Zadania- immunitet
Dodane przez agusia dnia Czerwca 15 2011 00:22:43

W rozwinięciu newsa zadania na immunitet.
Gratulujemy Umbastycznemu i pandzie :)

Rozszerzona zawartość newsa

Andzia

Uliczki Londynu skąpane były w bladym świetle zachodzącego słońca, kiedy szesnastoletnia Ivette wracała do domu w wesołych podskokach. Jej twarz rozświetlał promienny uśmiech, dziewczyna zarażała dobrym humorem nawet przechodniów. Dzisiejszego dnia uświadomiła sobie w końcu, jak bardzo ważna jest dla niej muzyka. Każdy, chociażby najlżejszy dźwięk wydawany przez ukochany fortepian wywoływał u niej uśmiech. Dziewczyna skręcała już we właściwą uliczkę, widziała dach swojego wiktoriańskiego domu, gdy ciszę naruszył nagle czyjś przeraźliwy krzyk. Ivette przystanęła raptownie, czując jak staje jej serce. Ten dźwięk rozpoznałaby wszędzie. Przez jej głowę przebiegła tylko jedna myśl : matka. Iv, bez namysłu, rzuciła się pędem w stronę domu. Jej kruchość, niewinność i niezwykła wrażliwość sprawiły, że niechciane łzy zaczęły spływać ciurkiem po jej bladych policzkach. Krzyk powtórzył się, tym razem słabszy, a Iv poczuła się, jakby ktoś wstrzyknął jej dawkę adrenaliny. W niezwykłym tempie dotarła na niewielki przedsionek swojego domu. Ręką była już w połowie drogi do klamki, kiedy nagler30;
- Richard, ja nie chciałam! Ja naprawdęr30; byłam wtedy samotna! Nie wiedziałam co robię, to było dawno! Kocham ciebie! Proszę, odłóż to, zaraz wróci Iv. r11; żałosne błagania matki sprawiły, że cała krew odpłynęła z twarzy młodej dziewczyny. Stała tak przy drzwiach, w blasku słońca, zupełnie sama, bijąc się z myślami. Wciąż nie rozumiała. Nie potrafiła dopuścić do siebie myśli, żer30; ojciec właśnie zamierza zamordować matkę. Instynkt nakazywał uciekać jej stamtąd jak najdalej, biec na policję, ale miłość do matki była silniejsza niż poczucie własnego bezpieczeństwa. Nacisnęła srebrną klamkę w tym samym momencie, w którym rozległ się głośny strzał. Dźwięk ten dudnił w uszach Ivette niczym dzwon. Blada jak ściana, z zaciśniętymi w wąską linię ustami ruszyła na ołowianych nogach w stronę źródła dźwięku. Wiedziała już, zanim ujrzała leżącą na posadzce w kuchni martwą matkę. Wiedziała, choć za wszelką cenę starała się nie patrzeć na krew sączącą się z jej piersi, ogromną, czerwoną plamę na jej białym sweterku.
- Tator30; - z ust Iv mimowolnie wydobył się zachrypły, przepełniony rozpaczą i niedowierzaniem jęk. Ojciec odwrócił ku niej swą twarz, a uśmiech który się na niej pojawił sprawił, że w dziewczynie zabuzowała zaciekła nienawiść, chęć zemsty pomieszane z bólem i cierpieniem. Bała się. Strach wypełniał ją od czubka głowy aż po pięty. Ojciec nie ruszył się ani o milimetr. Jego wargi rozciągnęły się jedynie w jeszcze szerszym uśmiechu.

***
Osiemnaste urodziny dla każdego człowieka są jednym z najważniejszych dni w życiu. Dla nastolatków r11; przełomowym momentem. Iv czekała na ten dzień od dwóch lat. Dwa lata pełne bólu, wiecznych kłótni, awantur, gróźb i nienawiści. Wszystko miało dobiec końca właśnie tego dnia. Kiedy Ivette włożyła do walizki ostatnią bluzkę, poczuła jak cała presja, którą czuła przez te kilkanaście miesięcy po prostu po niej spływa. Była wolna. Jednym, zwinnym ruchem złapała dłonią za uchwyt walizki i zeszła po schodach na palcach, aby nie obudzić ojca. Nie miała zamiaru zostawiać nawet listu. Nie był tego wart. Dla ochrony własnego życia musiała zrezygnować z marzeń, przyjaciół i wolności. Poświęciła dla niego wszystko, podczas gdy on zimną krwią zamordował jej matkę. Chciała z tym skończyć właśnie teraz. Cudem było, że w egipskich ciemnościach, panujących w domu, udało jej się jakoś wymacać klamkę. Natychmiast odskoczyła. Iv zrobiła pierwszy krok ku wolności, lekki, wieczorny wietrzyk, owiewał jej twarz, sprawiając, że wstąpiły na nią łzy szczęściar30;
- No, no, no. r11; dziewczyna zadrżała, wszystko uleciało z niej nagle jak z dmuchanego balonika. Pozostało jedynie tępe uczucie pustki. Zacisnęła mocno powieki, kiedy ciepły oddech ojca musnął jej skórę.
- Nigdzie się nie wyniesiesz. Będziesz gniła tu ze mną do zasranej śmierci! r11; syknął i ścisnął gwałtownie jej ramię, by gwałtownie obrócić ją ku sobie. Walizka wypadła z ręki Ivette, uderzając z głuchym hukiem na podłogę.
- Ja tu dyktuję warunki, ale widzę, że jeszcze tego nie zrozumiałaś. Trzeba będzie zastosować inne metody. r11; ucisk na ramię wzmocnił się, powodując ostry ból, promieniujący aż do nadgarstka. Iv nie szarpała się, ani nie krzyczała. To nie miało sensu. Przede wszystkim ona nie miała już na to siły. Umysłem i ciałem całkowicie poddała się woli ojca, który r11; nadal ściskając jej ramię r11; ruszył małymi schodkami w dół, do piwnicy. W pewnym momencie dziewczyna potknęła się na schodach i wówczas musiał ciągnąć ją po podłodze, co było jeszcze bardziej bolesne. Kiedy znaleźli się już w chłodnym, przepełnionym wilgocią pomieszczeniu, popchnął ją gwałtownie na twardą ścianę, o którą uderzyła z impetem. Po tym akcie przemocy, Ivette osunęła się bezwładnie na podłogę.
- Będziesz tu leżeć i się nie ruszać. Radzę się nie stawiać, jeśli nie chcesz skończyć jak twoja mamusia, dziwka. r11; warknął i wymierzył jej siarczysty policzek, do czego zdążyła się już dawno przyzwyczaić. Jej twarz była już od takich uderzeń cała posiniaczona. Gdy ojciec zatrzasnął za sobą drzwi, pozostawiając ją w całkowitej ciemności, poczuła, jak emocje, które tłumiła w sobie tak długo, wydostają się na zewnątrz w potoku łez.

