzałam pogardliwie na Petyra i Tyriona. Wszak Baelish swego czasu był najbardziej znanym właścicielem burdelu, a Tyrion jego najwierniejszym bywalcem. Jednak pomimo moich słów wyrażających głębokim przekonanie o wierności Jamiego, w moim umyśle zakwitł lekki niepokój. Wtedy właśnie odezwał się Renly. Przewróciłam oczami i odeszłam na bok, by przysiąść na zwalonym pniu drzewa i pogrążyć się w ponurych rozmyślaniach.
We are all evil in some form or another, are we not?
Niedługo po wielkiej karastrofie wyruszyłem do Stolicy. Mniejsza z tym, co dostałbym za to w zamian - ważne było to, że zaczynałem tracić kontrolę nad moim 'majątkiem' - najemnicy musieli sami kryć się przed zwerbowaniem w szeregi armii króla, albo otwierali jakieś zakłady, zatrudniwszy do tego niewolników (mieli na to pieniądze, bo płaciłem im nieźle). Kilka dni zajęło mi dotarcie do Królewskiej Przystani, głównie z powodu ciągłych walk z bandytami i szukania bezpiecznych miejsc do chwilowego odpoczynku; zależało mi jednak na jak najszybszym dotarciu tam coraz bardziej, ponieważ nie dostawałem już stamtąd ni kruków, ni wiadomości od posłańców, co mogło znaczyć tylko tyle, że moje źródła były zablokowane. Musiałem coś z tym zrobić.
Obudziliśmy się (ja i dwóch moich najemników zabranych z Westeros; musiałem im zapłacić olbrzymie pieniądze, ale coś za coś) bardzo rano. Znajdowaliśmy się w odległości mniej więcej dwóch, może trzech wzgórz do Stolicy. W powietrzu jednak już unosił się charakterystyczny zapach spalenizny. Z początku byłem pewien, że to tylko resztki upolowanego dzień wcześniej dzika wpadły do ogniska, ale woń unosząca się tamtego dnia była mocniejsza i drażniła nos dużo bardziej. Wstałem i poszedłem w stronę strumyka, gdzie moi najemnicy poili konie. We trójkę powoli zbieraliśmy się w dalszą drogę.
- Ten smród to wasza sprawa? - spytałem niby od niechcenia. Spojrzeli tylko po sobie.
- Mistrzu... - zaczął jeden. Zwracali się do mnie w ten sposób, bowiem nie znali innego bardziej pasującego tytułu, w końcu uczyli się u mnie i pracowali - Zobaczysz, jak tylko wejdziemy na górę. - dodał drżącym głosem, chyba z myślą, że przez złe wieści mogę stać się nieobliczalny. Weszliśmy więc na wzgórze, z którego z daleka było widać Królewską Przystań. A właściwie jej zgliszcza.
Bez słowa pognaliśmy w tamtą stronę. Po drodze przed oczami migał nam krajobraz gorszy niż po latach suszy: powalone jakby po burzy drzewa i pojedyncze kępki ususzonej trawy co jakiś czas pojawiały się na przepalonej ziemi; otoczyła nas mgła pomieszana z kłującym w oczy dymem, przez którą ledwo widziałem moich towarzyszy, a co dopiero Stolicę. Do tego zapach stał się nie do zniesienia na tyle, że już po kilku chwilach galopu musieliśmy na chwilę zwolnić i sprawdzić, czy na pewno zmierzamy w dobrym kierunku.Cały ranek zajęło nam dotarcie do pierwszych osad niedaleko Stolicy. Zeszliśmy z wykończonych przez nas koni i kroczyliśmy powoli między opuszczonymi, na wpół zniszczonymi przez ogień domami. Jeden z moich żołnierzy wszedł do pierwszego z brzegu gospodarstwa. - To nie ma sensu, Mistrzu. Cuchnie palonym ciałem, nie czujesz tego? - powiedział drugi. Może i tak było, ale jeszcze wtedy nie przyjmowałem do siebie takich wiadomości. Zwłaszcza że chłopi byli moimi najlepszymi informatorami. Najemnik sprawdził wszystkie domy - nie było tam żywej duszy. Sfrustrowani udaliśmy się do kolejnej wioski. Tam zapach był jeszcze gorszy, ale łudziłem się, że ktokolwiek przeżył. Tak też było - za jedną ze stodół (a raczej jej jedną ścianą, która jakimś cudem ocalała) leżał jakiś stary dziad. Jakby tego było mało, czułem od niego specyficzny zapach tych dziwnych trunków, tańszych substytutów wina, którymi raczyli się tacy biedacy jak chłopi. Kopnąłem go, a ten zawył z bólu. Przynajmniej żył. - Smoki...- wybełkotał zaraz po przebudzeniu. Na nasz widok zaczął czołgać się w drugą stronę. - Smoki, Panie...
