Jeżeli Stannis marudził i narzekał, to nic się nie zmienił. To Ty się zmieniłeś, peda-lordzie Renly.
Powiedziałby to, gdyby nie fakt, że każdy człowiek, a szczególnie wysoko urodzony Lord Końca Burzy (przynajmniej pod nieobecność Stannisa), jest potrzebny w tej wyprawie. Wyprawie, w której owocność właśnie zwątpił.
- Poczekajmy więc na resztę ochotników. O południu ruszamy. Nie ma na co czekać, bo mamy długą drogę przed sobą - rzekł i odszedł w poszukiwaniu Snowa. Albo kogokolwiek, z kim mógłby porozmawiać na poziomie.
Gert nie nadążał, jednak widząc gif Baratheona czuł, że robi mu się słabo. Obserwował dalsze wydarzenia, wyciągając z kosza kolejnej przechodzącej obok niewiasty marchewkę, którą zaczął chrupać.
Z zamyśleń wyrwał mnie jurny chłoptaś o ciemnych loczkach który wpadł na mnie gwałtownie wybijając mnie z rytmu spekulacji. Śmierdział mi Nocną Strażą, posłałam mu pełne nienawiści spojrzenie zauważając błysk w oku mężczyzny. -Uważaj jak łazisz. -wycedziłam przez zęby zaciskając pięść. Zrobiłam krok do tyłu, starałam się zaniechać słów i czynów, które wyrażałyby moją wrogość i agresję. Nie przybyliśmy tu z ramienia Lorda Kości by wdawać się w niepotrzebne stosunki z obcymi.
all we really need to survive is one person who truly loves us
-Penelope Widmore
Dopiero agresja w głosie rudzielca "przebudziła" Jona. Mógł się spodziewać takiej reakcji, gdyby wcześniej zauważył, jakie typy jej towarzyszą. Przeraził się lekko. Początkowo chciał nawet zwiać, ale zorientował się, że zapewne są to nowi towarzysze w wyprawie. Nie może więc okazać strachu.
- Ja prze...prze...przepraszam. Szukałem... - swojej kilkuletniej siostry, która zaginęła kilka lat temu kilkaset mil stąd i NA PEWNO sama sobie poradziła z przetrwaniem. Nie, tego też nie może powiedzieć. Teraz był już pewien, że tylko mu się wydawało. - Szukałem swojego pana ojca... To znaczy on mnie szukał, bo jestem mu bardzo potrzebny.
Skłamał na koniec. Wiedział, że gdyby Eddard mógł, gdyby nie jego wyrzuty sumienia, to na pewno zostałby zmuszony do pozostania w Volantis. Jednak musiał coś wymyślić, żeby nie zrobić z siebie błazna. "Nie dość, że bękart, to jeszcze synalek tatusia" - nie, tak to nie może wyglądać. Jest już dorosły i musi zapisać własną historię, w której słowo "bękart" będzie tylko fabularnym tłem.
Tymczasem Eddardowi odeszła chęć rozmawiania z kimkolwiek. Powrócił do opierania się o swój miecz. Zbliżało się południe, ochotników było jakby co raz więcej. Nie wiedział, ilu z nich faktycznie ruszy w podróż, ale licząc jego straż oraz prawdopodobnie straż Renly'ego, powinno zebrać się 30 osób.
Kiedyś byłby większym optymistą. Wygłosiłby płomienną przemowę, swoją postawą i odwagą zachęciłby młodocianych mieszkańców do walki, zaoferowałby pieniądze i tytuły... Teraz jednak nie może zaoferować nic, oprócz niemal pewnej śmierci. Z każdą godziną co raz mniej wierzył treści listu. Nie wspominając o tym, że sama podróż do Pentos może się okazać śmiertelna, albo po prostu na tyle długa, żeby zniechęcić jego towarzyszy.
/O której fabuła? Ja się dostosuję z wyjątkiem godzin 18:00-20:00.
Edytowane przez Eddard Stark dnia 13-10-2014 14:28
Renly poczuł się samotny, a nie lubił być samotny, więc postanowił wrócić na chwilę do swoich komnat i odprężyć się. Gdy w pokoju zrobił swoje, zaczął powolnym krokiem ponownie kierować się w stronę Długiego Mostu. Baratheon nucił sobie pod nosem YMCA.