***

Ivette od dawna nic nie jadła. Ojciec, przez tydzień dawał jej jedynie suchy chleb i wodę. Z tego musiała wyżyć. Teraz miała akurat to szczęście, że nie przychodził już kilka razy na dzień, byle tylko przemówić jej do rozumu. Już dawno nie czuła się tak zażenowana. Smugi, po czarnej kredce, ciągnęły się od kącików oczu aż do brody. Kasztanowe włosy, powyginane były we wszystkie strony, a blada skóra aż lśniła od zimnego potu. Iv, po raz kolejny tego dnia, podniosła się chwiejnie do pozycji stojącej. Widoczność momentalnie zastąpiła jej plama czerni. Musiała przytrzymać się ściany, by się nie przewrócić. Kiedy odzyskała już rwzrokr1; mimowolnie skierowała swe tęskne spojrzenie na małe okienko, wpuszczające do piwnicy trochę światła. Głośne krzyki i piski, bawiących się dzieci, wprowadzały ją w niemalże rozpacz.
- Wydostanę się stąd. r11; mruknęła do siebie słabym głosem, i zaczęła gorączkowo szukać czegoś w kieszeniach. Serce podskoczyło jej do gardła, kiedy wyczuła coś twardego i cienkiego. Delikatnie chwyciła palcami małą rzecz i uniosła ją do oczu. Spinka. Poczuła rozlewające się po całym ciele podekscytowanie. Szybkim krokiem podeszła do drzwi piwnicy, i włożyła spinkę w niewielki zamek. Klucz nie był włożony od zewnątrz, więc z łatwością otworzyła drzwi. Matka kiedyś uczyła ją, w jaki sposób przekręcać spinkę, by zamek odskoczył. Niewielkie schodki prowadziły do kuchni, w której po chwili się znalazła. Z salonu dało się słyszeć donośny głos komentatora meczu. Świat za lekko uchylonym oknem stał dla niej otworem. Już robiła krok w jego stronę, już wyciągała ku niemu swą dłoń, kiedy jej uwagę przykuł duży nóż, leżący na blacie. Jej oczy zalśniły nagle, żądza zemsty i nienawiść zawładnęły nią całkowicie. Bez namysłu, złapała za rękojeść noża i pognała do salonu. Ojciec najwyraźniej jej nie usłyszał, gdyż nadal siedział do niej tyłem na kanapie, wpatrując się w przeskakujące obrazy na ekranie telewizora. Iv, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę syknęła cicho.
- Ojcze.
Nie chciała robić tego bez uprzedzenia. Chciała, by patrzył jej w oczy podczas ostatnich chwil życia. Mężczyzna odwrócił się gwałtownie, a w jego oczach pojawiło się zaskoczenie, które po chwili ustąpiło miejsca strachowi. Wstał z miejsca i zaczął gorączkowo rozglądać się na boki, jakby szukając czegoś wzrokiem.
- Zabiłeś matkę. Przez DWA lata biłeś mnie, poniżałeś, szantażowałeś! Dwa lata mojego życia, które najlepiej wykreśliłabym z pamięci. Nie jesteś moim ojcem. Nigdy nim nie byłeś. Myślałam, że cię znam, aler30; JESTEŚ ZWYKŁYM MORDERCĄ!! r11; krzyk, który wydobył się z jej ust, wstrząsnął ojcem tak bardzo, że zaczął powoli cofać się ku wyjściu.
Iv pokręciła głową z szalonym uśmiechem.
- Nie uciekniesz mi! Jesteś w pułapce. Kto by pomyślał?!
- Proszę, zabij mnie! r11; mężczyzna uniósł ręce, a na jego twarzy również pojawił się uśmiech. r11; Nie wiem, co ci to da. Chcesz pomścić matkę? Nie warto. Ona i tak była tylko zwykłą kurwa!!
Tego było dla Ivette za wiele. Tymi słowami przelał kielich goryczy. Iv gwałtownym ruchem cięła go prosto w pierś. Czerwona krew trysnęła na wszystkie strony, ojciec upadł z łomotem na ziemię. Dziewczyna próbowała wychwycić jego ostatnie spojrzenie, wyraz twarzy. Z kamienną twarzą czekała, aż jego oczy staną się puste i martwe.