Pomyślałem, że jest po prostu pijany i uważa mnie za swojego pana, dlatego chcąc się wytłumaczyć podaje tak nieprawdopodbne powody. Po sprawdzeniu reszty domostw wyruszyliśmy dalej. Im bliżej stolicy, tym więcej popiołu opadało na nasze ramiona, tym bardziej łzawiły nasze oczy od dymu. Musieliśmy jednak przebić się co najmniej pod same mury. Po drodze mijaliśmy jeszcze jedno gospodarstwo, i gdyby nie szloch dochodzący z jego dalszej części, nawet byśmy się nie zatrzymali. Ostatni raz przed wejściem do miasta zszedłem z konia, bez nadziei na dobre wieści.
Kobieta w średnim wieku na nasz widok zaczęła wyć jeszcze głośniej. - Syna mi zjadły, kury spaliły! Zlitujcie się, Panie! Mnie sobie użyjcie, ale nie róbcie jej krzywdy! - wykrzyczała, wskazując na prawie czarną od brudu, ale dalej zdrową krowę. Nawet o tym nie myślałem i tamci pewnie nie, szczególnie po zauważeniu jej braków w uzębieniu. - Uspokój się, babo! Mów, co tu się stało! - powiedział jeden z najemników. W tym momencie kobiecie zaświeciły się oczy i momentalnie przestała ryczeć. - One się rozgniewały. One pomściły dzieci naszego Najwspanialszego. - mówiła jak w transie. - Zabiły wszystkich, jak pasłam moją kochaną za wzgórzami. One mi zabiły syna. Syna mi zjadły, może to on chciał króla zabić! - znowu zaszlochała, po czym spojrzała na nas, jakbyśmy to my byli sprawcami całego zamieszania. - Smoki wróciły. Każdy to wie. One się zemściły. Spaliły miasto, spaliły wioski, wszystko spaliły. One wróciły. One wróciły...
Pewnie mówiła jeszcze dalej, ale przestaliśmy jej słuchać. Trzeba było sprawdzić u źródeł, czy to prawda.
Edytowane przez Rodrik Rivers dnia 22-11-2014 20:24
Renly oczywiście kłamał i jego koń miał się dobrze, ale musiałem coś wymyślić. - Dokładnie, ma Lord rację. I on... jakoś niekontrolowanie się ślini, jest cały mokry!
hm... chyba musimy sie chyba jakoś dopasować z czasem, bo dla Rodrika minęło kilka dni.../
Czekałam cierpliwie, aż Nymeros rozpadli ogień az Nymeros oporządzi króliki i bażanta i aż Nymeros je upiecze. Starałam się jak najmniej łapczywie spoglądać na piekące się na ogniu mięso, ale w tych warunkach nie było to proste. W dodatku... chyba będę musiała jeść rękami, co napawało mnie lekkim niepokojem..
We are all evil in some form or another, are we not?
/otherw, ja to zaraz edytuję. mam duzo do napisania i po prostu musiałam trochę przyspieszyć, zwłaszcza że zareagowałam trochę z opóźnieniem na Wasze posty, uznajmy więc, że wszystko dzieje się w tym samym czasie co u Was, nic nie zmieniajcie i nie przejmujcie się mną. możecie tylko trochę poczytać chociaż to co pogrubione
Edytowane przez Rodrik Rivers dnia 22-11-2014 20:47
Nymeros liczył na to, że skoro on upolował zwierzynę, to ktoś się pofatyguje i pomoże mu z ogniskiem oraz przygotowaniem posiłku. Tak bardzo się pomylił. Z racji tego, że sam był głodny, postanowił zrobić obiad. A że serce miał dobre to miał zamiar się z wszystkimi podzielić. Gdy ogień już płonął, a mięsko pięknie pachniało i skwierczało nad ogniskiem, zawołał pozostałych. - Jedzenie!
