- Ja nawet nie kojarzę, który to kongresman, ale pewnie chodzi ci o tego spokojnego gościa w średnim wieku. Jak dla mnie jest w porządku, no i ta mała też.
O Isleen już chyba nie było co wspominać, skoro jadła sobie jakby nigdy nic pizzę z nimi.
- Swoją drogą, Anton, znalazłam swoją dzidę, z tymże uległa ona zniszczeniu... Myślę, że udałoby ci się ją naprawić- powiedziała i puściła mu oko. Może zrobi dla niej raz coś dobrego.
-Otwórzcie im ja się coś źle czuję, niestety wam nie pomogę.. -jęknęłam i wybiegłam do pokoju. Może to pizza na mnie źle podziałała. Potrzebowałam się położyć i zasnąć i przespać tak kilka lat aż ochłonę.
all we really need to survive is one person who truly loves us
-Penelope Widmore
- Ale masz zręczne lekarskie dłonie, a do sklecenia złamanych patyków i ostrza potrzeba takiej wprawy - starała się go przekonać, ufając genialnym kompetencjom doktora Antona. - Ta dzida jest szczególna i mogłaby być twoim pacjentem... - dokończyła, patrząc zaniepokojona jak Tasha czymś się struła i uciekła. Ciekawe czym.
No dobra - rzekłem niepewnie. - No to pójdę ja sklejać ja gdzieś na osobności żeby się nie pomylić i jej nie zabić - po tych słowach wziąłem resztki dzidy i udałem się do sypialni bo tam było spokojnie.
Mia bardzo się ucieszyła, że dr Anton znalazł czas dla jej dzidy, która poskładana odpowiednio mogła przywrócić dawne ambicje Wielkiej Łowczyni. Zerknęła w międzyczasie na Isleen, która trzymała się nieco z boku, a następnie na Billa.
- To kiedy się tamtymi zajmiemy? W nocy po cichu, czy z rana?
- Co to znaczy "zajmiemy"? - zapytała. Słowa Mii skutecznie wyrwały ją z marazmu i tym samym zaniepokoiły. Zmierzyła dziewczynę wzrokiem. Co to ma znaczyć? Przecież im zaufała.
- Chodziło mi tylko o akcję wyprowadzenia ogarniętych ludzi z tamtego dzikiego grajdołka, co nie będzie wbrew pozorom takie proste, bo reszta pewnie nie będzie zadowolona - wyjaśniła prędko. To, że Isleen ożywiła się na plan działania związany z tamtą grupą dowodził, że niezbyt czuje się przynależna do rozbitków-dharmowców, ale Mia zrobi wszystko, by to się zmieniło. - Jesteś chyba strasznie zestresowana, może pokażę ci sypialnie, bo są jeszcze wolne?
- Ja im otworzę, skończyłem już pizzę. - odparłem szybko do Tashy i ulotniłem się na korytarz. Otworzyłem drzwi od laboratorium i wypuściłem na razie Spencera na teren stacji. - Idziesz teraz pod prysznic i za niedługo wszystko nam opowiadasz. - powiedziałem do niego i zamknąłem drzwi. Klucz zabrałem ze sobą i poszedłem do swojego pokoju. Otworzyłem okno i wyciągnąłem się na łóżku. Potrzebowałem chwili, żeby zebrać myśli. Włączyłem muzykę. Papieros. Przypomniałem sobie, jak chyba Tasha powiedziała, że jesteśmy tu już 2,5 tygodnia - i dokładnie tyle samo czasu Jen wyrywa sobie włosy z głowy. Młody już chce ogłosić się dyrektorem firmy, a dziewczynki robią mi laurki z przeznaczeniem na grób. Do tego świadomość, że jakiś dwóch debili (bo inaczej nie można było ich nazwać) katastrofę spowodowało specjalnie, nie dawała spokojnie oddychać; miałem ochotę zabić tego matematyka i szukać do czasu, aż nie znajdę Larsa. Mój świat się walił, traciłem żonę i dzieci, ale teraz nie mogę z tym kompletnie nic zrobić. Właśnie to było najgorsze - bezradność. To chyba przez to zachowałem się wobec tamtych jak tyran, i cały dzień chodziłem struty. Skutkiem tego teraz byłem nie dość że zły na siebie, to jeszcze na wszystkich dookoła. Papieros. Co teraz? Komputer może nie zadziałać. Kane prędzej czy później nas znajdzie, chyba że przejdziemy z deszczu pod rynnę - do Dharmy. Żadne rozwiązanie nie było dobre, szczególnie w przypadku, kiedy gra toczyła się o nasze życie. Nie wiedziałem, komu wierzyć, po której stronie staniemy i jak to na nas wpłynie. Zbyt dużo pytań, zbyt mało odpowiedzi - to mnie niszczyło. Papieros. Nawet tutaj zbyt dużo wziąłem na głowę. Jen zawsze mówiła, że nie można być wszędzie, zawsze i ze wszystkimi. Tylko że ja inaczej nie umiałem. Zdawałem sobie sprawę, że wypuszczenie psycholi oznaczało dla mnie poważne niebezpieczeństwo, i nie wrócę do domu o jednym kawałku. O ile w ogóle wrócę.
