Druga rozgrywka była już nieco dłuższa, ale skończyła się "matem szewskim":
Isleen oczywiście nie miała pojęcia, że tak właśnie nazywa się ten mat, ale trochę ucieszyła się, że jej gra nie trwała już tak krótko. Skrzyżowała ręce na piersi i oparła się na krześle, analizując przegraną partię. Po chwili upiła łyk wody i po raz trzeci rozpoczęła grę.
Kolejna partia to krok w tył. Nie 8, a tym razem tylko 4 ruchy i znów porażka w upokarzającym stylu:
Mimo to jakoś zdążyła polubić tę grę. Dziwne, że dopiero teraz. Musiała rozbić się samolotem i przeżyć piekło na nieznanej wyspie, żeby pierwszy raz w życiu zagrać w szachy? Na dodatek ze świadomością, co może wydarzyć się za dwa dni. Tutaj, w tym miejscu. Opróżniła całą szklankę, skuliła się na krześle i dopiero teraz zorientowała się, że ktoś za nią stoi. Odwróciła głowę i zmierzyła wzrokiem Dores. - O co chodzi?
Nie przeszkadzaj sobie. Dobrze ci idzie. - powiedziała Dores bez cienia ironii. Sama także nigdy nie grała w szachy, bo ta gra kojarzyła jej się z kujonowatymi chłopcami w okularach. Teraz jednak mocno wiało nudą i kolejne trzy dni z pewnością spędzą na graniu, piciu i gadce o pierdołach. To oczywiste, że żadne z nich nie będzie miało tyle odwagi, by ocalić pozostałych, pozbywając się jednego włoskiego nudziarza. Myślisz, że mają tutaj wersję planszową?
We are all evil in some form or another, are we not?
Uniosła brwi. Słowa Dores zabrzmiały jakby właśnie zaproponowała jej wspólną grę w szachy, co trochę ją zaskoczyło. - Nie wiem, ale zawsze można poszukać - odparła, rzucając wzrok na regał obok w poszukiwaniu czegoś co mogłoby wyglądać jak szachy. Mimo to nie chciało jej się wstawać, więc wciąż tkwiła na krześle.
Coco pomyślała, że dziewczynka jednak nie była tak naiwna, na jaką wyglądała, bo zadała bardzo mądre pytanie. Ponadto, jako że pytanie było dość niewygodne, uznała ją za całkiem odważną - wszak wścibstwo nie jednego wtrąciło do grobu. Może gdyby miała do czynienia z większą ilością dzieci, to wiedziałaby, że dziecięca ciekawość jest czymś naturalnym. Nie miała jednak, toteż Tara, krótko mówiąc, zaimponowała jej swoim nastawieniem.
- Nie wiem dokładnie dlaczego, kochana - odpowiedziała z zamyśloną miną. - Jednak Wyspa wymaga od nas wielu rzeczy, których nie potrafimy zrozumieć. Wszystko, co robimy, robimy dla Niej. A Pan Kane wykonuje swoją pracę naprawdę dobrze. Jeśli chcemy, aby Wyspa nam się odwdzięczyła, musimy go słuchać.
Dores zaczęła przeglądać szafki w poszukiwaniu gier. W jednej z nich znalazła puzzle z Małą Syrenką, grę "Na grzyby" i coś, co zatytułowane było "Backgammon". Ale szachów nigdzie nie widziała...
We are all evil in some form or another, are we not?
Isleen w zamyśleniu przyglądała się poszukiwaniom Dores, a gdy zauważyła, że kobieta coś znalazła, postanowiła się uaktywnić. Podniosła się z krzesła i podeszła bliżej. - Masz coś?
Słuchała, układając sobie wszystko w myślach i zastanawiając nad poszczególnymi elementami. Pokiwała głową, zerkając na Petera, chyba będacego dalej w żałobie po kłamstwach Dores.
- Czyli już nigdy nie zobaczę rodziców?
Zapytała z dziwnym spokojem, jaki w niej się zaczął pojawiać w czasie rozmowy z Coco. Ciągle miała w pamięci słowa Kane i to chyba także pomagało, a w myślach coraz jaśniej pojawiał się obraz jaki chciała namalować.
Odpowiedziała równie pytającym spojrzeniem. Miała wrażenie, że zachowują się niedorzecznie. Zamknięci w budynku bez możliwości ucieczki, otoczeni z każdej strony, w piwnicy ładunki wybuchowe, a gdzieś na terenie stacji człowiek, którego muszą zamordować, aby przeżyć. Tymczasem ona trzyma w ręce puzzle z Małą Syrenką. Mimo to usiadła na ziemi i otworzyła pudełko. Rozsypała 1500 elementów i zaczęła układać.
