Lion napisał/a:
Filmy, które jeszcze chcę zobaczyć:
- Lincoln
4 lata temu było spoko, nie znał mnie nikt, a i tak przez czasu brak chciałem by tydzień miał 8 dni.
Jako 15-latek nie złożyłem wyjaśnień, gdy wziąłem za majka to już miałem lat 16.
Miałem swój numer 23, jak Sparrow, ale Walter nie Jack, #Fingerling.
Stąd się wzięło moje zamiłowanie do treści brat. A umrę pewnie całkiem młodo, mając nie wiem 42?
Ostatni film, na którym byłem w kinie to "Wróg numer jeden", ale to już było trochę temu i go pewnie zdjęli.
5 nominacji do Oscara, w tym w kategoriach: najlepszy film, najlepszy scenariusz oryginalny i najlepsza aktorka pierwszoplanowa. Złoty Glob dla Jessiki Chastain w kategorii: najlepsza aktorka w dramacie. 3 nagrody Stowarzyszenia Nowojorskich Krytyków Filmowych, w tym za najlepszy film i reżyserię. Prawdziwa historia schwytania Osamy Bin Ladena. Najlepszy film 2012 roku zdaniem Stowarzyszenia Nowojorskich Krytyków Filmowych i National Board of Review. Największe polowanie ww historii ludzkości. Film, który mógł zmienić losy kampanii wyborczej w USA. Od zwycięstwa w kategoriach najlepszy film oraz najlepszy reżyser w głosowaniu New York Film Critics Circle, nowe dzieło Kathryn Bigelow nagrodzonej Oscarem za reżyserię rThe Hurt Locker. W pułapce wojnyr1;, typowany na faworyta oscarowego wyścigu. Trzy nominacje w głównych kategoriach do prestiżowych Satelite Awards. Polowanie na najsłynniejszego terrorystę w historii ukazane z punktu widzenia młodej agentki CIA (nominowana do Oscara Jessica Chastain, której rola porównywana jest przez krytyków do życiowej kreacji Jodie Foster w rMilczeniu owiecr1. Pomimo braku wiary kolegów, biurokracji oraz wielu przeciwności losu, agentce udaje się w końcu przekonać Pentagon, by wkroczyć do akcji i zaatakować domniemaną kryjówkę Osamy Bin Ladena
Na ten film poszedłem, bo chciałem iść na coś z bratem, nie mogliśmy się dogadać i w końcu jako ten "miękki" się dostosowałem. Do filmu nie byłem przekonany, ale zaskoczył mnie pozytywnie.
Film można nazwać paradokumentalnym. "Para", bo to jednak nie dokument, a film akcji z wykreowaną postacią głównej bohaterki, agentki CIA. Nie wiem na ile była to fikcja, a na ile prawda, bo sama historia związane z Osamą średnio mnie ciekawiła. To nie zmienia jednak faktu, że film jest dość klimatyczny, po prostu interesujący. Jeśli ktoś w trakcie oglądania liczy na dużo efektów specjalnych, mnóstwo akcji i tego typu rzeczy to się zawiedzie. Ciężko mi ten film ocenić jakąś notą. Po prostu jest dobry i można obejrzeć.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Kepler napisał/a:
Tak na serio, to nie wiem czy się skończył, po prostu zawiodłem się na wychwalanym Django
Może powiesz co Cię zawiodło w wychwalanym Django?
Nic się nie działo. Mało akcji, dużo gadania (czasem niezłego gadania) i rozpierducha na końcu, czyli przewidywalnie. wątek niewolników słaby i nie za bardzo mi pasował do klimatu szeroko pojętego westernu. Do tego Jamie Foxx, nie zrobił z Django postaci, która zapadnie w pamięć tak jak Vincent Vega, czy Aldo z Bękartów.
No ale ja się nie znam i pewnie to co napisałem to brednie
"Spring Breakers" to film, który w ostatnim czasie wzbudza wyjątkowe emocje. Nawet mnie się one udzieliły, bo w końcu wybrałem się do kina, czego zbyt często nie robię. Stąd też pokusiłem się o krótką recenzję...
Część ludzi, która jeszcze nie miała okazji obejrzeć najnowszego dzieła pana Korine zapewne zachodzi w głowę, jak to możliwe, że film z Seleną Gomez w roli głównej może zbierać tak dobre opinie, nie wspominając już o wyróżnieniu na festiwalu w Wenecji. Druga grupa osób, będąca już po seansie, wciąż pieje z zachwytu i rozpływa się nad geniuszem owego filmu... Są jednak też tacy, którzy obejrzeli ten film i najprawdopodobniej za tydzień już nie będą o nim pamiętać. Ja niestety (stety?) należę właśnie do tej ostatniej grupy, ale po kolei...
Dla jeszcze nie zaznajomionych z tematem, postaram się krótko streścić powyższy film. Fabuła oparta jest na luźnym schemacie rodem z kina Exploitation. Mamy tu czwórkę "wyzwolonych" dziewczyn (m.in. Vannessa Hudgens i Selena Gomez), które spragnione oderwania się od rzeczywistości i chęci zabawy, postanawiają wyjechać na szalone wakacje. Wkrótce ich plan zostaje zrealizowany. Na miejscu oprócz ciągłych balang i melanży spotykają tajemniczego Aliena (James Franco), który wyprowadza je w świat gangsterki i przemocy... To by było na tyle.