***

Okrągły księżyc wisiał wysoko nad ponurym lasem, oświetlając swym słabym blaskiem monumentalne drzewa, kiedy Ivette ciągnęła worek z martwym ojcem po ściółce. Nocne ptactwo grało właśnie jakiś przerażający koncert, ale ona niczym niewzruszona, uderzała workiem brutalnie o wystające korzenie i drzewa. Na jej twarzy błąkał się uśmiech, który wcale nie oznaczał szczęścia. Wręcz przeciwnie. Gdyby ktoś ujrzał ją w tej chwili, uznałby zapewne, że jest on nieco niepokojący. Gdy uznała w końcu, że jest na tyle daleko od cywilzacji, i zakopane ciało mógłby odkryć tu jedynie myśliwy, rzuciła worek na ziemię i zacisnęła mocniej dłoń na uchwycie łopaty.
- Chętnie bym się Tobą jeszcze pobawiła, ale obawiam się, że nie mam czasu. r11; zapiała z szalonym błyskiem w oku. Głośne wycie wilka odbiło się echem po lesie. Iv włożyła łopatę w ziemię i zaczęła kopać. Im głębiej kopała, tym ten dziwny stan ulatniał się z niej coraz bardziej, pozostawiając jedynie uczucie pustki i otępienia. Nie okazywała jednak swojej słabości, i dalej zasypywała piaskiem wrzucone do dołu ciało ojca. Po ostatniej rłopacier1; poczuła jak wszystkie napięte dotąd mięśnie rozluźniają się momentalnie. Uklękła przed grobem i położyła jedną rekę na wilgotnej ziemi.
- Mam nadzieje, że gnijesz w piekle. r11; syknęła przez zęby. I chociaż, mimo śmierci nienawiść jej nie opuściła, poczuła, jak po policzkach spływają jej gorzkie łzy. Dopiero w tej chwili dotarło do niej, co tak naprawdę zrobiła. Jak bardzo zniżyła się do jego poziomu, mordując. Nigdy nie była taka. Chciała skończyć Akademię, zostać pianistkę, mieć męża dzieci i normalnych, kochających rodziców. Chciała żyć pelnią szczęścia, a on odebrał jej wszystko. Coś w środku nie pozwalało jej jednak zapomnieć o jego ostatnim uśmiechu, pustych oczach. Ukryła twarz w dłoniach, jej ciałem wstrząsnął potężny, konwulsyjny szloch. Nie wiedziała, co w tamtym momencie dało jej siły, by odejść i zapomnieć. Może to uczucie, że ktoś jest przy niej i wspiera ją. Zdawało jej się bowiem, że jakaś niewidzialna ręka dotyka jej ramienia. Wyobraźnia płatała jej figle, ale dzięki temu udało jej się podnieść.
- Przepraszam. r11; te słowa kierowała jedynie do swojej matki. To jej była winna przeprosiny. Gdyby na czas zareagowała w dniu jej śmierci, może zdołałaby powstrzymać ojca. Dziś chciała zakończyć ten rozdział swojego życia, przestać zastanawiać się rco by było gdybyr30;r1; Ostatnie spojrzenie na grób ojca wystarczyło jej, by podjąć decyzję. Odwróciła się i odeszła w ciemność, by zostawić za sobą przeszłość i rozpocząć nowe życie.