Zmarszczyłam brwi i wciągnęłam powietrze do płuc by moja postura wydawała się nieco większa. Musisz być spokojna, nakazywałam sobie w myślach obserwując mimikę twarzy mężczyzny -w takiej sytuacji, powinieneś iść go poszukać. -stwierdziłam rozglądając się nerwowo po zbierających się ludziach. Nie pasowałam tutaj, było mi tu źle a każda spędzona minuta napawała mój organizm obrzydzeniem do wszystkich znajdujących się na Długim Moście.
all we really need to survive is one person who truly loves us
-Penelope Widmore
Ruda dziewczyna odparła wyjątkowo spokojnie, a ponadto powiększenie postury poskutkowało głównie podkreśleniem jej wdzięków, więc Jon trochę się uspokoił.
- To nie powinno być problemem - stwierdził, zerkając w kierunku lekkiego podwyższenia, z którego Lord Stark za chwilę zapewne zacznie swe przemówienie. - Mam na imię Jon, Pani - odpowiedział i skłonił się lekko, przypominając sobie o dobrych zwyczajach, choć czuł, że w jej przypadku może to podziałać negatywnie.
/18.30-20.00 mam francuski, koło 21 tak jak wczoraj
Udałam się w ustronne miejsce. Z moim wzrostem oraz umiejętnościami wtapiania się w tłum nie było z tym żadnego problemu, powiem więcej - czasem ludzie specjalnie kazali mi natychmiast skądś zmykać. Tym sposobem ani Jon, ani ojciec mieli trudności ze znalezieniem mnie nawet jeśli znajdowali się w tym samym mieście.
W Volantis wylądowałam przypadkowo. Jeden z grabarzy za drobną opłatą wpakował mnie do trumny mówiąc, że jedzie do Braavos; powinnam nauczyć się już, że grabarzom ufać się nie powinno. Czemu jednak w ogóle opuściłam północ? Odpowiedź jest prosta, tak samo jak prosto i logicznie myśli dziecko w moim wieku - nikt nie potrafił się mną należycie zająć. Otrzymywałam wykształcenie, nabierałam ogłady, ale kiedy ktokolwiek usłyszał o moich zainteresowaniach, zmieniał zazwyczaj temat bądź tłumaczył, że kobiecie nie przystoi walczyć. Wykorzystałam okazję przy opuszczaniu Północy i zamieszaniu z tym związanym, nie zdając sobie sprawy, co tak naprawdę na mnie czekało.
Zdjęłam resztki sukienki i rzuciłam gdzieś na obsraną ulicę. Była mi potrzebna zwykle tylko przez chwilę, kiedy na chwilę stawałam się dziewczynką na przykład przy dostawaniu się na dwory (skądś musiałam kraść jedzenie, a zabieranie owoców z targu jest dla amatorów); przez resztę czasu byłam chłopcem, z czym też nie mogli pogodzić się moi rodzice. Pod spodem miałam lnianą koszulę i skórzane spodnie rodem z żelaznych Wysp. Przede mną była kałuża, przykucnęłam więc i obejrzałam się w prowizorycznym 'lustrze'. Ciężko obiektywnie oceniać samego siebie, ale jednego byłam pewna - moje rysy niestety nie stały się na tyle męskie, żeby zmylić wszystkich wokół. Ktoś z kręgu Starków rozpoznałby mnie nawet bez warkoczy, które dawno ścięłam, brudną buzią i groźnym spojrzeniem, w końcu byłam podobna do ciotki Lyanny. Tupnęłam w kałużę ze złością i poszłam dalej.
Z początku nie miałam żadnego celu w ucieczce, wręcz przeciwnie - było mi naprawdę ciężko i chciałam wrócić do domu, albo chociaż znaleźć ojca. W miarę upływu czasu przywykłam jednak do samotności i radzenia sobie samemu. Od tamtego dnia minęły miesiące, może lata? Tego nie wiedziałam, nie było mi to potrzebne. Ważne było to, żeby bez przerwy zmieniać swoje położenie, tym bardziej w sytuacji, kiedy Targaryenowie wciąż szukali możnych do wybicia. Nie zmarnowałam tego czasu, nauczyłam się wykorzystywać w każdej sytuacji moje dobre strony i ukrywać te słabsze. Wiele brakowało mi do rycerzy z opowieści, ale umiałam się obronić.
Szybkim krokiem dotarłam do miejsca mojego chwilowego noclegu. Spanie na sianie bez zbędnych wygód stało się moim chlebem powszednim, tak samo jak praca za jedzenie albo ucieczka od nieuczciwych i zboczeńców. Zabawne, jak wiele można było tym wszystkim prostym ludziom wmówić! Tylko raz przez ten czas ktoś próbował mnie dotykać i sprawdzać, czy na pewno jestem chłopcem, nigdy też nie pytano mnie gdzie są moi rodzice albo rodzeństwo. Każdemu opowiadałam inną historyjkę i prawie każdy w nią wierzył. Oczywiście, zdarzały się wyjątki, ale szybko uciekałam wtedy w inne miejsce.
