Zapraszamy na poranne wiadomości. W Atlancie zapowiada się kolejny ciepły dzień.
Zanotowano następne przypadki ptasiej grypy... Czy coś nam grozi? Nie...
Światowa organizacja zdrowia rozważa ogłoszenie alarmu... Policja notuje wzrost liczby napadów... Nie przewiduje się wprowadzenia zakazu podróżowania... To niepokojące... Katuje go, strasznie krwawi... Krążą plotki, że nadchodzi dzień sądu...
Od kilku dni do uszu mieszkańców Atlanty, docierają wiadomości o przypadkach zachorowań na dziwną chorobę wirusową i aktach niesprowokowanej niczym, dzikiej agresji. Był to idealny temat dla szukających sensacji mediów, rozpisujących się o tych pojedynczych incydentach i przypisujących im rozmiary biblijnych nieszczęść, sprowadzonych na ziemię przez Jeźdźców Apokalipsy. Podczas gdy prezydent zwiększa kontyngenty wojskowe na Bliskim Wschodzie, Rosjanie prowokują wojnę w kolejnych krajach, w Los Angeles rośnie aktywność sejsmiczna a bezrobocie wśród mieszkańców Atlanty utrzymuje się ciągle na poziomie po kryzysie 2009 roku, czas antenowy największych stacji telewizyjnych wypełniają podchwytywane przez media plotki o rozprzestrzeniającej się fali napadów i wyjątkowej agresji, przemieszane z jałowymi wobec niedostatecznej ilości sprawdzonych faktów, dyskusjami ekspertów na ich temat. Niektórzy sądzą, że wschodnioeuropejskie gangi uczyniły ze stanu Georgia rynek zbytu nowego nieznanego narkotyku, kolejni opowiadają o zbiorowej histerii wywołanej ponadprzeciętną w ostatnim czasie popularnością historii o wampirach, wilkołakach czy żywych trupach, inni z kolei mówią o nowej głupiej modzie wśród zbuntowanej młodzieży przywleczonej wprost z odmętów internetu. Po wszystkich ptasich i świńskich grypach niewielu daje wiarę plotkom, że za te ataki odpowiada jakiś groźny wirus.
Niektórzy domorośli znawcy, szczególnie ci powiązani w taki czy inny sposób z różnymi organizacjami religijnymi, śmią twierdzić, że na ludzkość padł cień zagłady i już wkrótce każdy boleśnie tego doświadczy.
Nic dziwnego, że Wy drodzy gracze, nie przejęliście się zbytnio tym wszystkim i jak gdyby nigdy nic, w ten pochmurny, ale ciepły majowy poranek wybraliście się do centrum handlowego na zakupy. Z racji wczesnej pory byliście jednymi z pierwszych gości. Pracownicy ledwo co otworzyli swe sklepy, z głośników popłynęła spokojna, trochę bezpłciowa muzyka umilająca czas spędzony na zakupach i spotkaniach z przyjaciółmi przy rozwodnionej fastfoodowej kawie, a towary wyłożone na półkach wręcz kuszą do kupna. Wszystko zapowiada się tak zwyczajnie. Jedynym niepokojącym zjawiskiem jest głucha cisza w słuchawkach telefonów przy próbie połączenia jakby z jakiegoś powodu wszyscy ludzie w okolicy postanowili gdzieś zadzwonić i sieć się przeciążyła.
Ta cudowna sielanka trwa niestety do czasu...
Nagle do waszych uszu dociera ostry dźwięk alarmu, który zawył w całej galerii, niepokojąc każdego klienta i pracownika. Ochrona zaczęła dwoić się i troić, komunikując się między sobą i szukając źródła zagrożenia. Kto włączył alarm i dlaczego?
Rozglądnąwszy się, można dostrzec dziwne zachowanie niektórych osób, dostających się do środka. Jakaś starsza kobieta, kulejąc na jedną nogę, rzuciła się na wychodzącą nastolatkę. Za nią do środka wtargnęły trzy osoby, od razu skręcajace na stoisko z torebkami i wydające dziwne odgłosy. Gdzieś rozległ się czyjś krzyk i dało się słyszeć wołanie o pomoc.
Poniżej na mapie widzicie plan pierwszego poziomu centrum i swą lokalizację.
