Nachylił się i zabrał jej butelkę. A potem przysiadł się bliżej, bo się od niego odsunęła. Chyba i tak był trochę wstawiony. Pił przy wyciąganiu kuli - chyba, bo nie pamiętał. Pił przy wypalaniu. Napił się i teraz.
- Nic? - zapytał jeszcze raz po czym wzruszył ramionami z miną żółwia. Nawet jeśli coś odpowiedziała to tylko się nachylił i ją pocałował zastawiając jej drogę ucieczki wódką. Zaraz jednak się odsunął.
Nie spodziewała się poznania tylu nowych osób. Zbyt długo była skazana tylko na siebie, żeby teraz czuć się swobodnie. Przed oczami migały kolejne twarze, na niektórych widniały nawet uśmiechy. Ktoś się przedstawił, ktoś podał plecak. Ściskała kolejne dłonie, próbując zapamiętać imiona. (przeskoczmy etap witania się ze wszystkimi ;d)
Odrętwienie i pierwszy szok po jakimś czasie minęły, ustępując miejsca coraz intensywniejszemu poczuciu ulgi i może nawet bezpieczeństwa. Fakt, nie znała tych ludzi, ale wierzyła że nie może ją spotkać z ich strony nic gorszego niż od zombie.
- Jak wam się żyje odkąd to wszystko się zaczęło? Skąd tutaj dotarliście? - zapytała najbliżej siedzącej osoby, jako że wszyscy pozostali zaczęli zajmować się swoimi sprawami.
Oh pocałował! Teraz tym bardziej musi się pozbyć nowej, bo jeszcze Denver zmieni zdanie i co będzie? Gdy on się odsunął, ona przysunęła i oddała pocałunek, który przerwała gdy doleciał jakiś dziwny zapach. Skrzywiła nos i popatrzyła na Denvera pytająco.
Danny uznał, że zna jej imię, aby sprytnie przeskoczyć etap witania. Tak więc była to Julia, czyli gdyby żyli w biednej Polsce to byłoby to obiektywnie najlepsze imię żeńskie tuż za Alicją, ale na szczęście akcja toczyła się w USA, gdzie jest setki innych ładnych imion. Faktem było, że nie siedział tylko stał, ale podał jej ten plecak, więc znajdował się może dwa, trzy metry dalej. - Z Atlanty. Jak nam się żyje? - tutaj się zaśmiał - Jak na zombie-apokalipsie. Czasem trzeba coś pociąć, czasem ustrzelić, ale głównie uciekamy. A ty, przesiedziałaś cały ten czas w szpitalu? - rzekł do niej i pił dalej piwo.
Lacey spojrzała na nową. Postanowiła ją wybadać. Wzięła kolejną butelkę drinka. Nie. Wzięła dwie butelki.Odkąd nastała era zombie, życie stało się paradoksalnie łatwiejsze i za nic nie trzeba było płacić. Podeszła do Danny'ego i pielęgniarki. Napijesz się? - wcisnęła Julii butelkę na przywitanie, a następnie przysiadła się do nich, z tym, że bardziej przysiadła się do Whellera niż do Julii....
We are all evil in some form or another, are we not?
Kass również się dosiadła, bo nie chciała zostawiać tej ździry Lacey samej z Dannym. Niby nie byli sami, ale nie znała jeszcze Julii, więc wolała mieć oko na pijaczkę.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Też to czuł. Wydawało mu się dziwnie znajome. Skrzywił się, odsunął, wystawił jedną rękę do góry bo drugiej nie był w stanie.
- To nie ja! - pokręcił głową i pomyślał, że popierdoliło go zupełnie, więc wstał. - Idę się przywitać. - kiwnął głową i wyszedł zza regału.
Poszła za Denverem, bo nie będzie się truć a i musi mieć go na oku. Podeszła do grupy, nasłuchując o czym mówią i zerkając przez okno na szwędające się trupy.
Zdążyła się już zorientować, że grupa jest do niej raczej przyjaźnie nastawiona, a przynajmniej sprawiała takie wrażenie. Pierwszy na jej pytanie odpowiedział facet, który podał jej plecak.
- Odkąd zostałam sama to tak. Wiedziałam, że nie będę mogła tkwić tam w nieskończoność i w końcu skończy mi się jedzenie, ale przekładałam decyzję o opuszczeniu szpitala z dnia na dzień, czekając na to aż całe to szaleństwo się skończy albo uda mi się spotkać kogokolwiek, kto wciąż nie jest zainfekowany. No i spotkałam Corinne. - odpowiedziała Whellerowi. Zanim zdążyła się zorientować, trzymała w rękach butelkę alkoholu, wręczoną jej przez brązowowłosą Claire Lacey.
- Dziękuję, właściwie czemu nie. W Niemczech mówią na to Bruderschaft, czy jakoś tak. - stuknęła butelką w butelki trzymane przez Lacey i Danny'ego i upiła niewielki łyk. - Jaki macie plan?
Mamy jakiś plan? - zapytała Lacey Danny'ego ze śmiechem. Odkąd opuścili centrum handlowe, nie mieli żadnych konkretnych planów. Chyba tylko taki, żeby przeżyć. I dobrze się napić. - odpowiedziała sama sobie i na potwierdzenie tych słów się napiła. "I pozbyć się Kass" - dodała sobie w myślach.
We are all evil in some form or another, are we not?
- Byłaś pacjentką szpitala, zanim to wszystko się zaczęło, czy pracowałaś tam? - zapytał. Co jak co, teraz kiedy on średnio może się poruszać, przyda się chociaż pielęgniarka. Mieli jeszcze Anę... Z zamiłowaniem do lewatywy.
- Pracowałam. - odpowiedziała Denverowi. - Mój ojciec był w tym szpitalu internistą, ja pielęgniarką na chirurgii. Pewnego dnia, po prostu znikąd, jeden pacjent zaczął dziwnie się zachowywać. Lekarze podejrzewali Creutzfeldta-Jakoba albo zatrucie barbituranami. Bardzo szybko pacjentów zainfekowanych zrobiło się na tyle dużo, że lekarze zadecydowali o zamknięciu ich w izolatce. Próbowali podawać im dożylnie nowokainę i mieszankę antybiotyków, ale praktycznie od razu wszyscy zorientowaliśmy się że na to, z czym teraz mamy do czynienia na razie nie ma lekarstwa. Mój ojciec do końca wierzył, że uda mu się im pomóc. - urwała, głośno wciągając powietrze przez nos i upijając kolejny łyk.
- Planowaliśmy z ojcem opuścić szpital i dotrzeć jak najszybciej do Savannah, mamy tam łódź. Tata od początku uważał że to najrozsądniejsze rozwiązanie biorąc pod uwagę że raczej żaden z zainfekowanych nie potrafi pływać.