Tym razem gościł mnie jakiś stary dziadek, którego specjalnością były trucizny. Nie jadłam u niego, więc nie było się czego bać, bo fizycznie nie dałby mi rady. Do tego kiedy zauważył że umiem czytać, dostawałam jego książki wieczorami i pomagałam mu w warzeniu wątpliwej jakości eliksirów. To był jeden z takich wieczorów, nic nie zapowiadało, żebym ruszała się tego dnia z Volantis.
Prychnęłam słysząc ostatnie słowo wymuskanego Jona. Nie miałam ochoty na żadne konwersacje z tego typu ludźmi, najchętniej wbiłabym mu strzałę w kolano. -Nie ten rewir Jon. -bąknęłam tylko.
Uśmiechnęłam się zawadiacko i odwróciłam się na pięcie. Ignorując kompletnie jego osobę usiadłam na pobliskim kamieniu wcześniej ściągając łuk z ramienia. Trzymając go teraz w dłoniach czekałam na rozwój wydarzeń.
all we really need to survive is one person who truly loves us
-Penelope Widmore
Aż tak ostrej reakcji Jon się nie spodziewał. Westchnął tylko i odszedł kawałek dalej, ale w taki sposób, żeby cały czas mieć rudą na oku. Obstawa, łuk, nie było wątpliwości - to nie była ich ostatnia rozmowa, niezależnie od tego, czy to dobrze, czy źle.
Nagle poczuł zapach marchewki i odgłosy chrupania. Znowu on, pomyślał, widząc zaśmierdłego rycerza. Kolejny zawód tego dnia, choć... kto wie, co kryje się pod pozorami.
Postanowił, że udowodni przed samym sobą swoją dorosłość i niezależność, więc bez polecenia zagada do niego w imieniu jego ojca.
- Czy mogę przeszkodzić, mój Panie? - odezwał się do Gerta Ossela i ciągnął dalej, nie pozwoliwszy się rycerzowi odezwać. - Na imię mi Jon i jestem synem Eddarda z rodu Starków, który zwołał nas na to zgromadzenie. Czy masz zamiar przyłączyć się do wyprawy?
Edytowane przez mrOTHER dnia 13-10-2014 22:21
Czas mijał nieubłaganie, więc Eddard powstał i wszedł na małe podium. W tym momencie rozległy się trąby jego służących, zapowiadające przemówienie. - Nazywam się Lord Eddard Stark... - zaczął i momentalnie uświadomił sobie, że wcale mu tego nie brakowało. Teraz powinna przyjść kolej na tytuły. Ale one nie miały żadnego znaczenia wobec desperackiej pozycji, w jakiej się znaleźli. - Jeszcze kilka lat temu byłem Namiestnikiem Północy w Siedmiu Królestwach, ale to nie ma żadnego znaczenia. Dziś najwięksi lordowie są wygnańcami, a wygnańcy gospodarzami - to ostatnie powiedział, widząc ilu podejrzanych mieszkańców zgromadziło się wokół. - Dlatego też wszyscy czujcie się zaproszeni do wyprawy do Westeros. Nie mogę Wam obiecać nic, poza śmiercią. Jeśli jednak rządy Szalonego Króla, zgodnie z treścią listu, chylą się ku końcowi, każdy uczestnik, niezależnie od swojego pochodzenia i historii, zostanie obficie nagrodzony, a jego imię zostanie wpisane na karty ksiąg. Dlatego też proszę o pozostanie na zachodnim krańcu Mostu tych, którzy chcą się dołączyć.
Tłum się rozszedł. Pozostało, tak jak się spodziewał, około 25 osób włącznie ze strażami.
Zszedł ze stopnia. Teraz musi okazać, że każdego z nich traktować będzie na równi. - Nie mamy za wiele funduszy, ale powinno wystarczyć na transport kutrem rybackim do Pentos. Co prawda droga morska jest bardzo okrężna, ale chyba nie mamy innego wyboru. Czy może ktoś z Was ma jakieś znajomości u handlarzy podróżujących w górę rzeki, drogą wodną lub lądową? - zapytał w nadziei na cud.
Edytowane przez mrOTHER dnia 14-10-2014 01:11
- Och, no ja mam, ale mamy teraz o wiele poważniejszy problem Lordzie Eddardzie.
Renly wyjął z kieszeni dwa skrawki materiału i pokazał je Nedowi. - Który kolor bardziej nadaje się na podróż? Waham się już między dwoma. Sjena palona świetnie podkreśla głębię moich oczu, ale z kolei ten grynszpan muśnięty słońcem wydaje się lepiej podkreślać moją sylwetkę wojownika. Co radzisz?