NICKA

Wtuliłam się mocniej w poduszkę. Pachniała lawendą r11; zapachem, który kojarzył mi się z mamą. Ta istotą, której krzyki słychać było teraz z kuchni. Przeplatały się z oskarżycielskim tonem tyrana domu, czyli mojego ojca. A raczej człowieka, który mnie spłodził, gdyż trudno byłoby przyznać się do bycia dzieckiem tego potwora. Miałam ogromna ochotę zbiec na dół i zasłonić swą rodzicielkę własnym, mizernym ciałem pięciolatki, jednak strach paraliżował mnie od wewnątrz. Byłam bezsilna wobec bólu zadawanego mojej matce i jednocześnie mnie. Czułam się okropnie, ponieważ nie mogłam robić nic. Pozostało mi tylko siedzieć bezczynnie, zatopioną w fotelu na strychu i czekać, aż mójr30; ojciec, ostudzi się ze złości i pójdzie na piwo.
Nie musiałam wyczekiwać wybitnie długo. Już po paru minutach odgłosy wyzywania się na płci słabszej ustały. Zapadła głucha cisza. Czekałam w napięciu na to, co się wydarzy. W końcu do mych uszu doszedł pewien odgłos, mianowicie trzaśnięcie drzwiami. Miałam wrażenie, że dom trzęsie się w fasadach. Tyran wyszedł, mogłam więc zejść do swej nieszczęsnej matki.
Zbiegłam szybko po schodach, potykając się czasem, przez swoje krótkie, dziecięce nóżki. W końcu dotarłam na parter, lądując twarzą na brudnej podłodze. Nie zraziłam się i pomimo obtłuczonego policzka pobiegłam do swojej kochanej, mamy. Czymże był obolały kawałek twarzy w porównaniu z tym, co znosiła ma rodzicielka? Zwolniłam swoje tempo i na palcach weszłam do kuchni.
Tym razem widok, który mnie zastał, był bardziej drastyczny niż ostatnio. Moja mama r11; kobieta, która utraciła swa młodość przedwcześnie przez człowieka, w którym źle ulokowała uczucia, leżała teraz na zimnej podłodze, plecami opierając się o szafki kuchenne. Upstrzone były plamkami czerwieni. Krew, ta sama, która płynęła w moich żyłach, zalewała jej twarz. Miała rozcięta wargę, z której wciąż obficie sączyła się struga czerwieni, lejąc się na i tak pobrudzoną koszulę. Na bladej twarzy także zauważyłam krew. Powieki były przymknięte r11; przysłaniały więc kochane oczy.
Normalne dziecko zapewne przestraszyłoby się nie na żarty. Ja jednak dojrzałam szybciej, jakby los chciał przygotować mnie na to, co miał dać mi w późniejszym życiu. Podeszłam powoli do mamy i przytuliłam się do niej mocno. Jęknęła z bólu. Zrobiło mi się głupio, więc chciałam się odsunąć. Mama jednak objęła mnie jednym ramieniem i przysunęła do siebie. Na jej twarzy odmalował się uśmiech, który musiał ją dużo kosztować w tamtej chwili. W końcu otworzyła oczy. Odmalowywało się w nich cierpienie, zaś niegdyś świeże niczym wiosenne niebo, tęczówki były przygaszone. Jakby cała radość z życia została stłumiona i podstępem wykradziona. Bo tak właśnie byłor30;
-Mamusiur30; - powiedziałam, patrząc na jedyną, bliską mi osobę.
-Jenniferr30; - powiedziała tak cicho, że prawie nie usłyszałam.
-Przepraszam. Jar30; ja mu kiedyś pokażę r11; rzekłam, przepełniona pasją i bólem. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że kiedyś faktycznie dotrzymam słowa.
Podeszłam do zlewu i świeżo wypraną ścierką nasączoną wodą z kranu obmyłam twarz mamy. Zza smug krwi wydobyła się ta dobrze mi znana twarz: niebieskie oczy zwrócone były ku mnie z nutką przeprosin, jakbym to ja była bita i poniżana przez kogoś, kogo kochałam. Blada twarz oblepiona była kosmykami kasztanowych włosów.
-Mamusiu idź się połóż, proszę. Ja tu posprzątam r11; powiedziałam, spuszczając wzrok. Upaprałam się trochę krwią. Krwią czystą i nieskażoną, kobiety uczciwej, choć i tak pokaranej przez życie zbyt sowicie. Pomogłam jej wstać, gdyż kat tego domu akurat w znęcanie się nad własną żoną wkładał mnóstwo energii i zaangażowania. Mama, wspierana przez moje wątłe, dziecięce ramiona, jakoś doczłapała do łóżka, które dzieliła ze swym mężem, a moimr30; ojcem. Nie znosiłam tego słowa.
Położyła się na plecach. Z jej ust ponownie wydobył się jęk. Nie mogłam na to patrzeć. Złożyłam na jej czole gorący pocałunek kochającej córki. Po chwili bez namysłu podwinęłam także jej bluzkę i ucałowałam w wystający brzuszek, w którym chował się mój nienarodzony brat. Bez wiedzy, mając tylko swoją dziecięcą naiwność, wierzyłam, że z tamtego miejsca nic nie słyszy i tylko rośnie co dzień, by w końcu narodzić się i zmiękczyć ojcowskie serce.
Wróciłam do kuchni, by zmyć ślady zbrodni. Gąbką i szmata ścierałam krew z posadzki, by wycisnąć ją do zlewu, gdzie spływała obficie do ścieków. Łzy kapały mi po policzkach, łącząc się ze szkarłatem w zlewie. Choć chodziłam po tym świecie dopiero pięć lat, zbyt często zadawałam sobie pytanie: Dlaczego?
Położyłam się spać później niż zwykle, gdyż bałam się gniewu ojca, toteż do północy szorowałam pieczołowicie kuchnię. Tak, aby wchodzący nigdy nie domyślił się, jakie sceny się tu odbywały.
Księżyc świecił na niebie swa okrągłą, białą tarczą. Wsunęłam się błyskawicznie pod ciepłą pierzynę i wpatrywałam w nocne niebo za oknem. Moja mama była kobieta wierząca i od najmłodszych lat wpajała mi do głowy chrześcijańskie obyczaje i twierdzenia. Jednak do kościoła nie chodziłyśmy ze względu na ojca
-Panier30; - zaczęłam swa dziecięca prośbę do Boga. W oczach lśniły mi łzy r11; Przecież widzisz stamtąd to, co się dzieje na świecie, który stworzyłeś. Dlaczego na to pozwalasz? - pytałam, chlipiąc już cichutko r11; Mama jest taka dobra, a ty ją krzywdzisz. Powiedz, co ja ci takiego robię, że mnie karzesz?! r11; zaczynałam powoli wpadać w histerię, która została mi do końca życia. Chciałam dalej oskarżać Boga i wymieniać mu jego przewinienia wobec ludzi, lecz coś mi przerwało. Co gorsza, to rcośr1; okazało się być rkimśr1;. Mianowicie moim ojcem.
Zasłoniłam się kołdą aż po głowę. Otoczyły mnie całkowite ciemności. Niestety nie mogły mnie ochronić przed odgłosami, które doszły do mych uszu.
-Znowur30; - powiedziałam, po czym zaniosłam się stłumionym płaczem. Nie wiedziałam nawet, co czeka mnie w dalszym życiu.