-Hej -mruknęłam w stronę starszej kobiety -palisz? -zapytałam otwierając paczkę fajek. Dzień zapowiadał się wyjątkowo w porządku nie wiem dlaczego ale od samego rana miałam dobry humor.
all we really need to survive is one person who truly loves us
-Penelope Widmore
Dores także usiadła na ziemi. Początkowo szło całkiem nieźle, dopóki układała dolną ramkę. Kiedy jednak przeszła do wszelkich odmian niebieskości oceanu, zaczęły się schody. Powoli zaczynała się irytować, że elementy nie pasują tam, gdzie próbuje je wkładać. Co za dziadostwo. - mruczała, próbując przypasować element o barwie błękitu królewskiego do elementu w kolorze błękitu paryskiego.
We are all evil in some form or another, are we not?
-A masz coś mocniejszego? -zapytała z uśmiechem dziewczyny ,po czym sięgnęła po kolejnego papierosa. Dziewczyna wzbudzała w niej dziwne emocje, przypomniała dawno utraconą przyjaźń,kojarzyła się z pożegnaniem. O dziwo to nie męczyło staruszki ,wręcz przeciwnie-jej obecność przypomniała jej wiele wspaniałych chwil.
Tymczasem Isleen zabrała się za układanie środkowego fragmentu, czyli twarzy syrenki. Ta część była dosyć łatwa i ograniczała się głównie do wyszukiwania w stosie puzzli elementów innego koloru niż niebieski. W międzyczasie kątem oka co chwilę spoglądała na Dores. Po kilkunastu minutach miała już ułożoną całą głowę syrenki, łącznie z falującymi w wodzie czerwonymi włosami. Aby przerwać krępującą ciszę zwróciła się do kobiety ze wzrokiem wbitym w setki leżących na ziemi tekturowych elementów. - Jeśli skończy się nam czas... zabijesz go? - zapytała, udając, że szuka puzzli, choć w rzeczywistości jedynie czekała na odpowiedź. Jednocześnie bała się spojrzeć w oczy Dores z nieznanych, nawet sobie samej, powodów.
Dores jeszcze przez chwilę nie odpowiadała, gdyż była zajęta układaniem skały z fauną i florą morską, na której siedziała syrenka, i właśnie dopasowywała ostatni element kraba. To nie mój problem. - odpowiedziała wreszcie, podziwiając swoje dzieło: czerwony krab na szarej skale. Sądziła, że ludzie Kane'a i tak nic jej nie zrobią, ponieważ zawarła z nim pewną umowę. Żeby było jasne. Nie zamierzam tego zrobić. - powiedziała stanowczo. Dores była bardzo ciekawa, kto z nich podejmie się tego zadania i jak sobie poradzi. Czuła, że szykuje się niezłe przedstawienie.
We are all evil in some form or another, are we not?
Właśnie to chciała usłyszeć, chyba. Bo czasem jej myśli wędrowały ku najgorszemu rozwiązaniu, czyli zabójstwie Enzo, ale za każdym razem gdy tak się działo, od razu starał się od nich uciekać. Uciekać jak najdalej od czegoś co jawiło się jej jako utrata resztek człowieczeństwa. Od myśli, które były dla niej upokarzające. - To dobrze - odparła krótko i zabrała się za układanie kolejnych fragmentów ciała Syrenki. Tym razem była to jej klatka piersiowa z fioletowym biustonoszem oraz wielka zielona płetwa.
- To już zależy od woli Wyspy i Pana Kane'a - odpowiedziała Coco, choć wiedziała, że Kane nie pozwoli nikomu jej opuścić. Nie chciała jednak wystraszyć dziewczynki. Na tę wiedzę mogło być jeszcze za wcześnie. - Nie martw się jednak... Każda dziewczynka prędzej czy później wyrasta w końcu na samodzielną kobietę i musi opuścić rodziców. Nie możesz cały czas kurczowo się ich trzymać, skoro tak wielkie rzeczy czekają Cię na Wyspie. Wiem, że to dla Ciebie szybko, ale możesz czuć się wyróżniona, że zostałaś wybrana w tak młodym wieku - mówiła dalej, wspominając, jak to było, gdy inni mieszkańcy wyspy uważali ją za zbyt młodą na pełnienie istotnych funkcji i traktowali jak śmiecia. Wzdrygnęła się lekko na wspomnienie swojego "chrztu". Żeby Tara tego nie zauważyła, zmieniła temat: - A swoją drogą, ile masz lat? I czym zajmowali się Twoi rodzice w tamtym świecie?
Wstałem po wyjątkowo długim śnie. Po chwili ujrzałem jednak Dores układającą puzzle i pomyślałem, że dalej śnię. Tak jednak nie był gdyż po chwili wyjrzałem przez okno i ujrzałem w cieniu jednego z drzew jakiegoś człowieka. Nie podobało mi się to, ale czekałem. Dopóki jest jeszcze czas nikt nic nie zrobi. Bałem się jednak godziny zero i to co się będzie tutaj dziać przed. Tak myśląc patrzyłem na ludzi palących papierosy mimo, że sam się tym brzydziłem.