Cele:
- zostańcie na pierwszym poziomie
- przetrwajcie
- znajdźcie jakąś broń
- znajdźcie bezpieczne schronienie bo nie wiecie jak długo przyjdzie Wam czekać na pomoc
Lista graczy:
derpsi - Gertrud Osel
knopers - Ryszard Temperówka
Umbastyczny - Kassandra Gentry
agusia - Felix Jakovleski
Otherwoman - Lacey Ford
Arctic - Ana Sun
jazeera - Lucy Keamy
panda - Corinne Neumayer
Lion - Owen Schmitt
chlaaron - Margaery Hale
Michal - Gregory Cooper
Franka - Amanda Shaw
adi1991 - Richard Stark
Judka - Matthew Denver
Flaku - Danny Wheller
mrOTHER - Matthew McGay
Ykaz - Karen Verdugo
Szedłem sobie przez sklep gdy nagle zawył alarm. Jako, że krzyku nie było słychać w całym, tak dużym centrum handlowym spokojnie udałem się do wyjścia.
Edytowane przez adi1991 dnia 15-05-2014 21:03
- Przejrzyjcie na oczy zanim będzie za późno! Ten sygnał to znak dla Was, że czas wrócić na ścieżkę do Zbawienia! - krzyczał Joshua próbując przebić dojmujący dźwięk alarmu i ogólny zamęt panujący w centrum. Wszędzie wokół niego biegali zaniepokojeni ludzie, inni przekonani, że to rutynowy alarm przeciwpożarowy wywołany jakąś drobnostką typu papieros zapalony w szatni szli spokojnie przyglądając się z rozbawieniem ludziom traktującym alarm z powagą.
Ryszard szedł spokojnie przez centrum bacznie szukając na karteczce z listą zakupów,którą dostał od żony ostatnich produktów do kupienia. Na plecach mężczyzny ochoczo bawiła się Vivienne w nosidełku. Nagle rozległ się hałas alarmu. Temperówka nie stracił panowania. W tym centrum już zdarzały się takie wpadki.
Tymczasem Owen który znalazł się w tym całym centrum właściwie przypadkiem rozglądnął się tylko póki co zastanawiając się co to za zamieszanie się tu odbywa.
Przeglądałam najnowszą kolekcję sukienek bloomingdale's gdy nagle zawył alarm. Poprawiłam okulary na nosie i odłożyłam beżową, krótką i niezwykle tanią sukienkę na miejsce i ruszyłam w kierunku wyjścia ze sklepu odzieżowego. Zaniepokoiły mnie krzyki dochodzące z dołu, coś ewidentnie się tam działo, może to znowu grupki młodych złodziejaszków.. Nerwowym krokiem ruszyłam w kierunku korytarza.
all we really need to survive is one person who truly loves us
-Penelope Widmore
Gregory już w oddali widział sklep dla majsterkowiczów, gdzie to miał zakupić swój kawałek liny, gdy to nagle usłyszał alarm oraz biegających w popłochu ludzi. Postanowił na razie odłożyć w czasie swój zakup i rozejrzeć co się dzieje.
Po schodach ruchomych prowadzących na piętro, z niższego poziomu, zaczynają wjeżdżać dziwni ludzie. Wydający z siebie dziwne dźwięki, śmierdzący i brudni. Przy końcu schodów każdy z nich się przewraca a po chwili, dziwnymi pokracznymi ruchami podnosi się i zataczając się zaczyna chodzić po centrum. Z każdą chwilą jest ich coraz więcej...
Właśnie przechodziłam korytarzem szukając w torebce kluczyków. To ja dzisiaj mialam otwierać nasz mały salonik sieci telefonii komórkowej. Trzymając w jednej ręce kawę a drugą grzebiąc w torebce trudno było mi iść, więc zatrzymałam się i odłożyłam kubek na ławeczkę stojącą na środku pasażu. W centrum handlowym było już wiele ludzi.
Gdy wreszcie znalazłam klucze uśmiechnęlam się do siebie i ruszyłam dalej wesoło je podrzucając. Dzień jak codzień... - pomyślałam wsadzając klucz do dziurki.
Wtedy zaczęły wyć syreny...
If you don't take drugs probably you have other addictions.
Amanda wcześnie przyszła do centrum, bo później miała już szczegółowo zaplanowane zajęcia. Nie miała jednak sukienki na urodziny znajomej na następny weekend, więc poszła pobuszować w ciuchach.
Nagle rozległ się alarm. Panna Shaw aż się wzdrygnęła i popatrzyła po sklepie. Siedziała tutaj z pół godziny, więc nie wiedziała co tam się działo na korytarzu. Odłożyła niedbale ciuchy na wieszak, po czym poszła w kierunku wyjścia ze sklepu. Pożar, czy co?
