Lotte rozpływała się w wannie. Nalała sobie aż za gorącej wody, ale potrzebowała czegoś takiego, gdyż każdy skrawek ciała wołał o to. Przez ileś dni spędzonych tutaj zdążyła już całkiem zesztywnieć, a kąpiel bardzo ją rozluźniła. Poczuła w końcu swoje ciało. Dokładnie też zmoczyła ranę na szyi, która szczypała nieprzyjemnie. Zostać w łazience na zawsze...
Nieznajoma z imienia kobieta przyniosła w końcu biały i czysty T-shirt, lecz ten nie należał do Lotte. Daje mi swoją koszulkę?
Zaczęła analizować, czy to przypadkiem nie jest jakiś podstęp. Zdecydowała się, że mimo wszystko musi być czujna, bo nie znała kobiety, a ta z jakiegoś powodu tu trafiła i ma pewnie swoje mroczne tajemnice. Była przekonana, że bezinteresowna pomoc istnieje tylko w bajkach. Bardzo niechętnie opuściła więc wannę i dopiero teraz spostrzegła jak zmarszczyła sobie skórę. Był jednak inny problem, nie chciała przecież zakładać starej bielizny, a jej spodnie również były całe poplamione. Nałożyła koszulkę, a nie mogąc jej naciągnąć przynajmniej do ud, okryła się w pasie suchym ręcznikiem. Mokrych włosów nie rozczesała, nie mogła też znaleźć suszarki. Po dwóch godzinach wyszła z pomieszczenia i napotykając wzrokiem znajomy kobiecy kłębek, usiadła niedaleko niej i patrzyła.
Debra zbyła go pogardliwym milczeniem. Jack nie miał ochoty zmywać, więc zostawił kubek w zlewie i odszedł. Ktoś się w końcu za to weźmie- pomyślał.- Na przykład woźny. Myśl o tym człowieku nasunęła mu wspomnienie wczorajszego "incydentu" - chyba tak to nazwali? Zastanawiał się, dokąd zabrali Juniora i czy urządzą jakiś oficjalny pogrzeb dla tamtego faceta... A może zrobią to po cichu? Oddadzą ciało rodzinie? Właśnie: co powiedzą jego krewnym? Że wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności... został zasztyletowany przez dzieciaka? Jack przetarł dłonią czoło, na którym pojawiły się kropelki potu.
Nie zauważył karteczek zostawionych przez Pana Liczydło, jednak na klatce schodowej niemalże wpadł na Malcolma i Josha. Na drzwiach od piwnicy przyklejony był kawałek papieru z wypisanym zerem, a poza tym... drzwi były otwarte.
- Hmm- mruknął.
Wyminął Malcolma i zajrzał do wnętrza, w którym panowała całkowita ciemność. Po chwili oczy powinny się przyzwyczaić. Być może piwnica była jakimś rodzajem pułapki lub raczej testu dla nich, ale właściwie co lepszego miał do roboty? W takiej ciemnej rupieciarni można znaleźć niejedną ciekawą rzecz.
- Wchodzimy?
- Tak - odpowedział i przepchnął się obok goryla. Było ciemno, więc wymacał na ścianie przycisk wskrzeszający znajdującą się we wnętrzu żarówkę. Jakoże w macaniu był dosyć dobry, udało mu się zrobić to wyjątkowo sprawnie. Piwnica, w które właśnie się znalazł wyglądała jak najzwyczajniejsza piwnica na świecie. Niewiele różniła się od piwnicy z jego domu, choć tej już nie mógł dobrze pamiętać. Wszedł głębiej i zaczął się rozglądać tu i ówdzie w poszukiwaniu czegoś wartościowego. Regał z lekarstwami przykuł jego uwagę. Willy podszedł do niego i zaczął czytać po kolei wszystkie etykietki znajdujące się na różnego rodzaju pudełkach i butelkach, dopóki jego wzrok nie zlokalizował... pościeli. Koons podszedł bliżej szafki, na której się znadowała i wziął jądo ręki. Mimo, że śmierdziała nieco stęchlizną, to jedno pranie z pewnością mogło zamienić ją w świeżą i "nową" pościel. W końcu musiał mieć jakąś na przebranie. Bez wahania zabrał ją i zaczął iść w kierunku wyjścia, aż... potknął się o wiadro, z którego wydostała się czerowna ciecz, rozlewając się po całej podłodze. Willy poślizgnął się i razem z pościelą wylądował na ziemii.
