Courtney nie miała czasu żeby oceniać to, czy Ethan mówi prawdę. W tym momencie właściwie nie miało to znaczenia, kto tak naprawdę zabił Allison. Niewiele rozumiała z tego co docierało do jej uszu.
- Nie jesteś jednym z nas? - powtórzyła po nim i parsknęła z rozbawieniem, nieco głośniej niż planowała. Rozejrzała się nerwowo. Facet miał widocznie niezwykle wysokie mniemanie o sobie. - O co tu chodzi, Ethan? Dokąd miałabym z Tobą iść? - utkwiła wzrok na jego twarzy, oczekująco unosząc brwi. Mężczyzna musiał porządnie uderzyć się w głowę i Courtney uważała że powinien obejrzeć go Cheyne.
Powłoka, którą przyjął, mimo że łatwiejsza do przyjęcia dla ludzi, nie pomagała mu być wiarygodnym. Próbował jednak dalej.
- A co, jeśli powiem, że pod nami znajdują się miasta? Że powierzchnia tej planety jest nieskalana przez cywilizację, za to wewnątrz Hypnos kwitnie życie? Zostałem wysłany, by pozyskać kogoś zaufanego wśród was. Wybrać osobę, która stanie się mediatorem, tak jak ja jestem mediatorem tutejszego ludu. Wiem, że tragedia na promie mi nie pomaga ale przecież mogłem oskarżyć ciebie. Proszę, chodź ze mną, dla waszego i mojego dobra.
Zapewne nie uwierzyłaby w ani jedno słowo Ethana, a raczej tego kto przejął jego ciało, gdyby nie to co wcześniej usłyszała od Emilio. Nie jesteśmy na Hypnos sami. Ukryła twarz w dłoniach. A co, jeśli powiem, że pod nami znajdują się miasta? Poczuła się przytłoczona nadmiarem nieralnych wydarzeń, które ją tu spotkały. Dwie osoby nie żyły, a fakt ten wciąż do niej nie dotarł. Teraz zmuszona była skonfrontować umysł z wizją skolonizowania Hypnos. Wiedziała że pozostanie w grupie będzie wiążało się z coraz większymi podejrzeniami względem jej osoby, więc to co mówił "Ethan" było jej nawet na rękę.Ani przez chwilę nie zastanowiła się nad tym, jak niebezpieczne może być przystanie na jego propozycję.
- Kontrpropozycja - odezwała się po dłuższej chwili milczenia. - Pójdę z tobą, jeżeli ty wraz z końcem tej rozmowy zapomnisz o tym co widziałeś. Nic nie wiem o śmierci Allison i Helleny. Będę mogła w każdej chwili tu wrócić. - punktowała kolejne warunki na palcach prawej dłoni.
Emilio chodził wciąż niespokojnie. Nie mógł usiedzieć w miejscu z myślą, że powinien dołączyć do kapitana oraz emerytowanego żołnierza. Być może sprostali temu co zastali na dole, cokolwiek to było. A może stamtąd po prostu nie ma powrotu, przemknęło mężczyźnie przez myśl. Postanowił jednak mimo wszystko wsiąść do windy, jeśli tylko ta zechce się pojawić.
I wtedy, jak na zawołanie, z otworu ziejącego pustką, niemalże wyskoczyła kapsuła. Emilio spojrzał na nią z bijącym nierytmicznie sercem. Nawet nie obejrzał się za siebie, aby posłać Evannie i Cheyne'owi być może ostatnie spojrzenie. Ta dwójka przez cały czas sprawiała wrażenie nieobecnych i nieprzejmujących się losami reszty. Mężczyzna ruszył miękkim krokiem ku otwartej windzie. Bez wahania wszedł do niej. Nie zdążył się nawet zastanowić nad tym, jak uruchomić ten okaz wyższej technologii, gdy zimne, metalowe szczęki drzwi, zatrzasnęły się nagle. To przypieczętowało dobitnie decyzję Argentyńczyka. Uczuł on po ułamku sekundy, że winda ruszyła. Emilio pomyślał o tym, co lub kto może nań czekać na końcu tej podróży. Wiązało się z tym również pytanie, czy mężczyzna ujrzy jeszcze kiedyś blask dnia.