Szedłem sobie spokojnie przez centrum gdy nagle zauważyłem jakiegoś głąba, który bez sensu się gapi zamiast wyjść z centrum. Widząc to zagadałem raczej uprzejmie: Przepraszam pana, pan tak będzie stał? Nie słyszy pan alarmu? - po chwili zobaczyłem jednak tych dziwnych ludzi co spowodowało, że poczułem lekki strach.
Jeden moment, żeby szlag trafił moje idealne życie. Jeden człowiek, żeby stracić nad tym życiem kontrolę.
Słysząc komunikat, obejrzałam się wokół siebie z zaciętym wyrazem twarzy. Od zawsze zastanawiałam się, w jak zajebistych czasach żyjemy. Serio. Trzeba mieć srogiego farta, aby wypełznąć na ten świat akurat podczas jednego z tych nielicznych momentów rozprężenia; w czasach dobrobytu i względnej wolności. W czasach bez wojny przed wojną. I do tego żyć tutaj, w Ameryce, gdzie dozwolone dawno przebiło zakazane, a narkotyki przestają być potrzebne, bo zwyczajnie ćpiesz opary absurdu unoszącego się wszędzie w powietrzu. Nic tylko walnąć się na łóżko i wdychać to gówno, dryfując przez morze beztroski. I czekać na to wielkie BUM. Bo chyba nie muszę wspominać, że takie opierdalanie się historia funduje tylko przed trzęsieniem ziemi, którego właśnie byliśmy świadkami.
Do koszyka, w którym znajdowało się idealnie poukładane organiczne żarcie, upuściłam bezładnie paczkę z bezglutenowymi ciastkami. Pod ciężarem tułowia ugięły się moje perfekcyjnie wyćwiczone nogi, ale opanowałam to, opierając się o jedną ze sklepowych półek. Po chwili wróciłam do siebie fizycznie, poprawiłam moją sportową torbę z ciuchami na trening leżącą na ramieniu, a drugą ręką złapałam pewniej sklepowy koszyk. Z jednej strony czekałam na takie coś już chyba po zapłodnieniu mojej matki przez no-name (a właściwie to znałam jego imię, ale po chuj je pamiętać?) księdza w Bawarii, ale z drugiej te informacje zasiały we mnie ziarno tej cholernej niepewności, bo przecież mogę tego nie przetrwać. Nawet ja. A więc tak człowiek czuł się, słysząc komunikaty o wojnie i całym tym ważniackim gównie; nikt nie miał pojęcia, jaką odczułam ulgę że mnie to spotyka!
Stałam na samym końcu Walmartu; oczywiście biożarcie musieli dawać na sam koniec i w rogu; zajmowało jedną półkę i ktoś z celiakią mógł w ogóle do tego nie dotrzeć. Nieważnie z resztą, w momencie wybuchu niewyobrażalnej paniki wśród ludzi wokół mnie spojrzałam na nich z pogardą. Idioci, nie wszyscy wyjdziecie tymi drzwiami - chciałam powiedzieć, ale ktoś popchnął mnie i wysypał moje zakupy. Tłum popchnął mnie w stronę wyjścia z marketu, mimo że chciałam kupić moje żarcie zanim stąd spieprzę. Po drodze spotykałam różnych ludzi, w tym tych, o których przeczytałam na twitterze - bladych, nieobecnych, chodzących wolniej od nas. Plotki głosiły, że są martwi. Obok mnie chyba tak samo zagubiona stała jakaś Azjatka(ARCTIC). Wyglądała jakby szukała kogoś w tłumie. Pociągnęłam ją za ramię i spytałam: - Co tu się kurwa dzieje?
Nie mam pojęcia, jakim sposobem Lacey znalazła się w centrum handlowym z samego rana, gdyż ta pora dnia jest zwykle dla niej tym samy, czym dla większości środek nocy. Fakty jednak nie kłamią, a mówią, że dziewczyna znajdowała się w sklepie odzieżowym macy's. Siedziała na pufie, a obok niej leżało osiem par porozrzucanych szpilek. Dziewiąte zaś znajdowały się na stopach Lacey. Jaaaaack. - zawołała swojego znudzonego chłopaka. Jak wyglądam? - zapytała zalotnie. Jack jednak nie zdążył odpowiedzieć, gdyż w sklepie rozległ się alarm.
We are all evil in some form or another, are we not?
Owen znajdował się akurat obok centralnych ruchomych schodów, gdy zaczęli po nich wjeżdżać... no jednak to chyba serio byli zombie.
- Co to kurwa jest - wypalił z nerwowym uśmieszkiem i zaczął się oddalać, nie spuszczając cudaków z oczu.