/vV sorry
Edytowane przez Flaku dnia 10-07-2013 21:57
Jack zszedł za nim. Schodki były wąskie; stawiał nogi ostrożnie, by się nie poślizgnąć. Po parunastu sekundach był już na dole. W powietrzy unosił się specyficzny, wilgotnawy zapach. Przy ścianach stały popsute półki, wisiało pęknięte staromodne lustro... Pokręcił głową.
- Słuchaj- rzekł do Koonsa.- Palisz? Palisz tytoń? Ta lekarka nie powiedziała mi, czy dostaniemy fajki, a mnie już lekko... Masz jakiegoś ukrytego papierosa?- mówił, dopóki nie przerwał mu głośny huk. Willy wylądował na ziemi. Jack pomógł mu wstać.- Boże, co to za maź?- Spojrzał podejrzliwie na czerwoną ciecz rozlaną na podłodze.- Chyba się aż tak nie wykrwawiasz, co?- skrzywił się, biorąc trochę cieczy na palec.
Willy próbował się podnieść kilka razy, gdyż ciągle się ślizgał. Dopiero po kilkunastu sekundach ustał na prostych nogach, dzięki pomocy Jacka. Rzucił w kąt zaplamioną pościel, która i tak ostatecznie juz do niczego się nie nada. Wokół na ziemii było teraz pełno krwi. Zaczął się więc obmacywać po całym cielem zakładając, że gdzieś musiał się zranić. Jednak nic z tego, nigdzie nie krwawił, ani tym bardziej nigdzie nie był ranny. - Ale to nie ja - odparł zdziwiony.
Edytowane przez Flaku dnia 10-07-2013 22:31
Jack powąchał płyn. Trudno było określić, czy pachnie krwią, ponieważ w piwnicy dominował zapach pleśni i starości.
- To raczej nie farba, ale czy krew? Dziwne to... Hmm, ten... Wracając do tematu: masz jakieś papierosy?
- Co? - spojrzał na na niego jak na wariata. Prawdopodobnie było to trafne spojrzenie. - Nie pale - dodał po chwili, gdy już jego mózg przetworzył otrzymane informacje, a nastęnie skupił się już tylko na sobie. Wyszedł z przestrzeni zalanej przez krwistopodobny płyn i kąpnął puste już wiadro, którego powoli poturlało się w kąt. Wtedy jego oczom ukazały się znajdujące kilka metrów dalej krople krwi. Konkretnie pod regałem z lekarstwami przy którym był kilka minut temu. - A to co? - wskazał palcem. W tym momencie przeszedł go lekki dreszcz. A nóż psychopata czai się gdzieś nieopodal, a bezbronny Willy jest teraz łatwym celem?
W krótkim czasie otwarta piwnica stała się obiektem zainteresowania jeszcze paru osób, mianowicie Pana Okularnika i Gościa Od Ostrza, który wściubił z sobie znanych pobudek nos do celi Torrance'a. Tak - cela znów celą się stała. Biorąc pod uwagę rozchwianie emocjonalne Josha, wszystko znów wróciło do ustalonej już dawno normy. Świat był odgrodzony kratami i nie im dany. Do egzystencji przeznaczona była Wyspa Błogostanu, jako jedyne słuszne miejsce dla ludzi, którzy tu przebywali. Wariaci mogli też być w spisku, a Shimurze zależało tylko na eksterminacji. Nie ważne kogo. Każdy był dobrym śmieciem do sprzątnięcia.