Gdy winda zatrzymała się ze słabym tąpnięciem, mężczyźnie serce podeszło do gardła. Nie wiedział, czego ma się spodziewać. Dopiero teraz dotarło do niego, jak bezbronny pozostał w obliczu ewentualnych zagrożeń, nie zabierając ze sobą broni. Mogłeś. Miałeś ku temu okazję, przypomniał w myślach samemu sobie. Drzwi jednak poczęły się rozsuwać, czyniąc odwrót jeszcze bardziej nierealnym. Emilio zacisnął w pierwszym odruchu powieki. Jego oczy zaatakowało nachalne w tamtej chwili niebieskie światło, które wypełniło kapsułę. Peleave wziął jednak głęboki wdech i wyszedł z niej, unosząc powieki. Przed nim rozpościerał się długi korytarz, którego końca nie było widać. Rozejrzywszy się na lewo i prawo, Emilio upewnił się, że nie otaczają go ślady krwawej masakry. Dodało to mu odrobinę otuchy. Ruszył czym prędzej przed siebie.
Mężczyzna już dawno stracił poczucie czasu. Nie mógł stwierdzić, ile minut lub godzin wędrował przez ciągnący się monotonnie korytarz. Wiedział jednak, że "długo" jest dobrym w tej sytuacji określeniem trwania jego marszu. Szedł całkiem sam po nieznanym gruncie, być może śledzony wzrokiem przez obcych. Pojawienie się masywnych wrót wcale nie wzbudziło w Argentyńczyku radości czy triumfu. Niepokój narastał.
Zwłaszcza po ich otwarciu. Przed mężczyzną rozpościerała się rabatka kwiatowa, obfitująca w niesamowitą paletę barw. Niezwykła flora czarowała swą urodą. To podstęp, stwierdził krótko w myślach Emilio. Znajdujące się naprzeciw niego drzwi były niemalże na wyciągnięcie ręki. Mężczyzna przeskoczył, dość zwinnie jak na niego, nad kwieciem, po czym ruszył dalej. Jak się okazało, podobnym do wcześniejszego, korytarzem bez końca. Nie, tego sobie nawet nie wyśniłeś, westchnął w myślach, słowa owe kierując do swego ojca, z natury marzyciela. W sumie dobrze, że to nie ty tu jesteś. Emilio zagłębiał się dalej i dalej, mając nadzieję na ujrzenie wreszcie jakichś pozytywów. Pragnął teraz z całego serca odnaleźć jak najszybcięj dwóch, w zasadzie obcych mu ludzi. Dlatego gdy ujrzał wreszcie kolejne drzwi, rzucił się do nich pędem. Proszę, niech to już będzie koniec.
Jednakże ciemność, w jaką wstąpił, nie była krańcem tej podróży, jakiego oczekiwał. Emilio zaczął gmerać w spodniach. Gdzie jest ta latarka?, zachodził w głowę. Gdyby ją zgubił... Dalsza wędrówka byłaby nad wyraz utrudniona. Wreszcie jednak wyczuł pod palcami drobny przedmiot. Włączył ją.
Kleiste żyjątka, jakie zaścielały podłogę przed nim, nagle ożywiły się. Emilio nie zdążył się zorientować, z czym ma do czynienia, gdy drobne istoty, jakby na czyjś sygnał, zaczęły skakać i odbijać się od ścian jak szalone. Nawiedzone trzaski, jakie wywołało to poruszenie, gryzły uszy. Emilio wycofał się zdezorientowany na korytarz.
Gdy zamknął za sobą delikatnie drzwi, osunął się po ścianie. Miał dosyć. Miał serdecznie dosyć tego wszystkiego. Nie chciał myśleć w tej chwili, czuć, być. Odczuł całkowitą demotywację. Prawdopodobnie było to przejściowe, lecz moment słabości musiał nadejść. Jeśli upadłeś, to dobry moment aby poleżeć, przypomniał sobie powiedzenie jednego z sąsiadów. Bardzo dobry.
Ethan uśmiechnął się.
- Nie widziałaś jak zginęły, więc nie wiesz nic o ich śmierci. Jedynie ich pochowałaś, więc owszem: masz moje słowo. A teraz pospieszmy się. Mam nadzieję, że Rafael do nas dołączy. Nie musimy mu mówić wszystkiego.
Po tych słowach podszedł do leżącego niedaleko Rafaela.
- Wstawaj, opuszczamy obóz! - krzyknął, szarpiąc go za ramię. Jednak ów nie poruszył się nawet. Ethan szarpnął mocniej - wciąż nic.
Dotknął jego szyi i nie wyczuł pulsu. Gość miał pecha, że nie zdążyliśmy przetransportować jego świadomości - pomyślał.
- Courtney... Chyba waszego Rafaela dopadła starość.
Cash obserwował mechanizm, bojąc się drgnąć. Zastanawiał się, jak to unieruchomić, albo jak usunąć Dimitrija spod ostrza, lecz nic nie przychodziło mu do głowy.