Danny jako że miał wolny dzień postanowił z samego rana napić się starego dobrego Budweisera. Szedł sobie spokojnie kiedy nagle zawył alarm. Co jest do cholery? - pomyślał wkraczając na główną alejkę centrum. Szybko dotarło do niego, że coś jest nie tak. Ludzie dziwnie się zachowywali. Panował ogólny chaos. Zaczepił więc faceta, który stał nieopodal (Michał). - Hej kolego, wiesz co się dzieje?
Doszła do wyjścia z odzieżowego i aż zamarła. Jacyś dziwni ludzie zaczęli wsypywać się na korytarze. Poczuła zimny pot na plecach i popatrzyła po ludziach, którzy chyba byli równie przestraszeni co ona. -Co tutaj sie dzieje?-rzuciłą pytanie w powietrze.
Ktoś zaczepił Gregory'ego w momencie, gdy jacyś dziwni, krwawiący ludzi wydając podejrzane dźwięki zaczęli się do nich zbliżać.
- Jakoś nie mam ochoty do nich podchodzić- stwierdził Cooper- Wie pan gdzie są schody ewakuacyjne, bo po tych tutaj to nie mam ochoty schodzić?- zapytał.
Po chwili podszedł jeszcze jeden mężczyzna, pytając Coopera co się tutaj dzieje. - Nie mam pojęcia, ale nie podoba mi się to- szybko odpowiedział.
Edytowane przez Michal dnia 15-05-2014 21:16
Nagle Lacey zauważyła dziwnych ludzi. Przypominali jej niektórych kolegów z baru próbujących po kilkunastu głębszych trafić do drzwi. Co to ma być?! - zapytała przestraszona swojego chłopaka. Stanęła blisko niego. Jack już niejednokrotnie wykazał się odwaga broniąc ją przed napalonymi facetami.
We are all evil in some form or another, are we not?
Dziękuję. Uśmiechnęłam się delikatnie do sprzedawczyni za ladą, chwyciłam torbę z zakupami i ruszyłam w kierunku wyjścia. Ociągałam się co chwilę zerkając na kolejne regały z produktami. Nie chciałam wracać do domu, bo tylko życie pomiędzy ludźmi dawało mi choć trochę normalności. Słysząc sygnał alarmowy stanęłam jak wryta przed wyjściem ze sklepu. Nasłuchiwałam, rozglądając się dookoła. W ręce ściskając cały czas reklamówkę z zakupami. Ludzie zaczęli panikować i pchać się jak najszybciej do wyjścia. Może to alarm przeciwpożarowy? Poczułam lekkie szarpnięcie za rękę. Odskoczyłam gwałtownie. Wydawało mi się, że to był ON. Że przyszedł tutaj, bo zbyt długo się ociągałam. Była to jednak jakaś kobieta, która była tak samo zdezorientowana jak ja. Ja... nie wiem. Może to jakiś alarm przeciwpożarowy?
Gert wszedł do centrum handlowego drapiąc się po tyłku. Trochę swędział go lewy pośladek. Pewnie go sobie odsiedział na kanapie, kiedy nawalał w Left 4 Dead. Poczłapał leniwie w stronę najbliższego bankomatu, żeby wyciągnąć pieniądze z konta. Bo przecież na pewno jeszcze coś na nim miał, prawda? W dodatku cierpiał na przekrwione oczy. Był zjarany. Zbakany. Naciumciany. I miał straszną gastrofazę. Pin wpisał dwa razy niepoprawnie, więc aż się spocił z nerwów, gdy nadeszła ostatnia, trzecia szansa. Pomyli się jeszcze raz i będzie mógł co najwyżej nażreć się gruzu, jak cygan.
Na szczęście się udało! Wybierz kwotę, pojawił się napis, toteż Gert nie zastanawiając się wybrał marne, pięćdziesiąt dolarów. Pół minuty i już będzie pędził do Burger Kinga po soczystego, ociekającego tłuszczem i musztardą burgera z topionym serem i ogórkiem. A nawet cztery. Brak środków na koncie. Mężczyzna popatrzył na wydruczek. Popatrzył raz, popatrzył i drugi... nawet przeczytał uważnie jego treść. Postanowił więc krzyknąć na bankomat w nadziei, że to coś pomoże, że maszyna się przestraszy i zmieni zdanie. W tej samej chwili jednak zawył alarm.
- No kurwa! - stęknął. - No kurwa! - stęknął jeszcze raz, widząc jakiegoś krzywego grubasa snującego się przez środek korytarza.
Edytowane przez Derpsi dnia 15-05-2014 21:19
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.