-I co tam macie? - rzucił Josh do mężczyzn, którzy zeszli na dół. Sam nie był w stanie spojrzeć na piwnicę inaczej. Choć rozświetlona, nadal jawiła mu się jako ubojnia. Z tej racji pozostał przed bramą piekielną.
- Zamknij morde - w międzyczasie, możliwie jak najciszej, lecz wciąż słyszalnie odpowiedział na pytanie Josha. W obawie o własny los, pobudzony w jego umyśle automatyzm skłaniał go do zachowania resztki pozorów. Choć jeśli morderca był tu teraz razem z nimi, to zapewne nie miało to większego znaczenia...
Willy opuścił głowę i spojrzał w plamę krwi. Początkowo odniósł wrażenie, że coś mu się przywidziało, ale by się upewnić zbliżył badawczo wzrok w jej kierunku. W cieczy jawił się teraz jakiś dziwny obraz, coś na wzór... twarzy. Nad wszelkimi obawami rodzącymi się do tej pory w umyśle Koonsa, w jednym momencie kontrolę przejęła ciekawość. Choć dla obecnego w pomieszczeniu Jacka, takie zachowanie mogło wydać się dziwne, to dla Willy'ego nie miało to teraz żadnego znaczenia. Podszedł możliwie jak najbliżej i pochylił się nad plamą. Teraz obraz był już o wiele wyraźniejszy. Twarz! Ludzka twarz, uwięziona w morzu krwi - to teraz jawiło się przed oczami mężczyzny. Choć w żaden sposób nie potrafił jej rozpoznać, to widział wymalowane w niej szaleństwo. Jakby próbowała się wydostać... Uwolnić z pułapki krwi. Usłyszał szepty! - Co? Co mówisz? Jeszcze raz - zaczął powtarzać w głos. Wciąż słyszał jak do niego mówi, choć były to słowa tak niewyraźne, że nie był w stanie ich zrozumieć. Kolejne szepty, mnożyły się teraz z każdą chwilą. Pochylił się jak najbliżej, próbując cokolwiek zrozumieć. - Dlaczego?! - usłyszał nagle i były to już słowa bardzo wyraźne, dosłownie penetrujące jego uszy. Poczuł się dziwnie, to był znajomy głos. W krwi nie malowała się już nieznajoma twarz, a idealne rysy jego ukochanej - Elizabeth, która po chwili "wydostała się" z pułapki, natomiast przerażony Willy dosłownie odskoczył kilka metrów dalej i uderzając głową w ścianę, stracił przytomność.
Josh zastosował się do polecenia bez szemrania. Zamilkł i oparł się plecami o ścianę. Niedługo potem usłyszał jednak huk, który już wzbudził jego zainteresowanie na tyle, aby zajrzeć do piwnicy. Mężczyzna pochylił się ku drzwiom i zbadał wzrokiem zawartość podziemnej ubojni. Przykucnął, aby lepiej widzieć. Gdy jego oczy wyłapały już każdy detal, Josh przyznał sam przed sobą, iż jednak wolał pozostać w niewiedzy na temat zawartości pomieszczenia. Dostrzegł co prawda leżącego nieprzytomnie Koonsa, ale jego uwadze nie umknęła też posoka rozlana obok. Torrance zamarł. To jego krew, czy też biedak nie mógł wytrzymać? A może był w tym podstęp?
-Pomóc ci go zaciągnąć na górę, czy czekamy aż sam się obudzi? - rzucił do Jacka. Nie przeczył, iż bardziej odpowiadał mu wariant drugi.
Malcolm również zszedł do piwnicy. - Dziwne, że jest otwarte, zawsze wszystko zamykają dokładnie.