Jednym z najjaśniejszych punktów "Spring Breakers" jest niewątpliwie wcześniej wspomniany Franco, który zagrał naprawdę dobrze, choć wcale nie tak rewelacyjnie jak można było wywnioskować z niektórych opinii. Nie zaprzeczam jakoby miała to być jego życiowa rola, bo nie umniejszając Jamesowi - zbyt pokaźniej filmografii w swoim dorobku to on nie ma. Samo wyróżnienie się na tle reszty również do najtrudniejszych nie należało, biorąc pod uwagę niezbyt groźną konkurencję.
Propo konkurencji... Spośród dziewczyn najlepiej wypada panna Hudgens, która w roli pewnej siebie Candy, wypada dosyć wiarygodnie i tylko potwierdza to, że jest dobrą aktorką, zmarnowaną jedynie przez wytwórnie Disney'a.
Kolejna gwiazdka filmów dla młodzieży, Selena Gomez radzi sobie nie najgorzej w roli wierzącej i nieśmiałej Faith, która niestety w głupi sposób znika w połowie filmu... Pozostałych dwóch nie znam, a i nie piszę o nich, bo nie ma o czym. Z pewnością nie zapadają w pamięć, stanowiąc jedynie tło dla swoich poprzedniczek. W myśl idei "żeby stół miał cztery nogi".
Kolejnym ważnym elementem "Spring Breakers" są bardzo dobre zdjęcia. Widać, że spod ręki fachowca, choć mimo wszystko trochę przesadzone. O ile na początku wydawały się dosyć ciekawe to mniej więcej w połowie seansu, mnie osobiście zaczęły nużyć. Reżyser stosuje manewr mieszania scen i szybkich przejść, siląc się na kolejne ambitne ujęcia, jakby koniecznie chciał zatuszować słaby i przewidywalny scenariusz. To właśnie on jest największą bolączką filmu, wraz z miernymi dialogami. Czasami można wręcz odnieść wrażenie, że autor nie ma nic mądrzejszego do powiedzenia oprócz "Spring breaks forever".
Ale to wszystko to tylko pastiż... Gdyby nie nuta ironii i sarkazmu wprowadzona przez Pana Korine, jego najnowsze dzieło można byłoby uznać za kompletne nieporozumienie. Reżyser celowo operuje schematami, częstuje nas przeciętną (choć wyjątkowo popularną) muzyką - jak to się mówi - klubową, a nawet kawałkiem Britney Spears w jednej z prześmiewczych scen. Całość natomiast opakowuje wyjątkowo banalną fabułą. Ba, można nawet rzec, że celowo napisał kiepski scenariusz, by wpasować się w ideę swojego filmu. A wszystko po to, by zadrwić z masowej popkultury i przedstawić ją w krzywym zwierciadle. Ale... No właśnie - sęk w tym, że robi to zbyt minimalistycznie. Sceny, które mają być wirtuozerskie wcale takie nie są. Sytuacje, które mają być zabawne, też pozostawiają wiele do życzenia. Nie można przecież wszystkiego argumentować w sposób "to jest konwencja", bo musi też być "to coś", a tego czegoś tutaj brakuje (przynajmniej w moim odczuciu). (spoiler!)Samo zakończenie wydaję się być zaprzepaszczone. Liczyłem chociaż, że Faith, która znika w połowie filmu, wróci i razem z resztą koleżanek rozprawi się z Archie'm. Że zakończenie będzie prawdziwą petardą, a taką nie było. Tak samo jak cała fabuła, było przewidywalne (no może poza śmiercią Aliena) i brakowało mu polotu.(koniec spoilera) Reżyser nie posunął się do absurdu, cały czas trzymając się swoich założeń i wydaję mi się, że właśnie to w pewnym sensie go zgubiło.
Reasumując - Harmony Korine, mimo, że "Spring Breakers" wstydzić się nie musi, to z pewnością mistrzem konwencji nie jest. Od samego Tarantino mógłby się jeszcze sporo nauczyć
Dobrze, że potem jeszcze byłem na meczu Borussi i prawdziwa petarda na szczęście mnie nie ominęła
Ogólnie bez rewelacji, ocena: 5/10.
PS. Niegdyś obiecałem, że będę tu pisał recenzję filmów, ale skończyło się chyba na pierwszej dotyczącej "Ladykillers". Teraz postaram się do tego wrócić i jak obejrzę coś nowego, lub starego i mniej znanego, ale wartego uwagi to może coś naskrobię Pozdrawiam
Wyjątkowo wypowiem się tym razem na temat filmu, a nie serialu. Po kilku latach przybierania się do "Kołysanki" Machulskiego wreszcie udało mi się obejrzeć ten film. Miałam na niego ochotę już wówczas, gdy wszedł do kin,gdyż niezwykle zachęcająco wyglądał plakat:
Bardzo kojarzy się z rodziną Adamsów i słusznie. Troszkę kojarzy mi się też z "Mrocznymi Cieniami" Burtona. Generalnie polecam film. Nie przepadam za komediami, ale ta wyjątkowo mi się podobała. Nieco czarny humor nie jest głupi i nachalny i można naprawdę dobrze bawić się w czasie seansu Do tego fajnie wykreowane postacie i zajebista muzyka
a to zajawka:
i przewodni utworek:
We are all evil in some form or another, are we not?
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.