Zgasiłem papierosa o szklaną popielniczkę ze znakiem Dharmy, który sprawiał wrażenie jakby na mnie patrzył. Chwila samemu nie pomogła, nie pomogła też muzyka - magnetofon z tym samym symbolem wylądował na podłodze, roztrzaskany w drobny mak. Przymknąłem oczy, westchnąłem ciężko (prawie tak ciężko, jak ciężkie miałem wyrzuty sumienia w tym momencie), zamknąłem swoje drzwi na klucz (żeby nikt nie zabrał mi broni) i poszedłem spać.
Edytowane przez panda dnia 18-04-2014 02:27
- Nie - odparła bardziej stanowczym tonem niż zwykle, po czym odłożyła niedokończony kawałek pizzy na talerz. Chyba coś było nie tak, bo z ich rozmowy wynikało, że robią sobie jakieś eliminacje. Kogo wypuścić, a kogo nie. Nie chciała mieć na sumieniu nikogo z drugiej grupy. Albo coś jej się pomyliło, albo to głupia naiwność sprawiła, że uwierzyła tym ludziom, którzy wcale do końca nie mieli dobrych zamiarów. - Nie rozumiem... Myślałam, że chcecie się tylko upewnić, czy lecieliśmy tym samolotem i wypuścicie wszystkich - dodała po krótkiej chwili, po czym wlepiła wzrok w kombinezon, który miała na sobie kobieta, a następnie spojrzała jej w oczy. - Jesteście rozbitkami, prawda?
- Aaa... - pokiwała głową ze zrozumieniem i wyczuła zmianę wydźwięku rozmowy. - Ależ my wypuścilibyśmy wszystkich od razu, gdybyśmy mieli pewność, że nic nam nie grozi. A patrząc na niektórych TWOICH towarzyszy, nie można być chyba co do tego przekonanym. Jeden z was ponoć obsikał drzwi. Co gdyby kiedyś postanowił obsikać jednego z nas w ramach zemsty, powiedzmy we śnie? - zaśmiała się. - Weźmiemy ze sobą wszystkich, którzy się zachowują normalnie. Ty chyba do takich należysz. Inni, można wątpić... - wyjaśnił jej jak najlepiej umiała. - Tak, jesteśmy. Wychodzi na to, że też nimi jesteście, ale równie dobrze mogliście być z wyspy. Musisz zrozumieć, że to wszystko zrobiliśmy ze strachu, takiego jak wasz, bo już jedna Alysha potrafiła nas wykiwać. Jak chcesz i będzie czas to podejdziemy kiedyś na rekreacyjną wycieczkę pod kadłub, bo wiesz, rozbiliśmy się w środku dżungli. Spaliliśmy wrak wraz z ciałami i to było najgorsze co w życiu widziałam, ale i tak pewnie coś zostało, taki mały dowód... Nauczmy się lepiej żyć tu razem, bo pomrzemy jeden po drugim, po kolei w dżungli zanim nawet dostaniemy się w łapy wyspiarzy. Sypialnie chyba znajdziesz - odparła, nie kryjąc zdenerwowania, które przyszło tak nagle. Sama przeszła do saloniku, gdzie przekręciła pokrętło Antona tak, że na suficie pojawiły się sztuczne gwiazdy na ciemnym niebie. Skuliła się na fotelu i udawała, że śpi, gapiąc się jednak przed siebie.