chlaaron

- Ruda, nie zapłaciłaś za swoją działkę! - Krzyknął Bob, gdy poprosiłam o kolejną dawkę porządnej heroiny. Faktycznie, z kasą u mnie ostatnio krucho, uciekłam z domu, policja mnie szukała a o pracy nie było mowy, nie miałam nawet skończonej szkoły.
- Ale Bob... Proszę Cię. - Błagałam dalej. Facet był nieugięty, ale przecież byliśmy narkotyczną rodziną, musiał to zrozumieć. - To ostatni raz. - Wyłkałam, jednak nic z tego.
Bob spojrzał na pozostałych mieszkańców meliny dopatrując się zgody. Raoul - pierwszy pod względem dominacji kiwnął przecząco głową. Spojrzałam na Niego błagalnie, ale Bob zabrał głos.
- Najpierw zapłać! - Wysyczał. Wiedziałam, że gdyby nie było teraz z nami Raoula ampułkę dostałabym bez żadnych skrupułów. Bob był jego prawą ręką. To Bobowi powierzał towar, bo wiedział, że się Go boi.
- Nie mam kasy... - Wyłkałam a parę ćpuńskich łez spadło na brudną podłogę. Jeśliby mi nie dał zatopiłabym się w nicości. Nic bym nie czuła, nie istniałabym. - No nie wygłupiaj się. Wiem, że prędzej czy później mi dasz. Zrób to teraz. Nie mam zamiaru czekać. - Powiedziałam nerwowo starając się uśmiechać. Bob znów spojrzał na Bossa, lecz tym razem tak, jakby chciał się nade mną ulitować i miał zamiar go prosić o zgodę.
- Zapłacę za Ciebie. - Doszedł do mnie głos Cassie, która jako jedyna z pozostałej dziewiątki zabrała głos. Cassie to zaledwie 15-letnia ofiara Raoula. Była z nami raptem drugi raz, o ile dobrze pamiętam. Pierwszy zastrzyk zrobił jej parę dni temu. Zaraz po śmierci tego zupełnie zniszczonego narkomana, który wziął za dużą dawkę i zmarł w naszej melinie. Wyrzuciliśmy trupa przez okno na dach sąsiedniego domu. Do dzisiaj tam leży i śmierdzi.
Gdy załadowałam strzykawkę uśmiech szczęścia nie schodził mi z ust; A gdy tylko moja skóra poczuła chłód igłu, gdy moje żyły poczuły słodkość heroiny cała oddawałam się w niebyt.
- A teraz się zbierajcie. - Powiedział wesoło Raoul przerywając wszystkim niesamowitą boskość.
- Tak, koncert zaraz się zaczyna. - Dodał Bob z jeszcze większym zapałem.
- Jaki koncert? - Spytałam z trudem wymawiając słowa. Kuły mnie w gardło.
- A to nic ciekawego. Ale później zapraszają na ćpańsko. - I to się liczyło. Nigdy nie byłam na koncercie rockowym, a tym razem miałam zamiar się porządnie pobawić i posłuchać dobrej muzy. Te biesiady, które puszczał Bob już mnie dźgały w uszy.
Koncert zespołu Driveshaft w pierwszym rzędzie był po prostu obłędny. Pierwszy raz uczestniczyłam w tak dobrej imprezie. Gdy muzycy pożegnali swoje tłumy widziałam, jak Raoul włazi na scenę i rozmawia z Nimi.
Do meliny - zaraz po koncercie przyszli nowi, a raczej starzy. Widać po nich było, że są już w strasznie zaawansowanym ciągu.
- Jestem Liam, a to mój brat Charlie. - Znałam ich z koncertu - to oni występowali na scenie. Od razu wiedziałam, że z nimi coś jest nie tak. Brali, i to już ostro.
- Co macie dobrego? - Spytałam wesoło podchodząc do Charliego i obejmując go za ramię jak starego kumpla.
- LSD, chcesz? - Natychmiast wystawiłam otwartą dłoń, na którą muzyk położył mały biały krążek, który połknęłam bez dłuższego zastanowienia. Ogromnie polubiłam LSD, ponieważ wydawało mi się, że wyostrza wszystkie moje zmysły.
Charlie usiadł obok mnie na podłodze biorąc dwie, a nawet trzy tabletki. Chwilę rozmawialiśmy o ćpuńskim życiu, o niuchaniu i o tym które dragi są chujowe. Pozostałe dwanaście osób naszej paczki też brało LSD. Wszystkim uderzyła ta sama fala. Prawie w tym samym momencie.
Zawsze z Raoulem robiliśmy coś szalonego, tym razem było inaczej. Zaszalał, ale w bardziej niepodobny do niego sposób. Podał mi rękę, bym mogła z łatwością wstać. Zawsze wiedziałam, że darzy mnie namiastką gorącego uczucia. Nie ukrywam też, że i on nie pozostawał mi obojętny, ale to nie miało znaczenia. Nasze zachowanie było uzasadnione dawkami, nikt się później nie tłumaczył, nikt nie rozpamiętywał. Przytulił mnie do swojego torsu i cmoknął delikatnie w czoło.
- Idziesz ze mną? - Szepnął. Staliśmy tak na środku pokoju pełnego ludzi, których mieliśmy za rodzinę.
Spojrzałam na Raoula i uśmiechnęłam się znacząco. Wziął mnie za rękę i ze spokojem skierowaliśmy się w stronę schodów. Spojrzałam jeszcze ostatni raz na braci: Liam obściskiwał się z Cassie a Charlie był dręczony przez resztę zabawą "100 pytań do..." kołysząc się w rytm własnej płyty. Nikt nie zwrócił na nas najniejszej uwagi.
Weszliśmy do jedynego, normalnie urządzonego pokoju w melinie. Żadne z nas nie zabrało głosu, nie wydało żadnego jęku, czy głośnego wydechu. Jego błądzące usta delikatnie całowały mój kark, coraz więcej moich ubrań leżało na podłodze. Po omacku doszliśmy do łóżka, już całkiem goli. Raoul spojrzał na mnie, rzucił na łóżko...
A później to już tylko bajka...

Umbastyczny

Ian obudził się wypoczęty i obrócił na drugi bok, by móc przytulić się do swej żony. Jego ręka natrafiła jednak na pustkę, więc mężczyzna otworzył odruchowo oczy i po błyskawicznym dostosowaniu rozmiaru niebieskiej tęczówki do ilości promieni słonecznych wpadających do źrenicy, zauważył tylko pomięte kredowobiałe prześcieradło.
-Kochanie? Gdzie jesteś?
Jego głos był aksamitnie miękki i wypełnił całe pomieszczenie, dotychczas przepełnione nietypową i nienaturalną ciszą. Pastor wstał z łóżka i ruszył boso do łazienki. Od razu wydało mu się dziwne, że niczego nie słyszy - jeśli Diana obudziła się wcześniej i coś robi, powinno być słychać jakieś hałasy: suszarkę do włosów, ekspres do kawy, lejącą się wodę, włączony telewizor... cokolwiek. Ian zerknął do pomieszczenia przez uchylone drzwi, ale łazienka była pusta. W lustrze zobaczył swą zatroskaną twarz z kilkudniowym zarostem i postanowił, że będzie musiał się ogolić. Swoje kroki skierował do kuchni. To pomieszczenie również okazało się puste. Mężczyzna ruszył jednak do lodówki, z której wyjął karton mleka. Davies nalał białego płynu do szklanki i poszedł w stronę drzwi, gdy kątem oka dostrzegł coś białego na stole. Z kilkumetrowej odległości poznał pismo Diany. Zostawiła list, serduszko moje poszło na zakupy, albo do kogoś znajomego - pewnie do Less. Ian usiadł na miękkim krześle i wziął kartkę do ręki. Po chwili w domu można było usłyszeć dźwięk tłuczonego szkła, a na podłodze tuż obok krzesła mleko wymieszało się z łzami.