Eddard spojrzał spode łba na Renly'ego. Sylwetka wojownika. Może gdyby nie był honorowym Nedem, to przyjrzałby mu się od góry do dołu, ale nie był w stanie się przełamać. - Ja bym pozostał przy szarym, Lordzie Baratheon... Ale czy nie zechcesz skonsultować się z kimś bardziej obeznanym w tej sprawie? Spójrz, mamy tu prawdziwy kwiat społeczeństwa - skwitował po cichu i wskazał dyskretnie palcem w kierunku bandy dzikusów od Lorda Kości.
- Och, Lordzie Eddardzie. Mój brat zawsze cenił sobie Twoją mądrość, roztropność i umiejętność udzielania dobrych porad. Wezmę pod uwagę szary kolor. Tylko marengo czy taki bardziej antracytowy?
Nagle Renly zmienił temat, bo przypomniał sobie o czymś. - Pytałeś o możliwość podróży. Jeden z magistrów mówił mi, że może nas przetransportować rzeką. Oferuje bardzo wygodne i praktyczne łodzie, jedzenie, uzbrojenie i ogólnie wszystko. Powiedział, że Ród Baratheonów i jego poplecznicy zasługują na wszystko co najlepsze.
Nie wiedział, jak wygląda marengo, ani antracytowy, ale miał przeczucie, że nie mają one zbyt dużo wspólnego z szarym. Na szczęście Renly zmienił temat.
To, co powiedział, mocno go zaskoczyło. Ba, był wręcz pewien, że durny Renly na słowo "ród Baratheonów" automatycznie uwierzyłby w każdą bzdurę. Nie chciał jednak otwarcie wyrażać sprzeciwu przy wszystkich ludziach. Starkowie i Baratheonowie musieli stanowić jedność, jeśli wyprawa ma zakończyć się sukcesem.
- Niespecjalnie chce mi się wierzyć w przechwałki tutejszych magistrów, Lordzie Renly. Ale może nasi towarzysze się wypowiedzą w tej sprawie? Najwyższy czas, aby wyruszyć w drogę. Być może jest to ryzyko warte rozpatrzenia.
Renly nie słuchał już odpowiedzi Neda, bo jego uwagę odwróciły kamienie, którymi wybrukowany był most. Układały się one w niesamowity wzór. Chciałbym mieć pelerynę w taki deseń!
- Czym otruto królewską rodzinę, starcze? - spytałam po ukończeniu lektury wraz z właścicielem chaty.
To było jedno z tych pytań, które wypełniały ciszę i pozwalały przypomnieć sobie, jak brzmi mój własny głos. Starałam się nigdy nie mówić zbyt wiele, bo słowa nigdy nic nie znaczyły. Tak samo jak obyczaje i tradycje - ktoś kiedyś musiał je złamać. Szarlatan ożywił się i wskazał mi księgę leżącą na jednej z dolnych półek. Coś tam pobełkotał; zrozumiałam mniej więcej tyle, że nie była to typowa trucizna, a jej użycie wskazywało albo na desperację, albo celowe przestraszenie całego naszego świata. - Zabiłeś kiedyś człowieka, chłopczyku? - powiedział nagle starzec. Nie powstrzymałam odruchu - wciągnęłam szybko powietrze przestraszona i złapałam w miejscu, gdzie rycerze trzymają swoje miecze. Ale nawet gdybym go miała, nie wiedziałam, czy byłabym w stanie mimo technicznych umiejętności wbić go dokładnie w samo serce.
Pokręciłam głową i przeglądałam dalej księgę.
Jego pytanie pozostało bez odzewu. Zebrani wojownicy albo chrupali marchewkę, albo ostrzyli łuki, albo gapili się na niego bez słowa. Jeden z ludzi Lorda Kości odbeknął głośno. Poza tym, zapadła grobowa cisza, którą przerwał jedynie głos jego syna, stojącego obok jakiegoś rycerza:
- Myślę, że nie mamy innej opcji, ojcze.
Eddard zgodził się więc, aby Renly poprowadził ich wszystkich do karawany. Do zebranej grupy nie miał pretensji. Cieszył się, że ktokolwiek zdecydował się mu towarzyszyć i nie musi podróżować do Pentos sam.
Jutro wieczorem jest mecz, a pojutrze wieczorem pracuję. Dobrze by jednak było, gdybyśmy razem znaleźli chwilę, żeby popchnąć akcję w naszej grupie do przodu, bo chciałbym zrobić połączenie jak najszybciej.
Edytowane przez Eddard Stark dnia 14-10-2014 00:09
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.