/Emiliowi gratuluję rekordu świata w skoku w dal . Rabatka to dla jaj było zdrobnienie, bo jak wcześniej było napisane, trzeba było to obejść.
ZADANIA: - Courtney z "Ethanem" powinni się pospieszyć i również zejść pod ziemię. Ethan stanowi obecnie jedyną możliwość dogadania się z tutejszą cywilizacją.
- Cheyne i Evanna fajnie, gdyby wyleczyli się z porażenia słoneczno-aktywnościowego i zaczęli grać
- Emilio będzie miał problem z dotarciem do Ola i kapitana, ale może ich wesprzeć radą spoza drzwi.
- Olo niech pomyśli jak wybrnąć z sytuacji. Najprostszym rozwiązaniem jest śmierć Dimitrija, jak poprzednio najłatwiejsze było rozstrzelanie żyjątek
Kapitan był bezradny, więc Olo musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Postanowił rozpocząć od tego czego niezbyt lubił, czyli dialogu. - Kto ci to zrobił? Wiesz jak działa ten mechanizm? - zapytał Dimitrija.
- Krasnale! - odpowiedział Dimitrij z rozpaczą w głosie.
- Och, jak je ujrzałem byłem pełen dobrych myśli dla nich, ale one mnie złapały w klatkę. Widziałem jak was obserwowały w tych salach i jakie wściekłe były jak zabijałeś te ślimaki czy co to było. Zaraz potem chyba mnie uśpiły i obudziłem się tutaj. Może Dimitrij nie rozumuje dobrze, ale chyba biorą odwet chcąc sprawdzić czy skoro poświęciliście biedne żyjątka, to i Dimitrija poświęcicie byle łatwiej i szybciej zaspokoić ciekawość. No ale to tylko rozumowanie Dimitrija - gdybał Agca, nawet nie wiedząc, że trafił w sedno sprawy.
Dimitrij mówił tak dużo, że Karskiemu robiło się słabo. - Krasnale? Jakie znowu krasnale? - przerwał, jeszcze raz rozglądając się wokół, tym razem za wspomnianymi krasnalami. Mimo to nadal ich nie widział. Pewnie dlatego, że to naprawdę były krasnale. - Dobra, koniec pierdolenia. Powiedź mi jak mam to rozmontować zanim urżnie ci ten durny łeb? - zapytał po raz kolejny.
/Olo nie zabije Dimitrija, bo to byłaby egzekucja, a to jest wbrew mojej postaci. Także proszę sobie darować takie "cele"
// Ech... Ten kruczek Diega Czytam, myślę sobie "najdłuższy post?", a ten mi wyskakuje ze skokiem w dal.
Stary Thomas Peleave szedł powolnym krokiem na spotkanie swemu synowi. Uśmiechał się, jak zawsze zresztą, dzieląc się z otoczeniem pozytywną energią płynącą z sympatycznej twarzy o ciepłym spojrzeniu. Mężczyzna rzucił swemu synowi krótkie spojrzenie pełne rozbawienia, po czym zniknął za drzwiami, które Emilio jeszcze niedawno zamknął.
Leżący na ziemi mężczyzna drgnął. Przebudził się ze snu, który go zmorzył niewiadomo na jak długo. Argentyńczyk rozejrzał się po korytarzu. Ten pozostał pusty i nieskalany śladami czyjejkolwiek obecności. Emilio wstał niepewnie. Po chwili jednak stwierdził, że czuje się lepiej, niż wcześniej. Nie przejmując się jeszcze swą sytuacją, najzwyczajniej w świecie otworzył znajdujące się po jego prawej stronie wrota. Przygotował sobie uprzednio latarkę.
Przez szparę w drzwiach przedostał się nikły promień światła. Padł on mniej-więcej na środek podłogi, która była teraz... Pusta. Emilio, zdziwiony, omiótł pomieszczenie własnym źródłem światła. Drobne żyjątka z nieznanych przyczyn przylgnęły do ścian i kątów. Mężczyzna nie zastanawiał się długo. Ruszył żwawo do drzwi.
Jak można się było spodziewać, rozciągał się za nim kolejny korytarz, podobny do wcześniejszych. Emilio przyspieszył kroku, a nawet momentami truchtał. Nie mógł wiedzieć co przed nim, kiedy nastąpi koniec wszystkiego co chore lub czy ujrzy wreszcie swych współtowarzyszy. Jednakże postać, która nawiedziła go we śnie podziałała nań pokrzepiająco. Dziękuję, pomyślał mężczyzna, przemierzając metr za metrem. Ponure myśli opuściły go. Przynajmniej na razie.