KILKA GODZIN WCZEŚNIEJ

Diana nie mogła uznać nocy do udanych. Po wypełnieniu małżeńskiego obowiązku, odwróciła się plecami do męża i udała, że zasypia. Jednak tylko z pierwszym chrapnięciem ukochanego wyszła na paluszkach z sypialni. Musiała zrobić tylko kilka rzeczy, gdyż już wcześniej rozpoczęła przygotowania. Torba z ubraniami leżała gotowa na dnie szafy, do której Ian nie zaglądał. List pożegnalny był już gotowy. Diana położyła go na stole i ruszyła w stronę drzwi. Oparła się jednak o futrynę i wróciła do kartki. Spojrzała na nią smutno, pomięła w lewej dłoni i wrzuciła do kosza. Następnie wsadziła rękę do swej torebki i z jej czeluści wydobyła notes. Otworzyła go na pierwszej stronie i wykręciła pierwszy numer z listy na nowiutkim telefonie tarczowym.
- Nie mogę tego zrobić, to złamie mu serce. To nieludzkie.
W kuchni zapanowała chwilowa cisza, oznaczająca, że osoba po drugiej stronie słuchawki doszła do słowa.
- No dobrze...
Diana rozłączyła się i wyjęła z torebki chusteczki oraz jakąś kartkę, którą położyła na stole. Kobieta z rozmazanym makijażem i wilgotną twarzą wyszła cicho, by spotkać się ze swoją miłością.

TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ

Ian wszedł na parkiet ze swą świeżo upieczoną żoną, młoda para trzymała się za ręce i patrzyła na siebie szeroko uśmiechnięta. Wynajęty zespół zaczął grać piosenkę, przy której Davies oświadczył się Dianie. Charakterystyczny takt na 3 oznaczał tylko jedno - walc wiedeński. Małżonkowie wirowali po całej sali, a wyglądali razem przepięknie.
Po pewnym czasie, gdy Ian tańczył z babcią Diany, jego żona i jej przyjaciółka Less udały się na ubocze. Pastor dojrzał to i postanowił to sprawdzić po tańcu, gdyż martwił się, że mogło stać się coś złego jego ukochanej. Po skończonej piosence odprowadził starszą panią i udał się na poszukiwania żony.
-... że kocham go najbardziej na świecie?
Pastor usłyszał te słowa zza bujnej tui, wszedł za nią i ujrzał dwie kobiety. Ze wzruszeniem i szerokim uśmiechem przytulił się do Diany.

******

Diana patrzyła z uśmiechem jak Ian tańczy elegancko z jej babcią. Gdy podeszła do niej Less i poprosiła o rozmowę, zgodziła się bez wahania. Kobiety udały się na ubocze, gdzie było ciszej i nikt im nie przeszkadzał.
- Kończ dzisiaj tę szopkę, po co to przeciągać? - Less wydawała się poirytowana całą sytuacją.
- Czemu Ty nic nie rozumiesz? To za daleko zaszło, nie mogę zrobić tego dzisiaj. Wiem, że muszę tak z nim postąpić, ja chcę od niego odejść, ale... Myślisz, że teraz to już tylko głupia maskarada? To wspaniały mężczyzna! Nie widzisz, że nasza zabawa staje się prawdą, że kocham go najbardziej na świecie?
Nagle zza krzewów wyłonił się Ian i kobiety struchlały ze strachu. Na ich szczęście mężczyzna był wzruszony i przytulił się do Diany - musiał nie słyszeć ich rozmowy.

6 MIESIĘCY WCZEŚNIEJ

Ian oraz Less przechadzali się po dużej galerii handlowej.
-Dziękuję, że ze mną przyjechałaś... Sam nie wiedziałbym, który wybrać, a bardzo mi zależy, żeby był najwspanialszy.
Beeyka uśmiechnęła się szeroko, jej mina jednak nie była zbyt przyjemna.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci, że wybrałam najdroższy... jest najpiękniejszy, na pewno spodoba się Dianie.
- Jeśli o nią chodzi to cena nie gra roli, byle moja ukochana była szczęśliwa. To ma być wyjątkowy wieczór.

DZIEŃ WCZEŚNIEJ

-Jadę jutro z nim po ten pierścionek... jaki chcesz?
Kobiety rozmawiały przy kawce i obu świeciły się oczy.
- Nie wiem, już mi i tak zepsułaś niespodziankę. Nie naciskaj go, niech sam coś wybierze, niech to będzie osobiste.
- Oszalałaś? Wybiorę jakiś bardzo drogi, potem go sprzedamy i będziemy miały większy budżet.
- Jak to sprzedamy? Będziemy miały wystarczająco dużo kasy!
- A po co Ci taki gadżet jak pierścionek od obcego faceta? - Beeyka głośno odetchnęła i przewróciła oczami po czym dodała: - No tak, nosisz od kilku miesięcy w torebce list prawdy...

ROK WCZEŚNIEJ

Kolejna impreza w malutkim Glenford trwała w najlepsze, lecz pastor musiał z niej wyjść, by rano normalnie odprawić nabożeństwo. Był już przy drzwiach, gdy ktoś położył dłoń na jego ramieniu.
- Ian, zostań z nami jeszcze chwilę.
- Przepraszam, wiesz, że obowiązki wzywają.
Nagle kobieta rzuciła się Daviesowi do ust i złożyła na nich namiętny pocałunek, ku uciesze kobiety, wielebny nie stawiał oporu.