Mężczyzna rozglądał się po pomieszczeniach, gdy nagle usłyszał jakieś skrobanie. Było one dość głośne i wszyscy mogli to przeszukać.
Cel:
- przeszukajcie piwnicę i spróbujcie odnaleźć źródło dźwięku
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
W końcu i facet o rozdwojeniu jaźni zszedł pewnym krokiem do piwnicy. Usłyszawszy jego uwagę, Josh już wiedział, że nie otworzyli drzwi bezcelowo. Tylko po co? Po co, do cholery? Wtem rozległo się gdzieś niedaleko błagalne drapanie. Ktoś (a może coś?) był zamknięty i wyraźnie chciał się wydostać. Josh przełknął ślinę nerwowo. A może to jednak jakaś bestia, która nas zaszlachtuje w tej piwnicy? Torrance nie wiedział co ma myśleć. Gdyby dyrektor chciał ich w ten sposób zwabić i odebrać życie, czy nie uczyniłby tego ze wszystkimi? A może stwór będzie hasał sobie po całym ośrodku, do ostatniej kropli krwi? Tymczasem drapanie nie ustawało. Nie, to jest zbyt ludzkie, pomyślał wreszcie. I, choć nogi jego przybrały konsystencję waty, zszedł powoli do podziemi.
Ktoś wciąż drapał. A może, usłyszawszy ludzi, jakiś nieszczęsny więzień się obudził? To też jest wyjaśnienie. A skoro tak - TRZEBA mu pomóc, pomyślał Josh. Zanim stanie się krzywda, dodał, blady na twarzy. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Zewsząd otaczały ich ściany z czerwonej cegły, zakurzone, jak wszystko zresztą wokół. Drewniane półki wypełnione różnymi rzeczami wątpliwego pochodzenia przywodził na myśl jakąś grę typu survival horror.
-Poszukajmy wzdłuż ścian - powiedział na głos - Potem podłoga.
Skrobu, skrobu, skrobu...
Ciężko było zlokalizować źródło dźwięku, gdyż wydawało się iż hałas dochodzi ze wszystkich stron jednocześnie. Malcolm jednak zaczął przyglądać się ściany i dotykać je ręką, by sprawdzić czy nie ma ukrytych zapadek lub wnęk.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Koc, którym przykryła nogi nie zdołał uchronić Maureen przed dreszczami przechodzącymi przez jej ciało. Czuła suchość w ustach, nie na tyle jednak nieprzyjemną by wstać z fotela i pójść do kuchni po szklankę wody. Zataczała palcem kółka na kolanie, dochodząc do niezbyt optymistycznych wniosków. Tutaj nie ma lekarzy, nie ma pielęgniarek. Ci ludzie nie są po to, żeby komukolwiek pomóc, bo jak inaczej wytłumaczyć ich dotychczasową bierność?
Poprawiła koc i zauważyła, że Lotte na nią patrzy. Chociaż się tego nie spodziewała, poczuła się wyjątkowo speszona tym spojrzeniem. O czym miała z nią rozmawiać? O co ją zapytać, a raczej: jakich pytań nie zadawać? Momentalnie opuściła wzrok. Było jej żal dziewczyny i bardzo jej współczuła, jednak pierwszy raz od czasu kiedy przekroczyła próg ośrodka poczuła się niepewnie. Każda z mijanych dotychczas osób mogła potencjalnie być seryjnym mordercą czy też bezwzględnym gwałcicielem, a paradoksalnie dopiero nastoletnia dziewczyna wywołała w niej uczucie strachu. Podniosła wzrok i pochwyciwszy spojrzenie Lotte, patrzyła na nią przez klika sekund, tak jakby chciała zapytać: przecież nie umiem Ci pomóc, o co więc Ci chodzi?