Gdy jego oczom wreszcie ukazały się drobne drzwi na horyzoncie, Emilio przyspieszył i biegł teraz sprintem. Był pewien, że jest coraz bliżej. Czego? Na pewno nie czegoś złego. Wreszcie wrota były już na wyciągnięcie ręki. Mężczyzna wysunął przed siebie górną kończynę, po czym chwycił za klamkę i szarpnął. Drzwi nawet nie drgnęły.
Spojrzała z przerażeniem na ciało Rafaela, by po chwili przenieść wzrok na stojącego obok mężczyznę.
- Zabiłeś go. - wyszeptała, bardziej jako stwierdzenie faktu niż pytanie. Dotarło do niej to, że kimkolwiek był byt sterujący ciałem Ethana, to właśnie on był odpowiedzialny nie tylko za śmierć "właściciela ciała", ale i za śmierć dziewczyn i Rafaela. Uzmysłowiła sobie że jest zupełnie sama, a cała reszta grupy była zbyt daleko by usłyszeć jej krzyk. O ile reszta grupy w ogóle żyła...
Mimo to wydała z siebie gardłowy jęk, zduszony przycisniętą do ust dłonią. Nie mogła się spodziewać że Hypnos okaże się tak nieprzyjazne. W pierwszej chwili chciała odwrócić się i zacząć biec przed siebie, jak najdalej od "Ethana". Ale czy było dokąd? Czy ktokolwiek jej pomoże?
Aby przetrwać, musiała z nim współpracować.
- Zabiłeś go. - powtórzyła, tym razem dużo pewniej. Była w stanie, w którym nie miała głowy do analizowania tego co czuła, a raczej skupiała się na tym co zrobić, by za chwilę nie skończyć jak Rafael.
- Po co tak właściwie jestem wam potrzebna? - zapytała, rzucając mężczyźnie wyzywające spojrzenie.
/liczę na to że Ethan zabierze Courtney ze sobą, jako że dzisiaj rozpoczęły się juwenalia i do niedzieli mnie nie ma
Emilio zrobił krok za siebie, aby objąć wrota swym spojrzeniem. Przyznać trzeba, że w jego oczach był amok. Przynajmniej przed odkryciem, że dalsza droga jest niemożliwa. Teraz w oczodołach osadzone były zgliszcza płonącej tak żywo nadziei. Intuicja podpowiadała Argentyńczykowi, że niebawem spotka swych współtowarzyszy. A skoro nie może iść dalej, możliwe, że są oni właśnie za tymi drzwiami.
Emilio postąpił przed siebie. Opuścił go lęk przed spotkaniem z obcymi. Niech tu przyjdą, chętnie z kimś pogadam. Liczyło się dotarcie do swoich. Jakikolwiek znak.
-Hej! - Emilio krzyknął, przybliżając swą twarz do ciężkich skrzydeł. Po chwili bez oporów rozpoczął swe nawoływanie. Odpowiadało mu echo wędrujące przez całą długość korytarza. Ale może krzyk dochodził też do sąsiedniego pomieszczenia? Być może do uszu tych, którzy się w nim znajdowali? Emilio miał nadzieję, że tak właśnie jest. Sam, przykładając ucho do zimnych drzwi w przerwach wypełnionych ciszą, niewiele wychwytywał. Wołał jednak dalej. Buchnął płomień nowej nadziei.
- Co? Ja nie... - Ethan początkowo odruchowo chciał się bronić. Jednak opanował się.
- To znaczy Hellenę to ja zabiłem ale tylko dlatego że udusiła Allison. Zresztą, nie mówmy o tym. Chodź ze mną. Jesteś moją nadzieją. Obiecałem, że znajdę kogoś, z kim nawiążę otwarty kontakt.
I ruszyli. Jednak nie musieli się wspinać, gdyż Ethan skorzystał z tajnego przejścia u podnóża góry, a potem za pomocą kapsuły dostał się do bazy obserwacyjnej jednego z wielu podziemnych kompleksów na Hypnos.
- To centrum obserwacyjne - opowiadał dziewczynie, wychodząc z kapsuły. - Stąd prowadzimy obserwację otoczenia: temperatura, wilgotność, żerowanie zwierząt. Oraz w tej wyjątkowej sytuacji wasze przybycie.
W pomieszczeniu ujrzeli wiele skarlałych istot podobnych do ludzi, co zapewne nieco zszokowało Courtney, która jednak myślami i tak była na juwenaliach.
Ethan wyczuł nerwowe napięcie i zbliżył się do jednego z nich. Zaczął rozmawiać w języku, którego dziewczyna nie rozumiała.