DZIEŃ WCZEŚNIEJ

Diana i Less wracały razem samochodem z zakupów.
- Diana, wpadłaś chyba Ianowi w oko. Pamiętasz jeszcze nasz plan?
[i]- Mam go uwieść dla kasy? Myślisz, że to się uda i potem razem uciekniemy?
- Tak, kochanie. W końcu wyjedziemy z tego parszywego Glenford i będziemy mogły żyć jak się nam podoba. Tylko spróbuj go bardziej omotać, to może potrwać...
Kobieta zjechała na pobocze i zatrzymała samochód oraz wyłączyła silnik. Następnie rzuciła się łapczywie na usta i biust Diany.

~~~~~~~~~~~~

Głośnymi, ruchliwymi i neonowymi ulicami Las Vegas przechadzała się szczęśliwa para: Less Beeyka i Diana Davies z domu Baldwin.
- Ian uwielbiał tę piosenkę - rzuciła krótko Diana, a jej partnerka spoglądnęła na nią groźnie.
- Powinnaś o nim zapomnieć, był tylko pionkiem w naszej układance!
- Less, nie mów tak, to jemu wszystko zawdzięczamy. Pomyśl o Ashley. Jak mam zapomnieć o ojcu naszego dziecka?!


panda

Samochód jechał naprawdę szybko, jak na te przystosowane dla niepełnosprawnych. Dziadek zawsze jeździł jak pirat. Do tego włączał radio i podśpiewywał piosenki Lynyrda Skynyrda.
- Well, I heard Mister Young sing about her... well, I heard ole Neil put her down... No dalej Catherine, zaraz refren! - zawołał wesoło i zaczął wystukiwać rytm palcami o kierownicę, spoglądając przez lusterko na dziewczynę siedzącą z tyłu. Nie była w dobrym humorze.
- Męczysz mnie tym odkąd pamiętam, mam już osiemnaście lat... - zaczęła zirytowana, ale po chwili, patrząc na czekające spojrzenie starca, pokręciła ze zrezygnowaniem głową i dokończyła: - Sweet home Alabama, where the skies are so blue... Sweet home Alabama! Lord, I'm coming home to you!
W tym samym momencie samochód zahamował z głośnym piskiem opon. Dziewczyna nie liczyła już, ile razy była w tym miejscu. Za każdym razem jednak coś innego zachwycało ją i przyciągało wzrok. Spojrzała na dziadka. Patrzył w zupełnie inną stronę, zahipnotyzowany tak jak i ona przed chwilą. Wyobrażała sobie, jak bardzo cierpi. Nigdy nie mógł nawet zejść ze skarpy.
Przeniósł wzrok na nią, jak nigdy. Zmrużył oczy. Catherine znała to spojrzenie - chciał jej coś powiedzieć. Uniosła brwi w geście zapytania.
- Taka podobna do matki... Miała tyle samo lat co ty teraz, kiedy przyszła do mnie tego dnia...
Cath zacisnęła usta w wąską linijkę. Nienawidziła, kiedy zaczynał ten temat. Rozpamiętywał to co jakiś czas, potem dochodziło do kłótni i przez jakiś czas był spokój.
- Musisz o tym dzisiaj mówić?
- Po prostu się martwię. - spuścił wzrok w wyrazie zawstydzenia. - Penelope słusznie zrobiła, uciekając z Wyoming. Nie potrafiłem wychować jej, nie potrafiłem wychować też i ciebie. Kolejny rok słyszę, że izolujesz się od grupy. Doceniam twój wkład w naukę, ale... Nie brakuje ci czasem towarzystwa?
- Banda idiotów. - przewróciła oczami i prychnęła z niezadowoleniem. - Przecież wiesz, że gdyby było coś nie tak, powiedziałabym ci. Nie potrzebuję innych. A przez te lata nauczyłeś mnie więcej, niż każdy nauczyciel w szkole i nie pozwalam ci mówić, że gdzieś popełniłeś błąd.
- Co teraz? Niedługo skończysz liceum. Zasługujesz na coś więcej, niż siedzenie w Cheyenne.
- Dam sobie radę. - ucięła krótko. To nie był dzień na kłótnie. Wiedziała już, co zrobi. Prędzej czy później znajdzie się tam, gdzie jej myśli uciekają prawie w każdej minucie.


- Przyjmij kondolencje ode mnie, Słoneczko. Gdybyś potrzebowała kiedykolwiek pomocy, pamiętaj, że będę przy tobie, tak jak byłam przy twoim dziadku. - powiedziała łamiącym się głosem pani Gibbs. Catherine nawet na nią nie patrząc uścisnęła jej dłoń. To wszystko ją przerastało. Od kilku dni była na ostrych lekach, bo inaczej nie dałaby sobie rady z pogrzebem i rzeczami z nim związanymi. Mimo wszystko ciemne ubranie uwydatniało zapuchnięte oczy od płaczu na jej bladej skórze. Kolejni ludzie przychodzili, każdy mówił to samo, co wydawało jej się nieszczere i puste. Nikt tak jak ona nie znał dziadka i nikt nie przeżywał jego śmierci tak, jak ona. Teraz chciała tylko zrobić to, o co prosił ją już dawno temu. Poczekała, aż cała procedura się skończy, do czasu, kiedy zostanie nareszcie sama. Po pogrzebie wsiadła do samochodu i wróciła do wtedy już jej domu. Wyciągnęła voucher z szuflady. Usiadła na krześle w kuchni i przez kilka minut wpatrywała się w niego jak zaczarowana. Cały czas zastanawiała się, czy robi dobrze. W końcu miała dobrze płatną pracę, nie była od nikogo uzależniona... Tylko gdzie w tym wszystkim są inni ludzie?