Mia wygłosiła monolog, po czym wyszła z kuchni obrażona. Nie powinna była używać słów w stylu "kiedy się nimi zajmiemy", "z rana, może w nocy". Takie było zdanie blondynki. Nie powinna była jej prowokować, nawet jeśli miała na myśli zupełnie co innego. Isleen bała się o życie tych za ścianą tak samo jak o swoje. Przynajmniej niektórych. Frank, Ana, Tara... Gdyby któreś z tych osób coś się stało, na pewno by sobie tego nie podarowała. Mimo, że wypowiedziane w nerwach, to trochę uspokoiły ją słowa szatynki, bo to co powiedziała zabrzmiało szczerze. Chciała odeprzeć niepisany atak, ale Mia skutecznie szybko się ulotniła. Została sama. Mogła teraz pójść do laboratorium i otworzyć drzwi, ale co by to dało? Prawdopodobnie wywołałaby wojnę. Jeśli podczas niej ktoś by ucierpiał, spokojnie mogłaby wpisać tą osobę na swoją listę. Nie chciała wykonywać żadnego ruchu. Po prostu śmiertelnie się tego bała. Czuła, że musi być cierpliwa. Że działanie pod wpływem emocji nic nie da. Wewnętrzne rozdarcie nie pozwalało jej nawet na chwilę spokoju. Gdyby nie wyszła wtedy, prawdopodobnie dalej siedziałaby w laboratorium. Teraz jednak jest bliżej cywilizacji. W końcu nie czuła się jak dzikuska, ale czy ma to jakieś znaczenie w obliczu poczucia winy? Nie czuła się przynależna do nowej grupy, ale jednak była teraz wśród nich. Z drugiej strony, skoro wszyscy są rozbitkami, to powinni stanowić jedną grupę. Dlaczego wszystko zawsze musi być takie skomplikowane? Wstała i zaczęła zmywać naczynia. To co teraz czuła to nie była złość ani żal. Na pewno nie w stosunku do Mii. To wynik ogromnej liczby myśli jakie rodziły się w jej głowie, głównie tych niepokojących. Kiedy pomyła wszystko, zaczęła układać naczynia na suszarce. Jednak aby zrobić to po swojemu ściągnęła poprzednie i rozpoczęła układanie od nowa. Małe talerze do małych. Duże talerze do dużych. Kubki, miski, sztućce z podziałem na noże, widelce i łyżeczki. Wszystko osobno, obok siebie, w wyznaczonych miejscach. Niech schnie. Następnie posprzątała resztki bałaganu jaki sama zrobiła szukając wcześniej apteczki dla rannego mężczyzny. Na końcu pozamiatała i przetarła wszystkie blaty. Zgasiła światło i zostawiając pomieszczenie w praktycznie nienaruszonym stanie, zabrała swoją torbę i skierowała się w stronę sypialni. Poczuła przypływ nagłego zmęczenia, co w zestawieniu z niespokojną głową, nie mogło zapewnić dobrego odpoczynku. Tak też się stało. Położyła się w łóżku, gdzie najbliższy czas spędziła na wierceniu się i przewracaniu z boku na bok. Dopiero po dwóch godzinach usnęła z wycieńczenia.
Edytowane przez Flaku dnia 18-04-2014 03:42
Enzo nie był pewien co działo się z nim przez ostatnie dwa dni. Prawdopodobnie wystąpiły jakieś skutki uboczne bo wzięciu tych dziwnych tabsów. Obudził się w swoim łóżku. Wyszedł na korytarz bunkra, gdzie walały się butelki po winie. Ponieważ wszyscy spali nie miał co robić i postanowił po raz kolejny przejść się samotnie po stacji. Dlatego podszedł do dużych metalowych drzwi i je otworzył. Zamiast spodziewanego pustego pomieszczenia zaskoczony odkrył, że znajduje się w nim mnóstwo ludzi. Zrobił tylko zdziwioną minę: i szybko zamknął drzwi zachowując na tyle przytomny umysł, żeby je zablokować.
Fakty ułożyły mu się w głowie bardzo szybko i zrozumiał kim byli ci ludzie. Nie wiedząc jak się zachować i jakie decyzje co do jeńców podjęła grupa, postanowił spokojnie pójść do kuchni i coś zjeść. Na stole stało kilka nieco podeschniętych, ale ciągle zjadliwych naleśników. Wziął z szafki talerz, położył na niego dwa naleśniki i wsadził je do mikrofalówki. A potem usiadł spokojnie przy stole, czekając aż śniadanie się zagrzeje.
Niestety nieuważny Enzo, włożył do urządzenia talerz pokryty w całości metalowymi zdobieniami. Z wnętrze mikrofalówki rozległ się dźwięk strzelających iskier i głośne syczenie. Enzo chciał ratować sytuację, dlatego szybko pobiegł do mikrofalowki, żeby ją wyłączyć. Ale zrobił to za późno.
Enzo dobiegł do mikrofalówki w momencie jak ta wybuchła z głośnym hukiem. Drzwiczki mikrofalówki oderwali się od urządzenia i uderzyły Enzo w twarz pozbawiając go przytomności.