Wstała i stroniąc już od widoku Lotte wyszła z salonu. Przeszła przez jadalnię i ruszyła w stronę schodów. Była pewna, że słyszy jakieś odgłosy z piwnicy, dlatego zatrzymała się w miejscu i nasłuchując, powoli skierowała się w stronę źródła hałasu.
Malcolm szukał nadal źródła dźwięku, ale bez efektów. Ktoś może jednak zwrócić uwagę, że przy kredensie z pościelą jest głośniej, a po śladach na podłodze widać, że mebel mógł być niedawno przesuwany.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Skrobu, skrobu ,skrobu...
Dziwne dzwięki dudniły także w głowie Willy'ego, który do końca nie wiedział, czy są one prawdziwe, gdyż jego umysł znajdował się jeszcze gdzieś pomiędzy jawą, a rzeczywistością. Po chwili otworzył lewe oko, a następnie prawe. Poczuł przeszywający ból głowy. - Aaah - wystękał z grymasem, czując jakby ktoś wsadził mu kij w głowę i "skrobał" nim w jego mózgu. Leżał teraz bokiem na ziemii, a przed sobą miał plamę krwi i kilka ludzkich stóp, które zachowywały się jakby czegoś szukały... Dopiero po kilku minutach Koons zdałsobie sprawę gdzie jest i co się wydarzyło zanim stracił przytomność. Nie wedział tylko jak długo leżał na ziemii. Podniósł się ocężale, dotykając dłonią tylną część głowy. Mimo, że wciąż bardzo go bolała, to nie było jednak żadnej rany. Stojąc spojrzał na mokrą plamę, przez chwilę próbując się doszukać w niej twarzy Elziabeth, jednak tym razem nie dostrzegł już niczego. Woda zabarwiona krwią stała w bezruchu...
- Co się dzieję? - zapytał po chwili.
Jack spojrzał na Koonsa, ale nie dopowiedział.
- Swoją drogą... pamiętacie kartkę tej lekarki? Tam było coś o jakiejś Mari. Kojarzycie ją? Nie widziałem tu żadnej Mari. Ani razu- sam nie wiedział, dlaczego o tym mówi. Poczuł dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Uspokój się, uspokój...- westchnął.
Hałas nie ustawał. Jack próbował skupić się i ustalić, skąd się wydobywa. Jego spojrzenie spoczęło na starym kredensie.
- To pewnie szczury- stwierdził, ostrożnie zbliżając się do kredensu.
- Sam jesteś szczur - odparł.
Koons miał przeczucie, że to coś znacznie gorszego. Coś co wbijało się w sam środek jego umysłu, by ostatecznie go zniweczyć. Spojrzał jeszcze raz na Jacka. Rzeczywiście przypominał mu szczura, ale to nie on był problemem. Małe "chrobu, chrobu" czaiło się gdzieś nieopodal. Doprowadzało Willy'ego do szału, jednocześnie paraliżując jego ruchy. Być może już siedziało w jego ciele i za chwile go rozszarpie?
Lotte pomyślała sobie, że szkoda, że dziewczyna najwyraźniej nie chce rozmawiać. Unikała spojrzenia, a w końcu po prostu wyszła. Ale i tak okazała dobroć. Nie znam jej imienia. Ciekawe czy ona zna moje?
Nagle zrobiło się tutaj jakoś pusto. Siedziała sama w salonie, a przez okno zaglądało kończące się słońce. Dziewczyna odziana jedynie w białą koszulkę i ręcznik zaczęła się kręcić w kółko, w końcu mogąc swobodnie pozwiedzać to przestronne pomieszczenie. Zatrzymała się przy stole do piłkarzyków i zaczęła grać- ona jako Belgia kontra ona jako Holandia. Nie znała żadnych piłkarzy, więc wymyślała nazwiska i sytuacje boiskowe, komentując na głos. Może jej głos wciąż nie był wesoły, a na twarzy ciężko było odnaleźć uśmiech, ale sam fakt, że tutaj coś robiła zasługiwał na uznanie.