- Co się dzieje? - zapytał.
- Nie przeszli testów. Zaczęli bezsensownie zabijać. Nie możemy ich zaakceptować. Wdrożyliśmy protokół testu X ale nie spodziewamy się pozytywnych rozwiązań - usłyszał odpowiedź.
Test X nie oznaczał dobrych wiadomości.
- Kogo wybraliście? - dopytywał się Ethan.
- Jednego z mniej groźnych jak się wydaje, ale sam chciał tu zjechać. Wkrótce wpuścimy gaz. O! No ale widzę, znalazłeś sobie przyjaciółkę - zaśmiał się. - To daje pewne nadzieje. Dobra, zaryzykujemy. Powiedz jej, żeby się rozgościła.
Zniecierpliwieni Cheyne i Evanna w końcu także zeszli do krateru i winda posłusznie podjechała. Jako, że sami nie wiedzieli co chcą dalej zrobić, wsiedli do niej i dali się ponieść w nieznane.
Ściana, prostopadła do tej przy której stał Emilio, nagle zaczęła się ruszać ku jego zdziwieniu. Ujrzał szyb, z którego wyłonił się dobrze już mu znany obły kształt kapsuły komunikacyjnej. Wysiedli z niej Cheyne i Evanna. Emilio wybałuszył oczy, zastanawiając się, dlaczego musiał przebyć te wszystkie korytarze, skoro oni dotarli bezpośrednio tutaj. No chyba, że spotkało ich coś po drodze?
Tymczasem Olo i kapitan znajdowali się raptem kilka kroków dalej, za nieprzebytymi, przynajmniej od strony Emilia drzwiami.
Gdy tak stali wpatrzeni w maszynerię i Dimitrija, nagle gdzieś z maleńkich otworów w ścianach zaczął wydobywać się błękitny gaz, a z głośników dobiegł dziwnie znany głos. Co ciekawe, był to głos mówiący w ich języku.
- Ziemianie, ponieważ nie szanujecie życia, zabijając niewinne stworzenia, byle tylko zaoszczędzić sobie nieco wysiłku, zostaliśmy zmuszeni do postawienia was w tej trudnej sytuacji. Gaz sprawi, że wszyscy zaśniecie w ciągu dziesięciu minut. - Znów skorzystał z informacji, jakie przechowywał mózg Ethana. - Czy jest inne wyjście poza uruchomieniem mechanizmu uśmiercającego waszego przyjaciela? Być może. Jednak łatwiejsze zapewne będzie po prostu przejść po podłodze, z wiadomym skutkiem. To jest lekcja. Nie chcemy tutaj nikogo, kto nie szanuje innych istot. Wciąż wierzymy w wasze opanowanie i szacunek dla życia. Powodzenia!
- Niech to szlag! - zaklął Cash. - Przecież to Ethan!
Jednak wciąż nie widział wyjścia z sytuacji...
Emilio przestał krzyczeć, gdy raptem wstrząsy, czy też drżenie niewiadomego pochodzenia, zawładnęło korytarzem. Mężczyźna poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Co się dzieje?. Odpowiedź na to pytanie zmaterializowała się po chwili pod postacią kapsuły, która się nagle pojawiła. Emilio nie wiedział, kogo się może spodziewać. Dlatego odjęło mu mowę ze zdziwienia, gdy ujrzał Cheyne'a i Evannę. Ci zdawali się być w podobnym stanie. Emilio już chciał wydobyć z siebie pierwsze pytania, gdy nagle do jegu uszu doszedł nikły dźwięk zza drzwi. Mężczyzna przystawił palec do ust, dając tym samym przybyłej dwójce do zrozumienia, aby zachowali ciszę. Sam zaś starał się wyłapać słowa. Nie mógł być tego pewien, lecz miał wrażenie, że za zamkniętymi drzwiami nie dzieje się nic dobrego.
Olo nie otrzymał odpowiedzi od Dimitrija. W zamian za to usłyszał komunikat z głośników. - Ethan? - powtórzył po kapitanie. Nigdy wcześniej nie miał styczności z biologiem, więc nie mógł wiedzieć kto mówi. Zaczął celować z broni w różne kierunki, ale chociaż chciał strzelać to nie miał w co. Dodatkowo ograniczał go fakt, że Agca wciąż "był pod nożem" i każdy jego pochopny ruch mógł uruchomić mechanizm. Niebieski dym rozprzestrzeniał się z każdą sekundą po całym pomieszczeniu, a Olo nie zamierzał czekać. Podszedł do drzwi i zaczął szarpać za klamkę. - Jest tam ktoś? Otwierać, kurwa!
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.