Obudził mnie wybuch. Zerwałem się z łóżka, bo byłem wręcz pewien, że to sprawka Emily i tych psycholi. Szybko się ubrałem i zabrałem ze sobą pistolet. Co się jednak okazało? W laboratorium wszyscy smacznie spali, Emily dalej była taśmą przyczepiona do sufitu, a nasza grupa położyła się do swoich łóżek. Przeszukałem całą stację i ostatnim przystankiem miał być pokój wspólny. Naładowałem broń i wszedłem powoli do środka. Na moje szczęście bądź nie, na podłodze leżał Enzo. Poznałem tylko po ubraniach i karnacji, bo jego twarz była zakryta drzwiczkami od mikrofalówki, które zaraz potem zdjąłem. Spojrzałem na to, co zostało ze sprzętu: kolejne części leżały koło Włocha, a na miejscu, gdzie powinna być mikrofala, leżał smętnie spalony naleśnik w metalicznej kałuży. - Enzo, debilu... - mruknąłem sam do siebie i zdjąłem z jego twarzy drzwiczki. - Hej, stary, obudź się. - uderzyłem go najpierw w jeden, a potem drugi policzek, ale nie reagował. Sprawdziłem mu zatem tylko, czy oddycha, a potem ułożyłem go w pozycji bezpiecznej i wziąłem się za sprzątanie tego syfu.
Naprawienie dzidy było niczym wykonanie jednocześnie syzyfowej pracy i ogarnięcie stajni Augiasza. Jednak skoro Herakles poradził sobie z tym drugim zadanie to czemu by i ja nie miał naprawić tego kija zwanego dzidą. Widząc na ile kawałków pękła oraz to, że nie wszystkie zostały zebrane postanowiłem zrobić Mii nową dzidę. Poszedłem do kuchni, gdy wszyscy jeszcze spali po nóż. Porządny kij wziąłem spod stacji, zaś ostrze znalazłem w magazynie, z którego wziąłem również zestaw majsterkowicza. Po kilku godzinach pracy naostrzyłem odpowiednio koniec oraz dobrze wyprofilowałem kij pod Mię gdyż była ode mnie troszkę niższa choć i ja nie byłem za wysoki. Po tym jak ukończyłem zasadniczą pracę nad dzidą zacząłem ja zdobić różnymi symbolami tak, że rano, po nieprzespanej nocy wyglądała właśnie tak:
Po tym jak już ukończyłem udałem się na spoczynek a dzidę postawiłem obok łózka. Zbudził mnie dopiero wybuch. Szybko wstałem i z dzidą w ręku ruszyłem w kierunku skąd dochodził wybuch. Tam zobaczyłem tylko jednak Billa z mopem, Enzo leżącego na ziemi i rozwaloną mikrofalówkę.
Wszystko powoli jakby się uspokoiło. Peter nie spał jeszcze, gdy tamci wypuścili z celi Spencera. Ciekawe, czy matematyk okaże się na tyle lojalny, że w końcu nas wypuści? Czy może zachowa się równie prostacko jak Isleen, która najwyraźniej bawiła się w domek niczym rodowity kadłubowiec? Tego mieli dowiedzieć się niebawem. Chłopak wyciągnął scyzoryk z kieszeni i zaczął obracać go w ręce. Myślał. Siedział oparty o ścianę i próbował coś wymyślić, coś co da im choć cień szansy na uwolnienie się stąd. Nic z tego.
Mijały godziny. Czemu ten umysł, który stworzył tak idealne, potrójne morderstwa teraz miał w sobie pustkę? Czemu był teraz tak głupi, by dać się zamknąć w jakimś laboratorium z TYMI właśnie ludźmi? Bezręka blondynka, głuchoniemy kongresmen, wiecznie napalona babcia, zakochana w mordercy nastolatka no i... ONA. Jego szalona siostrzyczka, Dores. Rzeczywiście, doborowe towarzystwo.
Zamknął powieki w nadziei, że choć na trochę uda mu się usnąć. Już prawie mu się udało, gdy nagle gdzieś w pomieszczeniu obok rozległo się hałaśliwe BUM! Peter znudzony już sobie wyobrażał, że do stacji wkracza Kane ze swoimi ludźmi. Robi wielką, krwawą rzeź i w końcu ich uwalnia. Marzenia. W życiu nic nie przychodzi łatwo. Chłopak uśmiechnął się szeroko na wspomnienie o swojej "wyjątkowości" w oczach Wallace'a.
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.