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Stolica wyglądała jeszcze gorzej niż wioski, które mijaliśmy. Ogień nie oszczędził nikogo, niezależnie od statusu społecznego, płci i wieku. Na koniach omijaliśmy porozrzucane zwęglone ciała z podkurczonymi kończynami i skulonymi głowami, skrawki drogocennych tkanin, czy osmolone przedmioty codziennego użytku. Tak niepasującą do tego miejsca głuchą ciszę zakłócały tylko jęki ocalałych i walące się co jakiś czas ściany budynków. Minąłem miejsce, w którym stała kuźnia moich przyjaciół, przeszedłem obok targu, gdzie kupowałem ubrania - nie było po nim śladu. Nasza trasa biegła przez większość związanych ze mną miejsc, ale przez pożar w pamięci skreślałem kolejnych ludzi, którzy już nigdy mi nie pomogą.
Rozdzieliliśmy się - jeden z moich ludzi poszedł w stronę zamku, drugi został na obrzeżach Stolicy, ja natomiast poszedłem w stronę portu.
- Kuśka ci się... ślini? - Baelish przełknął ślinę i patrzył na Renly'ego coraz bardziej zdziwionym wzrokiem. Chyba jednak niestety nie miał na myśli tego, o czym pomyślał Petyr. - Mówisz o swoim koniu tak? W sensie... koniu, zwierzęciu? - zapytał, aby się upewnić.
------
Jeśli chodzi o niezgodność w czasie - to załóżmy po prostu, że bohaterowie parę dni szli.
Starałam się nie podbiec na dźwięk słowa "jedzenie". To by nie wypadało damie. Podeszłam więc spokojnie do ogniska i popatrzyłam na mięso, zastanawiaj ac się, jak właściwie się do niego dobrać. Miałam nadzieję, że Nymeros sam je rozdzieli pomiędzy wszystkich. Pomyślałam także, że Tyrion powinien dostać najmniej, skoro jest najmniejszy.
We are all evil in some form or another, are we not?
Miałem wrażenie, że świat się skończył, a ja jako jeden z niewielu na nim zostałem. Oczy przyzwyczaiły się do dymu, który powoli opadał, a nos powoli przyzwyczajał się do tego ohydnego smrodu, jednak w głowie dalej miałem wszystkie zaprzepaszczone kontakty, zniszczone statki moje i ludzi mojego fachu. Do tego jeszcze nie potrafiłem uwierzyć w to, że smoki wróciły. Zrezygnowany i bez cienia nadziei, że kogokolwiek znajdę, doszedłem do portu Królewskiej Przystani.
Wiodłem wzrokiem powoli od jednej strony portu do drugiej. Widziałem palące się statki, pływające na wodzie skrzynie, zniszczony pomost i stanowiska rybaków zaraz obok (przy kilku leżały trupy ludzi, a wokół nich popalone ryby; widać większość śmierć zaskoczyła przy pracy), a także martwe, zatrute dymem i popiołem ptaki na kamiennych schodach. Na sam koniec, przy brzegu, zauważyłem jakiegoś mężczyznę. Kucał przy jakimś zawiniątku. Postanowiłem podejść bliżej, a z każdym krokiem ten człowiek coraz bardziej mi kogoś przypominał... - Byłem pewny, że nie żyjesz. Twój dom jest zrównany z ziemią, bracie. - powiedziałem cicho, nie chcąc mu przerywać, bo chyba chciał kogoś pochować. Thom był jednym z pierwszych moich przyjaciół w Przystani. Poznaliśmy się jeszcze w czasach, kiedy on był rybakiem, a ja handlowałem tkaninami jak jakiś pedał. Przez wiele lat ja pomnożyłem majątek, ale pozostałem samotny, on odwrotnie - założył szczęśliwą rodzinę, lecz jego łajba rozbiła się i musiał zatrudnić się w królewskim warsztacie jako zwyczajny pachołek. Nie wiadomo, kto z nas miał wtedy lepiej. Teraz nie wiedziałem, kto z nas miał gorzej, bo w tym zawiniątku było pewnie jego młodsze dziecko, z kolei moich dwóch statków nie widziałem nawet na powierzchni. Thom, dotykając materiał z namaszczeniem, odparł tylko: - Teraz mógłbym i ja umrzeć.