Podniosła się z krzesła i podeszła do szafy. Wyjęła z niej starą, obszerną torbę. Jeszcze przez chwilę ogarniała wzrokiem cały salon. Nagle wstąpiło w nią coś dziwnego. Jakby duch dziadka był tuż przy niej i pchał ją do przodu z okrzykiem 'pamiętaj, o czym ci mówiłem!'. Po chwili kolejne podróżniki lądowały w torbie. Od zawsze to planowała i wiedziała, co ze sobą weźmie. Z podekscytowania drżały jej ręce. Nie musiała sprawdzać, czy wszystko ma. Po prostu to wiedziała. I kiedy wsiadała do samolotu jakiś czas później była pewna, że właśnie to było jej prawdziwym celem.


Powoli otworzyła oczy. Obraz przestawał już być mglisty i ujrzała nad sobą kilku Latynosów szepczących coś do siebie. Ostatnie, co pamiętała, to dżungla i z wyglądu niepozorny pająk siadający jej na tym kawałku biodra, którego nie zakrywały spodnie.
- Co się stało? - wyszeptała po portugalsku. Nie miała pewności, że którykolwiek z obecnych mówi w jej języku. Serce łomotało, oddech jeszcze się nie uspokoił. Gdzie są jej rzeczy? Gdzie notatki? Gdzie aparat?
- Za daleko poszła panienka... To złe terytorium, wie panienka? - powiedział chyba najbardziej rozgarnięty z nich wszystkich. Catherine rozejrzała się po pomieszczeniu. Prowincjonalny szpital w Brazylii, brakowało tylko karaluchów na podłodze. - Matka Ziemia pokarała... Zesłała na panienkę pająka! - po tych słowach cała grupa zaczęła ochoczo potakiwać z przestraszonymi minami. Mimo wszystko Cath nie była zirytowana ich obecnością, wręcz przeciwnie - uwielbiała ich spontaniczność i pogodę ducha. Po chwili jednak tamci wycofali się, otwierając szeroko oczy ze zdziwieniem. Zaraz potem zaczęli robić z palców krzyżyki i szli do tyłu, potykając się o siebie. Odwróciła wzrok i zobaczyła ją.
- Ines! - zawołała wesoło. - Jak dobrze znowu cię widzieć! Chodź tu do mnie!
Dziewczyna jednak nie była w nastroju do powitań, wręcz przeciwnie. Usiadła przy łóżku i ze smutną miną zaczęła mówić:
- Wyklęli mnie z rodu. Teraz miastowi mnie nienawidzą, a dzikusy nie chcą. - powiedziała smutno, spuszczając wzrok. Była śliczna jak na swój ród. Wyjątkowo łagodne rysy twarzy, nie aż tak czerwona skóra - to wszystko pozwalało innym myśleć, że nie wychowała się wcale w amazońskim buszu.
- To przeze mnie. - odpowiedziała Cath, przymykając oczy. Dalej była słaba. Na szczęście odratowano ją dość szybko. Tak jej się przynajmniej wydawało. Przesunęła rękę w stronę dłoni Ines i ścisnęła ją mocno.
- Przestań, Catalina! Nie wolno ci tak myśleć! - odpowiedziała szybko zaaferowana dziewczyna. Położyła drugą dłoń na ręce Catherine, ukazując różnicę w kolorze ich skór. - Nauczyłaś mnie czytać i pisać. Chociaż raz byłam mądrzejsza od szamana. Wyrwałam się stamtąd. A teraz... Napisałam list do prezydenta i idę na uniwersytet.
Cath prawie zakrztusiła się własną śliną. Odkrztusiła kilka razy.
- Co zrobiłaś? - spytała cicho. Nie mogła w to uwierzyć. Ines tylko wzruszyła ramionami. Nikt nigdy nie nauczył jej szanować władzy. Była w stanie zrobić coś takiego. Ines zaczerpnęła głośno powietrza, co znaczyło, że Cath czeka długa opowieść.
- No po tym, jak cię ukąsiło to cholerstwo, popłynęłam do szpitala. Potem cię tu przenieśli i czekałam, ale po dwóch tygodniach mi się znudziło trochę. Chciałam pokazać, ile się nauczyłam i list napisałam. Wysłałam i dostałam odpowiedź. Fajnie, co?
- Nic nie rozumiem. - odpowiedziała Amerykanka, łapiąc się wolną ręką za głowę. - Ile ja w takim razie spałam? Co z notatkami?
- Spokojnie, spokojnie. Będzie z jakiś miesiąc chyba. Notatki masz w szufladzie, tylko jest jeden problem. Oni spisywali dane i... No i cię wsypałam. Ale ja musiałam, bo by nie pomogli... A teraz widzieli książkę o Afryce i nie chcą takiej samej o nich...
Joyce westchnęła cicho. To dlatego tamci ludzie zachowywali się w taki sposób. Nie mogła i nie chciała jednak gniewać się na dziewczynę. Teraz trzeba było myśleć, co dalej. Straciła terytorium, na którym tak długo pracowała i tej pracy nie skończyła. Miała tylko jedno wyjście - oddać wszystko niedokończone, i w takiej formule wydać książkę. To by było nawet sensowne rozwiązanie.
- Nie martw się. - powiedziała w końcu do Ines, która prawie płakała z jej powodu. - Dam sobie radę. Zostanę tu jeszcze kilka dni, a potem... A potem zobaczymy.
- Naprawdę nie jesteś zła? - szepnęła z niedowierzaniem dziewczyna, spoglądając zdezorientowana na Catherine.
- Nie, nie jestem. - uśmiechnęła się szeroko i szczerze w jej stronę. - Przez ten czas stałaś się dla mnie jak siostra. Pisz czasem do mnie, skarbie, z tego uniwersytetu.
- KONIEC ODWIEDZIN! - wrzasnął ktoś z tyłu. Po chwili zza roku wyłoniła się kobieta o rubensowskich kształtach i groźnej minie, trzymającej w ustach jeszcze niezapalonego papierosa. Typowa brazylijska pielęgniarka.
- Jutro wpadnę! - powiedziała Ines i uściskała Catherine, po czym zniknęła za drzwiami. Obie jeszcze nie wiedziały, że widzą się ostatni raz, a Ines jutro zamiast przyjaciółki ujrzy puste łóżko...