Zapadła niezręczna cisza. Mój przyjaciel wrzucił zawiniątko do wody; utonęło natychmiast. - Rodrik, pomódl się ze mną do Nieznajomego. - Spojrzałem na niego krzywo, a ten pierwszy raz uniósł głowę w moją stronę. Na jego twarzy nie malował się strach, mogło się wydawać że spodziewał się tego wszystkiego. - To on teraz panuje wśród Bogów. Tylko on.
Odbębniliśmy, co trzeba (nie byłem wierzący, więc bezmyślnie powtarzałem formułki Thoma) i uznałem, że to odpowiedni czas, aby zapytać, co się stało i czy z tymi smokami to prawda.
- Żadna inna moc nie spustoszyłaby miasta tak szybko. Byliśmy wtedy tu, w porcie; mała bawiła się z rybitwami, a ja gadałem z kolegami. Nagle usłyszeliśmy huk, jakby coś się rozerwało na tysiąc części. Spłoszone rybitwy odleciały, dym zasnuł niebo. A potem pojawiły się te kreatury. Były wściekłe i głodne, zniszczyły wszystko, wszystko! - wziął głęboki oddech i mówił dalej: - Z małą wskoczyliśmy do wody, żeby uchronić się przed ogniem. Na zmianę wypływaliśmy na powierzchnię i czekaliśmy, aż to wszystko się skończy. Kiedy smoki były już daleko, wyszliśmy z wody. Ona oparła się o dopalającą się skrzynkę. Nie wiedzieliśmy, że jest w niej proch... - uronił kilka łez, ale mówił dalej: - Wszystko wina tej grupy przeciw królowi. Wszystko to ich sprawa. Smoki nie mogły być ot tak uwolnione. Rodzina Króla nie mogła być tak po prostu otruta. Oni są wszędzie, a po tym zamieszaniu wszyscy się boimy bardziej, niż za czasów ścigania za głupoty przez Szalonego Króla. Jestem pewien, że tamci przeżyli. Jestem więcej niż pewien.
Podniosłem głowę i spojrzałem na horyzont. Może Thom miał teraz umysł zaślepiony śmiercią własnej rodziny, ale jakaś część tego, co mówił, mogła być prawdą. Nie zdążyłem jednak się nad tym zastanowić, bo nagle usłyszałem zziajany głos swojego towarzysza podróży: - Szukają Mistrza. Podobno przyjaciele. Są w karczmie obok dawnego burdelu.
Skinieniem głowy pożegnałem się z Thomem - chciałem jeszcze potem do niego wrócić, ale miałem coś do załatwienia. Poszedłem razem z najemnikiem do gospody.
Edytowane przez Rodrik Rivers dnia 22-11-2014 23:26
Tyrion czuł już zmęczenie podróżą, więc perspektywa posiłku go ucieszyła. Zrobiło mu się jednak głupio, że nie pomógł przy jego przyrządzaniu. Wszystko przez te pertraktacje i wmieszanie się w planowanie działań. Mimo to, ponaglany przez swój żołądek, którego nie obchodziły wyrzuty sumienia, usiadł przy ognisku oczekując aż mięso się dopiecze.
W pewnym momencie do odpoczywającej grupy dołączył Eddard. Było już ciemno, więc ognisko można było dostrzec ze sporej odległości. Prawdę mówiąc, był lekko zdziwiony, że wojska Conningtona jeszcze ich nie odnalazły, ale widział, że nikt z zebranych nie miał siły na dalszą podróż. - Prześpijmy spokojnie tę noc. Wyruszymy jutro - powiedział, niby do siedzących obok ludzi, a jednak bardziej do siebie.
Rozejrzał się dokoła... i gdyby siedział na koniu, to by na niego spadł. Przy drzewie siedział jego syn, Jon, ale nie to było zaskakujące. Co prawda nie widział go od czasu bitwy z Namiestnikiem i szukał go cały dzień, ale był wręcz pewien, że odnajdzie go wieczorem przy ognisku. Tak też się stało.
Jednak obok niego siedziała inna zguba. Zguba sprzed wielu lat, o której już prawie zapomniał, albo chciał zapomnieć. Najmłodsza córka Arya właśnie rozmawiała z Jonem.
Eddard zbliżył się do nich, aby się upewnić, lecz pomimo upływu kilku lat nie miał wątpliwości. To był jego kolor włosów, jego kości policzkowe... Nie był w stanie się odezwać, po prostu na nią patrzył.
Edytowane przez Eddard Stark dnia 23-11-2014 00:33
/ostatni już taki długi post, wybaczcie. nawet nie wyobrazacie sobie jak dobrze mi sie pisze teraz, jej
Mój człowiek nie odzywał się przez całą drogę. Możliwości były dwie - albo zadarł z niewłaściwymi ludźmi i będziemy mieli problemy, albo moi przyjaciele nie na żarty go przestraszyli. Obie bardzo prawdopodobne.
Już z daleka słyszeliśmy ludzkie głosy; na pewno było to kilku mężczyzn i jakaś kobieta, może dwie. Z czasem doszło do mnie, że to pewnie jakieś kurwy, one nigdy nie wyginą, nawet po ataku smoków. Tak właśnie było - jęki jednej z nich słyszałem, wychodząc na plac, przy którym znajdowała się karczma i burdel. Tam dziwnym trafem znalazł się mój drugi najemnik, który chyba musiał sobie ulżyć. Nie denerwowałem się, ludzka rzecz. - Rodrik, mój przyjacielu! - skrzeczący głos dobiegł do moich uszu. Nie wyczuwałem w nim krzty smutku czy rozżalenia, co mocno mnie zdziwiło. Odwróciłem się i ujrzałem właściciela karczmy w towarzystwie dwóch braci (jeden bez oka, drugi bez ucha, stracili je podczas jatki o karczmę po ojcu, którą i tak dostał ten trzeci). Wymieniliśmy uprzejmości, jak gdyby nic się nie stało w Stolicy. Nie chciałem jednak się narażać i pytać, czemu jest taki zadowolony, zwłaszcza że przed moim wyjazdem był dobrym źródłem informacji. Miałem już i tak jakieś podejrzenia. - Przybywasz w samą porę. Przejdźmy się, a Twoi towarzysze zostaną ugoszczeni przez mych braci.
Na te słowa sprawdziłem tylko, czy mój miecz jest na swoim miejscu i w myślach układałem drogi ucieczki. Poszliśmy jednak drogą, którą obaj dobrze znaliśmy, i która prowadziła nas do miejsca, gdzie zazwyczaj przekazywaliśmy sobie dobre i złe wieści. Był to odkryty teren nad wodą, zazwyczaj bezludny bo mało kto wybierał się w stronę przeciwną do portu. Tym razem kręcili się tu ludzie, wszyscy oczywiście 'poprzypalani', ale nie wyglądali na nieszczęśliwych z tego powodu. Byłem coraz bardziej ciekawy, co tu się dzieje. Po chwili jednak wszystko zrozumiałem.
W oddali zobaczyłem dwa moje statki wyłaniające się z mgły w niewielkiej odległości od Królewskiej Przystani. Zaniemówiłem. Nie wyglądały na naruszone ogniem, powiem więcej - kiedy się przyjrzałem, zobaczyłem łódkę wracającą od jednego z nich. - Wszystko zabezpieczyliśmy. Nic nie wiedziałeś, bo kruki są pozamykane. Ludzie, których spotkałeś, będą Twoją załogą.
Pomilczałem jeszcze chwilę, próbując poukładać sobie to w głowie. - Nie ma nic za darmo, prawda? - spytałem, spojrzawszy na karczmarza. Ten dał mi zwinięty pergamin. - Tywin Lannister jest adresatem listu. Kiedy go odczyta, wszyscy możni, którzy przeżyli, mają wyruszyć do Królewskiej Przystani, do mojej gospody. Masz im wytłumaczyć, że tak będzie najlepiej.
A zatem pierwszy raz w tej relacji nie ja dyktowałem warunki. - Kto za tym stoi? - spytałem retorycznie. - Mniej wiesz - krócej będziesz zeznawać. - odparł zmieszany i odprowadził mnie do gospody. Tam spotkałem gotowych do drogi moich ziomków. Pożegnaliśmy karczmarza i pognaliśmy w stronę miejsca, gdzie ostatni raz spotkałem Tywina Lannistera. Przy jednym z przystanków spytałem najemników: - Przepytaliście dziwki?
Kiwnęli głową. Spojrzeli po sobie, jeden z nich spuścił głowę. - Ten pergamin... Będą problemy. Podobno takie wiadomości dostarczają posłańcy mordercy króla.
Nie byłem zdziwiony. Wędrowaliśmy dalej.
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.